PAULINA WOJCIECHOWSKA, Program Azjatycki
Dziś nie trzeba być członkiem himalajskiej ekspedycji, by móc na własne oczy oglądać Dach Świata. Odległe, niemal mityczne Himalaje wciąż są celem niezwykłych ekspedycji, gdzie ludzie gór przekraczają swoje ograniczenia – wytyczając nowe, trudne drogi, wspinając się w pięknym, sportowym stylu. Jednak te góry nie są już dziś wyłącznie w ich władaniu. Dzięki organizacjom komercyjnych wypraw, na szczytach ośmiotysięcznych mogą stanąć odpowiednio wytrenowani amatorzy. A szlakami dawnych karawan, w drodze ku najpiękniejszym szczytom, wędrują dziesiątki tysięcy turystów…
Magiczne słowo „trekking” słychać niemal w każdym zakątku stołecznego Katmandu lub leżącej u stóp Annapurny Pokary. Dzięki popularności tej formy poznawania gór prężnie rozwija się turystyka, najważniejsze źródło dochodów Nepalu. Na każdym kroku możemy napotkać turystyczne agencje. Nie ma się więc czemu dziwić, że ofertę wycieczki pod Everest dostaję nawet wówczas, kiedy o 7 rano wychylam nos z hotelu w poszukiwaniu śniadania. (: Większość turystów z Zachodu nie zdecyduje się wyjść w Himalaje samodzielnie, a już myśl o niesieniu własnego plecaka napawa ich przerażeniem – idą więc zwykle w zorganizowanej grupie, z przewodnikami i tragarzami. Dzięki temu rozwija się infrastruktura turystyczna; turysta decydujący się na samodzielną eskapadę w popularny region nie doświadczy praktycznie żadnych organizacyjnych trudności. Jak niewiele trzeba, by choć przez chwilę poczuć się himalajskim zdobywcą.
W okolicach Mount Everestu (8850 m.n.p.m.) marzenie o „dzikich i bezludnych Himalajach” raczej się nie spełni. Na całej trasie wędrówki nie było najmniejszych problemów z noclegiem, a jedyny kłopot z wyżywieniem to rosnące wraz z wysokością ceny. Wybór menu niezwykle bogaty. Nawet w Goraksherp, na wysokości 5,1 tys. m, można było spokojnie zamówić pizzę i wybrać spośród kilkunastu rodzajów herbaty. W tej samej „miejscowości” (składającej się z czterech hotelików ) można skorzystać z kafejki internetowej (łącze satelitarne). Nie ma także problemu z dokupieniem brakującego sprzętu turystycznego – jeszcze na 4 tys. m możemy nabyć raki i czekany, przydatne do wspinaczki po okolicznych szczytach, a także okulary przeciwsłoneczne, ciepłą kurtkę i śpiwór oraz klasykę literatury górskiej. Na szczęście nie dotarły tam jeszcze luksusowe hotele z basenami ani McDonalds. Być może dlatego, że pod Everestem, podobnie jak w innych himalajskich regionach, większość dróg to szlaki piesze. Może to i lepiej, bo przechodzenie przez ulicę w tym regionie świata dostarcza wielu, niekoniecznie pozytywnych, emocji…
Choć „byłam w Himalajach” brzmi dumnie – trekking do bazy Everestu nie przedstawia żadnych trudności technicznych, ani nie jest specjalnym wyzwaniem w kategoriach górskich. Głównego szlaku zgubić nie sposób. Powinien być do przejścia dla każdego, kto ma o górach jakie takie pojęcie i nie boi się nosić na plecach swojego dobytku. A i dla tych, którzy nie wyobrażają sobie tych kilkunastu kilogramów na plecach, jest alternatywa w postaci wynajęcia targarza (nie Szerpy – ale o tym za chwilę). Jedyną trudnością jest wysokość. Standardowo zaczynamy w Lukli, leżącej nieco wyżej niż Rysy (2,8 tys.), a końcowe odcinki treku dochodzą do 5,5 tys. m, czyli tylko nieco niżej niż Elbrus. Nawet jeśli nie dostaniemy choroby wysokościowej, czujemy, że z tym powietrzem „coś jest nie tak”. Kłopoty ze snem, objawy przeziębienia, zmęczenie po przejściu kilkunastu kroków po płaskim terenie dopadną niemal każdego. Przestrzeganie podstawowej zasady: “lekkie objawy choroby (np. ból głowy) – nie idź wyżej, średnie (np. wymioty) – idź niżej”, pozwolą uniknąć poważniejszych kłopotów i odlotu helikopterem do Kathmandu. Ponieważ pod Everestem sporo jest osób górsko niedoświadczonych, „bohaterów”, którzy pomimo bólu idą dalej, a także… „mięczaków” panikujących z powodu drobnych dolegliwości – w szczycie sezony obserwujemy kilkanaście helikopterów dziennie.
To, co widzimy pod Mount Everestem, jest oczywiście częścią szerszego zjawiska, które nazwałabym „demokratyzacją podróżowania”. W imię wartości „dobra dostępne dla każdego”, (oczywiście pod warunkiem, że jesteśmy w posiadaniu wystarczającej ilości pieniędzy), możemy wykupić sobie górską wędrówkę, podróż lub nawet zdobywanie wysokiej góry, podobnie jak wykupuje się wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie. Także w opcji All Inclusive. Oczywiście niemal wszyscy „prawdziwi podróżnicy” lub „prawdziwe górołazy” takimi metodami gardzą. Chcą, by góry były dostępne tylko dla tych, którzy potrafią sami nieść własny plecak, a odległe miejsce tylko dla takich, którzy sami potrafią zorganizować sobie dojazd czy nocleg i nie boją się lokalsów. Cóż, nikt nie lubi hałaśliwych wycieczek, niejako profanujących nasze sacrum. Ale dla mnie kluczowa jest postawa turysty wobec wycieczki. Jeśli pomimo wykupienia treku pod Everest delikwent dużo trenuje, czyta, by coś wiedzieć i daje z siebie tyle, ile potrafi – jest ok. Gorzej jeśli osobnik ma wobec wszystkiego postawę „płacę i wymagam”, nie szanuje odwiedzanych miejsc, a w podróży pragnie przede wszystkim komfortu, łatwizny i fajnych fotek na fejsa – cóż, wolałabym takiego kogoś nieczęsto widywać. (: Obecność niewielu „odkrywców” w ogólnej masie turystów ma jednak tę zaletę, że schodząc zaledwie kilkanaście metrów z popularnej, turystycznej trasy, czy choćby decydując się na przejażdżkę autobusem, będziemy już jedynym białym, który spokojnie może się rozkoszować kontaktami z lokalną kulturą.
Słówko o Szerpach. W społecznej świadomości słowo „Szerpa” znaczy tyle co „wysokogórski tragarz”, najęty przez białego do noszenia jego tobołków. I to nieważne, czy będą to Himalaje, Andy, czy masyw Kilimandżaro. Tymczasem Szerpowie, grupa etniczna, która zamieszkała na południu od Everestu (w XVII w. uciekli z Tybetu przed prześladowaniami religijnymi), bardzo rzadko zajmuje się dziś noszeniem bagaży za turystami. Najlepsi wyjeżdżają na himalajskie wyprawy, jako równorzędni partnerzy zachodnich wspinaczy. Inni zajmują się całą himalajską logistyką – zaopatrywaniem obozów w butle tlenowe, zakładaniem lin poręczowych, pomocą klientom wypraw komercyjnych. Jeszcze inni zostają przewodnikami na trekkingach i łatwych sześcio- i siedmiotysięcznikach. Niemal wszyscy wyżej wymienieni zajmują się prowadzeniem agencji trekkingowych, hotelików, sklepów z odzieżą i pamiątkami. Wędrując u podnóży Everestu znajdziemy wiele zdjęć „tubylców” w Nowym Jorku, Tokio, Paryżu; ich dzieci uczą się i pracują na całym świecie. Noszenie bagaży za turystami? To dobre dla nastolatków lub mieszkańców sąsiednich plemion. Szerpowie świetnie odnajdują swoje miejsce w globalnej wiosce.
Oczywiście Nepal to nie tylko Everest. Miłośnicy himalajskich widoków bez użycia raków i czekana wybierają też trasy w masywie Annapurny (8091 m.n.p.m.). Najwytrwalsi wędrują przez 21 dni dookoła masywu; najwyższym miejscem jest Przełęcz Thorung La (5416 m.n.p.m.), nieco mniej ambitna trasa wiedzie do bazy, na wysokość 4100 metrów. Popularne są także trekkingi w regonie Langtang, najwyższy, punkt to Przełęcz Ganja La (5122 m.n.p.m.). Wszystkie te niezwykle popularne trasy wiążą się z podobnym klimatem jak pod Everestem – łatwym dostępem do dóbr cywilizacji, obecnością wielu hałaśliwych, zorganizowanych grup i korkami na szlakach. Wielbicielom spokoju, kontaktu z naturą, zdolnym do „przetrwania” kilkunastu nocy w namiotach można polecić trasy w okolicach Manaslu (8156 m.n.p.m.), Makalu (8463 m.n.p.m.) czy Kanczendzongi (8586 m.n.p.m). Miejscowi, których spotkamy w dolnych partiach treku będą zdecydowanie mniej „skażeni” zachodnią cywilizacją i bliżej będzie to tego, co podróżnicy nazywają „prawdziwym” Nepalem.
Nepal staje się jednym z najważniejszych miejsc na turystycznej mapie świata nie tylko dla kochających góry. Piękne pejzaże, zabytki, natura (np. park Chitwan), stosunkowa łatwość podróżowania przyciągają ok. 10 mln turystów rocznie do państwa liczącego niespełna 30 milinów osób. Usługi stanowią 52,8 % PKB kraju. Roczne dochody z turystyki to ok. 340 mln USD. Rok 2011 został przez nepalski rząd nazwany rokiem turystki. Choć liczba turystów z roku na rok przybywa, przyrost dochodów z turystyki nieznacznie maleje. Przyjeżdża tu niewielu turystów poszukujących luksusu – przeważają podróżnicy średnio- i nisko-budżetowi. Statystyczny turysta wydaje w Nepalu 37 USD dziennie, a jego pobyt trwa 11,6 dnia. Gigantycznym źródłem dochodu są oczywiście komercyjne wyprawy himalajskie. Za pozwolenie wejścia na tzw. szczyty trekkingowe Ministerstwo Turystyki żąda 350-500 USD od osoby. Pozwolenie wejścia na Everest to koszt kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Chętnych nie brakuje.
Leżący u stóp najwyższych gór świata Nepal jest jednym z najsłabiej zurbanizowanych państw świata. W odizolowanym od świata himalajskim królestwie do 1951 roku przemysł właściwie nie istniał. Największym naturalnym bogactwem tego kraju są Himalaje. Jednak, mimo znacznego rozwoju turystki, około 25% ludności żyje na granicy ubóstwa, a PKB per capita to zaledwie 1200 USD, takie jak w biedniejszych krajach afrykańskich. Trudna sytuacja gospodarcza oraz ogromne nierówności społeczne doprowadziły do wybuchy dziesięcioletniej rewolucji maoistowskiej, której konsekwencją było obalenia monarchii w 2008 roku. Dziś sytuacja polityczna wciąż jest bardzo niestabilna – partie zajmują się raczej wewnętrznymi sporami niż próbą reformowania kraju. Ludzie mają tego serdecznie dość i na własną rękę próbują sobie radzić. „Taxi? Hotel? Trekking?” usłyszymy niemal w każdym turystycznym zakątku Nepalu.
Na koniec kilka zdjęć:
ile cie kosztowala w sumei cala wyprawa?
Nie ma problemu żeby odpowiedzieć. Byłam jeszcze na projekcie dot. uchodźców tybetańskich więc kwota, którą wydałam nie będzie miarodajna.Podstawowe koszty:
Bilet Warszawa – Delhi – Warszawa od. 2000 PLN
Bilet Katmandu – Lukla – Katmandu 220 USD
Noclegi i wyżywienie – wersja niskobudżetowa 20-30 PLN/dzień,ale 3 pełne posiłki, przekąski, gorące prysznice i ciągłe ładowanie baterii może wyjść i 100 PL. A po szczegóły zapraszam na portale podróżnicze 🙂
no i widzisz Anitko jak sie chce to mozna odpowiedziec 😀
dziekuje!
wszystko można, jak się chce 🙂
ach, bajeczne widoki, niesamowite opisy! świetny artykuł dla osoby “zielonej” w kwestiach Nepalu i Himalajów (czyli dla mnie).
[…] P. Wojciechowska, Himalaje dla żółtodziobów. Trekking pod Everest jako wyraz „demokratyzacji podróżowania” […]
[…] P. Wojciechowska, Himalaje dla żółtodziobów. Trekking pod Everest jako wyraz „demokratyzacji podróżowania” […]
[…] P. Wojciechowska, Himalaje dla żółtodziobów. Trekking pod Everest jako wyrz “demokratyzacji podróżowania&#… […]