Europa Europa Środkowa i Wschodnia Wybory

Wybory parlamentarne w Czechach: Babiš bez realnej konkurencji

Maurycy Mietelski

W weekend 20 – 21 października 2017 roku w Republice Czeskiej odbywają się wybory parlamentarne. Po raz kolejny może paść rekord liczby ugrupowań, których przedstawiciele zasiądą w Izbie Poselskiej. Próg wyborczy przekroczy zapewne osiem komitetów wyborczych, wśród których znajdują się zarówno debiutanci, jak i partie będące stałym elementem sceny politycznej w Czechach.

Słaba konkurencja

Tak wysokie poparcie dla ANO 2011 i przewaga ugrupowania nad drugimi w sondażach socjaldemokratami jest zasługą nie tylko samego Babiša, ale również jego politycznych konkurentów. Słabo wypadają zwłaszcza koalicyjni partnerzy partii miliardera, którzy przez ostatnie miesiące skupiali się głównie na zwalczaniu swojego formalnego sojusznika, a nie na sprawnym rządzeniu. Cieniem samych siebie są zwłaszcza socjaldemokraci, a nie pomogła im nawet zmiana przewodniczącego, kiedy – wraz z gwałtownym spadkiem notowań partii – z funkcji szefa ustąpił Sobotka, zastąpiony przez ministra spraw wewnętrznych Milana Chovanca. Ostatecznie główną twarzą kampanii CSSD został minister spraw zagranicznych Lubomír Zaorálek, ale jako trzeci najpopularniejszy polityk w Czechach wcale nie poprawił notowań swojego ugrupowania. Socjaldemokraci narażali się zresztą na złośliwe komentarze, dlaczego chociażby postulując powiązanie wzrostu płac z tempem rozwoju gospodarczego nie zrobili wiele w tym kierunku będąc największym ugrupowaniem koalicji rządowej.

Atakując ANO 2011 przez całą kampanię, CSSD musiała liczyć się z odpowiedzią ugrupowania Babiša, które oskarżało centrolewicę o chęć zamknięcia ust swoim politycznym przeciwnikom z powodu mówienia przez nich prawdy o dotychczasowym establishmencie. Babiš z ustami zaklejonymi taśmą pojawił się więc na plakatach przypominających o roli socjaldemokratów w prywatyzacji państwowych zakładów, w wyniku czego pracę tracić miały dziesiątki tysięcy Czechów. Co ciekawe, media o tematyce ekonomicznej wskazywały jednak na podobieństwa obu ugrupowań, zarzucając im posiadanie programów politycznych wrogich przedsiębiorcom i w gruncie rzeczy uznając ich za potencjalnych oszustów. Widać więc wyraźnie, że to właśnie kwestie gospodarcze, w tym redystrybucja owoców rozwoju ekonomicznego, były głównym tematem kampanii wyborczej nad Wełtawą.

Problemy umiarkowanej lewicy próbuje wykorzystać Komunistyczna Partia Czech i Moraw (KSCM), która w niektórych sondażach mogła liczyć nawet na drugi wynik w wyborach, a warto podkreślić, iż jest ona często niedoszacowana w badaniach opinii publicznej. Sentyment sporej części Czechów za „lepszymi czasami” jest stałym elementem czeskiej sceny politycznej, stąd komuniści (jak we wszystkich wyborach parlamentarnych) będą cieszyć się z dwucyfrowego wyniku. Otwarte pozostaje pytanie, jak wielu wyborców po raz kolejny poprze hasła walki z wyzyskiem oraz zachodnim imperializmem, bowiem komuniści nigdy nie zrezygnowali choćby z postulatu opuszczenia struktur Unii Europejskiej oraz NATO. KSCM tym razem skupiło się jednak na kwestii redystrybucji owoców wzrostu gospodarczego, które ich zdaniem są konsumowane jedynie przez czeski biznes rozwijający się kosztem pracowników.

Jak zwykle niewiele nowego do zaoferowania miał trzeci uczestnik koalicji rządowej, czyli trzymająca się na uboczu KDU-CSL. Czeskich chadeków można porównać przy tym do Polskiego Stronnictwa Ludowego, ponieważ jako koncesjonowane ugrupowanie w czasach komunistycznych korzysta do dzisiaj z rozległej sieci struktur terenowych, a także majątku zgromadzonego w trakcie istnienia Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Lider KDU-CSL Pavel Bělobrádek jako wicepremier i minister nauki w rządzie Sobotki nie sprawiał większych problemów swoim koalicjantom, w tym również starał się stać z boku w sporze CSSD z ANO 2011. Przekroczenie progu wyborczego przez chadeków jest wręcz bardziej niż pewne, a partia zazwyczaj jest skora do rozmów na temat współtworzenia nowej koalicji rządowej.

Na poparcie nieco powyżej progu wyborczego może liczyć także konserwatywna partia TOP09, mająca szczyt swojej popularności już dawno za sobą. Siłą ugrupowania była dotychczas osoba Karela Schwarzenberga, arystokraty i byłego kandydata na prezydenta Czech, który przed czterema laty musiał uznać wyższość Miloša Zemana w wyborach na najważniejszy urząd w państwie. Ugrupowanie pod wodzą następcy Schwarzenberga, byłego ministra finansów Miroslava Kalouska, nie cieszy się już tak dużą popularnością, jak przed kilkoma laty. Wiąże się to głównie z niechęcią czeskich wyborców wobec osoby jej obecnego lidera, uważanego z jednej strony za politycznego awanturnika, zaś z drugiej – za przedstawiciela generacji polityków preferujących akademickie dysputy zamiast realnych zmian. Dodatkowo popularności TOP09 wśród czeskiego społeczeństwa nie przysporzyły deklaracje partyjnych liderów, którzy opowiadają się choćby za wejściem Czech do strefy euro, krytykując przy tym eurosceptycyzm większości ugrupowań, a także chcą przyjęcia uchodźców zgodnie z unijnymi założeniami polityki migracyjnej.

O powrocie do czasów swojej świetności pomarzyć może z kolei konserwatywna Obywatelska Partia Demokratyczna (ODS), od 2013 roku utrzymująca stałe poparcie od 7 do 9 proc. Czechów. ODS do dzisiaj nie może odbudować swojej pozycji po aferze korupcyjnej z udziałem Petra Necasa, który był w nią zamieszany przed czterema laty jako szef rządu i przewodniczący ugrupowania. Obecnym liderem ODS jest Petr Fiala, były minister nauki i wykładowca akademicki, być może właśnie z tego powodu mający problem z dotarciem do szerszego grona wyborców.

„Antysystemowcy”

Na brak oferty dla siebie nie mogą narzekać też ci wyborcy, którzy są zmęczeni zarówno tradycyjnymi partiami politycznymi, jak i samym Babišem. Obecność radykalnych grup sprzeciwiających się całemu establishmentowi nie jest niczym nowym w czeskiej polityce, ponieważ partie protestu zadomowiły się w niej już pod koniec ubiegłego wieku i niemal po każdych wyborach znajdują swoje miejsce w Izbie Poselskiej oraz Senacie.

Największym poparciem wśród podobnych grup cieszy się partia „Wolność i Demokracja Bezpośrednia” (SPD), krytykowana za odwoływanie się do haseł charakterystycznych dla skrajnej prawicy. SPD nie jest przy tym ruchem nowym, ponieważ powstała na gruzach „Świtu Demokracji Bezpośredniej”, a więc partii założonej przed czterema laty przez Tomiego Okamurę. Urodzony w Tokio syn Morawianki oraz ojca mającego japońsko-koreańskie pochodzenie jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci w czeskiej polityce, bowiem wielokrotnie wywoływał prawdziwą burzę w tamtejszych mediach poprzez swoje poglądy na temat Romów oraz imigrantów.

Okamura również w tej kampanii skupiał się na krytyce unijnej polityki dotyczącej relokacji uchodźców, ponieważ od kilku lat organizuje chociażby demonstracje skierowane przeciwko islamizacji Europy, która jego zdaniem postępuje z powodu otwarcia granic naszego kontynentu dla obcych kulturowo przybyszów. Szef SPD dodatkowo rozszerzył swój program o postulat podążenia śladem Wielkiej Brytanii i opuszczenia UE przez Czechy, ponieważ wspólnota ma ograniczać suwerenność narodów i możliwość decydowania obywateli o kształcie w jakim będzie zmierzać Europa[1]. Okamura dotarł ze swoimi poglądami do sporej grupy Czechów nastawionych krytycznie do Unii, a także opowiadających się przeciwko przyjmowaniu do kraju imigrantów.

Sporą niespodzianką będzie z pewnością wynik Partii Piratów. Ugrupowanie będące częścią międzynarodowego ruchu na rzecz osłabienia ochrony własności intelektualnej oraz obrony swobód obywatelskich istnieje w Czechach już osiem lat, ale dopiero teraz może liczyć na przekroczenie progu wyborczego. Ruch modny przed kilkoma laty w większości państw europejskich mocno podupadł, lecz obecni liderzy czeskiej Partii Piratów stali się czarnym koniem wyborów dzięki mocnemu hasłu „Wszyscy kradną!”, które trafiło zwłaszcza do najmłodszego elektoratu. Piraci są przy tym zwolennikami legalizacji miękkich narkotyków i chcą ograniczyć ingerencję państwa w życie obywateli.

O tym, iż podobne hasła trafiają na podatny grunt przed trzema laty przekonali się libertarianie z Ruchu Wolnych Obywateli (Svobodní), ale tym razem najprawdopodobniej nie zdołają powtórzyć swojego wyniku z ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego. Lider partii Petr Mach chcąc rozruszać kampanię swojego ruchu zrezygnował nawet z mandatu europosła, ale wszystko wskazuje na to, iż jego działalność w Europarlamencie u boku radykalnych ugrupowań eurosceptyków nie spodobało się  elektoratowi, który wolał przerzucić swoje głosy na „bardziej wolnościowych” Piratów.

Co zrobi Babiš?

Wygrana kontrowersyjnego biznesmena nie będzie  z pewnością politycznym trzęsieniem ziemi, ale po raz kolejny może spowodować problemy z utworzeniem nowej większości rządowej. Już po wyborach sprzed czterech lat negocjacje trwały kilka miesięcy, po czym udało się stworzyć niezwykle niestabilną koalicję rządową, która mimo swoich wad doprowadziła jednak Czechy do niespotykanego wcześniej pułapu rozwoju gospodarczego. Pytanie na ile skłonni do kompromisu będą potencjalni koalicjanci partii Babiša, którzy po aferze lustracyjnej nie widzą dla niego miejsca w rządowych ławach, a także czy sam szef ANO 2011 będzie chciał zrezygnować z ambicji objęcia funkcji premiera Czech. Najprawdopodobniej Czechów (podobnie jak przed czterema laty) czeka więc festiwal politycznych przepychanek i niekończących się negocjacji.


[1] O jego radykalnych poglądach świadczy również fakt, że przyłączył się do Paneuropejskiej eurosceptycznej partii Ruchu na rzecz Europy i Wolności (Movement for Europe of Nations and Freedom, MENF), zrzeszającej takie partie jak Front Narodowy (Francja), Vlams Belang (Belgia), FPO (Austria) i Liga Północna (Włochy).


Maurycy Mietelski – Stały współpracownik Portalu Spraw Zagranicznych psz.pl oraz portalu Histmag.org. Publikował również w „Uważam Rze”, „Uważam Rze Historia”, „Rzeczach Wspólnych” i „Wręcz Przeciwnie”.


Przeczytaj też:
M. Mietelski, Czechy w rękach miliardera?
P. Wojciechowska, Razem, a jednak osobno – Czechy i Słowacja dwadzieścia lat po „rozwodzie”
G. Sojka, Awatar, książę, technokrata… Kto walczy o Praski Zamek?