Ameryka Raport z kampanii USA Stany Zjednoczone Wybory

„Pierwsza tura” dla Bidena*, a w drugiej bez zmian

JAKUB GRACA

14 grudnia 2020 roku Kolegium Elektorskie dokonało wyboru Joe Bidena na 46. Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Żaden elektor nie zdecydował się zmienić zdania (faithless electors), w związku z czym ostateczny wynik jest zgodny z przewidywaniami. Wiceprezydentką została wybrana Kamala Harris. Głosy z poszczególnych stanów zostaną przesłane do Waszyngtonu oraz policzone 6 stycznia na wspólnym posiedzeniu obu izb nowo wybranego Kongresu. Następnie urzędujący wiceprezydent Mike Pence obwieści oficjalnie wynik wyborów[1]. 20 stycznia 2021 r. odbędzie się inauguracja oraz zaprzysiężenie nowego prezydenta.

Proces przekazania władzy (transition of power) rozpoczął się z pewnym opóźnieniem w stosunku do dotychczasowej praktyki. Dopiero 23 listopada General Services Administration (GSA), wcześniej mało znana agencja federalna odpowiedzialna m.in. za formalne rozpoczęcie transition, uznała zwycięstwo Joe Bidena udostępniając prezydentowi-elektowi oraz jego zespołowi ds. przekazania władzy przewidziane prawem zasoby państwowe, nadając im tym samym dostęp do funduszy federalnych. W tym samym dniu Donald Trump potwierdził na Twitterze, że zaaprobował ruch GSA, jednocześnie zapowiadając kontynuowanie „dobrej walki”.

Batalia prawna Trumpa – podsumowanie 5 tygodni zmagań

Dotychczasowa bezprecedensowa[2] w historii USA walka Donalda Trumpa o odwrócenie wyniku wyborów, połączona z próbą delegitymizacji instytucji oraz tradycji konstytucyjnej, nie przyniosła nawet częściowego sukcesu. Zespół prezydenta Trumpa złożył w ciągu kilku tygodni w sumie ok. 60 pozwów do sądów w kluczowych stanach. Wszystkie, za wyjątkiem jednego (w Pensylwanii) zostały odrzucone[3], przy czym często uzasadnienia wyroków nie pozostawiły wątpliwości, że pozwy są bardzo słabo uzasadnione. Miał miejsce przypadek, kiedy sąd apelacyjny stwierdził, że „nazywanie wyborów nieuczciwymi nie sprawia, że tak jest w rzeczywistości”.

Nawet federalny Sąd Najwyższy (SCOTUS), w którego skład wchodzi sześciu sędziów konserwatywnych, w tym trzech nominowanych przez Trumpa (Amy C. Barrett, Neil Gorsuch oraz Brett Kavanaugh), oddalił pozew złożony przez Prokuratora Generalnego Teksasu i poparty przez 17 stanowych prokuratorów generalnych oraz 126 republikańskich deputowanych do Izby Reprezentantów. Pozew miał na celu podważenie procedur wyborczych w czterech kluczowych stanach: Wisconsin, Georgii, Michigan oraz Pensylwanii. Zdaniem Prokuratora Generalnego Teksasu, stany te wprowadziły zmiany w prawie wyborczym z pogwałceniem prawa federalnego, w tym Konstytucji. Co więcej, decyzje o modyfikacjach miały zostać podjęte przez stanowe władze wykonawcze, a nie legislatury. Sąd Najwyższy w uzasadnieniu stwierdził, że Teksas nie miał tzw. interesu prawnego (standing) w kontestowaniu prawa obowiązującego w innych stanach. Oznacza to, że – zdaniem Sądu – Teksas nie był w stanie wykazać, w jaki sposób wspomniane prawo mu zaszkodziło. W takim przypadku Sąd Najwyższy uznał, że skarga ze strony Teksasu nie podpada pod tzw. jurysdykcję pierwotną (original jurisdiction) SCOTUS. Obejmuje ona wąski katalog sytuacji np. te, w których obiema stronami sporu są stany. Jedynie dwóch sędziów (Samuel Alito oraz Clarence Thomas, czyli nie ci, którzy zostali nominowani przez Trumpa) w swojej opinii stwierdziło, że Sąd powinien przynajmniej przeprowadzić wysłuchanie.

Sztab Donalda Trumpa skorzystał ponadto z możliwości ponownego przeliczenia głosów – bądź to w całym stanie, bądź w poszczególnych hrabstwach – w kilku kluczowych stanach. Niespodziewanie w Georgii znaleziono kilka tysięcy niepoliczonych uprzednio głosów, jednak nie miały one wpływu na ostateczny wynik. Kompromitacją wizerunkową zakończył się tzw. recount w Wisconsin, gdzie kampania Trumpa wydała 3 miliony dolarów, aby ostatecznie wynik zmienił się o 87 głosów na korzyść Joe Bidena. Jednocześnie próbowano blokować proces certyfikacji wyników w najważniejszych stanach, aby nie dopuścić do wyłonienia elektorów. Najgłośniejszy przypadek miał miejsce w Michigan, gdzie w najważniejszym hrabstwie Wayne Country komisja certyfikująca podzieliła się stosunkiem głosów 2:2 (demokraci – republikanie). Następnie republikanie zagłosowali za certyfikacją, po czym stwierdzili, że chcą wycofać swoje głosy, ponieważ głosowali – rzekomo – pod wpływem nacisków oraz niedostatecznej informacji prawnej. Ostatecznie doszło do certyfikacji również na poziomie stanowym, ale pojawiały się wątpliwości, czy w przypadku braku certyfikacji, zdominowany przez republikanów parlament stanowy nie wyłoni konkurencyjnej grupy elektorów.

Należy zauważyć, że działania prawne ze strony Donalda Trumpa oraz jego sztabu były i są nadal prowadzone dwutorowo. Z jednej strony, mamy do czynienia z zarzutami dotyczącymi rzekomych masowych fałszerstw wyborczych, z drugiej zaś z próbą kwestionowania procedur wyborczych w kluczowych stanach. W przypadku tych pierwszych, należy wspomnieć o aktywności Rudy’ego Giulianiego, burmistrza Nowego Jorku w latach 1994-2001, który stał się twarzą walki Trumpa o odwrócenie wyniku wyborów. Wraz z prawniczką Sidney Powell prowadzili na przestrzeni ostatnich tygodni kampanię wymierzoną w system do głosowania Dominion (zastosowany w wielu stanach podczas ostatnich wyborów), który według ich twierdzeń miał zamieniać głosy dla Trumpa na głosy dla Bidena. Powell zaprezentowała teorię spiskową, według której za rzekomymi fałszerstwami wyborczymi w USA miały stać wpływy kubańskie, wenezuelskie, Fundacja Clintonów, George Soros, Antifa i Chiny. Firma Smartmatic, oskarżona przez ludzi pracujących dla Trumpa o związki z systemem Dominion, w odpowiedzi wstąpiła na drogę prawną.

Najbardziej jaskrawym przykładem działań zaliczających się do drugiej grupy był wspomniany już pozew Teksasu do Sądu Najwyższego. Miał on być swego rodzaju „asem z rękawa” ze strony Trumpa – złożony na kilka dni przed głosowaniem elektorów, poparty przez ponad połowę republikańskich deputowanych do Izby Reprezentantów, samego prezydenta oraz wiele stanów (głosami prokuratorów generalnych).

O co w tym wszystkim chodzi?

Powyższe niepowodzenia nie zniechęcają jednak Donalda Trumpa do dalszej walki, przynajmniej na poziomie deklaracji. W dalszym ciągu twierdzi on, że gdyby policzono jedynie legalne głosy, to wygrałby zdecydowanie. Nadal podtrzymuje, że doszło do fałszerstw na masową i historyczną skalę. W ostatnich dniach udostępnił tweeta, w którym padła sugestia, że gubernator stanu Georgia Brian Kemp oraz tamtejszy sekretarz stanu Brad Raffensperger niedługo będą siedzieć w więzieniu. Dołączone zdjęcie przedstawia obu polityków w maseczkach z flagą Chińskiej Republiki Ludowej, a autorem wpisu jest prawnik Lin Wood. Warto dodać, że zarówno Kemp, jak i Raffensperger są republikanami, jednak popadli ostatnio w niełaskę u Trumpa, ponieważ nie chcieli zaangażować się w jego ryzykowną walkę o odwrócenie wyniku wyborów w Georgii i nie poparli twierdzeń prezydenta o sfałszowanych wyborach.

Trump nadal jest popierany przez dużą część partii republikańskiej, jednak wraz z upływem czasu kolejni politycy przechodzą na pozycje umiarkowane. 1 grudnia opublikowana została wypowiedź Prokuratora Generalnego USA Williama Barra, jednego z najbliższych współpracowników Trumpa, w której stwierdził, że Departament Sprawiedliwości nie znalazł dowodów na oszustwa, które mogłyby zmienić wynik wyborów. Dwa tygodnie później zrezygnował z pełnionej funkcji, przy czym odejście miało odbyć się w przyjaznej atmosferze. 15 grudnia, a więc dzień po głosowaniu Kolegium Elektorskiego, Mitch McConnell, lider większości republikańskiej w Senacie, złożył gratulacje Joe Bidenowi i Kamali Harris, wygłaszając uprzednio pean na cześć Donalda Trumpa. Wcześniej np. Liz Cheney, deputowana do Izby Reprezentantów reprezentująca stronnictwo „jastrzębie” w kwestii polityki zagranicznej w Partii Republikańskiej, córka wiceprezydenta Dicka Cheneya z czasów administracji Georga Busha Jr., stwierdziła, że Trump powinien uznać „świętość procesu wyborczego”, jeśli nie może udowodnić swoich zarzutów.

Kolejne porażki w sporach sądowych, brak jednoznacznych dowodów na oszustwa wyborcze oraz coraz bardziej mieszane nastroje wśród czołowych republikanów skłaniają do postawienia pytania, dlaczego Donald Trump nie zdecydował się ustąpić z bardzo twardego stanowiska i jakie są prawdziwe cele jego walki. Pewności oczywiście nie ma, natomiast warto rozważyć różne możliwości, przy czym niekoniecznie tylko jedna musi być właściwa:

  • Trump rzeczywiście uważa, że doszło do fałszerstw albo przynajmniej poważnych nieprawidłowości i dąży do obrony tego stanowiska. Nie sposób odmówić mu racji w kilku punktach. Po pierwsze, tzw. rozszerzone głosowanie korespondencyjne znacząco przechyliło szanse na korzyść demokratów, których zwolennicy chętniej głosują zdalnie. Była to swoista zmiana reguł gry w trakcie gry, dzięki której to zmianie, ponad połowa głosujących oddała swój głos na przestrzeni wielu tygodni poprzedzających dzień wyborów, a więc w okresie prowadzenia Joe Bidena w sondażach (Biden miał bardzo słabą kampanię, a Trump przeciwnie – „gonił wynik” i skutecznie odrabiał straty, ale nie zdążył). Po drugie, tak poważna operacja przygotowywana pod presją czasu niesie za sobą bardzo duże ryzyko w postaci nieprawidłowości polegających np. na: braku weryfikacji podpisów, braku weryfikacji ID, braku stempli pocztowych bądź ich antydatowaniu, przeciążeniu urzędów pocztowych i in. Pomimo wielu doniesień o tego typu sytuacjach, sztab Trumpa nie był w stanie dostarczyć dowodów na zaistnienie nieprawidłowości.
  • Prezydent nie chce przyznać się do porażki, ponieważ od zawsze buduje swój wizerunek jako osoby, która nigdy nie przegrywa. Według krytyków, ma on narcystyczną osobowość i przedkłada interes własny nad interes partii bądź nawet państwa.
  • Donald Trump buduje tzw. „mit założycielski”, wokół którego zjednoczy najwierniejszych zwolenników, dzięki czemu będzie mógł pozostać w polityce na dłużej np. jako nieformalny przywódca republikanów, a może nawet ponownie kandydować na urząd prezydenta w 2024 r. Nie można z całkowitą pewnością wykluczyć rozłamu w Partii Republikańskiej.
  • Prezydent mobilizuje wyborców, aby zgromadzić środki finansowe na spłacenie długów kampanijnych oraz na dalszą działalność – swoją i Partii Republikańskiej. Wpłaty na „walkę prawną” pozwoliły jak do tej pory zebrać ponad 200 milionów dolarów.
  • Polaryzacja społeczna może być pomocna w dogrywce o dwa miejsca senackie w Georgii 5 stycznia 2021 r. Kandydaci republikańscy są w teorii delikatnymi faworytami, jednak w praktyce demokraci również mają duże szanse. Może to być walka o wszystko, gdyż pełne zwycięstwo demokratów oznaczać będzie większość w obu izbach (choć w Senacie większość byłaby minimalna i mogłaby nie wystarczyć w przypadku trudnych i kontrowersyjnych ustaw).

Przekazanie władzy

Szansa, że na uroczystości zaprzysiężenia Joe Bidena 20 stycznia pojawi się Donald Trump jest niewielka. Nie należy się również spodziewać, że uzna swoją porażkę, używając „magicznej” formułki: „I concede” albo że zaprosi do Białego Domu swojego następcę. Urzędujący prezydent konsekwentnie podtrzymuje niepodparte solidnym materiałem dowodowym twierdzenia o masowych fałszerstwach wyborczych pomimo faktu, że kolejni republikanie akomodują się do nowej rzeczywistości. Co prawda jeszcze niedawno zapewniał, że jeśli Kolegium Elektorskie wybierze Joe Bidena, to uzna zwycięstwo rywala, jednak wygląda na to, że porzucił taką możliwość.

W rezultacie działań sztabu Trumpa proces pokojowego przekazania władzy rozpoczął się wyjątkowo późno. Jeszcze później (30 listopada 2020r.) Joe Biden oraz Kamala Harris otrzymali raporty wywiadowcze zbierane dla nich począwszy od dnia wyborów. Większość przywódców ważnych państw na arenie międzynarodowej złożyła Bidenowi gratulacje zaraz po ogłoszeniu przez media wstępnych wyników wyborów. Niektórzy jednak wstrzymywali się, a czterech: Andres Obrador, Vladimir Putin, Andrzej Duda oraz Jair Bolsonaro czekali z pełnymi gratulacjami do momentu, aż Kolegium Elektorskie podejmie formalną decyzję. Jedynie Andrzej Duda zdecydował się na pogratulowanie „udanej kampanii wyborczej” w listopadzie, a dopiero 15 grudnia wydał pełne oświadczenie z gratulacjami dla prezydenta-elekta.

Wybory do Kongresu

W wyniku wyborów do Kongresu, większość w Izbie Reprezentantów utrzymali demokraci. Ich przewaga zmniejszyła się wyraźnie, ponieważ stracili 12 mandatów w stosunku do poprzedniego składu Kongresu. Przy czym 10 mandatów utracono w wyników  wyborów, a dwa w związku z powołaniem przez Joe Bidena dwóch reprezentantów do jego nowej administracji (wybory uzupełniające odbędą się w przyszłym roku). Nowa większość w Izbie wyniesie od stycznia 220:212 (plus 1 głos libertarian).

Kwestia większości w Senacie rozstrzygnie się 5 stycznia 2021 r. w wyniku dogrywki wyborczej o 2 mandaty w stanie Georgia. Demokraci muszą wygrać oba, aby doprowadzić do remisu 50:50, przy którym Kamala Harris, jako wiceprezydentka i przewodnicząca Senatu będzie dysponowała głosem decydującym. Republikanom wystarczy zdobyć jeden mandat. Gdyby jednak zdobyli dwa, to i tak ich przewaga w stosunku do dotychczasowego stanu posiadania skurczy się z poziomu 53:47 do 52:48 (glosy 2 senatorów niezależnych – Angusa Kinga i Berniego Sandersa – zaliczone zostały do puli demokratów).

Podsumowanie

Patrząc realistycznie, nie ma już praktycznie żadnych wątpliwości, że Joe Biden zostanie 46. Prezydentem USA. Zespół Donalda Trumpa, pomimo bardzo odważnych zapewnień, nie przedstawił dowodów na potwierdzenie wysuwanych zarzutów. Instytucje podległe Trumpowi (Departament Sprawiedliwości oraz Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego) nie dopatrzyły się istotnych nieprawidłowości. Oskarżanie sądów o stronniczość bądź brak rzetelności miałoby być może sens, gdyby problem dotyczył jednego sądu, ale niepoważnym jest twierdzenie, że sądy w wielu stanach wraz z federalnym Sądem Najwyższym mogą być stronnicze (bądź że sędziom brakuje mądrości i odwagi – jak ocenił ostatnio Donald Trump decyzję Sądu Najwyższego). Certyfikacja głosów w poszczególnych stanach się dokonały, a Kolegium Elektorskie podjęło decyzję. Zadaniem Kongresu jest jedynie policzenie głosów oraz rozpatrzenie ewentualnych protestów ze strony kongresmenów, które jednak upadną wobec przewagi demokratów w Izbie Reprezentantów. Spory sądowe w teorii nadal trwają, ale w świetle dotychczasowych wydarzeń trudno przypuszczać, że dojdzie do zmiany trendu.

Donald Trump może przejść do historii jako tzw. One-Term President (obok np. George’a Busha Sr. oraz Jimmy’ego Cartera), ale wcale nie musi, gdyż ma prawo do tego, aby ponownie kandydować w 2024 r. i co najmniej kilka przesłanek sugeruje, że jest to scenariusz prawdopodobny. Nawet jeśli nie zdecyduje się on na ten krok, to najprawdopodobniej nadal, wraz z rodziną, będzie wywierał duży wpływ na Partię Republikańską oraz na politykę krajową[4]. W ostatnich wyborach uzyskał ponad 74 miliony głosów w skali całego kraju, co byłoby rekordem w historii USA, gdyby nie fakt, że Joe Biden uzyskał jeszcze więcej głosów (ponad 81 milionów). Popularność Trumpa na prawicy w USA jest ogromna, a ambicje samego ustępującego prezydenta – nieograniczone. Z drugiej strony, podziały wśród republikanów są duże i rozłam nie jest wykluczony, a gdyby do niego doszło, to najprawdopodobniej straciłaby na nim zarówno Partia Republikańska, jak i stronnictwo Trumpa.

Pomimo faktu, że chaos zaistniały wokół wyborów prezydenckich nie doprowadził do odwrócenia wyniku wyborów, to skutki krótko-, średnio- i długoterminowe dla polityki krajowej, dla amerykańskiej demokracji oraz dla społeczeństwa mogą być poważne. Według ostatniego sondażu Fox News, 77% wyborców Trumpa ma poczucie, że wybory zostały im ukradzione. Wśród wyborców demokratów przekonanie o manipulacjach wyborczych jest znacząco niższe – wg Fox 10%. Kilka dni temu ulicami stołecznego Waszyngtonu przeszła manifestacja zwolenników Trumpa, w wyniku której co najmniej 4 osoby zostały ugodzone nożem, a 23 zatrzymane. Biorąc pod uwagę, że w USA kilkaset milionów sztuk broni znajduje się w posiadaniu obywateli, nie można wykluczyć aktów przemocy z użyciem broni palnej.

Nie sposób na razie przewidzieć, czy i w jakim stopniu nadwerężona zostanie wiara obywateli w procesy demokratyczne. Anglosaski system prawny oraz wybory prezydenckie opierają się w dużej mierze na normach zwyczajowych oraz na zaufaniu. Próba zakwestionowania wyników wyborów oraz retoryka, według której kolejne kroki (ogłoszenie przewidywanego zwycięzcy przez media, certyfikacje głosów, głosowanie elektorów) nie mają większego znaczenia, gdyż nadal można je obalić, nie służy dobru państwa.

Amerykański system polityczny jest elastyczny i radzi sobie z zaistniałymi problemami, jednak niewykluczone, że będzie potrzebna dyskusja na temat zmian w prawie wyborczym na poziomie federalnym. Być może usprawnienie procedury certyfikacji głosów albo określenie terminu, do którego mają się one zakończyć w całym kraju pomogłoby zapobiec w przyszłości sytuacjom, w których spory wyborcze mogą osiągnąć skutek niepożądany w postaci wykolejenia procesów demokratycznych.


[*] Określenie „pierwsza runda dla Bidena” zostało użyte po raz pierwszy prawdopodobnie przez Krzysztofa Szczerskiego.

[1] Będzie to formalność, gdyż nawet jeśli pojawią się skargi ze strony pojedynczych deputowanych, to zostaną one odrzucone przez posiadających większość w Izbie Reprezentantów demokratów. Obie izby muszą bowiem poprzeć skargę, aby została ona zaakceptowana. Republikanie mogą jedynie próbować zarzucić Kongres taką liczbą skarg, że ich rozpatrywanie może się przeciągnąć o kolejne dni bądź – w teorii – nawet tygodnie. Kongres ma czas na zatwierdzenie nowego prezydenta do dnia inauguracji, który przypada na 20 stycznia 2021 r. W razie, gdyby kongresmeni nie zdążyli, urząd objęłaby trzecia osoba w państwie, czyli Speaker Izby Reprezentantów. Taki scenariusz jest jednak wątpliwy, gdyż i tak każda skarga zostanie prędzej czy później odrzucona, więc Republikanie nie mają interesu w torowaniu drogi do prezydentury Nancy Pelosi. Zob. : NY Times

[2] Co najwyżej można ją porównywać z wyborami z 1876 r.

[3] Washington Times doliczył się w sumie 60 pozwów, jednak inne media podają przybliżone liczby.

[4] W ostatnim czasie pojawiły się spekulacje, jakoby Ivanka Trump miała zamiar kandydować do Senatu z Florydy. Gdyby do tego doszło, jej szanse byłyby duże.


Zdjęcie użyte w nagłówku: Gayatri Malhotra, Unsplash