MAURYCY MIETELSKI
Ostatnie sondaże przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi na Węgrzech wskazywały na zwycięstwo rządzącej koalicji Fideszu i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP). Według badania przeprowadzonego przez instytut Publicus, Fidesz i KDNP mogły znacznie liczyć na 45 proc. głosów, nacjonalistyczny Jobbik na 20 proc, Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP) na 19 proc., zieloni liberałowie z ugrupowania Polityka Może Być Inna (LMP) na 7 proc., a próg w głosowaniu na listę krajową powinna przekroczyć również lewicowa Koalicja Demokratyczna (DK), którą chciało poprzeć 5 proc. respondentów.
Soros i imigranci
Tym samym rządząca prawica po ośmiu latach sprawowania władzy nadal może liczyć na duże poparcie wśród społeczeństwa, chociaż nie przedstawiła ona żadnego oficjalnego programu, nie licząc wyborczego hasła „Dla nas Węgry są najważniejsze” i ogólnikowych zapowiedzi poprawy poziomu życia węgierskiego społeczesńtwa. Już w styczniu br. szef frakcji parlamentarnej Fideszu Gergely Gulyás stwierdził zresztą, iż w atmosferze „histerycznej kampanii”, podczas której nie liczą się żadne argumenty, przygotowanie podobnego dokumentu mija się z celem.
W tym kontekście pojawia się jednak pytanie, kto tak naprawdę odpowiada za obecny stan węgierskiej debaty publicznej. To bowiem koalicja Fideszu i KDNP, przy okazji kryzysu migracyjnego, zapoczątkowała przed trzema laty trwającą do dziś kampanię przeciwko systemowi kwotowemu proponowanemu przez Komisję Europejską, której symbolem stały się rozwieszane w całym kraju bilbordy informacji rządowej, ostrzegające przed skutkami napływu do Europy przybyszy z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.
Głównym orędownikiem niszczenia europejskiej tożsamości jest według węgierskiej prawicy urodzony w tym kraju miliarder Geoge Soros. Jego finansowe wsparcie dla idei społeczeństwa otwartego i organizacji pozarządowych określane jest przez polityków Fideszu mianem „planu Sorosa”, który na jego polecenie realizuje zresztą także Unia Europejska. Co ciekawe, rządową narrację w znacznej mierze zdeprecjonował unijny komisarz Tibor Navracics, a więc były wiceprzewodniczący Fideszu i minister w rządzie Viktora Orbána, który w rozmowie z opozycyjną stacją HirTV stwierdził że „plan Sorosa” jest jedynie kampanijnym hasłem i nie ma nic wspólnego z realną polityką UE. Dodatkowo, jeden z francuskich tygodników ujawnił napisany przed trzydziestoma laty list węgierskiego premiera do amerykańskiego miliardera, w którym (skutecznie zresztą) prosił on o dofinansowanie jego studiów na uniwersytecie w Oxfordzie.
Największy chaos w rządowej propagandzie zaprowadziło jednak ujawnienie w styczniu informacji o imigrantach, którzy mieli osiedlić się na Węgrzech w latach 2015-2017. Okazało się bowiem, że prawica zgodziła się wówczas na przyjęcie 1291 osób, czyli więcej niż przewidywały to proponowane przez Brukselę i krytykowane przez Budapeszt kwoty uchodźców. Jednocześnie ujawniono, iż dofinansowanie z publicznych środków otrzymały organizacje pozarządowe zajmujące się uchodźcami, a część z nich otrzymywało wcześniej fundusze właśnie od Sorosa.
Atak na opozycję
Wspierające rządzących media przemilczały wszystkie te drażliwe kwestie, zwłaszcza znaną w sumie od dawna sprawę stypendium przyznanego Orbánowi przez Sorosa, chociaż same o związki z miliarderem posądzają już niemal wszystkich przeciwników prawicowej koalicji. Symbolem takiego postawienia sprawy jest zresztą jeden z wyborczych bilbordów Fideszu, przedstawiający Sorosa i liderów największych ugrupować opozycyjnych, którzy niszczą płot mający powstrzymywać napływ imigrantów przez granicę z Serbią.
Na plakacie widoczny jest między innymi Gábor Vona, przewodniczący nacjonalistycznego Jobbiku, będącego obecnie najsilniejszą partią opozycyjną. Partia co prawda sprzeciwia się osiedlaniu imigrantów i krytykuje prawo pozwalające na zakup węgierskiego obywatelstwa poprzez inwestycje w państwowe obligacje, ale dla rządowej propagandy nie ma to większego znaczenia. Nacjonaliści w pierwszej połowie ubiegłego roku rozwścieczyli bowiem Orbána, który nie chce darować im bilbordów przedstawiających jako złodziei jego oraz związanego z Fideszem oligarchę Lorinca Mészárosa. Według przeciwników Fideszu to właśnie z tego powodu Państwowa Izba Obrachunkowa (ASZ) nałożyła na Jobbik, a później także na inne ugrupowania opozycyjne, wysokie kary za uchybienia związane z rozliczeniami finansowymi. Dość nieprzypadkowo szefem tej instytucji jest były poseł Fideszu, László Domokos.
Ugrupowania opozycyjne nie mają też łatwego życia po tym, jak rządzący podporządkowali sobie większość gazet, stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych, które należą obecnie do oligarchów związanych z Fideszem. Dodatkowo prawica rozwinęła zwłaszcza media bulwarowe, takie jak tabloid „Ripost” i portal 888.hu, uważane za najbardziej agresywne i propagandowe wydawnictwa mające na celu niemal wyłącznie oczernianie przeciwników Orbána. Wiele z tego typu publikacji kończy sią sądowymi procesami, ale wygrane przez opozycyjne partie sprawy (Jobbik twierdzi, że w ostatnich miesiącach wygrał ich prawie sto) nie zmieniają w ogóle medialnych standardów, ponieważ media te mogą liczyć na pokrycie wydatków związanych z zasądzonymi odszkodowaniami przez wpływy z reklam rządowych spółek.
Zjednoczeni i podzieleni
Wspomniane kary dla opozycyjnych ugrupowań spowodowały, że Węgrzy mogli obserwować obrazki, jak dotąd będące niemal nie do pomyślenia. Na manifestacji Jobbiku przeciwko decyzji izby obrachunkowej o nałożeniu finansowych sankcji, obecni byli bowiem politycy niektórych partii o lewicowej i liberalnej orientacji, natomiast wcześniej LMP zaoferowała nacjonalistom pomoc prawną ze strony jednej z organizacji pozarządowych zajmujących się obroną wolności słowa.
Jedność przeciwników węgierskiego premiera była jednak najbardziej widoczna przy okazji wyborów samorządowych w czterdziestotysięcznym mieście Hódmezóvásárhely, rządzonym przez ostatnie 21 lat przez Fidesz i uważanym za jeden z głównych bastionów prawicy. Kandydat rządzących przegrał tam z konserwatywnym działaczem społecznym Péterem Márki-Zay’em, który mógł liczyć zarówno na wsparcie ze strony nacjonalistycznego Jobbiku, jak i ugrupowań lewicowo-liberalnych. Opozycja zgodnie przedstawiała zresztą zwycięstwo samorządowca jako przykład zmęczenia ośmioma latami rządów Fideszu, a także możliwy punkt zwrotny w kampanii przed wyborami parlamentarnymi.
Najczęściej powtarzano jednak hasła o konieczności współpracy pomiędzy ugrupowaniami opozycyjnymi i rozpoczęcia negocjacji na temat wzajemnego wsparcia, które dotyczyłoby przede wszystkim poszczególnych kandydatów w jednomandatowych okręgach wyborczych. Do szerokiego porozumienia jednak nie doszło, głównie z powodu wzajemnych animozji liderów lewicy, ale także z powodu niechęci do współpracy z Jobbikiem, który podjął jedynie zakończone również niepowodzeniem rozmowy z LMP. Dzień przed ciszą wyborczą odbyła się z kolei debata liderów Jobbiku, LMP i MSZP, podczas której opozycjoniści złożyli jasną deklarację, iż w razie przegranej Fideszu i KDNP nie utworzą wspólnej koalicji rządowej.
Brutalność bez końca
Wśród sporej części Węgrów widoczne jest coraz większe zmęczenie bezpardonową wojną pomiędzy rządzącymi a opozycja, a także zwyczajna arogancją obozu Orbána, którego przedstawiciele od dawna nie biorą udziału w debatach ze swoimi konkurentami, nie udzielają wywiadów krytycznym wobec Fideszu i KDNP mediom oraz nie widzą potrzeby tłumaczenia się z jakichkolwiek afer. Jak stwierdził jednak jeden z lewicowych polityków, Fidesz jest najlepiej zorganizowaną mniejszością w kraju, dlatego wciąż pozostaje u władzy.
Dobra organizacja i agresja tej mniejszości była zresztą bardzo widoczna na finiszu kampanii wyborczej, kiedy w całym kraju osoby zmobilizowane przez rządzących niszczyły bilbordy swojej konkurencji. W piątkowy poranek media społecznościowe obiegły więc zdjęcia jednego z działaczy Jobbiku, który został pobity podczas ochraniania materiałów należących do ugrupowania, a także nagranie dwóch starszych mężczyzn atakujących nagrywającego ich człowieka i chowających do samochodu sprzęt użyty wczś?niej w celu zniszczenia opozycyjnego plakatu. Suchej nitki na swoich przeciwnikach w ostatnim przedwyborczym przemówieniu nie zostawił również sam Orbán, oskarżający opozycję o działanie w interesie zagranicy.
W takiej atmosferze trudno oczekiwać, aby w najbliższym czasie do węgierskiej polityki powróciła rzeczywista debata nad realnymi problemami kraju. Zdaniem krytyków obecnej władzy będzie to możliwe jedynie wtedy, gdy Fidesz i KDNP stracą konstytucyjną większość, a przede wszystkim będą zmuszone tworzyć mniejszościową koalicję rządową, co zmusi oba ugrupowania do dialogu z opozycją.
Maurycy Mietelski – Stały współpracownik Portalu Spraw Zagranicznych psz.pl oraz portalu Histmag.org. Publikował również w „Uważam Rze”, „Uważam Rze Historia”, „Rzeczach Wspólnych” i „Wręcz Przeciwnie”.
Przeczytaj też:
A. Sęk, Europejski Chavez kieruje Unią
M. Russjan, Polityka UE wobec uchodźców – analiza dotychczasowego podejścia