Europa Europa Zachodnia Eurowybory Społeczeństwo UE Wybory

Wybory do PE w Niemczech – SPD odzyskuje poparcie, nad FDP zawisły czarne chmury

ALEKSANDRA RADZIWOŃ

W Niemczech kampania poprzedzająca wybory do Parlamentu Europejskiego przypominała raczej kampanie prezydenckie. Najwięcej uwagi przywiązywano do wystąpień dwóch głównych kandydatów na przewodniczącego Komisji Europejskiej – Martina Schulza (SPD) oraz Jean-Claude Junckera (popierany przez konserwatywną CDU/CSU). O ile jednak socjaldemokraci mieli ułatwione zadanie w promowaniu swojego Spitzenkandidat, o tyle CDU/CSU postawiło na… Angelę Merkel. To ona z plakatów zachęcała do głosowania w wyborach europejskich. Taktyka taka nie powinna chyba zresztą dziwić – pani kanclerz jest bez wątpienia najlepiej rozpoznawalnym niemieckim, a nawet europejskim politykiem. Tymczasem Jean-Claude Juncker, Luksemburczyk, nawet jeżeli znany w kręgach osób zainteresowanych europejską polityką, kojarzy się raczej z „eurokracją” niż ekscytującą Europą, na którą warto by głosować. Główny kandydat CDU/CSU, David McAllister, był (przynajmniej w Berlinie) właściwie niewidoczny.

Wyniki wyborów

Gemiensam – Plakat wyborczy CDU/CSU. Niefortunne hasło dorobiło się wielu „alternatywnych” wersji np. „Einsam in Europa” („Samotna w Europie”) czy „Mein Reich Europa” („Moja Rzesza – Europa”)

Frekwencja w tegorocznych wyborach do PE wyniosła w Niemczech 48,1% (2009: 43,3%)[1]. Na tle innych krajów europejskich jest to bardzo przyzwoity wynik. Pozytywnie na frekwencję wpłynął zapewne fakt, iż w aż 10 krajach związkowych w tym samym dniu odbywały się wybory lokalne, które zazwyczaj bardziej motywują wyborców do pójścia do lokali wyborczych.

Choć CDU/CSU zdobyły najwięcej głosów (35,3%), odnotowały jednak spadek w stosunku do poprzednich wyborów w 2009 r. (37,9%), a zarazem najgorszy dotychczas wynik w wyborach do PE. Volker Kauder, przewodniczący frakcji CDU w Bundestagu stwierdził jednak, że „z takim rezultatem da się żyć”. Główną przyczyną gorszych notowań CDU/CSU był znacznie słabszy wynik bawarskiej CSU, gorszy w skali Landu o ponad 8 punktów procentowych (2009 – 48,1%; 2014 – 40%).

Co ciekawe, CSU straciła poparcie przede wszystkim w kategorii wiekowej 60+, a zatem wśród swojego tradycyjnego elektoratu, który tym razem zdecydował się poprzeć SPD. Komentatorzy oceniają, iż jest to niejako pochodna wprowadzonego przez socjaldemokratów, a korzystnego dla starszego pokolenia, pakietu emerytalnego (Rentenpaket). Ponadto bawarska partia nie od dziś słynie ze swojego eurosceptycyzmu, który dodatkowo podkreślał jej przewodniczący Horst Seehofer. Sekretarz generalny CSU, Andreas Scheuer, próbował tłumaczyć tak słaby wynik zmęczeniem obywateli „maratonem wyborczym” (w Bawarii w ciągu ostatniego pół roku odbyły się wybory do Landtagów, do Bundestagu oraz wybory regionalne). W ramach partii krąży jednak inna opinia – Seehofer podkreślając swój sceptycyzm wobec UE próbował wykreować CSU na atrakcyjniejszą alternatywę wobec AfD oraz Freie Wähler. Jak się okazało, z marnym skutkiem.

Schulz – SPD w swojej kampanii jednoznacznie postawiła na Martina Schulza. Partii strategia się opłaciła. Czas jednak pokaże, czy Schulz zdobędzie  stanowisko, o które zabiegał przez ostatnie tygodnie walki wyborczej.

kolei SPD odnotowało najwyższy w historii wzrost w ogólnokrajowych wyborach – 27,3%, czyli o ponad 7 punktów proc. więcej niż w 2009 r. Tym samym socjaldemokraci, mimo że w wartościach bezwzględnych przegrali z koalicjantem, w rzeczywistości zostali zwycięzcami, odzyskując poparcie i pośrednio wzmacniając swoją pozycję wobec CDU/CSU. Sigmar Gabriel stwierdził bez ogródek „Wynik tych wyborów ma jedno imię. Brzmi ono: Martin Schulz.” Prasa niemiecka zwraca jednak uwagę na fakt, iż partia nie przekroczyła granicy 30%. Tym samym Niemcy dali jasny znak, że to CDU(/CSU) nadal rozdaje karty w tej koalicji.

Sukces odnotowała również konserwatywna Alternatywa dla Niemiec (AfD) wchodząc do PE z 7-procentowym poparciem. Według Bernda Lucke, przewodniczącego AfD, jego partia stała się nową „partią ludową (Volkspartei) Niemiec”. Die Linke, której trudno zmobilizować swój elektorat w wyborach europejskich, uzyskała wynik 7,4% (2009: 7,5%), zaś Zieloni – 10,7% (w poprzednich wyborach – 12,1%).

Największym przegranym tych wyborów jest bez wątpienia FPD. Niewiele ponad 3% to wynik, który nie wróży ugrupowaniu politycznej przyszłości (2009 – 11%). Wiceprzewodniczący FDP, Wolfgang Kubicki, stwierdził, że wynik jest „podły“ („hundmiserable“), jednakże partia jest wystarczająco silna, aby przemóc ten kryzys. Z kolei przewodniczący Christian Lindner nazwał rezultat swojej partii „cierpkim rozczarowaniem”. W stosunku do wyborów do Bundestagu z ubiegłego roku liberałowie stracili dalsze 1,4 p.p.. Wielu komentatorów nie daje partii szansy na odzyskanie dawnej pozycji. Konieczna byłaby rewolucja wewnętrzna i całkowita przebudowa struktur, której jednak nie ma kto przeprowadzić.

Beneficjenci 0% progu wyborczego

Piraten – Plakat wyborczy Partii Piratów ze słynnym brukselskim Manneken pis „Nie mogę tak, gdy ktoś się przygląda”

Po raz pierwszy w historii w wyborach do PE w Niemczech nie obowiązywał próg wyborczy (niemiecki Trybunał Konstytucyjny uznał w lutym br. 3-procentowy próg wyborczy za niekonstytucyjny). W związku z tym po jednym przedstawicielu wyślą do PE również: Freie Wähler (1,5%), Partia Piratów (1,4%), Partia Ochrony Zwierząt (1,2%), Narodowodemokratyczna Partia Niemiec (1%), Partia Rodzin (0,7%), satyryczna Die Partei (0,6%) oraz Parta Ekologiczno-Demokratyczna ÖDP (0,6%).[2] Wynik tych partii najlepiej podsumował Jasper von Altenbockum dla Frankfurter Allgemeine Zeitung nazywając je „beneficjentami zero procentowego progu wyborczego”. Należy jednak przyznać, że do ich (skromnego) sukcesu przyczyniła się – podobnie jak w pozostałych krajach Europy – stosunkowo niska frekwencja wyborcza oraz umiejętność zmobilizowania elektoratu. [3]

Przewodniczący Komisji

W poniedziałek 26 maja wieczorem przewodniczący niemieckiej koalicji – Angela Merkel, Horst Seehofer oraz Sigmar Gabriel – spotkali się w Berlinie, aby przygotować wspólną strategię rokowań ze swoimi europejskimi partnerami. Niemiecka kanclerz jeszcze przed wyborami stwierdziła, że nie dojdzie do sytuacji, w której frakcja z większością głosów automatycznie uzyska stanowisko przewodniczącego KE. Według Merkel jest to kwestia wymagająca negocjacji między wszystkimi europejskimi przywódcami.

Niemieccy komentatorzy twierdzą, że Chociaż Merkel doskonale rozumie się z Schulzem, przeciwna jest jego kandydaturze na szefa KE. Z jednej strony jego nominacja stanowiłaby niejako „nagrodę” dla koalicjanta. Z drugiej jednak, decyzja taka byłaby praktycznie niemo?liwa do zakomunikowania w ramach CDU, która bądć co bądź wygrała w wyborach w Niemczech, a EPL (EPP) – frakcja do której przynależy – zdobyła większość w PE. Ponadto pani kanclerz nie jest zwolenniczką „silnych osobowości” na poziomie europejskim, gdzie woli się kierować „zasadą przeciętności”. Media w Berlinie sugerują nawet, jakoby możliwe było, że ani Juncker, ani Schulz nie otrzymają stanowiska, o które się ubiegają.

Jako że ostatecznie to Rada Europejska zaproponuje kandydata na szefa Komisji, wielu wyborców może poczuć się rozczarowanych. Im dłużej będą trwały pertraktacje, tym mniejsze będzie  przekonanie o celowości powszechnych wyborów do PE. Wyborcy w Europie odniosą bowiem po raz kolejny wrażenie, iż w rzeczywistości decyzje podejmowane są w Brukseli „za zamkniętymi drzwiami”.


[1] Wszystkie wyniki na podstawie informacji Bundeswahlleiter.

[2] Więcej informacji o poszczególnych partiach w artykule Marii Menzel „Tierlose Landwirtschaft, Elterngehalt, Faulenquote” w Die Welt

[3] W ramach ciekawostki warto zwrócić uwagę na satyryczne ugrupowanie Die Partei, opowiadające się m.in. za minimum egzystencjalnym w wysokości 1 mln euro oraz budową muru wokół Szwajcarii. Zagłosowało na nią ok. 180 tys. niemieckich wyborców. Tymczasem przewodniczący partii, Martin Sonneborn, ogłosił, że zamierza po miesiącu pracy w PE… zrezygnować z mandatu. Kolejny z członków partii, który go zastąpi, po miesiącu zrobi to samo – i tak dalej, aby każdy członek mógł przez miesiąc popracować w Brukseli za 33 tys. euro i tym sposobem „wydoić Unię”. Sonneborn twierdzi jednak, że nie jest to wcale najbardziej szalony pomysł, jaki realizuje się w Parlamencie Europejskim.


Aleksandra Radziwoń – Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych oraz Instytutu Anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim, stypendystka programu Erasmus na Uniwersytecie Wiedeńskim oraz Programu Stypendialnego Republiki Austrii. Stażystka w Ambasadach RP w Wiedniu i Dublinie oraz w Instytucie Polskim w Wiedniu. Wieloletnia członkini Centrum Młodych Dyplomatów, stowarzyszenia studenckiego przy ISM UW. Stypendystka Międzynarodowego Stypendium Parlamentarnego IPS 2014 w niemieckim Bundestagu. Zainteresowania badawcze: dyplomacja publiczna i kulturalna, Unia Europejska, współpraca w ramach Trójkąta Weimarskiego. kontakt: aleksandra.radziwon(at)centruminicjatyw.org


Przeczytaj też:

Q. Genard, European and Belgian elections D-Day+1: a look at the results

B. Marcinkowska,Hollande dostał pstryczka w nos!

M. Makowska, Demokratyzacja, legitymizacja i dezorientacja – wybory do Parlamentu Europejskiego

R. Smętek, Wybory do Bundestagu 2013: Dylemat rządzenia, dylemat istnienia

K. Libront, Wybory w Niemczech 2013. Wielki triumf Angeli Merkel