Europa

Andrà tutto bene?* Oblicza włoskiej pandemii

PAULINA ANNA WOJCIECHOWSKA

1 marca 2020 roku uczestniczyłam na Placu Św. Piotra w Rzymie w ostatnim (na wiele tygodni) Aniele Pańskim z udziałem wiernych. Choć w mieście było znacznie mniej turystów niż zwykle, choć niektórzy chodzili w maseczkach – życie toczyło się jeszcze normalnie. Wrażenia z marcowego wyjazdu do Włoch – pierwszego europejskiego państwa, które zostało opanowane przez pandemię COVID-19 – opisywałam na tym blogu. Wtedy o koronawirusie słyszało się raczej w mediach, niż widziało jego wpływ na funkcjonowanie społeczeństwa. Łączna liczba potwierdzonych przypadków w całych Włoszech wynosiła bowiem 1689 osób, w tym 35 zgonów. Już kilka dni później (4 marca 2020 r.) zamknięte zostały szkoły, a 10 marca lockdown objął całe Włochy.

Zaledwie trzy tygodnie później, 27 marca, papież Franciszek modlił się na pustym już, mokrym od deszczu, placu św. Piotra w nadzwyczajnej modlitwie i błogosławieństwie Urbi et Orbi. Słowa „myśleliśmy, że zawsze będziemy zdrowi w chorym świecie” – mocno utkwiły mi w pamięci. Epidemie (tak jak i inne tragedie) to było zawsze coś, co działo się albo gdzieś daleko albo w odległych czasach. Rok 2020 to zmienił. Jednak po pierwszym szoku ludzie przyzwyczaili i przystosowali się do zmienionej rzeczywistości – także we Włoszech, jednym z najbardziej dotkniętych przez pandemię krajów Europy.

I fala

Pierwsza fala epidemii spowodowała wysokie straty we włoskiej gospodarce , w tym spadek PKP o ponad 10%. Epidemia rozprzestrzeniała się na północy – najbardziej uprzemysłowionej części kraju i tam lockdown był najdłuższy i najbardziej dotkliwy. Zdecydowano się na zamknięcie wszystkich firm, które nie wykonywały zadań kluczowych dla państwa i obywateli. Ogromne starty odnotowała branża turystyczna – Włochy to przecież jeden z najchętniej odwiedzanych krajów, a ten sektor stanowi ok. 13% PKB. Jeszcze wiosną 2020 roku hotelarze alarmowali, że lockdown doprowadził do nie wykorzystania 81 milionów miejsc noclegowych.

Ograniczenia stopniowo znoszono od maja 2020r., jednak swoboda przemieszczania się po kraju, otwarcie granic, wznowienie lotów i znoszenie kwarantanny nie pomogły od razu. Wśród wielu turystów widoczny był strach przed podróżą, zwłaszcza do TYCH Włoch, z których drastyczne obrazki i niepokojące informacje pokazywały media w wielu europejskich państwach, w tym w Polsce. Zwiększeniu ruchu turystycznego nie pomagały również ciągle zmieniające się przepisy. W czerwcu 90% hoteli w Rzymie pozostawało zamkniętych, w tym także słynne obiekty położone przy najważniejszych obiektach turystycznych, takich jak Schody Hiszpańskie. Spadek przychodów z turystyki zagranicznej we wrześniu 2020 roku szacowano na 82%, co groziło utratą 2,8 mln miejsc pracy. Jeszcze wówczas była jednak nadzieja na powrót do normalnego życia i powolne odrabianie start. Optymistycznie nastawiała analiza danych ekonomicznych (w III kwartale PKP wzrosło o 16,1% w stosunku do poprzedniego kwartału). W miastach takich jak Mediolan i Rzym do normy wróciło towarzyskie życie nocne, a konieczność utrzymywania społecznego dystansu pozostała już tylko wspomnieniem.

II fala

Zgodnie z prognozami specjalistów epidemiologów jesienią 2020 roku Europę dotknęła II fala epidemii. 29 października WHO ogłosiła, że Europa ponownie stała się jej epicentrum. Ponownie państwa południa, w tym Włochy, zostały mocno dotknięte jej skutkami. Mimo bardzo wysokich wskaźników zachorowań (1 października było to 2548 nowych przypadków i 24 zgony / dzień) włoski rząd nie zdecydował się na wprowadzenie pełnego lockdownu, choć już 7 października wprowadzono stan wyjątkowy, który to umożliwiał (stato di emergenza). Ogłoszono za to godzinę policyjną od 22:00 do 5:00 rano.

Sytuacja stale się pogarszała ( 31 października liczba nowych przypadków wyniosła 31 756, nowych zgonów 297). Od 6 listopada wprowadzono podział na strefy: żółtą, pomarańczową i czerwoną, by ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. Podział ten dotyczy najwyższych jednostek systemu terytorialnego, czyli regionów. W strefach pomarańczowych poza ważnymi powodami (np. praca lub opieka nad krewnymi) nie można opuszczać swojej gminy, a restauracje działają tylko na wynos. W strefach czerwonych w ogóle nie można opuszczać domu poza ważnymi powodami, dodatkowo zamknięte są sklepy, poza tymi które sprzedają najważniejsze produkty (np. żywność). W całym kraju zamknięto kina, teatry, muzea, baseny, siłownie. Kary za łamanie tych zakazów wynoszą od 400 do 1000 euro.

Lokalne władze w niektórych regionach protestowały przeciwko decyzjom rządu o klasyfikacji ich regionów jako stref wyższego ryzyka, mając na uwadze negatywne efekty gospodarcze lockdownu. Dochodziło nawet do fałszowania statystyk zachorowań i zgonów.

 

Rekordy zakażeń we Włoszech notowano w połowie listopada 2020r.

 

Obostrzenia wprowadzone w grudniu 2020 r. na okres świąteczny były jeszcze surowsze. Wśród nich znalazły się np. zakaz przemieszczania się między regionami dla wszystkich stref, obowiązkowe testy lub kwarantanna dla przyjeżdżających z zagranicy, zakaz opuszczania swojej gminy w Boże Narodzenie i Nowy Rok. Od 7 stycznia 2021 roku lockdown miał być stopniowo znoszony. Jednak z zależności od wartości współczynnika Rt (zakaźności) w regionach mają być ponownie wprowadzane strefy pomarańczowe i czerwone.

Podróże w żółtej strefie

W listopadzie zeszłego roku udało mi się spędzić kilka dni we Włoszech w regionach Abruzja i Lacjum – wtedy jeszcze strefach żółtych. Jak pewnie wielu obecnie podróżujących, plany urlopowe zmieniałam w ostatniej chwili, biorąc pod uwagę aktualne obostrzenia i rozkład lotów. Choć nie mogłam odwiedzać muzeów, udało mi się zwiedzić ciekawe miejsca. Ulice w miastach i miasteczkach znów pełne były mieszkańców i turystów – chaotyczny ruch uliczny, gwar rozmów dotyczących zwykłych codziennych spraw, w kawiarniach i na skwerach długie dyskusje (bynajmniej nie o wirusie). Jedyną widoczną różnicą były wszechobecne maseczki. Obowiązek ich prawidłowego noszenia był zresztą naprawdę skrupulatnie pilnowany przez samych Włochów. Przekonałam się o tym bardzo szybko, gdy zwrócono mi uwagę, kiedy po wypiciu kawy chciałam podejść do kasy, już bez ponownie założonej maseczki. Maseczki noszą nawet właściciele niewielskich pensjonatów we wsiach u podnóży Apenin, gdzie poza nami nie było innych gości. Wymóg ich noszenia jakby nie dotyczył jednak młodzieży. Niejednokrotnie natknęłam się na spore grupy nastolatków – wszyscy bez maseczek. Covid postrzegany jest przecież jako problem ludzi starszych i schorowanych…

Różnicę dostrzec można też było po zmroku, gdyż już o godzinie 18 okoliczne knajpki pośpiesznie chowały stoliki, zostawiając jedynie możliwość zamawiania na wynos, a uliczny gwar powoli cichł. Miasto z powodu godziny policyjnej pustoszało o kilka godzin wcześniej niż w czasach sprzed pandemii.

Przed powrotem do Polski odbyłam kilkugodzinny spacer po Rzymie. Rzymie, który w 2019 roku odwiedziło ponad 10 mln turystów. We wszystkich (zazwyczaj) tętniących życiem miejscach było kompletnie pusto. Kawiarnie na słynnych placach były zamknięte, a na ulicach nie było słychać zagranicznych turystów. Przy Fontannie di Trevi turyści nie przewyższali liczbą policjantów pilnujących tego zabytku. Wszędzie panował spokój. Smutny znak czasów.

Zupełnie inny obraz kraju wyłania się jednak z medialnych przekazów. Koronawirus jest pierwszym i najważniejszym tematem. Codzienne raporty, liczenie zakażonych i zmarłych (w listopadzie niemal codziennie liczba nowych przypadków przekracza 30 tysięcy), informacje o trudnej sytuacji służby zdrowia (przepełnione szpitale, brak personelu) i kryzysie gospodarczym w państwie. Wśród złych wiadomości przebijają się także i te dobre – w Neapolu powstała inicjatywa „zawieszonych” testów na Covid – dla tych, którzy nie mogą dostać się na test państwowy, a nie stać ich na prywatny (koszt ok. 60-80 euro) mogą skorzystać w testów wykupionych przez osoby, które mogą sobie na to pozwolić. Nawiązuje to do miejscowej tradycji “zawieszonych” kaw. Takie dodatkowe testy przeprowadza się w kościołach.

Unia Europejska doświadcza największego kryzysu gospodarczego od początku jej istnienia. Na początku listopada Komisja Europejska prognozowała, że spadek włoskiego PKB w 2020 roku wyniesie 9,9% (wobec 7,4% w całej UE i 3,8% na świecie) i że poziom produkcji sprzed pandemii nie nastąpi przed 2022 rokiem. Z kolei włoski ISTAT na początku grudnia prognozował spadek PKB o 8,9%. Jednak wielu ludzi obawia się, że firmy, które jakoś przetrwały wiosenny lockdown nie poradzą sobie podczas kolejnych tygodni czy nawet miesięcy zamknięcia. Nawet jeśli wskaźniki gospodarcze rzeczywiście poprawią się około 2022 r. – czy będzie to dotyczyło tysięcy drobnych, rodzinnych biznesów? Ile rodzin trwale pozostanie bez środków do życia? Na włoskich ulicach nie widzieliśmy zbyt wielu zamkniętych na stałe barów czy sklepów – mniej niż ma to miejsce w Polsce czy w odwiedzonej przeze mnie we wrześniu Rumunii. Ile ich będzie jednak za kolejnych kilka miesięcy?

Jeśli mnie zamkniesz – zabijesz mnie

Na początku epidemii restrykcje spotykały się z dużym zrozumieniem wśród społeczeństwa. Politico w swoim reportażu przytoczyło np. słowa Laury, która podkreślała, że: „600 euro miesięcznie, które rząd przeznaczył, jest śmieszne. Ale pomimo trudności istnieje duże poczucie odpowiedzialności”. Łatwiej jednak było czuć się odpowiedzialnym, kiedy można było mieć nadzieję, że jeśli na trochę zamkniemy się w domach wirus zniknie i wrócimy do dawnego życia. Obecnie, po ponad 10 miesiącach ciągłych ograniczeń, znacznie trudniej zaakceptować obostrzenia i ryzyko utraty środków do życia. Nic zatem dziwnego, że obywatele wyszli na ulice by manifestować swój sprzeciw wobec polityki rządu. “Se mi chiusi me uccisi” ([wł.] Jeśli mnie zamkniesz – zabijesz mnie) – głosi jeden z najbardziej wymownych  transparentów. Największa fala protestów przetoczyła się przez włoskie miasta (w tym Rzym,  Neapol, Genuę, Palermo i Triest) w październiku 2020 roku. Niejednokrotnie dochodziło do starć z policją. Warto też wspomnieć, że pod koniec listopada przeciw lekcjom zdalnym zaczęli protestować uczniowie pragnący powrotu do normalnej edukacji, tworząc ruch „Szkoły dla Przyszłości”. We Włoszech tylko w strefach czerwonych zamknięte są szkoły dla dzieci powyżej 12 roku życia. Im mniej restrykcji w strefach tym więcej szkolnych klas jest otwartych. Jak wskazują protestujący, w dłuższej perspektywie negatywne skutki edukacji zdalnej – braki sprzętowe w biedniejszych rodzinach, brak kontaktu z rówieśnikami, problemy z koncentracją – mogą odbić się negatywnie na przyszłości kraju.

Włosi są też coraz biedniejsi i zależni od pomocy instytucji zewnętrznych. Z tych, którzy zgłosili się po pomoc do Caritasu w okresie maj-wrzesień 2020 r. aż 45% zrobiło to po raz pierwszy (dla porównania w 2019 r. odsetek ten wynosił 31%). Najwięcej potrzebujących przybyło wśród włoskich (nie imigrantów) rodzin z dziećmi.

Nadzieja

W grudniu 2020 r. wirusowe statystyki dotyczące nowych zakażeń powoli zaczęły się zmniejszać. 1 grudnia liczba nowych przypadków wyniosła 19 902, wysoka za to pozostaje liczba zgonów (3 grudnia odnotowano rekordowe dla całego okresu pandemii 993 zgony).  Pod koniec grudnia rozpoczęto szczepienia, a 14 stycznia 2021 r. liczba zaszczepionych przekroczyła 970 tys. osób, czyli 1,6% populacji. Szczepienia nie sprawią, że nagle wszystkie problemy z wirusem znikną, ale dają nadzieję na przełom. Nadzieja jest dziś bardzo potrzebna. Do 14 stycznia we Włoszech odnotowano łącznie 2 336 279 przypadków zachorowań na koronawirusa (co stanowi 4% populacji) oraz 80 848 zgonów (0,1% populacji).


*Andrà tutto bene Siamo distanti ma uniti [wł.] – „Wszystko będzie dobrze, utrzymujemy dystans, ale jesteśmy zjednoczeni” głoszą słowa napisanej na początku pandemii piosenki. W teledysku obserwujemy m.in. radosnych Włochów na balkonach. Dziś niewiele z tego pozostało. Ludzie przyzwyczajają się do zmienionej rzeczywistości, ale widoczne jest zmęczenie, lęk przed niepewną przyszłością, zwiększający się poziom ubóstwa. Coraz trudniej o społeczną solidarność, między innymi dlatego włoscy restauratorzy planują jednoczesne otwarcie swoich biznesów (pomimo restrykcji) w ramach akcji „Io apro” (Ja otwieram). Dziś na własnej skórze przekonujemy się, dlaczego nie należy ludziom życzyć życia w ciekawych czasach.