Europa Europa Zachodnia Społeczeństwo Wybory

Wybory do Bundestagu: po raz czwarty Merkel?

MICHAŁ KĘDZIERSKI

Przez ostatnie dwa lata zazwyczaj niesłychanie stabilna niemiecka scena polityczna przypominała prawdziwy rollercoaster. Przez pierwszą połowę kończącej się kadencji Bundestagu Angela Merkel cieszyła się poparciem ok. 70% wyborców, a na jej partię chciało głosować blisko 40% Niemców. W zeszłym roku wydawało się już, że wskutek kryzysu politycznego związanego z napływającą do Niemiec falą migracyjną liderka CDU może zostać nawet odsunięta od władzy. Poparcie dla chadecji spadło wówczas do ok. 30%, co stanowiło historycznie niski wynik. Co więcej, w partii narastał bunt przeciw przewodniczącej, podsycany kolejnymi porażkami w wyborach regionalnych. Głównie dzięki wieloletniej słabości socjaldemokratów Angeli Merkel udało się jednak przetrwać ten kryzys i odbudować poparcie społeczne. W listopadzie ubiegłego roku Merkel po długich wahaniach ogłosiła, że będzie  ponownie ubiegać się o funkcję kanclerza Niemiec, a poparcie dla CDU/CSU znów zaczęło rosnąć.

Tymczasem SPD pod przewodnictwem Sigmara Gabriela nie tylko nie była w stanie wykorzystać słabości chadeków, lecz sama od lat tkwiła w kryzysie. Kiedy poparcie dla socjaldemokratów w styczniu br. spadło do poziomu 20%, podjęto decyzję o zmianie lidera i kandydata na kanclerza. Ogłoszenie kandydatury byłego Przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza wywołało niespotykane poruszenie wśród niemieckich wyborców i prawdziwą rewolucję w sondażach. Wielu Niemców uwierzyło, że oto pojawił się kandydat zdolny pokonać sprawującą od 12 lat urząd kanclerza Angelę Merkel. Schulz zachowywał się jak natchniony i wydawał się mieć wszelkie atuty umożliwiające odniesienie sukcesu. Poparcie SPD wystrzeliło w górę tak mocno, że w połowie lutego – po raz pierwszy od 2005 roku – socjaldemokraci wyprzedzili w sondażach chadeków. Natomiast w CDU/CSU pojawiły się wówczas oznaki paniki. Mnożyły się komentarze, że Niemcy są już zmęczeni Merkel i chcą nowego kanclerza. Scenariusz, w którym Schulz miał przejąć stery niemieckiej polityki, stał się wówczas bardzo realny. Jak to zatem możliwe, że na pięć tygodni przed zaplanowanymi na 24 września wyborami wszystko znów wróciło na stare tory i Merkel – jak wszystko na to wskazuje – zostanie kanclerzem po raz czwarty?

Strategia Merkel: przeczekać

Paradoksalnie nie tyle przyczynił się do tego kunszt polityczny szefowej CDU, co błędy samej SPD. W dwa miesiące partia Martina Schulza, która na początku marca szła „łeb w łeb” z chadecją roztrwoniła swój kapitał polityczny, który tak niespodziewanie zdobyła dzięki „efektowi świeżości” swojego kandydata. Sam Schulz, wybrany w marcu na przewodniczącego SPD przy poparciu 100% delegatów, wydawał się wierzyć w to, że zwycięstwo jest już na wyciagnięcie ręki. W Schulzu zaś partia, pogrążona w sondażowym rauszu, widziała niemal swojego wybawcę.

Kanclerz Merkel zdawała się z kolei nie wiedzieć, jak zareagować na skokowy wzrost popularności konkurenta. W czasie, kiedy Schulz pełen entuzjazmu brylował w mediach, szefowa rządu nie odnosiła się w ogóle do zmian w preferencjach politycznych wyborców. Niektórzy wręcz twierdzili, że Merkel jest „zmęczona” sprawowaniem urzędu i nie będzie  potrafiła stawić czoła pewnemu siebie Schulzowi. Kandydatka CDU miała wówczas jedną radę, która wielu jednak nie przekonywała. Brzmiała ona: przeczekać. Ostatecznie to Merkel miała rację. Wkrótce SPD i jej kandydat zaczęli popełniać błędy.

Jak aurą wybawcy zastąpić wizerunek przegranego?

Wybory do Bundestagu poprzedziły trzy wiosenne głosowania do parlamentów landowych: Kraju Saary, Szlezwiku-Holsztynu i Nadrenii Północnej-Westfalii. Zwłaszcza ten ostatni land – najludniejszy i tradycyjnie popierający SPD – zawsze miał kluczowe znaczenie dla oceny nastrojów społecznych. Zwycięstwo w nim wydawało się o tyle łatwiejsze, że rządziła w nim koalicja SPD-Zieloni pod przywództwem popularnej socjaldemokratki Hannelore Kraft. Ogłoszenie nominacji Schulza sprawiło zaś, że we wszystkich landach, w których miały się odbyć wybory, SPD wyszła na pewne prowadzenie.

Na początek przyszła porażka w Kraju Saary 26 marca br. Po tym, jak wyczerpał się „efekt świeżości” i poparcie dla Schulza przestało rosnąć, zaczęła działać strategia Merkel. Kiedy przewodniczący SPD rozpoczął żmudny kampanijny objazd kraju i zniknął z codziennego przekazu medialnego, Merkel zajęła się wielką polityką międzynarodową, czyli tym, za co Niemcy cenią ją chyba najbardziej. Spotkaniem z nowym Prezydentem USA Donaldem Trumpem, które odbyło się 17 marca br., przez kilka dni żyły nie tylko całe Niemcy. W zagranicznej prasie przedstawiano nawet Merkel jako „nową liderkę wolnego świata”, przywódczynię i „ostatnią nadzieję” Zachodu.

W tym samym czasie sondaże w Kraju Saary dawały większość potencjalnej koalicji SPD i Lewicy (Die Linke). Realna perspektywa wejścia do rządu lewicowych populistów w ostatnich dniach poprzedzających wybory doprowadziła do mobilizacji wyborców centrowych na rzecz chadecji i ostatecznego pewnego zwycięstwa CDU. Porażka socjaldemokratów wywołała ponownie medialną dyskusję nad możliwością stworzenia po wyborach do Bundestagu koalicji z Zielonymi i Lewicą (nazywaną skrótowo R2G). Jak potwierdziły wybory w Kraju Saary, sama jej perspektywa działała jednak na wielu wyborców odstraszająco. W realiach niemieckiej sceny politycznej odcięcie się od możliwości stworzenia koalicji z Lewicą oznaczało z kolei zrezygnowanie z być może jedynej opcji koalicyjnej, w której kanclerzem byłby Martin Schulz.

W maju przyszły z kolei dwie bardziej dotkliwe porażki. Przegrane w Szlezwiku-Holsztynie i w Nadrenii Północnej-Westfalii kosztowały stanowiska dwóch premierów z SPD. Władzę przejęła w nich nieoczekiwanie zwycięska CDU. Chociaż obie kampanie wyborcze skupiały się na tematach regionalnych, to ich wyniki musiały mieć skutek na politykę ogólnokrajową. Na życzenie Hannelore Kraft przed tymi wyborami zaniechano publicznej prezentacji programu wyborczego SPD, żeby nie prowokować debaty na kontrowersyjne tematy, która mogłaby zaszkodzić szansom wyborczym SPD w Nadrenii Północnej-Westfalii. W efekcie, tygodniami potencjalni wyborcy partii w całych Niemczech czekali na propozycje programowe kandydata, któremu początkowo zawierzyli. Wielu wyborców nie wiedziało, co zamierza Schulz i czy aby na pewno jest przygotowany do rządzenia. Zwlekanie przyczyniło się do spadku poparcia dla SPD. Prezentacja programu w czerwcu przeszła już niemal bez echa. Sondaże nie odbiły się już w górę.

Trzy kolejne przegrane SPD, po których nastąpił spadek poparcia dla partii, spowodowały ostateczny upadek mitu Martina Schulza jako odnowiciela socjaldemokracji. Kandydat SPD musiał prowadzić kampanię nie tylko z bagażem porażek wyborczych oraz ze świadomością topniejącego poparcia, ale także z wizerunkiem przegranego. Od maja coraz powszechniejsze było przekonanie, że wybory są już właściwie rozstrzygnięte. Wrażenie to pogłębiały tylko brakujące opcje koalicyjne.

SPD błędnie rozpoznała nastroje społeczne

Problemem kampanii SPD zarówno w wyborach regionalnych, jak i przed samymi wyborami do Bundestagu, jest także dobór jej motywu przewodniego. Partia postawiła na tradycyjne hasło sprawiedliwości społecznej licząc na to, że sylwetka kandydata, niejako uosabiającego awans społeczny, przyciągnie nowych wyborców. Stratedzy SPD nie docenili jednak, że tym, co obecnie rozpala wyobraźnię większości Niemców, nie są brak równych szans, rosnące rozwarstwienie społeczne i nierówny podział dobrobytu (notabene poważne problemy społeczne), lecz problem imigracji, bezpieczeństwo wewnętrzne, terroryzm czy niepewna sytuacja na arenie międzynarodowej. Większe kompetencje w tym zakresie przypisuje się natomiast tradycyjnie chadecji. Szczególnie w tej ostatniej kwestii Niemcy ufają i stawiają na Angelę Merkel.

Chociaż Schulz ma rację, mówiąc, że nie wszystkim żyje się w Niemczech dostatnio, to zdecydowana większość Niemców jest zadowolona zarówno z ich własnej kondycji finansowej (64%), jak i z rozwoju gospodarki i stanu finansów państwa (62%). Także i w tym zakresie większe kompetencje przypisuje się chadecji i Angeli Merkel. Jedynie 7% społeczeństwa ocenia własne położenie finansowe jako złe, a o kondycję gospodarki kraju martwi się 5% Niemców. Oparcie przez SPD kampanii wyborczej na wyrównywaniu  różnic gospodarczych przy takich nastrojach społecznych musi więc wywoływać zdziwienie.

Debata telewizyjna: zaprzepaszczona ostatnia szansa SPD na przełom

W takich okolicznościach Angela Merkel nie musiała w zasadzie przechodzić do ofensywy w kampanii wyborczej. Wystarczyło sprawować urząd tak, jak to robiła do tej pory. Dla Niemców zadowolonych z ich sytuacji życiowej, z tego, jak rządzony jest kraj, ważniejsze okazało się być, że kraj „jest w dobrych rękach”, niż to, że po dwunastu latach są już zmęczeni czy znudzeni Angelą Merkel. Kiedy wyczerpał się „efekt świeżości” kandydata SPD, okazało się, że Niemcy o wiele bardziej cenią sobie przewidywalną szefową CDU, niż ciekawość związaną z niepewnym Martinem Schulzem. Potrzeba stabilności, pewności jutra i utrzymania dobrobytu biorą górę.

Schulzowi zaś, głównie wskutek błędnej strategii, nie udało się przekonać do siebie wyborców i na trwałe powiązać ich z partią. Ostatnią dogodną szansą na przełom była telewizyjna debata obojga kandydatów w niedzielę 3 września br. Spodziewano się, że Schulz świadomy trudnej sytuacji w sondażach w bezpośrednim pojedynku otwarcie zaatakuje Merkel i będzie  starał się ponownie zainteresować sobą wyborców i udowodnić, że jest przygotowany do rządzenia. Jego charakter i obycie z występami przed kamerą zdawały się dawać mu przewagę nad zawsze stonowaną i nieprzepadającą za wywiadami szefową rządu. Debata przyniosła jednak rozczarowanie. Kandydaci w większości kwestii wyrażali podobne opinie, a często wręcz zgadzali się ze sobą. Przy niektórych tematach pojawiały się jedynie różnie rozłożone akcenty. Schulzowi nie udało się zaistnieć, zaskoczyć Merkel, czy dać się pozytywnie zapamiętać widzom. W spokojnej rzeczowej dyskusji nie był w stanie zdominować doświadczonej szefowej rządu. Po zakończeniu debaty to Angela Merkel postrzegana była jako zwyciężczyni.

Ostatnia niewiadoma: z kim rządzić będzie Merkel?

Po półrocznej rywalizacji w kampanii wyborczej Niemcy zdecydowanie preferują obecną szefową rządu. Aż 77% z nich uważa, że ma ona silniejszą osobowość przywódczą niż Schulz, 67% uważa ją za bardziej kompetentną, 55% za bardziej wiarygodną, a 50% nawet za bardziej sympatyczną niż lider SPD. Gdyby Niemcy mogli wybierać kanclerza bezpośrednio, na Merkel zagłosowałoby 57% wyborców, podczas gdy na Schulza jedynie 28%.

Na dwa tygodnie przed wyborami trudno wyobrazić już sobie istotną zmianę obecnego trendu. Od czerwca sondaże praktycznie tkwią w miejscu. Na CDU/CSU chce głosować blisko 37-39% Niemców, na SPD jedynie 21-24%. Głosy na pozostałe cztery partie, które mają szanse dostać się do Bundestagu (Zieloni, FDP, AfD, Lewica), rozkładają się niemal po równo – ich poparcie wynosi w zależności od sondażu od 7 do 10%. Przy takim podziale głosów SPD nie ma szans na stworzenie rządu ani w koalicji z Zielonymi i Lewicą, ani z Zielonymi i FDP. Na ostatniej prostej kampanii wyborczej przed wyborami do Bundestagu główne pytanie nie brzmi już, kto wygra wybory i będzie  kanclerzem, tylko z kim koalicję rządową z Angelą Merkel na czele stworzy zwycięska chadecja.


Wykresy – opracowanie własne autora


Michał Kędzierski – Absolwent studiów drugiego stopnia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego (2015). Stypendysta Międzynarodowego Stypendium Parlamentarnego IPS 2016 w niemieckim Bundestagu. W latach 2012-2014 redaktor Przeglądu Spraw Międzynarodowych Notabene, a w latach 2012-2016 redaktor Portalu Spraw Zagranicznych, w którym od 2015 roku pełnił funkcję szefa działu Europa i Unia Europejska. W latach 2014-2016 współpracował przy redakcji „Biuletynu Niemieckiego”, wydawanego wspólnie przez Centrum Stosunków Międzynarodowych oraz Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. W 2016 roku odbył staż w niemieckim Bundestagu.