Europa Europa Środkowa i Wschodnia Społeczeństwo UE

Rewolucji nie będzie. Antyrządowe protesty w Mołdawii

KINGA JAROMIN

Sytuacja polityczna w wielu państwach, także europejskich, pozostaje dość skomplikowana. Zła sytuacja gospodarcza i zastój na scenie politycznej, stanowiące rzeczywistość wielu państw, to składniki mające potencjał sprowokowania wybuchu niezadowolenia społecznego – co niejednokrotnie miało miejsce w ciągu kilku ostatnich lat. Arabska wiosna, czy ukraińska „rewolucja godności” dowodzą, że aktywne działanie społeczeństwa może zmienić obowiązujący porządek. Republika Mołdawii to kolejne państwo, w którym odbywają się protesty i demonstracje, które mają ukazać brak akceptacji dla dotychczasowych działań władzy. Jednak, pomimo ich skali, nie były one w stanie wpłynąć na zmianę rządu ani jego polityki. W czym tkwi problem, który nie pozwala Mołdawii doprowadzić do rewolucji, której tak wielu się domaga?

Bunt obywateli

Protesty rozpoczęły się 5 kwietnia 2015 roku, za pretekst biorąc upamiętnienie wydarzeń z kwietnia 2009 roku, kiedy to demonstracje, które wybuchły przeciwko rządzącym komunistom, przekształciły się w plądrowanie budynków rządowych i zostały gwałtownie stłumione przez służby porządkowe. Wiele osób zostało wtedy bezprawnie uwięzionych i niehumanitarnie potraktowanych, dochodziło do pobić i stosowania tortur[1]. Rządy komunistów zakończyły się jesienią 2009 r., kilka miesięcy po protestach, a zastąpiła ich koalicja proeuropejska składająca się z trzech (w pewnych okresach dwóch) partii[2]. Pomimo zmiany rządów, wydarzenia z kwietnia 2009 wciąż nie zostały wyjaśnione. Dlatego jednym z postulatów tegorocznych manifestacji było ukaranie winnych stosowania przemocy (głównie policjantów i wojskowych) podczas wydarzeń sprzed sześciu lat, którzy wciąż nie odpowiedzieli za te przestępstwa.

Choć wspomnienie wydarzeń z 2009 roku było pretekstem do protestu, to główne hasła dotyczyły aktualnej sytuacji w kraju. Demonstranci domagali się poprawienia stopy życiowej mieszkańców, wyjaśnienia afery bankowej oraz ustąpienia polityków, którzy według części społeczeństwa są za nią odpowiedzialni. Po zakończonym proteście organizatorzy ogłosili, że będą wracać na ulicę, dopóki ich żądania nie zostaną spełnione i póki co, słowa dotrzymują – protestują cyklicznie, co kilka tygodni. Ich postulaty pozostają wciąż takie same, a przewodnim sloganem jest „Vrem ţara înapoi!”, czyli „Chcemy odzyskać nasz kraj”. Za największą do tej pory demonstrację uważa się tę z 3 maja, której wielkość organizatorzy ocenili na 50-60 tysięcy osób. Choć ta liczba wydaje się być zawyżona, nie zmienia to faktu, że protest wyglądał imponująco i zaskoczył nawet rządzących, którzy dotąd nie skomentowali tych wydarzeń.

„Godność i Prawda”

Co doprowadziło do takiego obrotu sprawy? Organizatorem protestów jest zrzeszenie “Demnitate şi Adevăr DA” (Godność i Prawda)[3] powstałe w lutym 2015 r. Określa siebie jako „platformę obywatelską” i składa się z proeuropejskich mołdawskich aktywistów, dziennikarzy oraz politologów. Jak piszą w swoim dokumencie założycielskim: działania rządu w latach 2009 – 2014 [rządy tzw. proeuropejskiej koalicji – przyp. autorki] dramatycznie zawiodły oczekiwania obywateli. W tym okresie byliśmy świadkami nieprzerwanego ciągu skandali wywołanych przez poważne wykroczenia, których właściwe do tego organy wciąż nie wyjaśniły oraz braku woli politycznej do przeprowadzenia reformy sądownictwa”. W dalszej części deklaracji grupa opisuje stan państwa mołdawskiego, które w ich mniemaniu jest dogłębnie skorumpowane i podzielone między polityczne klany. Oskarżają władze, że mimo proeuropejskich sloganów, wciąż nie podjęły się wypełnienia zarekomendowanych przez Unię Europejską reform. Zarzucają im doprowadzenie gospodarki Mołdawii do katastroficznego staniu i konstatują, że ogólna sytuacja kraju jest tak zła, że odpowiedzialni obywatele nie mogą tego dłużej akceptować.

„Kradzież stulecia”

Czy mają rację? Republika Mołdawii to najbiedniejszy kraj Europy. Bieda (PKB sięgające 8 mld dolarów, oraz PKB per capita wynoszące 2 233,8 dolarów; dla porównania w Polsce wynoszą one odpowiednio 548 mld i 14 422,8)[4]wysoki poziom emigracji czy zamrożony konflikt w Naddniestrzu – to tylko niektóre problemy, z jakimi ten kraj mierzy się już od lat. Pod koniec zeszłego roku miało miejsce wydarzenie, które jeszcze pogorszyło sytuację państwa. Z trzech dużych mołdawskich banków zniknął około miliard dolarów (zgodnie z kursem narodowej waluty z końca 2014 r.[5]) i aby ratować ich płynność finansową rząd był zmuszony uruchomić rezerwy walutowe. Wydarzenie nazwano „kradzieżą stulecia” z uwagi na jego bezprecedensowy charakter i skalę. Jak wykazał audytorski raport firmy Kroll zamówiony przez szefa Banku Narodowego Mołdawii, Banca de Economii, Banca Sociala oraz Unibank udzieliły pożyczek niewiarygodnym firmom, które z założenia, tak kredytodawców jak i kredytobiorców, miały pozostać niespłacone. Autorzy raportu wykazali, że główną figurą w tym procesie był miliarder Ilan Shor, powiązany zarówno z bankami, jak i z firmami, którym udzielono pożyczek[6]. Pomimo wyraźnego wskazania w raporcie audytorów, Shor nie został ukarany. Z aresztu domowego, w którym został osadzony, prowadził kampanię wyborczą, ubiegając się o stanowisko mera rodzinnego miasta Orhei, obiecując mieszkańcom szeroko zakrojone inwestycje. Wybory wygrał i od tego momentu śledztwo w sprawie wyjaśnienia defraudacji utknęło w miejscu. Powszechnie uważa się także, że Shor to tylko jeden element sprawy, w którą zamieszani są wysoko postawieni politycy rządzącej koalicji.

Kolejne problemy

Afera źle wpłynęła na gospodarczą kondycję kraju. Załamał się kurs narodowej waluty – leja mołdawskiego, zwiększył się deficyt budżetowy. Unikanie wyjaśnień odnośnie defraudacji oraz upadek rządu Chirila Gaburici 12 czerwca 2015 r. (powodem dymisji premiera było śledztwo prokuratorskie w sprawie oskarżeń o sfałszowanie jego dyplomów ukończenia szkoły i studiów, a więc przyczyna niezwiązana z aferą bankową) naruszyły zaufanie międzynarodowych partnerów, takich jak Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz Unia Europejska, którzy zdecydowali się zawiesić współpracę i pomoc finansową dla Mołdawii.[7] Tarcia polityczne trwały do końca lipca br., gdy prezydent Nicolae Timofti mianował na stanowisko szefa rządu Valeriu Streleţa. Decyzja ta wywołała zawód części społeczeństwa, manifestowany w niektórych mediach i za pomocą Internetu, zwłaszcza że w oczekiwaniu na premiera pojawiła się informacja o nominacji na to stanowisko Mai Sandu, dotychczasowej minister edukacji. Sandu, jako jedna z nielicznych osób w kręgach władzy, sprawia wrażenie osoby spoza układu, rzetelnie wykonującej swoje obowiązki. Ostatecznie jej nominacja nie zyskała poparcia koalicjantów z Partii Demokratycznej, w dodatku zabrakło jej w składzie nowego rządu, co do którego niektórzy eksperci nie mają wysokich oczekiwań, uznając, że nieprzejrzysty i niechętny reformom styl rządzenia pozostanie rzeczywistością Mołdawii.[8]

Kolejne problemy obywateli wiąże się ze wzrastającymi wydatkami na utrzymanie. Pod koniec lipca ogłoszono podwyżki opłat za energię elektryczną i gaz, co wywołało mniejsze, niezorganizowane protesty.

Rewolucji nie będzie

Jak wynika z opisanych wyżej wydarzeń, inicjatywa „Godność i Prawda” to ruch, który powstał w odpowiednim momencie i który ma szansę odmienić mołdawską scenę polityczną. Na razie jednak tak się nie dzieje. Choć protesty przyciągają rzeszę osób konkretnymi, jasnymi hasłami, to jednak wydaje się, że brakuje im determinacji, która doprowadziłaby do powiedzenia sobie „teraz albo nigdy” i nie pozwoliłaby – jak na ukraińskim Majdanie, albo Placu Tahrir w Egipcie – rozejść się do domów po skończonym mityngu. Ta wytrwałość rodzi się z nadziei i wiary w zmianę, a tej ciągle Mołdawianom brakuje. Nie ma w nich jedności i poczucia wspólnoty, nie ma też przekonania, że coś od nich zależy. Ciągle dla większości osób, rozwiązaniem problemów jest emigracja, a nie dążenie do poprawy sytuacji w kraju.

Inną trudnością jest brak przywództwa ruchu. Jako liderów określa się kilka osób, ale nikt nie skłania się do wzięcia odpowiedzialności za całość przedsięwzięcia i podjęcia większego ryzyka. Należący do platformy Igor Boţan, przyznał, że wśród jej członków nie ma zgody co do tego, by zatrzymać ludzi na ulicy. „Godność i Prawda” nastawia się raczej na cykliczne protesty, z coraz większą liczbą osób, co ma przekonać władzę do wprowadzenia zmian.

Platforma boryka się także z wewnętrznymi podziałami. Silnym ogniwem protestów przeciw władzy jest dobrze zorganizowany ruch unionistów, czyli zwolenników połączenia się Mołdawii z Rumunią (m.in. ruch Actiunea 2012), podczas gdy tylko część obywateli popiera tę inicjatywę, a duża część społeczeństwa np. mieszkańcy Gagauzji (terytorium autonomiczne w Mołdawii południowej), północy Mołdawii, czy rosyjskojęzyczni obywatele, odnoszą się do niej wręcz wrogo. Choć „Godność i prawda” na każdym kroku podkreśla, że jest otwarta dla wszystkich, to jej przekaz jest zagłuszany właśnie przez unionistów, którzy zniechęcają osoby przeciwne unii do popierania ruchu protestacyjnego, tym bardziej że obraz demonstrant = unionista jest wzmacniany przez prorządowe media. Tym samym nie ma jedności w społeczeństwie.

Jaka przyszłość?

Można skonkludować, że protesty w takiej formie nie doprowadzą do znaczących zmian, ponieważ władza się ich nie obawia. Tym samym, “zabetonowana” scena polityczna, prywatne interesy pod przykrywką proeuropejskich poglądów, wszechobecna korupcja i zła kondycja państwa będę się tylko pogłębiać. Sytuacji nie poprawia fakt, że gdyby w tym momencie odsunięto koalicję od władzy, najprawdopodobniej skorzystałaby na tym największa partia opozycyjna – prorosyjska Partia Socjalistyczna, która w przypadku objęcia sterów rządu, zawróciłaby Mołdawię z europejskiej ścieżki. Natomiast „Godność i Prawda” w obecnym kształcie nie ma potencjału, aby dokonać poważnych zmian. Szansą wydaje się dla nich przekształcenie platformy w partię polityczną, która byłaby alternatywą dla proeuropejskich wyborców. Z tym, że konsekwencje takiego kroku byłyby widoczne w perspektywie długoterminowej, a państwo potrzebuje zmian jak najszybciej.

Następny protest planowany był na 27 sierpnia, w Dzień Niepodległości Republiki Mołdawii, ale ze względu na okres wakacyjny został przeniesiony na 6 września. Tym razem widać dużą mobilizację, po raz pierwszy został przygotowany spot (można go obejrzeć TUTAJ) zachęcający do przyłączenia się, a organizatorzy nastawiają się na jeszcze większą liczbę osób, niż na poprzednich demonstracjach. Obwieścili, że zwołują „Wielkie Zgromadzenie Narodowe” wieszcząc, że tym razem dojdzie do przełomu. Czy będziemy mieli do czynienia z początkiem pozytywnego fermentu? Taka opcja jest możliwa. Jeżeli jednak demonstrację trzeba było przełożyć z powodu trwającego sezonu wakacyjnego, to wydaje się, że organizatorzy są zbyt optymistycznie nastawieni i jeszcze nie nadszedł czas na zmianę.



Kinga Jaromin –  absolwentka Centrum Europejskiego UW ze specjalizacją polityka zagraniczna UE. Wolontariuszka EVS w Republice Mołdawii (2014), dziennikarka EurActiv.pl (2015) oraz stażystka think tanku Romanian Center for European Policies w Bukareszcie (2015). Interesuje się polityką wschodnią UE oraz sprawami wewnętrznymi krajów Europy Wschodniej.


Przeczytaj też:

K. Mazurek, Essential assistance? Operation EUBAM Moldova/Ukraine and its impact on the management of the fragile border

K. Jaromin, Walka z korupcją w Rumunii – mission impossible?

P. Wojciechowska, Kresy Europy? Rumuńskie impresje

Artykuły CIM na temat wydarzeń na Ukrainie

Artykuły CIM na temat wydarzeń w Egipcie