Europa Społeczeństwo UE

Co naprawdę dzieje się w Mołdawii?

KINGA JAROMIN

To ciekawe obserwować jak media, które zwykle mają inną perspektywę w przekazywaniu tych samych wydarzeń, w przypadku opisywania ostatnich zajść w Kiszyniowie stoją na takim samym stanowisku. BBCTVN24 i rosyjski Piervyj Kanal opisywały 20 stycznia 2016 roku szturm na mołdawski parlament przez protestujących, jako niezgodę ludności tego kraju na powołanie proeuropejskiego rządu, sugerując tym samym, że manifestanci są prorosyjscy. Kontekst sprawy (m.in. trwające od miesięcy protesty różnych opcji opozycyjnych – także proeuropejskich) został tylko lekko wspomniany i nie wynikało z tego w żaden sposób, jaka jest prawdziwa przyczyna takiego zachowania protestujących.  Podobne poglądy pojawiły się w wielu artykułach zachodniej prasy. Warto zatem wyjaśnić pewne szczegóły, aby zyskać lepszy pogląd na sytuację, niż ten – prezentowany w mediach głównego nurtu.

Co stało się w Mołdawii 20 stycznia 2016 roku?

29 października 2015 roku, na skutek aresztowania (w związku z oskarżeniami korupcyjnymi) byłego premiera i szefa Partii Liberalno-Demokratycznej Vlada Filata, mołdawski parlament przegłosował votum nieufności dla rządu Valeriu Streleta.[1] Od tego momentu w Mołdawii trwał kryzys rządowy i pomimo kilku prób wyboru nowego szefa rządu, żadnemu kandydatowi nie udało się uzyskać wystarczającego poparcia w parlamencie. Stało się to dopiero 20 stycznia, kiedy posłowie zaaprobowali rząd Pawła Filipa. Nominacja bliskiego współpracownika i szkolnego kolegi najbogatszego człowieka Mołdawii Vlada Plahotniuca, który jest „szarą eminencją” mołdawskiej polityki, wywołała gniew protestujących od kilku miesięcy w centrum miasta zwolenników „Platformy DA” (uważanej za proeuropejski ruch społeczny) oraz prorosyjskich Partii Socjalistów i Naszej Partii. Jednym z haseł protestów jest właśnie odebranie władzy „klice Plahotniuca” i osadzenie go w areszcie. Protestujący wieczorem 20 stycznia 2016 roku dostali się na krótki czas do wnętrza parlamentu, ale zostali prawdopodobnie wyparci przez policję. W wyniku starć kilka osób zostało rannych, zarówno policjanci, jak i protestujący. Wydarzenia te zdołały przerwać posiedzenie parlamentu i nie dopuścić do ślubowania nowego rządu w obecności prezydenta kraju, co stało się jednak później tego samego dnia – w takim pośpiechu, że zabrakło m.in. Iriny Vlah, baszkana Gagauzji, który wchodzi automatycznie w skład każdego mołdawskiego rządu. Takie zachowanie rządzących pogarsza tylko sytuację, a protestujący traktują ją jako kolejny dowód na brak legitymacji tej władzy. W związku z tym coraz częściej pojawiają się hasła domagające się przyspieszonych wyborów.

Prawdziwa przyczyna protestów

Prawdziwą przyczyną takiego obrotu spraw nie jest zatem prorosyjskość protestujących, mimo tego, że w tłumie są zwolennicy Partii Socjalistów i Naszej Partii. Protesty popiera spora część Mołdawian, którzy nie angażują się w nie bezpośrednio, jest to wyraz poczucia bezradności w związku z pogarszającym się stanem życia w kraju i wszechobecną korupcją. Afery z udziałem głównych polityków tzw. proeuropejskiej koalicji, które wybuchają regularnie od czasów ujawnienia wielkiego skandalu korupcyjnego w końcu 2014 roku (wyprowadzenia z trzech banków sumy około miliarda dolarów), doprowadziły do utraty zaufania obywateli w polityków wszelkich opcji politycznych. Spora część społeczeństwa uważa, że nominowani co kilka miesięcy premierzy, to tak naprawdę „marionetki” Vlada Plahotniuca, który dzięki wpływowi na aparat sądowy i możliwości korumpowania polityków jest faktycznym „zarządcą” kraju. Mimo trwających długie miesiące pokojowych protestów, nie udało się wywrzeć żadnego wpływu na rządzących, co powoduje frustrację i wściekłość, a ta prowadzi do takich sytuacji, jak szturm na parlament.

Zaangażowanie Rosji nie jest jasne w tej sytuacji. Protesty rozpoczęły ruchy związane ze zwolennikami proeuropejskiego kursu Mołdawii (Platforma DA), a partie prorosyjskie przyłączyły się dopiero po pewnym czasie, stając się jednak bardziej aktywne i widoczne. To oczywiste, że starają się wykorzystać gniew społeczeństwa i przyłączając się do walki z oligarchią, domagają się przedwczesnych wyborów, które będą dla nich prawdopodobnie pomyślne. Warto jednak wspomnieć, że obecnie temat kierunku, w jakim kraj miałby podążać po obaleniu władzy, nie jest szeroko dyskutowany. Manifestanci jednoczą się pod hasłami walki z korupcją i „odzyskania państwa” dla obywateli.

Dlaczego zachodnie media podają niepełny przekaz?

Od momentu, kiedy prorosyjskie partie włączyły się w protesty, zachodnie media nie wspominały już o Platformie DA, w ich przekazie widoczni byli tylko prorosyjscy zwolennicy protestów. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku relacjonowania szturmu na parlament 20 stycznia – proeuropejskość rządu jest bardzo silnie podkreślana, podobnie jak sprzeciw protestantów wobec tego kierunku. Można zadać sobie pytanie, dlaczego tak się dzieje.

W pewnej mierze przyczyną jest brak wiedzy i staranie się ująć wiadomości z Mołdawii w rodzaj szablonu, który byłby zrozumiały dla odbiorców z Zachodu (skoro rząd uważa się za proeuropejski, to jego oponenci muszą być prorosyjscy, odwieczna, „biało-czarna” walka tych dwóch opcji). Jednak to nie wszystko. Wydaje się, że sukces protestów i rozpisanie wcześniejszych wyborów, byłoby sukcesem partii opozycyjnych, które zapewne zawróciłyby Mołdawię z prozachodniego kursu i skierowały ją na Wschód. Byłoby to sporym ciosem dla Zachodu, który przez lata popierał rządy proeuropejskiej koalicji, nie zważając na korupcję i skandale. Czy zatem Zachód uznał, że jakikolwiek proeuropejski rząd jest lepszy od prorosyjskiego? Czy opinie mainstreamowych mediów mają wpłynąć na sposób myślenia Europejczyków o zachowaniu Mołdawian, tak, aby nie znaleźli oni poparcia w swoich decyzjach? Na te pytania oczywiście nie można jednoznacznie odpowiedzieć, ale trzeba je głośno i wyraźnie zadać. Nierzetelność to wielki błąd dziennikarstwa, niezależnie od tego, czy dotyczy spraw mocarstw, czy małych, „zapomnianych” państw. Media te mają jednak w pewnej mierze rację. W Mołdawii istnieje silne poparcie dla prorosyjskiego kursu kraju. I choć Rosja może w całej sprawie odgrywać bardziej aktywną rolę, to nie ma na to gwarancji. Poza tym nie było potrzeby dodatkowego działania, Zachód – a w szczególności Unia Europejska – skompromitowały się w Mołdawii same. Popieranie politycznej opcji, która mimo proeuropejskich haseł na sztandarach, nie ma wiele wspólnego z jej wartościami, nie mogło przynieść dobrych efektów.

O Mołdawii wkrótce na pewno jeszcze usłyszymy. Warto jednak sięgnąć do szerszych źródeł informacji, aby uproszczony przekaz nie zdołał nas przekonać, że w Mołdawii rozgrywa się sterowana przez Rosję rewolucja. Jeśli jest to rewolucja, to wynikają ona z trudnej sytuacji gospodarczej, społecznej i politycznej i jest całkowicie „zasłużona”. Czy jednak przyniosłaby ona dobre zmiany? Przejęcie władzy przez prorosyjskie partie niekoniecznie wiązałoby się z końcem władzy Vlada Plahotnica, ani z końcem korupcji. Z drugiej strony powoływanie nowego rządu tej samej koalicji nic nie zmieni, bo premier i jego ministrowie nie mają faktycznej władzy. Kraj jest w poważnym kryzysie i nie widać jego łatwego rozwiązania. To jednak nie daje nikomu prawa do zniekształcania, czy upraszczania przekazu płynącego z protestów.


[1]    Premier wywodził się z partii i nadania Vlada Filata. http://www.rferl.org/content/moldova-prime-minister-wont-resign-confidence-vote/27333434.html


Przeczytaj też:

K. Jaromin, Rewolucji nie będzie. Antyrządowe protesty w Mołdawii

K. Jaromin, Rumunia: Czy zmiana systemu jest możliwa?

K. Jaromin, Walka z korupcją w Rumunii – mission impossible?


Kinga Jaromin – Członek CIM, absolwentka Centrum Europejskiego UW ze specjalizacją polityka zagraniczna UE. Wolontariuszka EVS w Republice Mołdawii (2014), dziennikarka EurActiv.pl (2015) oraz stażystka think tanku Romanian Center for European Policies w Bukareszcie (2015). Interesuje się polityką wschodnią UE oraz sprawami wewnętrznymi krajów Europy Wschodniej.