Asian Programme Azja Azja Południowo-Wschodnia Społeczeństwo

Wyraz bezsilności i rozpaczy – tybetańskie samospalenia

PAULINA WOJCIECHOWSKA, Program Azjatycki
Tapey,_20s,_monk,_Ngaba;_27_February_2009, licencja CC
Pierwsze samopodpalenie, licencja CC

Opisujemy rzeczywistość Tybetu spalonymi ciałami, które wołają o wolność. Wyższe Istoty, proszę skierujcie oczy na Tybet. Matko Ziemio, obdarz go współczuciem. Sprawiedliwy świecie, stój na straży prawdy.” – to słowa napisane na blogu jednego z Tybetańczyków, który w ostatnich miesiącach popełnił samobójstwo – dokonując samospalenia. O innym takim przypadku napisano: “Świadkowie mówią, że jego ręce złożone były jak do modlitwy, wznosił hasła na rzecz powrotu Dalajlamy i wolności dla Tybetańczyków”. Ta dość dramatyczna, ostateczna forma protestu nie jest praktykowana wyłącznie przez Tybetańczyków (podobne przypadki mieliśmy w Rosji, Tunezji czy nawet w Warszawie przed kancelarią premiera) – jednak dotąd były to pojedyncze przypadki, a od lutego 2009 do lipca 2013 odnotowano bezprecedensową liczbę 121 samopodpaleń Tybetańczyków – choć o prawdziwej liczbie ofiar pewnie nie dowiemy się nigdy.

Samospalenia są aktem bezsilności wobec chińskiej okupacji.

Pierwsze samopodpalenie miało miejsce w lutym 2009, kolejne w marcu 2011 i od tamtej pory wiadomości o kolejnych samobójstwach pojawiają się systematycznie w odstępach co najwyżej kilkutygodniowych. Ostatni akt samospalenia miał miejsce 21 lipca br., dokonał go 18-letni Kuchok Sonan niedaleko klasztoru w prowincji Syczuan. Przed śmiercią apelował o „wolność dla Tybetańczyków”. Większość Tybetańczyków dokonujących samospaleń to ludzie młodzi (kilkunastoletni, najwyżej dwudziestoparolatkowie), w większości są to mężczyźni (102 osoby). Większa liczba samopodpaleń ma miejsce poza Tybetańskim Regionem Autonomicznym (TRA), lecz na terenach przynależących historycznie do Tybetu (TRA to koło połowa historycznego obszaru), sporadycznie zdarzają się samospalenia za granicą – w Pekinie, Delhi czy Katmandu. Większość z dokonujących samopodpaleń to mnisi lub mniszki. Pogrzeby ofiar często zmieniają się w demonstracje – choć grozi to licznymi represjami ze strony służb bezpieczeństwa.

Mapa samodpaleń, źródło Save Tibet
Mapa samospaleń, źródło Save Tibet

Osoby, którym nie uda się dokonać samospalenia są skazywane przez chińskie sądy na kilkuletnie więzienie, m.in. za „podżeganie do podziału państwa”. Oczywiście dochodzi też do masowych aresztowań tych, którzy o próby samobójcze są podejrzani i tych, których podejrzewa się o podżeganie do ich popełnienia. Na trzy lata więzienia skazano dwóch mnichów, którzy organizowali modły i zbierali datki dla rodziny po samospaleniu w prowincji Qinghai w listopadzie zeszłego roku – odczytane przez chińskie władze jednoznacznie jako wspieranie protestów.

“Dokonuję samospalenia, aby oddać cześć pamięci Tybetańczyków, którzy od 2009 roku wydają się na pastwę płomieniom dla sprawy wolności naszego narodu i religii – napisał przed śmiercią Lhamo Kjab „Mamy dwudziesty pierwszy wiek i rok, w którym zginęło tylu tybetańskich bohaterów. Poświęcam to ciało, by stanąć z nimi solidarnie kość w kość i krew w krew oraz wyrazić skruchę poprzez ten najwyższy tantryczny honor, jakim jest ofiarowanie własnego ciała. Nie zabiegam o sławę ani chwałę” – to słowa Sopa Rinpocze [1]. W cywilizacji judeochrześcijańskiej pozbawienie siebie życia jest postrzegane jako ciężki grzech (przez wieki samobójców nie chowano w poświęconej ziemi), dlatego szokować może, że tyle samospaleń jest dokonywanych przez osoby bardzo religijne, w szczególności mnichów i mniszki. Oczywiście buddyzm nie zachęca do przemocy, a więc także odbierania życia, innym czy sobie samemu. W reakcji na samospalenia XIV Dalajlama ostrożnie dobiera słowa. W oświadczeniu wydanym w listopadzie 2011 powiedział, że choć nie zachęca do dokonywania aktów rozpaczy, ale podziwia odwagę tych, którzy dokonują samo podpaleń i obwinia o nie „kulturową czystkę etniczną”, jaką prowadzą w Tybecie Chińczycy.

Buddyzm tybetański nie zachęca do popełniania samobójstwa w jakiejkolwiek formie – jednak bardzo ważna jest w nim idea poświecenia się dla wyższego celu. Motyw ten znany choćby w popularnej Sutrze Złotego Świata – w którym Budda (w jednym ze swoich poprzednich wcieleń) oddaje swoje życie by nakarmić głodującą tygrysicę i jej młode. Młodzi Tybetańczycy poświęcają życie aby w taki desperacki sposób zwrócić uwagę świata na cierpienie swoich współobywateli i niszczenie ich języka i kultury ich kraju. Ofiarowanie życia, zniszczenie ciała, w sposób dramatyczny i bolesny jest wyrazem zjednoczenia z cierpiącą wspólnotą, wyrazem jedności i dramatycznym wołaniem o reakcję świata.

Buddyjscy krytycy samospaleń wskazują, że jest to wspieranie przemocy, burzenie harmonii, tak ważnej dla wyznawców buddyzmu. Ci, którzy bronią dokonujących desperackich aktów wskazują, że ani pozostanie w harmonii ani bierność nie mogą istnieć kiedy w grę wchodzi reakcja na zło.

Przeciwko czemu protestują Tybetańczycy?

Chińska konstytucja zezwala obywatelom na „wolność wyznawania religii”. Dla Tybetańczyków szczególnie ważnej – buddyzm w swojej lokalnej odmianie nie jest formą rytuału, sacrum nie mającym wiele wspólnego z codziennym życiem – ale sferą przenikającą wszystkie dziedziny ich życia, nadająca temu życiu cel i sens. Mimo formalnych zapisów i deklaracji swoboda wyznania są dość mocno ograniczona. Kilka tysięcy tybetańskich klasztorów zostało zniszczonych jeszcze podczas rewolucji kulturalnej. Obecnie – pomimo częściowej odbudowy przy niewielkim wsparciu państwa – w TRA pozostało ich troszkę ponad tysiąc. Zezwala się i na praktykowanie religii i na obchodzenie świąt, tłumione są jednak wszelkie jej przejawy uznane za „polityczne”. Po groźbą więzienia zakazane jest posiadanie jakiegokolwiek wizerunku Dalajlamy – a dla wyznających tybetańską odmianę buddyzmu jest on nie tylko religijnym przywódcą lecz także bodhisattwą – czyli świętym/bóstwem[2] (jest to duże uproszczenie, ale nie chcę w tym miejscu wchodzić w zawiłości tej religii). Tym zakazom poddawani są także obcokrajowcy, a konfiskuje się nawet przewodniki zawierające zdjęcie religijnego przywódcy. 5 lipca, urodziny Dalajlamy, są dla Tybetańczyków jednym z największych świat narodowych i religijnych – obchody są w oczywiście surowo zakazane. Podczas tegorocznych publicznych obchodów policja otworzyła ogień do demonstrantów, kilka osób zostało rannych. Zdarza się, że w ten dzień wiele klasztorów czy miejscowości celowo pozbawianych jest wody i prądu.

W chińskiej konstytucji znajduje się zapis zapis dotyczący mniejszości etnicznych (na terenie ChRL jest 56 takich grup) „Wszystkie narodowości posiadają wolność używania w mowie i piśmie ich własnego języka oraz zachowywania i zmieniania ich własnego folkloru i zwyczajów.” Tybetański, jeden z najstarszych języków Azji jest nadal oficjalnym językiem w Tybetańskim Regionie Autonomicznym jednak jego istnienie w sferze publicznej poddawane jest coraz ściślejszej reglamentacji. Pamiętam oglądaną w Nepalu oficjalną państwową telewizję nadawaną z Lhasy – prezenterzy, choć w tradycyjnych ludowych strojach mówili z takim akcentem, że w samym brzmieniu język podobny był do chińskiego. Na prowincji, gdzie dostęp do książek czy prasy w języku tybetańskim jest ograniczony coraz więcej osób mówi mieszając słowa chińskie i tybetańskie – studenci i nauczyciele akademiccy podróżują po kraju organizując wykłady i warsztaty z rodzimego języka. Od 2010 oficjalnie prezentowane są plany wprowadzenie chińskiego jako głównego urzędowego języka w TRA. Od lat oficjalne dokumenty dostępne głównie w języku chińskim. W regionach zamieszkanych przez Tybetańczyków, nie będących już jednak częścią Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, nauczanie języka jest w zasadzie zakazane. Ostatnio w prowincji Syczuan zakazano lekcji poświęconych językowi i kulturze, prowadzonych przez wolontariuszy w prywatnych domach w czasie ferii. O prawie mniejszości do szkolnictwa we własnym języku nikt tam nawet nie wspomina. Bez czynnego używania języka trudno wyobrazić sobie przetrwanie kultury…

„Polityka kija” to jeden z głównych elementów reedukacji niepokornych Tybetańczyków chętnie stosowanych przez władze. Na 5 lat więzienia został skazany Gartse Jigme- mnich i pisarz, który odważył się wydać książkę analizującą ostatnie samospalenia. Na początku stycznia tego roku doszło do masowego niszczenia anten satelitarnych w prowincji Qingha, aby uniemożliwić żyjącym tam Tybetańczykom dostęp do niezależnych informacji. Stałą praktyką jest odcinanie dostępów do telefonów i Internetu, konfiskowanie telewizorów w regionach, w których doszło do samospaleń – w obawie przed protestami. W czerwcu zakończono proces rejestracji wszystkich użytkowników telefonów komórkowych i internetu. Z koei do więzienia trafić można za wymachiwanie narodową flagą (oczywiście zakazaną), roznoszenie ulotek, przesyłanie informacji o bieżącej sytuacji za granicę – a stałym elementem więziennego krajobrazu są dość wyrafinowane tortury (raport ONZ z 2008 roku określił stosowanie tortur w więzieniach w Tybecie jako “powszechne” i “rutynowe”). Tybetański rząd na uchodźstwie ocenia, że od chińskiej inwazji do dnia dzisiejszego życie straciło ponad 1,2 mln Tybetańczyków (dziś populacje ocenia się na ok. 5 mln).

Chińczycy niszczą Tybet – jego przyrodę (budowanie kopalni, wycinanie lasów, budowanie tam – bez prób zachowania jakiejkolwiek naturalnej równowagi), ale także najważniejsze zabytki materialne. Ostatnio głośnym echem odbiło się budowa wielkiego podziemnego parkingu dla autokarów i centrum handlowego o powierzchni 150 tys. metrów kwadratowych przed Klasztorem Jokhang w Lhasie, w pobliżu Pałacu Potala. Lhasa jest już cieniem samej siebie. Wokół klasztoru powstał wielki plan budowy. Niszczona jest stara tybetańska dzielnica, nie patrzy się na to, że wiele zabytków wpisanych jest na listę UNESCO. Ważne, aby w okolice klasztoru przyciągnąć jak najwięcej turystów. Niestety, praktyka niszczenia zabytków aby rozwinąć przemysłowo region i przyciągnąć masowego turystę, szczególnie z innych regionów Chin nie jest niczym niezwykłym. Wszystkie zniszczenia kulturowego dziedzictwa Tybetańczyków Chińczycy motywują oczywiście koniecznością dbania o rozwój gospodarczy regionu. Bez pytania mieszkańców o zdanie. Chińczycy prowadzą też intensywną politykę zachęcającą mieszkańców innych prowincji do osiedlania się w Tybetańskim Regionie Autonomicznym, lokalni mieszkańcy powoli stają się mniejszością we własnym kraju. Na stoiskach z pamiątkami zdecydowanie łatwiej kupić ludowe rękodzieło „made in China” niż prawdziwe wyroby mieszkańców tych terenów – choć to akurat jest trend ogólnoświatowy. Tyle, że w Lhasie sprzedają je sami Chińczycy.

W listopadzie 2011 roku władze w Pekinie zapowiedziały program wsparcia mieszkańców Tybetańskiego Regionu Autonomicznego – między innymi zasiłki czy emerytury dla mnichów i mniszek (do tej pory utrzymywali się jedynie dzięki własnej pracy czy datkom). Jest to jednak jeden z nielicznych „życzliwych” gestów w kierunku mieszkańców Tybetu – protestujących głównie z powodu zagrożonej tożsamości religijnej (co oznacza także tożsamość kulturową), nie zaś z powodu złej sytuacji materialnej (choć ta oczywiście zawsze i wszędzie sprzyja protestom). Była to jednak jedyna pozytywna odpowiedź rządu na samospalenia. Najczęściej po prostu Pekin oskarża Dalajlamę o podżeganie do podpaleń czy nawet o dawanie pieniędzy, aby zachęcić do popełniania samobójstw – mimo oficjalnych wypowiedzi tybetańskiego przywódcy, który nie zachęca nikogo do aktów desperacji, rząd w Pekinie zapowiedział ostatnio zaostrzenie swojej polityki w Tybecie i skuteczniejszą walkę z Dalajlamą.

Czy kolejne samospalenia mają szansę choć trochę poprawić los ludności tybetańskiej? Chiny odpowiadają tylko nasilającymi się represjami. Oczywiście kwestia obrony praw człowieka w Tybecie i całych Chinach jest przedmiotem “zainteresowania” i “zaniepokojenia” wielu światowych rządów; jest też kurtuazyjnie poruszana przy wielu okazjach. Polityka jednak to gra interesów, współpraca z Chinami jest zbyt ważna, aby którekolwiek państwo zdecydowało się na odważniejszą reakcję, mimo iż na ogół sympatia światowej opinii publicznej jest po stronie Tybetańczyków. Mimo ścisłej „reglamentacji” jakiej władze poddają jakiekolwiek wiadomości o sytuacji w Tybecie – nowoczesne technologie sprzyjają rozprzestrzenianiu się informacji. Także w Tybecie można po prostu nagrać filmik z demonstracji czy kolejnego samospalenia, nawet jeśli późniejsze jego przesłanie jest nieco utrudnione. Wiadomości o kolejnych aktach rozpaczy przebijają się przez światowe media, przez portale informacyjne, gdzie na ogół niewiele pisze się o państwach azjatyckich czy prawach człowieka. Wyrazem wzrastającego współczucia dla sytuacji Tybetańczyków był choćby atak hakerów z grupy Anonymus na chińskie serwery rządowe w październiku 2012. Być może to kropla, która drąży skałę, być może choć tyle, że los tej mniejszości nie będzie zapomniany. O tak wielu innych niszczonych kulturach i cywilizacjach już dziś nikt nie pamięta, historię piszą na ogół zwycięzcy. Dalajlama i Tybetańczycy wierzą, że do poprawy sytuacji w ich kraju mogłoby dojść gdyby “demokratyzacji” uległy same Chiny, ale ten proces wydaje się na ten moment dość powolny.

Make noise for Tibet - ośródek dla uchodźców Tashi Palkiel w Nepalu
Make noise for Tibet – ośródek dla uchodźców Tashi Palkiel w Nepalu, fot.: Paulina Wojciechowska

Ci, którzy decydują się na desperacki czyn „tchnęli w naród odwagę” – nieuchronnie przychodzą mi na myśl skojarzenia z polskiej historii, Powstanie Warszawskie, Powstanie w Gettcie i wiele innych- lepiej umrzeć niż żyć na kolanach… Ogromna duchowa siła tych, którzy się nie poddają, mimo niesprzyjających okoliczności, mimo tego że w zasadzie łatwiej byłoby wyrzec się swojej tożsamości i współpracować przy budowie “nowego Tybetu” – daje siłę i nadzieje tysiącom, milionom tych którzy chcą wytrwać w tradycji przodków. 


[1] Cytaty za www.RatujTybet.org

[2] Słowo bodhisattwa pochodzi z sanskrytu: bodhi oznacza “oświecenie”, natomiast sattwa – “istotę”. Bodhisattwowie to “istoty dążące do oświecenia”, które kroczą ścieżką wiodącą do niego, choć jeszcze go nie osiągnęły, ślubują poświęcić się pracy na rzecz przebudzenia innych. Bodhisattwowie to buddyjscy “święci”, którzy pracują przez tysiące żywotów dla dobra innych istot uwięzionych w cyklicznej egzystencji. Nie odejdą w stan ostatecznego oświecenia i nie uciekną z koła narodzin, śmierci i ponownych narodzin, dopóki nie doprowadzą do tego wszystkiego innych istot. Za: Tomasz Larid, Opowieść o Tybecie. Rozmowy z Dalajlamą, Poznań 2008, s. 27


Przeczytaj również: