JUSTYNA SIKORSKA
Ocena postępów w negocjacjach warunków Brexitu była jednym z zagadnień poruszanych podczas szczytu Rady Europejskiej, który odbył się w Brukseli w dniach 19-20 października 2017 roku. Pomimo braku wystarczającego porozumienia, pozwalającego na uruchomienie kolejnego etapu, 27 państw członkowskich wyraziło zgodę na rozpoczęcie wewnętrznych przygotowań do drugiej fazy rozmów. Teraz oczekuje się, że Brytyjczycy postarają się ustąpić w pewnych kwestiach, by negocjacje mogły być kontynuowane.
Koszt rozwodu hamuje postępy
Pierwsza faza negocjacji rozpoczęła się 19 czerwca br. Dotyczy ona trzech istotnych kwestii: praw obywateli Unii Europejskiej przebywających w Zjednoczonym Królestwie po Brexicie i obywateli brytyjskich mieszkających w krajach UE; brytyjskich zobowiązań finansowych wobec Unii Europejskiej, a także problemu granicy między Irlandią i Irlandią Północną. Wypracowanie porozumienia w tych obszarach UE postawiła jako warunek konieczny do przejścia do kolejnej fazy negocjacji. Zgodnie z założeniami, ten etap rozmów miał zostać sfinalizowany w październiku. Tak się jednak nie stało. Rada Europejska uznała, że w punktach dotyczących praw obywateli i kwestii irlandzkiej granicy poczyniono odpowiednie postępy, ale sprawa rozliczeń finansowych nadal pozostaje nierozwiązana.
O jakich rozliczeniach się właściwie dyskutuje? Chodzi o sumę, jaką Wielka Brytania powinna przed odejściem wpłacić do unijnej kasy na rzecz składek i zasilenia różnych funduszy, do współfinansowania których sama się zobowiązała. W czerwcu br. unijni negocjatorzy opublikowali dokument pt. „Podstawowe zasady porozumienia finansowego” (Essential Principles on Financial Settlement). Nie wskazano w nim jednak konkretnych kwot, a jedynie tytuły płatnicze. Między innymi z tego powodu istnieje wiele rozbieżnych opinii dotyczących wysokości rachunku.
Komisja Europejska mówiła o kosztach około 60 mld euro. Bruegel – brukselski think tank specjalizujący się w tematach gospodarczych i finansowych – ocenił, że Wielka Brytania będzie musiała zapłacić około 109 mld euro, ale po odpowiednich rozliczeniach rachunek netto może wynosić 65 mld euro. Premier May podczas przemówienia wygłoszonego 22 września br. we Florencji zagwarantowała, że jej kraj wypełni swoje zobowiązania, jednakże wyceniła je dużo niżej – na 20 mld euro. Poza tym, przedmiotem nieporozumień w Wielkiej Brytanii (również w samej partii Konserwatywnej) pozostaje sama konieczność ponoszenia takich kosztów. Theresa May, idąc na ustępstwa wobec UE, musi zatem wziąć pod uwagę fakt, iż posiada minimalną większość w parlamencie, który będzie musiał zatwierdzić umowę brexitową.
Handel
Wolą premier Theresy May było przesunięcie tematu kosztów „rozwodu” na koniec procesu negocjacyjnego i jak najszybsze podjęcie rozmów o przyszłej umowie o wolnym handlu. Analizy wskazują bowiem, że wyjście z UE bez umowy handlowej może doprowadzić do znaczącego wzrostu kosztów życia w Wielkiej Brytanii. Dla Zjednoczonego Królestwa sprawa przyszłego kształtu tych relacji z Unią jest fundamentalna. Po wystąpieniu z UE, dostęp Wielkiej Brytanii do wspólnego rynku będzie utrudniony. Poziom trudności zależy głównie od wyniku negocjacji, których jeszcze nie podjęto.
Relacje handlowe z UE to jedno. Brexit oznacza dla Wielkiej Brytanii również koniec obowiązywania umów o wolnym handlu podpisanych przez UE z krajami trzecimi. Dlatego też Wielka Brytania dąży do tego, by po Brexicie przejąć porozumienia, które już działają. Chodzi głównie o umowy pomiędzy UE a Koreą i Szwajcarią. Jak dotąd żadne państwo członkowskie nie sprzeciwiło się temu projektowi.
Przyjazny gest
Jeszcze przed rozpoczęciem rozmów mogło wydawać się, że czynnikiem hamującym postępy będą spory wewnątrz Unii, próbującej pogodzić interesy 27 państw. Doświadczenia czterech miesięcy negocjacji pozostawiają jednak nieodparte wrażenie, że kraje te są bardziej jednomyślne niż sama Wielka Brytania.
Postępowanie poszczególnych polityków z Wysp Brytyjskich szkodzi wizerunkowi kraju, ukazując brak jednomyślności i wspólnego stanowiska. Zarówno wśród członków Partii Konserwatywnej, jak i Partii Pracy pojawiają się głosy, nawołujące do rezygnacji z dalszych rokowań z UE. Kolejnym przykładem są działania Borisa Johnsona, który zdaje się już myśleć o tym, jak skorzysta na porażce swojej szefowej. W Wielkiej Brytanii panuje przekonanie, że po wyborach, w których stronnictwo May utraciło samodzielną większość w parlamencie, obecna szefowa rządu nie utrzyma się długo na stanowisku.
Jedność i poszanowanie dla wzajemnych celów i ambicji były z kolei widoczne podczas szczytu Rady Europejskiej. Jeszcze przed oficjalnym spotkaniem Theresa May odbyła rozmowę z Angelą Merkel i Emmanuelem Macronem, a za swoją postawę usłyszała pochwały również od innych przywódców. Spośród całego grona liderów okazane wsparcie było szczególnie widoczne ze strony kanclerz Niemiec, która wypowiedziała wiele ciepłych słów pod adresem premier May. Doceniła również dokonujące się krok po kroku postępy i odrzuciła wizję upadku negocjacji, co stanęło w sprzeczności z tezami pojawiającymi się w brytyjskiej prasie. Za pozytywny sygnał uznaje się także zgodę europejskich przywódców na rozpoczęcie wewnętrznych przygotowań do kolejnej fazy rozmów.
Co dalej?
Funkcjonowanie w niepewnych warunkach nie byłoby korzystne, szczególnie dla Zjednoczonego Królestwa, które zaczyna zdawać sobie sprawę, że w przypadku braku umowy, to ono poniesie większe straty. Zgodnie ze wstępnymi założeniami, rozmowy o wolnym handlu powinny rozpocząć się w grudniu 2017 roku. Brak konsensusu w planowanym terminie spowoduje, że dopiero wtedy strona unijna wyrazi opinię, czy można takie negocjacje podjąć. Na razie UE przypomina Brytyjczykom, że czasu jest coraz mniej.
Justyna Sikorska – absolwentka historii (lic.) na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Obecnie studiuje międzynarodowe stosunki gospodarcze (studia magisterskie) na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Od 2014 r. działa w Studenckim Kole Naukowym EUrope, w którym obecnie pełni funkcję przewodniczącej. Otrzymała wyróżnienie za pracę licencjacką pt. „Wieczna przyjaźń czy wieczne interesy? Relacje handlowe Wielkiej Brytanii z byłymi obszarami kolonialnymi”.