ŁUKASZ SMALEC, Program Amerykański
„Atak jest nieuchronny”, „USA przekazały Izraelowi plany ataku na Iran”, „Odliczanie do wojny rozpoczęte” – takie i podobne nagłówki można znaleźć zarówno w prasie krajowej, jak i zagranicznej. Niepokój społeczności międzynarodowej potegują ostrzeżenia ze strony prezydenta Iranu, Mahmouda Ahmadinejada, który podkreśla, że akcja zbrojna przeciwko jego krajowi rozpocznie najkrwawszy konflikt w historii ludzkości. Czy zatem czeka nas wojna nuklearna? Czy mamy niepokoić się, że w niedalekiej przyszłości wybuchnie kryzys w newralgicznym regionie Zatoki Perskiej? Abstrahując od nieco publicystycznych debat i niepokojów, wskazujących, że amerykański plan ataku na Iran jest już gotowy – a pytanie czy interwencja nastąpi, zastąpiły wątpliwości, kiedy to się stanie – należy przypomnieć jedną, bardzo istotną rzecz. Biorąc pod uwagę zbliżające się wybory prezydenckie w USA i uwzględniając minimalny stopień zagrożenia ze strony Iranu, bombardowanie jego instalacji nuklearnych jest ostatnią rzeczą, którą prezydent Barack Obama by sobie życzył.
O ile z obietnic i haseł wyborczych („zmiana”) prawie nic nie zostało, to jednak zmiana retoryki Białego Domu jest dobrze widoczna i pozostaje jedną z ostatnich kart przetargowych obecnego prezydenta. A biorąc pod uwagę zapowiedzi Mitta Romneya o konieczności zajęcia bardziej zdecydowanego stanowiska wobec Iranu oraz wzrastającą presję ze strony Izraela i lobby izraelskiego (AIPAC), nie może on pozwolić sobie na posądzenie o zbytnią miałkość.
Nigdy nie mów nigdy… Strategia Busha bis
Administracja Demokratów nie szczędziła słów krytyki pod adresem swoich poprzedników w odniesieniu do polityki wobec Iranu. Republikanie byli oskarżani o brak woli do współpracy, wybór błędnej strategii („kij i marchewka”) oraz brak konsekwencji w polityce wobec Teheranu; w powietrzu unosiła się groźba zmiany reżimu. Pierwszy rok prezydentury Baracka Obamy charakteryzowało dużo dobrej woli w relacjach z Iranem, co było widoczne niemal na każdym kroku. Jednak z każdym dniem, z każdą kolejną prowokacją ze strony Teheranu, Demokraci coraz bardziej się zniechęcali. W konsekwencji polityka ustępstw i zachęt w stosunku do Islamskiej Republiki Iranu, która nie uwzględniała sankcji, uważanych za główną przeszkodę dla wypracowania ewentualnego porozumienia, ustąpiła miejsca krytykowanej strategii „kija i marchewki”. Tym samym koncepcja lansowana przez Obamę w odniesieniu do Iranu okazała się równie nieskuteczna jak polityka jego poprzednika. Niemniej, w odróżnieniu od niej, miała bardzo istotny mankament: nie przewidywała żadnych restrykcji w obliczu braku współpracy ze strony Iranu. Mało tego, dobra wola Waszyngtonu nie tylko nie została doceniona przez Iran, ale była traktowana jako oznaka słabości ze strony „Wielkiego Szatana”. Dlatego Stany Zjednoczone uznały, że strategia ta musi zostać zmieniona. Administracja doskonale zdaje sobie sprawę, że sankcje to tylko rozwiązanie tymczasowe, ale jest ono przynajmniej skuteczniejsze niż bezczynność – a tak można określić politykę ustępstw w obliczu braku współpracy drugiej strony.
Zagrożony sojusznik?
Wzrastające napięcie wokół programu nuklearnego Iranu jest w zdecydowanej większości zasługą aktywności Izraela. Najwierniejszy amerykański sojusznik na Bliskim Wschodzie z wielkim niepokojem spogląda w kierunku Teheranu, osiagającego znaczące postępy w rozwoju programu nuklearnego. W ostatnim czasie jest on nawet porównywany na wyrost do drugiego holocaustu, co ma zwiększyć niepokój społeczności międzynarodowej, a tym samym zapewnić jej zrozumienie wobec zdecydowanych działań Izraela, gdyby takie były konieczne. Tymczasem trudno nie ulec wrażeniu, że słuszna jest na pozór kontrowersyjna teza stawiana przez klasyka myśli neorealistycznej, Kennetha Waltza. Podkreśla on, że Iran jest aktorem racjonalnym, a zdobycie przez niego broni nuklearnej wykluczy groźbę konfliktu na pełną skalę na Bliskim Wschodzie. W konsekwencji obawy o atak ze strony tego kraju, po tym jak stałby się depozytariuszem broni atomowej, wynikają albo z poszukiwania pretekstu do prewencyjnego uderzenia, albo z niezrozumienia zasad funkcjonowania systemu międzynarodowego. Wydaje się, że z dużą dozą prawdopodobieństwa drugi powód można odrzucić.
Dwie czerwone linie
Zarówno z punktu widzenia Izraela jak i USA interwencja zbrojna w Iranie (czyli bombardowania lotnictwa – inwazji na wzór operacji Iraqi Freedom raczej się nie rozważa) jest traktowana jako ostateczność. Niemniej, “ostateczność” jest różnie rozumiana przez oba państwa. Niski poziom lub nawet brak bezpośredniego zagrożenia ze strony Iranu w połączeniu z chęcią odbudowy nadwątlonej, w wyniku awanturniczej postawy Busha, soft power, sprawiają, że USA są bardziej wyrozumiałe. Waszyngton nie chce i nie może sobie pozwolić na to, by po raz kolejny odegrać rolę „samozwańczego szeryfa”. W przypadku Stanów Zjednoczonych nieprzekraczalna czerwona linia znajduje się o wiele dalej niż w przypadku Izraela. Zgodnie z deklaracjami prezydenta Obamy, USA są w stanie zaakceptować cywilny program nuklearny Iranu, pod warunkiem, że Teheran dostosuje się do zapisów Traktatu o Nieproliferacji Broni Jądrowej.
Z punktu widzenia Izraela jakikolwiek postęp w ramach programu nuklearnego jest traktowany jako poważne zagrożenie. Rząd Beniamina Netanjahu dąży za wszelka cenę do zachowania statusu jedynego depozytariusza broni nuklearnej na Bliskim Wschodzie. Izrael nie jest w stanie nie tylko zaakceptować wojskowego, ale również pokojowego programu nuklearnego. Ten ostatni traktuje tylko jako zasłonę dymną dla prac nad bronią nuklearną, co nie jest bezzasadne, zwłaszcza że wiele instalacji jest wykorzystywanych zarówno w przypadku programu cywilnego jak i produkcji broni nuklearnej („podwójne przeznaczenie”). Izrael nie wierzy w powtarzane ustawicznie zapewnienia ze strony ajatollaha Alego Khamenei, ze Iran nie dąży do zdobycia broni nuklearnej, ale zamierza ograniczyć się tylko do prac nad rozwojem pokojowego programu nuklearnego.
Perspektywy na przyszłość
Wraz z upływem czasu sceptycy wskazują, że spada prawdopodobieństwo rozwiązania kryzysu za pomocą środków dyplomatycznych. Zawiodła zarówno polityka „kija i marchewki” jak i koncepcja odprężenia lansowana przez Baracka Obamę w ciągu pierwszego roku jego urzędowania. Obecnie nie ma jednak odpowiedniego klimatu do działań militarnych, więc zapewne będą kontynuowane wysiłki dyplomatyczne.
Interwencja na wzór tej przeprowadzonej w Iraku jest przedsięwzięciem o tyle kosztownym, co ryzykownym, kładącym na szali wizerunek Waszyngtonu. Ewentualną akcję zbrojną ograniczono by zapewne do ataku lotnictwa na irańskie instalacje nuklearne (przystosowanie do warunków irańskich „scenariusza Osirak”*). Otwarte pozostaje pytanie czy okazałby się on skuteczny oraz czy należy go traktować jako pełną strategię, czy też zaledwie pierwszy etap realizacji bardziej złożonej koncepcji. Warto wskazać, że w grę wchodzą nie tylko działania lotnictwa amerykańskiego, ale również wspólny atak amerykańsko-izraelski, a nawet samotne bombardowania floty powietrznej Kraju Dawida (de facto najbardziej prawdopodobne).
Brak odpowiedniego klimatu dla działań militarnych zwiększa prawdopodobieństwo zastosowania działań pośrednich. Tym bardziej, że USA posiadają w tym zakresie duże doświadczenie. Prawdopodobnie najskuteczniejszą opcją byłoby w tym kontekście zainicjowanie lub poparcie wojskowego zamachu stanu. Ze względu na potencjał irańskiej armii rozwiązanie wydaje się dość interesujące, choć istotnym problemem jest wysoki poziom jej upolitycznienia i zideologizowania, co ogranicza takie zagrożenie.
Jako rozwiązanie ostatniej szansy, gdy inne opcje zawiodą, jawi się możliwość zwrócenia się w kierunku strategii powstrzymywania, której celem nie byłoby uniemożliwienie zdobycia broni nuklearnej przez Iran, ale raczej minimalizacja zagrożenia z jego strony, gdy to już nastapi.
—————————————
* W wyniku bombardowania lotnictwa Izraela został zniszczony iracki badawczy reaktor atomowy w Osirak w 1981 r. W tym przypadku nie chodzi jednak o zniszczenie jednego kompleksu, ale kilku znacznie od siebie oddalonych, niektóre z nich są ukryte pod ziemią, inne chronione przez irański system ochrony rakietowej.
[…] Ł. Smalec, Wojna nieunikniona? Czyli ciąg dalszy napięć na linii Teheran-Waszyngton […]
[…] Ł. Smalec, Wojna nieunikniona? Czyli ciąg dalszy napięć na linii Teheran-Waszyngton […]
[…] Ł. Smalec, Wojna nieunikniona? Czyli ciąg dalszy napięć na linii Teheran-Waszyngton […]
[…] Ł. Smalec, Wojna nieunikniona ? Czyli ciąg dalszy napięć na linii Teheran-Waszyngton […]
[…] Ł. Smalec, Wojna nieunikniona? Czyli ciąg dalszy napięć na linii Teheran-Waszyngton […]