KINGA JAROMIN
Rezygnacja premiera i skonstruowanie rządu technicznego to zmiany, które zaszły w Rumunii w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Masowe protesty, które odbywały się w największych rumuńskich miastach, i które doprowadziły do tak daleko idących roszad na scenie politycznej, zwoływane były pod hasłem zmiany systemu. Manifestanci domagali się wymiany klasy politycznej i walki z korupcją, pokazując swoje zmęczenie dotychczasową sytuacją w kraju. Taka postawa nie jest odosobniona, podobne poglądy można było zaobserwować w ciągu kilku ostatnich lat w wielu państwach europejskich, także w Polsce. Niezadowolenie z obecnej sytuacji w kraju, krytykowanie całej klasy rządzącej, bez względu na przynależność partyjną oraz mgliste postulaty, w tym domaganie się „zmiany”, bez wyraźnego wskazania, co ona oznacza, jest coraz powszechniejsze. Rumunom udało się jednak osiągnąć pewien sukces, ich postulaty zostały spełnione, pierwsze kroki na drodze do reform zostały dokonane. Czy zatem można liczyć na pozytywną zmianę w tym państwie? Czy protestujący wiedzą w ogóle, na czym ta zmiana miałaby polegać i jak wprowadzić ją w życie? Czy Rumuni mają szansę na „obalenie” systemu?
Tragiczny pożar i wielkie protesty
Dość nieprawdopodobnym wydaje się, że tragiczny wypadek może spowodować wielotysięczne protesty przeciwko korupcji, które skończą się obaleniem rządu. A jednak, dokładnie to wydarzyło się w Rumunii. Pożar, który wybuchł w popularnym stołecznym klubie Colectiv, doprowadził do śmierci 60 osób. Kolejnych sto zostało poważnie rannych. Wydarzenie to wstrząsnęło Rumunią. Poszkodowane zostały głównie młode lub bardzo młode (nieletnie) osoby. Wielu z tych, którzy potem zgromadzili się na proteście w centrum Bukaresztu, znało ofiary. Inni łatwo mogli się z nimi utożsamić. Kraj pogrążył się w żałobie, ludzie zaczęli masowo oddawać krew, stołeczne hostele dołączyły do akcji oferowania darmowych noclegów przybywającym do Bukaresztu rodzinom ofiar, widać było duże przejęcie i oznaki solidarności. Dosyć szybko stało się jasne, że przyczyną pożaru i znacznej liczby ofiar było nieprzestrzeganie norm bezpieczeństwa przez właścicieli klubu. Znajdował się on w piwnicy, skąd było tylko jedno wyjście ewakuacyjne, instalacja mająca wygłuszać dźwięk nie była zabezpieczona od pożaru, a mimo to organizatorzy zgodzili się na fire show, który miał towarzyszyć odbywającemu się tam koncertowi. Klub, choć miał wszystkie pozwolenia na działalność, nie spełniał podstawowych norm bezpieczeństwa. Ta informacja spowodowała wzrost nastrojów antyrządowych. Dla Rumunów przychodzących na manifestacje w Bukareszcie i w innych dużych miastach, wypadek w klubie był kolejnym dowodem na wszechobecną korupcję i słabość państwa.
Wszechobecna korupcja
Właściciele klubu Colectiv szybko zostali aresztowani. Nie usatysfakcjonowało to jednak protestujących obywateli, którzy od początku domagali się dymisji premiera, prezydenta miasta oraz burmistrza dzielnicy, w której mieścił się klub. Częściowo ich żądania zostały spełnione, premier Victor Ponta podał się do dymisji 4 listopada 2015 roku, podobnie postąpił burmistrz dzielnicy. Ponta to najwyższy rangą rumuński polityk, przeciw któremu wszczęto postępowanie w związku z zarzutami korupcyjnymi. Nie przeszkadzalo mu to jednak trwać na stanowisku aż do kryzysu wywołanego tragicznym w skutkach pożarem.
To tylko jeden przykład na to, że nadużywanie władzy, czy korupcja są w Rumunii powszechne. Kilka miesięcy temu wybuchła afera związana z prezydentem Bukaresztu, Sorinem Oprescu, który miał być centrum działającego w mieście układu, związanego z rozdzielaniem przetargów publicznych. Ujawnianie podobnych przypadków, stało się codziennością w Rumunii, po tym, jak walkę z korupcją rozpoczęła Direcţia Naţională Anticorupţie (DNA). Choć jej działalność jest dobrze oceniana, to do tej pory koncentrowała się tylko na klasie politycznej. Brakowało działania na innych szczeblach, które również są dotknięte przez zachowania korupcyjne, czego dowodem jest chociażby wydanie zgody na funkcjonowanie klubu Colectiv. Choć walka z korupcją jest w toku, to ta wciąż jest w kraju powszechna. [1]
Tradycja manifestacji
Manifestacje po pożarze w klubie Colectiv nie były pierwszymi dużymi protestami, które miały na celu pokazanie nastrojów społeczeństwa. Od 2012 roku potężne manifestacje miały miejsce w Rumunii regularnie, zwykle wywoływane były konkretną decyzją władz, a potem często przeradzały się w protest przeciwko rządowi. Pojawiały się też nowe postulaty.[2] Rumuni z roku na rok stają się bardziej aktywni politycznie, i coraz chętniej manifestują swoje poglądy, czy występują przeciwko decyzjom polityków. Najczęściej dotyczy to ludzi młodych, którzy – wykształceni, często z doświadczeniem życia za granicą – chcieliby widzieć Rumunię jako kraj nowoczesny i praworządny, bez korupcji i starych „układów” – czy to politycznych, czy biznesowych. Zmiany wynikające z poprzednich manifestacji nie były jednak tak dalekosiężne, jak domagali się tego protestujący, nie spełniły więc ich oczekiwań. To sprawiło, że ostatni protest był bardziej zdecydowany, a manifestanci twierdzili, że nie ustąpią, dopóki premier nie poda się do dymisji. Co więcej, protesty trwały jeszcze kilka dni po tym, jak ich żądania zostały spełnione.
Obecne protesty były zatem częścią pewnego procesu, jego kolejnym etapem. Był to etap bardzo ważny, gdyż wydaje się, że po raz pierwszy protestujący zrozumieli, iż korupcja nie tylko utrudnia życie, ale może je także odebrać. Zostało to nawet sformułowane w postaci hasła manifestacji: „Korupcja zabija”. Protestujący zrozumieli, że skorumpowani politycy to tylko jedna odsłona problemu, bardziej niebezpieczni wydają się nieuczciwi urzędnicy, którzy dla własnej korzyści są w stanie pójść na kompromis nawet z normami bezpieczeństwa. Co więcej, manifestanci pokazali, że na takie zachowania nie ma już przyzwolenia.
Protesty antysystemowe
Postulaty, które zostały podniesione podczas ostatnich rumuńskich protestów, jak choćby domaganie się wymiany klasy politycznej, występowanie przeciwko wszelkim opcjom politycznym itd., to oznaka zmęczenia społeczeństwa aktualną sytuacją w kraju i protest przeciwko obowiązującemu w nim systemowi. Korupcja w Rumunii jest problemem systemowym, podobnie jak zbyt bliskie (wg części protestujących) związki polityki z cerkwią prawosławną, która również stała się obiektem ataków manifestantów. Domaganie się zmiany czy zniszczenia systemu stało się motywem przewodnim protestów, ale ani protestujący, ani obecne siły polityczne w kraju nie mają pomysłu jak tej zmiany dokonać. Protesty nie mają liderów, którzy byliby w stanie negocjować z władzą, ani nawet przedstawić jej konkretne postulaty. To zbieranina ludzi, którzy chcą pokazać swoją wściekłość, ale którzy nie wnoszą nowej jakości do życia politycznego. Raczej nie zrodzi się z nich partia. Nie widać także innych opcji politycznych, które miałyby potencjał zagospodarować tę energię. Mimo powołania nowego, „technicznego” rządu z premierem Dacianem Cioloșem na czele (byłym unijnym komisarzem ds. rolnictwa i rozwoju obszarów wiejskich), trudno spodziewać się daleko idących zmian. Nowy rząd wciąż jest uzależniony od „starego” parlamentu, a jego członkowie wkrótce rozpoczną przygotowania do wyborów, które mają się odbyć w grudniu 2016 roku. Nie wydaje się, żeby ich strategią były reformy i zaspokojenie żądań protestujących. Poszukają raczej wsparcia w elektoracie mniej aktywnym i bardziej konserwatywnym, który wciąż jest dużą częścią społeczeństwa.
Czy zmiana systemu jest możliwa?
Wydaje się, że Rumuni wciąż nie rozumieją, że zmiany, której się domagają, nie można zaprowadzić, jeśli za protestami nie pójdzie większe zaangażowanie polityczne obywateli, np. przekucie ruchu w partię i dołączenie do walki o władzę. Do wyborów został jednak jeszcze rok, może się więc okazać, że w tym czasie wykrystalizuje się siła polityczna, zdolna do reprezentacji manifestujących. Sądzę, że jest to podstawowy warunek, który doprowadzi do wprowadzenia pożądanych zmian w życie. Bez reprezentacji, rezultaty ostatnich protestów nie będą różnić się od tych poprzednich, a niezadowolenie będzie tylko narastać. Rumuni udowodnili, że są w stanie się zjednoczyć i zmobilizować. Było to widać najpełniej podczas wyborów prezydenckich w 2014 roku, kiedy mniej znany Klaus Iohannis wygrał z popularnym Victorem Pontą, który był uznawany za faworyta. Sytuacja ta może się powtórzyć w przyszłych wyborach parlamentarnych, ale tylko jeśli pojawi się partia mająca wizję, która pokryje się z wizją osób domagających się zmiany. Rumuni stoją zatem przed kolejnym wielkim wyzwaniem. Jeśli tylko będą gotowi wziąć odpowiedzialność za sytuację w swoim kraju, zamiast obarczać nią polityków, którym i tak nie ufają, mają szansę na sukces. Jeśli jednak ponownie okaże się, że nie są gotowi na nic więcej poza manifestowaniem swojego gniewu, „system”, przeciwko któremu protestują, przetrwa.
[1] Więcej na temat rumuńskiej walki z korupcją w innym tekście mojego autorstwa: Walka z korupcją w Rumunii – mission impossible?
[2] M.in. ruch protestacyjny związany z kopalnią w Roșia Montană (2013), czy z nieprawidłowościami podczas wyborów prezydenckich (2014). http://www.pism.pl/files/?id_plik=20899
Kinga Jaromin – absolwentka Centrum Europejskiego UW ze specjalizacją polityka zagraniczna UE. Wolontariuszka EVS w Republice Mołdawii (2014), dziennikarka EurActiv.pl (2015) oraz stażystka think tanku Romanian Center for European Policies w Bukareszcie (2015). Interesuje się polityką wschodnią UE oraz sprawami wewnętrznymi krajów Europy Wschodniej.
Przeczytaj też:
K. Jaromin, Walka z korupcją w Rumunii – mission impossible?
P. Wojciechowska, Kresy Europy? Rumuńskie impresje
K. Jaromin, Rewolucji nie będzie. Antyrządowe protesty w Mołdawii
P. Wojciechowska, Europejskie marzenie Gruzinów
K. Urbaniak, Hongkong – na żywo z protestów