MIKOŁAJ HAICH
8 grudnia odbyły się wybory lokalne w Wenezueli. Do głównej rywalizacji stanęły dwa bloki polityczne – związana z urzędującym prezydentem Nicolasem Maduro Morosem Zjednoczona Partia Socjalistyczna Wenezueli (Partido Socialista Unido de Venezuela, PSUV) oraz Jedność Demokratyczna (Mesa de la Unidad Democrática, MUD), której przewodzi lider opozycji z polskimi korzeniami, Henrique Capriles Radonski. Poprzednia konfrontacja przywódców obydwu bloków (wybory prezydenckie w kwietniu 2013 roku) zapewniła zwycięstwo Maduro – choć z minimalną różnicą głosów 50.61% do 49.12%. Wybory grudniowe również zakończyły się przegraną opozycji. Zwycięstwo w wyborach lokalnych to dobra wiadomość dla rządzącej partii i urzędującego prezydenta Wenezueli. Czy jest to też dobra wiadomość dla społeczeństwa?
Wybory lokalne – zwycięzcy i przegrani
Spojrzenie na mapę Wenezueli po wyborach daje obraz triumfu rządzącej koalicji ze Zjednoczoną Partią Socjalistyczną Wenezueli na czele – większość kraju pokryta jest czerwienią utożsamianą z ruchem chavismo. W liczbach dominacja nie jest pełna, ale zdecydowana: na 337 miejsca 242 przypadły PSUV, a 75 opozycji; w podziale procentowym w skali kraju 54% trafiło do PSUV, a 44% dla Jedności Demokratycznej. Lider opozycji Capriles wskazuje na pozytywne aspekty wyborów – w porównaniu z wyborami z 2008, opozycja zwiększyła swój udział o dobre kilkanaście procent. Zwraca również uwagę symbolika zdobytych przez opozycję terytoriów, wśród których plasuje się stolica Caracas oraz Barinas – miasto rodzinne zmarłego w tym roku prezydenta Huga Chaveza.
Capriles postawił dużą część swojego autorytetu na wynik wyborów, więc nie może ich interpretować negatywnie. Władza natomiast skrytykowała jego nadmierne zaangażowanie w kampanię, sugerując, że zaniedbał w tym czasie swoje obowiązki gubernatora stanu Miranda. Minister spraw zagranicznych, Elias Jaua w wywiadzie dla państwowej telewizji Telesur skomentował wynik jako porażkę opozycji wenezuelskiej i potwierdzenie jej rozbicia. Przeciętny wynik Caprilesa w stanie Miranda określił jako karę obywateli za „zaniedbanie konstytucyjnych obowiązków na nim spoczywających”. Prawda jest więc taka, że urzędujący od kwietnia prezydent Nicolas Maduro Moros ugruntował swoją pozycję, a do kolejnego rozdania kart, którym są wybory parlamentarne w 2015 roku, będzie niepodzielnie rządził krajem.
Władza prezydenta w Wenezueli jest duża, a pogłębia ją częste odwoływanie się do specjalnych praw (Ley Habilitante), które dają prezydentowi możliwość rządzenia za pomocą dekretów – ostatnie takie prawo zostało uchwalone w listopadzie. Uprawnienie trwa rok, a korzystał z niego zarówno Chavez (czterokrotnie w ciągu 13 lat rządów), jak i poprzedni prezydenci (w sumie jeszcze sześć razy). Uzasadnienie dla przyznania specjalnych praw głowie państwa jest często takie samo – skuteczna walka z próbującymi obalić państwo prawa przedsiębiorcami i destabilizującym imperialnym kapitałem zagranicznym.
Przyjaciele i wrogowie ludu
W kraju, w którym jeszcze 8 lat temu poziom ubóstwa sięgał 53.9% (w 2012 roku – 25.4% wg Banku Światowego), życie przedsiębiorcy też nie jest łatwe. Poza oskarżeniami o działalność wywrotową, wielu z nich spotykają wywłaszczenia bądź nakaz sprzedaży produktów z dziesięciokrotną przeceną – w ten sposób na kilka tygodni przed niedzielnymi wyborami Maduro zaopatrywał wdzięczny naród w nowe pralki, telewizory i samochody.
Maduro szuka też winnych innych bolączek dnia codziennego w Wenezueli – mianowicie problemów z nabyciem podstawowych produktów (mąka kukurydziana, cukier, papier toaletowy) oraz przerw w dostawach prądu, na które szczególnie cierpi dwumilionowe Caracas. Głównym oskarżonym są wenezuelscy przedsiębiorcy – empresarios, którym przypisywane jest autorstwo dywersji. Do kontroli nad głównymi węzłami energetycznymi kraju wysłana została na początku grudnia armia, ale na cztery dni przed wyborami stolicę znowu spowił mrok na kilkanaście godzin.
Prezydent oskarża też zagraniczne rządy i banki. Szczególnie piętnowany jest oczywiście rząd Stanów Zjednoczonych, który od czasu niefortunnego poparcia tymczasowego prezydenta Pedro Carmona, wyniesionego w Wenezueli do władzy podczas próby przewrotu w 2002 roku, nie ma w Wenezueli najwyższych notowań.
Sytuacja ekonomiczna kraju
Dobrych notowań nie ma też sama Wenezuela – bezpośrednio po wyborach, reagując na populistyczne działania ekonomiczne, agencja ratingowa Standards & Poor obniżyła wiarygodność kredytową Wenezueli do poziomu B-, stwierdzając też negatywne prognozy na przyszłość.
Gazety zachodnie, szeroko relacjonując problemy wenezuelskiej gospodarki, zawsze poświęcają kilka akapitów na przedstawienie powagi sytuacji – krajowi wiedzie się źle, brakuje podstawowych produktów (problemy zaopatrzeniowe sięgają również składników narodowej potrawy arepa, a w ostatnim czasie nawet wina mszalnego), inflacja szaleje, czarnorynkowy kurs boliwara przekracza dziesięciokrotnie kurs oficjalny (obecnie wynoszący 6.3 : 1 w stosunku do dolara amerykańskiego), a kraj z najwyższymi stwierdzonymi złożami ropy naftowej na świecie nie jest w stanie wykorzystać jej do poprawy sytuacji.
Liczby w praktyce częściowo przeczą wysuwanym zarzutom. Nadwyżka bilansu płatniczego w 2012 roku wyniosła 2.9% PKB Wenezueli, a eksport ropy naftowej osiągnął 94 miliardy. W centralnym banku znajdują się rezerwy 22 miliardów dolarów. PKB per capita też rośnie od kilku lat, osiągając poziom $12,728,7 w 2012 roku.
Gospodarka była chwalona przez banki Wells Fargo i Merrill Lynch Bank of America, a walka z ubóstwem doczekała się wyróżnienia przez Organizację Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa. Równie skutecznie Wenezuela radzi sobie z realizacją Milenijnych Celów Rozwoju ONZ. Spada też liczba samobójstw (przynajmniej według źródeł rządowych). Liczby przemawiają za większą stabilnością gospodarki niż to się na pozór wydaje, nawet jeśli część wzrostu wywoływana jest emisją obligacji, a nie zwiększeniem wydajności pracy.
Dziennikarze wysnuwający negatywne wnioski nie tylko nie doceniają kondycji wenezuelskiej gospodarki, ale też źle diagnozują podstawową jej tendencję – a tendencją tą jest trwanie. Jest to dość powszechna cecha w kraju, gdzie niewiele w życiu się zmienia, pory roku wydają się takie same, a kolejni prezydenci nie przynoszą zmian – ani na gorsze, ani na lepsze. Umiarkowany optymizm Wenezuelczyków nie powstrzymuje ich od krytykowania władzy, ale minimalizuje chęć do działania i próby zmiany sytuacji. Jeżeli w Macondo (fikcyjna wioska z książki Gabriela Garcii Marqueza „Sto Lat Samotności”) padało przez cztery lata bez przerwy, tak w Caracas inflacja może sięgać obecnych 54% aż do następnych wyborów, a niekoniecznie wzbudzi to protest społeczny gotów przygotować podłoże pod rewolucję. Na kilka dni przed wyborami, 30 listopada, Capriles zorganizował w stolicy marsz protestu, na którym zjawiło się 5000 ludzi. Czytając o „dramatycznej” sytuacji wenezuelskiej gospodarki, liczbę protestujących należy chyba uznać za porażkę partii opozycyjnej.
Perspektywy opozycji
Capriles stoi przed trudnym zadaniem. W kwietniowych wyborach prezydenckich uzyskał silne 49.12% poparcia, ale utrzymanie społeczeństwa niezadowolonych w gotowości bojowej przez dwa lata graniczy z cudem, a państwowa gazeta El Nacional już odnotowuje dążenia separatystyczne poszczególnych partii bloku. Dla wielu kontestujących obecny stan daje to dodatkową pokusę przyłączenia się do struktur władzy – co może skutecznie rozładować napięcie wśród przeciwników obecnego prezydenta. Ponadto, dopóki w kraju panuje kult zmarłego Chaveza, władza Maduro wydaje się bezpieczna. Niedzielne wybory lokalne potwierdziły, że jest to skuteczna karta wyborcza.
Jest wysoce prawdopodobne, że wiele zmian nie będzie, a Maduro przy obecnej władzy powinien być w stanie sprowadzić gospodarkę na normalne tory. Wspiera go system wyborczy i kontrola nad państwową telewizją – w dniach poprzedzających wybory widać go było w telewizji średnio 2 godziny dziennie. Maduro dba też o legitymizację wyników – po kontestacji przez Caprilesa rezultatów kwietniowej elekcji prezydenckiej (komisja przeprowadziła badania od 29.04 do 09.06, ale nie stwierdziła nieprawidłowości) w Wenezueli przystąpiono do instalacji zaawansowanego systemu do liczenia głosów, zdaniem przewodniczącej Tibisay Lucena – odpornego na możliwości zniekształcenia wyniku na każdym etapie procesu. Nie powstrzymało to jedynego niezależnego członka pięcioosobowej Narodowej Komisji Elekcyjnej (Consejo Nacional Electoral, CNE), Vicente Diaza od stwierdzenia, że to najmniej demokratyczne wybory w historii kraju.
Mimo skomplikowanej sytuacji w kraju i problemów gospodarczych nie ma powodu sądzić, że obecny prezydent nie utrzyma się u steru przez najbliższe kilka, jeśli nie kilkanaście lat.
Mikołaj Haich – współpracownik CIM, absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie i Grand Valley State University w Michigan. Obecny członek Forum Młodych Dyplomatów, współpracuje ponadto z Portalem Spraw Zagranicznych. Interesuje się głównie Bliskim Wschodem, geopolityką i relacjami chińsko-japońskimi.
Przeczytaj również:
- B. Marcinkowska, Demokracja à la latine
- C. Szczepaniuk, OSCE Election Observation Mission in Georgia – report from an International Observer
- K. Libront, Wybory w Niemczech 2013. Wielki triumf Angeli Merkel
- M. Małek, Wybory do Izby Radców w Japonii – szanse i wyzwania dla premiera Abe
- A. Malantowicz, Jordanian Parliamentary Elections – a Breakthrough or just a Routine?