Europa Europa Zachodnia Eurowybory UE Wybory

2014 – Rok wyborczy w Zjednoczonym Królestwie

PRZEMYSŁAW SOPOĆKO

W trzeci czwartek maja (22.05.2014 r.), zgodnie z brytyjską tradycją i prawem wyborczym, Brytyjczycy  wybrali swoich przedstawicieli do 161 rad lokalnych w Anglii i w Irlandii Północnej. Dodatkowo, obywatele brytyjscy głosowali na swoich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego. Z powodów finansowych, oba głosowania połączono, zaś wyniki przedstawiono na przestrzeni dwóch-trzech dni (23-26.05.2014 r.). Najprawdopodobniej David Cameron nie chciał poprzez przedstawienie rezultatów wyborów do PE wpływać na wyniki w innych krajach członkowskich. Jednak Brytyjczyków wybory do UE mało obchodzą, podobnie zresztą  jak te do rad lokalnych, gdyż to na Izbę Gmin skierowana jest cała uwaga. Oba głosowania spełniły więc funkcję miarodajnego sondażu przed przyszłorocznymi general elections.

Czwartkowe wybory

Geneza czwartkowego głosowania pochodzi z XIX w., kiedy coraz większe rzesze wyborców dostawały prawa wyborcze. Kolejno w latach 1832, 1867, 1884, na mocy reform rozszerzał się elektorat. Dodając do tego kwestię czasu wolnego i organizacji pracy w fabrykach, trzeba było znaleźć rozwiązanie odnośnie umożliwienia udziału masom robotników w wyborach.  W 1835 i 1888 dopuszczono możliwość głosowania na radnych, najpierw w miastach, potem w hrabstwach, co dodatkowo wymusiło reorganizację. Dziś wszystko już tak funkcjonuje i nikt nie zamierza tego ewenementu zmieniać [1].

Laburzyści na topie, ale tylko lokalnie?

W 82 z 161 rad lokalnych w Anglii, Partia Pracy wygrała, przejmując w nich większość. Jest to wzrost o 6, w stosunku do 2010 r. Drudzy torysi stracili kontrolę nad 11 samorządami, utrzymując 41, a trzeci liberałowie na pocieszenie porządzą w 6 wspólnotach, tracąc 2. UKIP* Nigela Farage’a, choć nie ma nigdzie większości, wprowadziła aż 161 radnych, co doprowadzi do perturbacji i zmusi inne partie do współpracy. A jedynymi potencjalnymi koalicjantami dla UKIP są torysi, których lider – David Cameron nie lubi Farage’a, z wzajemnością zresztą.

Laburzysta Ed Milliband triumfuje w marginalnych radach –  jak uznały media. Choć nie do końca. Odbyły się przecież wybory do gmin Londynu, a także innych dużych miast, jak: Birmingham (drugi ludnościowo i gospodarczo ośrodek miejski w UK), Sheffield, Newcastle-upon-Tyne, czy Southampton (obecnie największy port morski w kraju). Pytaniem pozostaje, czy Milliband ma taki potencjał polityczny by, niczym Tony Blair w 1997 r.,  poprowadzić laburzystów za rok do przejęcia władzy z rąk torysów…

Wybory lokalne, to jednak tylko sondaż. Ponadto niska frekwencja (34,19%) wskazuje na brak zainteresowania Brytyjczyków samorządami. W jednym z badań przeprowadzonych w ostatnich latach wykazano, iż Brytyjczycy nie identyfikują się ze swoimi wspólnotami. Jedynie posłów uważają za swoich reprezentantów, czy potrafią ich wskazać. Co prawda, od czasów Tony’ego Blaira samorząd zmienia się na lepsze, czego przykładem jest chociażby Londyn, ale proces ten jeszcze potrwa – zwłaszcza w mniejszych hrabstwach i miastach.

Milliband ma więc powody do zadowolenia, ale to nie koniec działań. Przed nim sporo pracy w najbliższym roku. Może uznać swój sukces za zapowiedź, ale nie obietnicę dobrego wyniku w 2015 r. Nie wolno mu jednak przespać nadchodzącego roku.

Eurosceptycy w PE

Nigel Farage może mówić o dużym sukcesie. Co prawda nie wygrał żadnej rady lokalnej w tej turze (co roku wybory odbywają się w różnych miejscach, nigdy naraz we wszystkich), ale wprowadził wielu radnych, których głos będzie  słyszalny. Ponadto jest wielkim zwycięzcą wyborów do Parlamentu Europejskiego (PE). członkom UKIP udało się zdobyć aż 23 mandaty europosłów, przy 18 torysach (utrata 7 mandatów) i 18 laburzystach (zysk 7 nowych europarlamentarzystów). Liberalni Demokraci (1 eurodeputowany, przy 9 straconych miejscach), przegrali z Zielonymi (Green – 1 europoseł), a Plaid Cymru z Walii wprowadziła jednego reprezentanta. Kraj św. Dawida będzie  słyszalny w Brukseli, co akurat tamtejszej dewolucji wyjdzie na dobre. BNP** Nicka Griffina przegrała, a sam jej lider nie wszedł do PE.

Pozwolę sobie zaznaczyć, że Nigel Farage wygrał kosztem torysów. Mimo wpadek, z nachalnym populizmem i niechęcią wobec obecnego kształtu polityki Zjednoczonego Królestwa – na który wpływa m.in. UE – zyskuje znacznie na popularności. Mówi na głos, to co ludzie chcą słyszeć, a czego David Cameron nie powie publicznie. I to właśnie podoba się ludziom.

Na podwórku krajowym także wielcy gracze muszą się z nim liczyć. Z małej partyjki kanapowej, UKIP zamienia się w języczek u wagi. Wszak, to w 1979 r. trzech posłów z Democratic Unionists Party z Irlandii Północnej wpłynęło na upadek gabinetu Jamesa Callaghana.

Przyszłość – skrajność

Na Wyspach daje się zaobserwować radykalizację społeczeństwa. Albo bardzo w lewo – Partia Pracy, bądź na prawo – UKIP właśnie. Centryzm, o którym mówił Tony Blair dominuje, lecz musi liczyć się z konkurencją ze strony wyrazistych skrajności.

Kwestia skrajności (mając w tle inne kraje Europy, np. Francję, gdzie wygrał Front Narodowy Marine Le Pen, czy w Grecję) to jednak poważne zagrożenie dla jedności Unii Europejskiej. Nigel Farage, podobnie jak Le Pen, zyskuje głosząc populistyczne hasła, a także wykorzystując utratę zaufania publicznego przez partie rządzące (anty-establishment).

Liberalnych Demokratów może czekać trzęsienie ziemi, gdyż Nick Clegg przegrał, zarówno lokalnie, jak i europejsko. Koalicja z torysami szkodzi jego wizerunkowi, uzależniając Lib Dem od Davida Camerona, co już pokazało referendum ws. Alternative Vote sprzed 3 lat. Lider Liberałów właśnie za brak wyrazistości ponosi konsekwencje wyborcze. Jednakże, perspektywa radykalizacji Europy może budzić negatywne odczucia.

Żółta kartka dla torysów?

Dziś można przeczytać bądź usłyszeć w telewizji, że to dobrze, że premier przegrał. Ta porażka zmotywuje Partię Konserwatywną do działania, a w konsekwencji doprowadzi do zwycięstwa za rok i zapewni Cameronowi pozostanie w gabinecie na Downing Street 10. Przynajmniej będzie  wiedział, że trzeba włożyć jeszcze dużo pracy by być ponownie wybranym.

Może, podobnie do meczu piłkarskiego, zeszłotygodniowe wybory Brytyjczyków są żółtą kartką społeczeństwa dla rządzących. Za nieudolność oraz tzw. “zombie parliament”, czyli wyczerpanie kadencją i brak kolejnych projektów ustaw. Przenośnia z kartką pasuje idealnie, wszak to Anglia jest miejscem, gdzie futbol się narodził. A piłka nożna to dżentelmeńska gra dla chuliganów. Inaczej, Farage nie zatriumfowałby w ostatnią niedzielę.


[1] Brytyjczycy dokonują wyborów do Izby Gmin, legislatur powstałych w wyniku dewolucji, rad lokalnych i PE, tylko w trzeci czwartek maja. W Polsce ludzie głosują w niedzielę, jako dzień wolny od pracy. W Zjednoczonym Królestwie zaś czwartek jest dniem wyborczym. Dla polskiego czytelnika wydaje się to dziwnie, ma swoje uzasadnienie. Logika wygląda następująco: niedziela, to czas na modlitwę lub rodzinę; poniedziałek, to pierwszy dzień tygodnia i u ludzi widać zmęczenie po weekendzie; wtorek przypada również na początku, a środa to jak sama nazwa wskazuje środek, kiedy pracy jest najwięcej. W piątek zaczyna się weekend, który pełnię ma w sobotę. Zostaje tylko czwartek. Po pierwsze, ludzie są w domach, gdyż pracują. Do wyborów mogą iść przed lub po pracy. Po drugie, nie ma tutaj zniechęcenia po weekendzie, ani pędu ku wolnym dniom, ale za to większa swoboda niż w środę. Za: P. Sarnecki, System konstytucyjny Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, Wyd. Sejmowe, Warszawa 2009, s. 12-14

*UKIP to UK Independence Party, czyli Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa

**BNP to British National Party, czyli Brytyjska Partia Narodowa


Przemysław Sopoćko – Współpracownik CIM – absolwent Politologii na Uniwersytecie Warszawskim. Stypendysta programu Erasmus na Uniwersytecie w Southampton. Absolwent kierunku Administracja na Politechnice Warszawskiej (2013 r. ) praca dyplomowa: „Ustrój administracyjny Wielkiego Londynu”. Obecnie doktorant na Wydziale Politologii UMCS w Lublinie. Osoba, której główne zainteresowania dotyczą Wielkiej Brytanii, w dosyć szerokim spektrum. Określony kiedyś jako „Polak z urodzenia, a Brytyjczyk z serca”. Jego pozostałe zainteresowania to film, podróże oraz historia najnowsza.


Przeczytaj też:

A. Biernacka-Rygiel, Grecja skręca na lewo…

Q. Genard, European and Belgian elections D-Day+1: a look at the results

B. Marcinkowska,Hollande dostał pstryczka w nos!

Q. Genard, Belgian politics: one month before the « super Sunday »

M. Makowska, Demokratyzacja, legitymizacja i dezorientacja – wybory do Parlamentu Europejskiego