Azja Społeczeństwo Wybory

Erdoğan wygrywa wybory

KAROL WASILEWSKI

Koniec sułtanatu kontra zjednoczona Turcja – takimi narracjami media opozycyjne i prorządowe powitały wyborców w niedzielny poranek. Te pierwsze nawiązywały do wydarzenia sprzed dokładnie 93 lat, gdy Wielkie Zgromadzenie Narodowe zdecydowało się na zniesienie sułtanatu. W ten sposób sugerowały również, że 1 listopada 2015 roku rozpocznie się w Turcji nowy etap, który przyczyni się do zakończenia kariery politycznej Recepa Tayyipa Erdoğana, przez złośliwych i opozycję nazywanego sułtanem. Media prorządowe zaś wskazywały, że wybory parlamentarne – już drugie w tym roku – pokazują siłę tureckiej demokracji. Miał tego dowodzić fakt, że udało się je przeprowadzić „mimo wszystkich trudności”. Do tych należą między innymi terror, z jakim Turcja zmaga się od kilku miesięcy. Jego najbardziej jaskrawym przejawem był październikowy zamach w Ankarze – największy zamach terrorystyczny w dotychczasowej historii Republiki Turcji. Ponadto media sprzyjające rządowi chętnie cytowały tureckiego prezydenta, który wskazywał, że w wyborach „musi wygrać braterstwo”.

Słowa Recepa Tayyipa Erdoğana doskonale podsumowują krótką – choć intensywną – kampanię wyborczą. W jej trakcie turecki prezydent próbował przedstawić siebie i obóz rządzący jako siłę, która może zagwarantować stabilność znękanej terrorem i innymi kłopotami Turcji. Opozycja z kolei wręcz przeciwnie – wskazywała, że to Erdoğan i jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) są źródłem wszystkich problemów kraju. Tureccy wyborcy byli zatem skazani na starcie skrajności, a obie strony robiły wszystko, aby przekonać ich do własnej wizji rzeczywistości.

Kampania pod znakiem terroru

Gdy tylko stało się jasne, że po wyborach z 7 czerwca – wskutek fiaska negocjacji między liderem AKP Ahmetem Davutoğu a przewodniczącym Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) Kemalem Kılıçdaroğlu – nie uda się sformować koalicyjnego rządu, wiadomo było, że Turcję czeka wiele niewiadomych. Po pierwsze, obywatele mieli po raz pierwszy w historii obserwować kształtowanie się tzw. rządu wyborczego. W jego skład – przynajmniej zgodnie z konstytucją – mieli wejść przedstawiciele wszystkich partii, które znalazły się w parlamencie (miejsca miały być dystrybuowane proporcjonalnie do uzyskanych w wyborach głosów). Po drugie, w gabinecie mieli zasiąść parlamentarzyści prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP), co wywoływało z jednej strony radość jej zwolenników, a z drugiej obawy wśród jej przeciwników. Ci ostatni bali się zwłaszcza jej związków z terrorystyczną Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), co z kolei miało wpłynąć na ożywiony w czerwcu konflikt między turecką armią a PKK. Po trzecie, Turcy mieli również okazję obserwować zachowanie prezydenta w nowych dla niego okolicznościach. Wiele wskazywało bowiem na to, że pozycja Recepa Tayyipa Erdoğana, który zdominował turecką politykę w ciągu ostatnich trzynastu lat, jest słaba jak nigdy dotąd. Dlatego też niektórzy sugerowali, że to początek końca jego błyskotliwej kariery.

Wszystko to działo się w unikalnych uwarunkowaniach. Turcja bowiem, wskutek wspomnianego rozbudzonego konfliktu między armią i PKK, a także zamachu w Suruç z 20 lipca, znajdowała się na – jak twierdził premier Ahmet Davutoğlu – „zsynchronizowanej wojnie z terroryzmem”. Termin ten z jednej strony dość dobrze oddawał sytuację w której Ankara zmagała się jednocześnie – choć z różną intensywnością – z PKK, tzw. Państwem Islamskim (PI) i z lewicową, Rewolucyjną Partią -Frontem Wyzwolenia Ludu (DHKP/C). Z drugiej natomiast, sprzyjał oficjalnej linii narracyjnej rządu, w której wszystkie organizacje terrorystyczne miały być traktowane jednakowo. Tę retorykę stosował również turecki prezydent, który niejednokrotnie podkreślał, że „terroryzm nie ma religii, języka, etniczności czy rasy”. Jakkolwiek założenia te wydają się słuszne, trudno nie zauważyć, że był to element szerszej polityki, która przedstawiała AKP jako unikalnego aktora, który po pierwsze – w przeciwieństwie do innych – walczy z każdym terroryzmem za wszelką cenę, a po drugie, może być siłą, która zagwarantuje Turcji stabilność.

Jak zostało wspomniane, z tą wizją rzeczywistości nie zgadzała się opozycja. Jej różni przedstawiciele raz po raz wskazywali, że wojna z terroryzmem została sprowokowana przez AKP, która w ten sposób zamierza odzyskać utracone w czerwcu głosy. Sytuacja dodatkowo zaogniła się po zamachu w Ankarze, gdy lider HDP Selahattin Demirtaş oznajmił, że zamach był „atakiem naszego państwa na naszych ludzi”. Wtedy też polaryzacja polityczna – podsycana przez polityków co najmniej od protestów w obronie parku Gezi w połowie 2013 roku – osiągnęła szczyt. Zamach, który – jak się wydaje – ze względu na swoje katastrofalne skutki powinien raczej jednoczyć społeczeństwo, jeszcze bardziej je podzielił. Turcy natychmiast okopali się w swoich poglądach. I tak zwolennicy rządu popierali opinie Davutoğlu i Erdoğana, którzy wskazywali, że atak terrorystyczny został dokonany wspólnymi siłami PKK i PI (na różnych etapach do tej narracji dodawano również syryjskich Kurdów czy wywiad Baszszara al-Asada). Wśród przeciwników AKP natomiast dało się słyszeć opinie, że za zamachem stała Narodowa Organizacja Wywiadowcza (MIT), realizująca cele wytyczone przez tureckiego prezydenta.

Niezależnie od tego, która ze stron tego sporu miała rację, warto zauważyć, że wydarzenia ostatnich miesięcy doprowadziły do pewnego – istotnego z punktu widzenia wyborów – fenomenu. Jak pokazywały sondaże, większość Turków zaczęła postrzegać terroryzm jako „największy problem Turcji” (67%). Gospodarka, która odegrała jedną z najważniejszych ról przy wyborach z 7 czerwca, została określona jako najważniejszy problem jedynie przez 17% ankietowanych. Kwestia ta jest tym bardziej istotna, gdy uwzględni się, że poprzednie wybory parlamentarne były pierwszymi, w których opozycji udało się rzucić wyzwanie partii rządzącej na polu ekonomicznym. Ta zmiana priorytetów to pierwszy wyborczy sukces AKP.

Erdoğan nokautuje

Gdy w wyborczy wieczór na portalach społecznościowych zaczęły ukazywać się pierwsze nieoficjalne informacje na temat wyników, powiało sensacją. Wielu komentatorów zaczęło spekulować, że nacjonalistyczna Partia Ruchu Narodowego (MHP) nie tylko może stracić trzecie miejsce w parlamencie na rzecz HDP, lecz także nie przekroczyć progu wyborczego. I choć spokojniejsi analitycy tonowali emocje, wraz ze spływaniem głosów jasne stało się, że wybory parlamentarne z 1 listopada nie zostaną dobrze zapamiętane zarówno przez MHP, jak i HDP. Wprawdzie ta pierwsza oddaliła widmo totalnej porażki, jednak jej wynik (12,10%, w wyborach z 7 czerwca było to 16%) nie mógł zadowolić sympatyków. Ta druga zaś jeszcze kilka godzin po zamknięciu lokali wyborczych nie mogła być pewna przekroczenia progu (w Turcji wynosi on 10%). Ostatecznie HDP udała się ta sztuka, jednak w świetle ambitnych planów jej liderów wynik można uznać za porażkę (zdobyła 10,53% głosów przy 13% głosów w wyborach z 7 czerwca).

Zwycięzcą wyborów, co nie było niespodzianką, okazała się Partia Sprawiedliwości i Rozwoju. Zaskoczenie wywołał jednak jej wynik (49,15%, przy 41% głosów uzyskanych 7 czerwca, co przekłada się na około 4,5 mln nowych głosów), który umożliwi jej stworzenie samodzielnego rządu, choć prawdopodobnie nie wystarczy na uzyskanie liczby mandatów pozwalającej na zmianę konstytucji w drodze referendum (330). Dokładna odpowiedź na pytanie, skąd taki przyrost, będzie możliwa dopiero po opublikowaniu poważniejszych statystyk. Na tę chwilę wydaje się jednak, że AKP udało się pozyskać część głosów nacjonalistycznych wyborców, a także część głosów wyborców HDP (aktualnie brakuje danych, aby jednoznacznie stwierdzić ich profil). Wygląda na to, że dobremu wynikowi przysłużyła się również nieco lepsza frekwencja. W wyborach z 1 listopada oddano blisko 2 mln głosów więcej niż 7 czerwca (wszystkie dane w oparciu o 99,6% zliczonych głosów). W ten sposób partii rządzącej udało się zrealizować wszystkie trzy założenia przedwyborczej strategii. Warto również wspomnieć, że drobny przyrost w stosunku do poprzednich wyborów (około 500 tysięcy głosów, co dało 25,39%) odnotowała również CHP.

Mimo to tureccy analitycy byli jednogłośni w twierdzeniach, że za największego zwycięzcę wyborów parlamentarnych można uznać Recepa Tayyipa Erdoğana. W świetle przecieków z AKP, które ukazywały się w prasie, jak również w związku z zachowaniem tureckiego prezydenta nie było tajemnicą, że powtórzone wybory to jego pomysł. Nie bez przesady można zatem powiedzieć, że Erdoğan znokautował opozycję, a dar odczytywania nastrojów w kraju, którego utratę zarzucano mu po 7 czerwca, ponownie jest jego największym atutem. W świetle jego ambicji i ostatnich wydarzeń zarówno na scenie politycznej, jak i w stosunkach międzynarodowych, pozostaje pytanie: co wynik wyborów parlamentarnych oznacza dla Turcji? Czy AKP z tak silnym mandatem zaostrzy jeszcze bardziej kurs wobec opozycji, czego najświeższym przejawem było kontrowersyjne przejęcie przez rząd holdingu Koza İpek? A może po załatwieniu tzw. spraw bieżących partia wróci na dawne tory i przypomni, że dawniej uchodziła za symbol sukcesu i demokratyzacji kraju? Choć przeciwnicy i zwolennicy AKP zapewne mają już swoje odpowiedzi na te pytania, na tę chwilę pewne są w zasadzie dwie rzeczy. Po pierwsze, sytuacja wróciła do „normy” przynajmniej w jednym aspekcie. Dalszych wskazówek, co do kierunku, w jakim w niedalekiej przyszłości będzie zmierzać Turcja, należy dopatrywać się z ankarskiego Beştepe. Tam, w swoim pałacu (podobno największym na świecie), zasiada polityk, który w najbliższych latach będzie wyznaczać kierunek polityki Turcji. To on zadecyduje, czy powyborcze przemówienie premiera Davutoğu, w którym zapowiadał – jak niegdyś po każdej kampanii czynił Erdoğan – że AKP „wyciągnie Turcję z każdego konfliktu” i „przygarnie wszystkich”, stanie się rzeczywistością. Po drugie, wiadomo również, że w świetle skrajnej polaryzacji politycznej, która doprowadziła do głębokich podziałów wśród tureckiego społeczeństwa, nie będzie to łatwe zadanie.

 


Karol Wasilewski – Absolwent studiów pierwszego i drugiego stopnia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego (specjalizacja dyplomacja współczesna) oraz studiów pierwszego stopnia na Wydziale Orientalistycznym (kierunek turkologia). Aktualnie student studiów III stopnia na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Autor książki “Turecki sen o Europie – tożsamość zachodnia i jej wpływ na politykę zagraniczną Republiki Turcji”.


Przeczytaj też:

K. Wasilewski, Wyborcze niespodzianki

K. Wasilewski, Turcja – krajobraz przed wyborami

K. Wasilewski, Koronacja sułtana

K. Wasilewski, The Empire Strikes Back?

K. Wasilewski, Brace Yourselves, The New Turkey is Coming

Polecamy również:

Raport “Turcja – krajobraz przed wyborami” autorstwa K. Wasilewskiego