Ameryka Raport z kampanii USA Stany Zjednoczone Wybory

USA: „Pierwszy taki prezydent”, pierwsza taka debata

JAKUB GRACA
Wybory w USA – raport z kampanii nr 4.

Obserwatorzy często zwracają uwagę, że wpływ debat prezydenckich w USA na wynik wyborów jest przeceniany i na ogół okazuje się być niewielki pod warunkiem, że są one typowe i niczym szczególnym się nie wyróżniają. Pierwsza debata Donalda Trumpa i Joe Bidena z całą pewnością jednak nie była typowa. Ten, kto wstał o 3 w nocy czasu polskiego, aby ją obejrzeć, może być zawiedziony poziomem, ale na pewno był świadkiem widowiska o charakterze historycznym. Zdaniem wielu komentatorów, mieliśmy do czynienia z jedną z najgorszych, a może nawet najgorszą debatą w historii wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Kiedy Donald Trump został w 2016 r. wybrany prezydentem, wielu ekspertów nazywało go „pierwszym takim prezydentem” [1]. Dziś można mówić o „pierwszej takiej debacie”.

Przed debatą

Sztaby nie ujawniły pełnych informacji nt. przygotowań swoich kandydatów, a niektóre doniesienia były ze sobą sprzeczne. Wiadomo na pewno, że Joe Biden podszedł do sprawy bardzo poważnie. Już  w ubiegłym tygodniu zawiesił kampanię, by wraz z doradcami trenować próbne rozmowy w swoim domu w Wilmington, Delaware. Donald Trump deklarował, że nie poświęci na przygotowania dużo czasu, gdyż nie chce „przedobrzyć”, a poza tym ma dużo obowiązków związanych z pełnieniem urzędu. Pomagali mu Chris Christie i Rudy Giuliani, z którymi miał się spotkać w niedzielę 27 września 2020 r. wieczorem w Białym Domu.

Kandydaci przystępowali do debaty w momencie, w którym sondaże ogólnokrajowe dawały zdecydowaną, acz na ogół jednocyfrową przewagę Bidenowi. W kluczowych stanach na ogół prowadził również kandydat demokratów, choć niekiedy niewielką różnicą. Można więc było oczekiwać, że Trump zaatakuje, aby odrobić straty. Doradcy Bidena mieli ostrzegać go, że może się on spodziewać po Trumpie wszystkiego, włącznie z atakami na członków jego rodziny. Jak się okazało, mieli rację, ale nie wiadomo, czy przewidywali aż takie nagromadzenie emocji. Biden do zwycięstwa nie potrzebował dużo. Niektórzy argumentowali, że sztab prezydenta tak bardzo zaniżył oczekiwania wobec Bidena, że bardzo łatwo będzie mu pokazać się z dobrej strony.

Ogólny obraz debaty[2]

Otwierające pytanie dotyczyło Sądu Najwyższego i było jedynym, na które kandydaci odpowiedzieli rzeczowo, a do tego w spokoju i w zgodzie z regulaminem. Trump stwierdził, że został wybrany na czteroletnią, a nie trzyletnią kadencję, w związku z czym ma czas do 20 stycznia 2021 r. na to, by wraz z republikańskim Senatem wypełnić wakat po sędzi Ruth Ginsburg. Biden argumentował, że wybory w praktyce już się rozpoczęły (w wielu stanach można już głosować w systemie early voting), w związku z czym tak poważna decyzja, jaką jest obsada stanowiska w Sądzie Najwyższym, nie może na tym etapie zostać podjęta.

Po kilku minutach merytoryka ustąpiła jednak miejsca emocjom, a debata szybko przeistoczyła się w chaos, którego nie był w stanie opanować moderator Chris Wallace, pracujący na co dzień dla FOX News, ale uważany, w przeciwieństwie do swojego pracodawcy, za niekoniecznie sprzyjającego Trumpowi.

Autorem chaosu był przede wszystkim urzędujący prezydent, który prawie od samego początku intensywnie i częstokroć brutalnie atakował oponenta, przerywał zarówno Bidenowi, jak i prowadzącemu oraz dopowiadał swoje kwestie poza czasem wyznaczonym na otwartą dyskusję, czym złamał ustalenia sztabów wyborczych. Nie obyło się bez ataków na członków rodziny: Trump zarzucił Bidenowi, że jego syn Hunter prowadził niewyjaśnione interesy z Rosjanami oraz był uzależniony od narkotyków.

Telewizja CNN stwierdziła, że „Donald Trump zamienił debatę w wiec polityczny”[3]  i rzeczywiście tak było. Wyglądało to na zamierzoną taktykę, mającą na celu narzucenie swojego stylu i swoich warunków gry już na wstępie oraz zepchnięcie oponenta do głębokiej defensywy. Celem mogło być udowodnienie (budowanego od pewnego czasu przez sztab Trumpa) wizerunku Bidena jako powolnego i ospałego staruszka („Sleepy Joe”, „Slow Joe”), który nie ma pełnej wiedzy, nie orientuje się w sytuacji, popełnia gafę za gafą, a być może nawet cierpi na demencję.

Ten zamysł okazał się jedynie w części skuteczny. Biden generalnie wytrzymał presję i nie popełnił żadnej poważnej wpadki, która by go skompromitowała i jednoznacznie udowodniła wspomnianą narrację sztabowców prezydenta. Dał się jednak wciągnąć w grę przeciwnika: nie miał tej dynamiki, nie potrafił nawiązać równej walki, zdarzyło mu się zgubić wątek, a także kilka razy został wyprowadzony z równowagi. Nazwał Trumpa klaunem, zapytał: „czy zamkniesz się już?” oraz użył sformułowania: „gadaj sobie dalej”.

Być może nawet Trumpowi chodziło też o coś więcej, czyli o „zohydzenie” polityki wyborcom niezdecydowanym – których głosy tak naprawdę przesądzą o ostatecznym wyniku – i odwiedzenie ich od pójścia do urn. Byłoby to posunięcie bardzo wyrachowane, ale dające się sensownie uzasadnić. Agresywne ataki nie mogły bowiem zrazić republikańskiej „bazy”, ale też ciężko sądzić, że zaskarbią prezydentowi nowych, centrowych wyborców, o wyborcach demokratów nie wspominając.

Donald Trump jest w stanie argumentować merytorycznie, choć często zdarza mu się mijać z prawdą, ale to emocje są jego domeną – organizowane kilka razy w tygodniu, za każdym razem w innym stanie, masowe wiece z udziałem nawet kilkunastu tysięcy ludzi (w okresie pandemii), a także żywiołowe „pogadanki” z dziennikarzami („chopper talks”) pokazują, w jakim klimacie odnajduje się on najlepiej. Biden z kolei nie jest showmanem, ale potrafi odnaleźć się w bezpośrednim pojedynku. Pomaga mu w tym wieloletnie doświadczenie nabyte w ławach senackich.

Pojedynek na argumenty mógł być dla Trumpa zatem zbyt ryzykowny, biorąc pod uwagę, że nadal traci w sondażach, a do wyborów pozostało coraz mniej czasu. Musiał wykonać ryzykowny manewr, który sprawi, że dogoni Bidena w sondażach. Takim manewrem okazało się być przeniesienie debaty na poziom emocji, w którym dysponuje absolutną przewagą nad konkurentem, do tego stopnia, że dyskusja przeistoczyła się w prymitywną wymianę uprzejmości.

Merytoryka

Bardzo ciężko jest ocenić debatę w aspekcie, który powinien być najbardziej istotny. Choć kandydaci wielokrotnie zaprezentowali swoje stanowisko w różnych tematach, to debata nie miała szczególnej wartości merytorycznej, gdyż argumenty zostały przyćmione przez szkodliwe dla demokracji widowisko. O ile eksperci i obserwatorzy dużo uwagi poświęcają esencji, to wiara, że zwykli obywatele pójdą ich tropem, może okazać się płonna.

Kandydaci starli się w kwestii tzw. Obamacare, czyli wprowadzonego przez poprzednią administrację systemu ubezpieczeń zdrowotnych obejmującego ponad 20 milionów uprzednio nieubezpieczonych Amerykanów. Affordable Care Act, gdyż tak formalnie nazywa się ustawa, ma stanąć w najbliższych miesiącach na wokandzie Sądu Najwyższego, a Trump od kilku lat jest jej zadeklarowanym wrogiem. Sednem sporu są tzw. pre-existing conditions, czyli choroby nabyte zanim pacjent zechce się ubezpieczyć i mogące wpłynąć na koszt ubezpieczenia. Biden oskarża Trumpa o brak troski o los milionów osób, które borykają się z tym problemem, a Trump stanowczo odpiera te zarzuty.

W temacie pandemii Covid-19 Biden starał się przemówić bezpośrednio do wyborców, patrząc w kamery. Zapytał: „ilu z Was dzisiaj rano wstało i miało puste krzesło w kuchni, ponieważ mama lub tata zmarli na Covid?”. Trump wypomniał Bidenowi m.in., że ten proponował ponowne wprowadzenie lockdownu. Co więcej, prezydent podkreślił dobitnie, że zależy mu na znoszeniu ograniczeń, aby ludzie mogli normalnie żyć. Uznał, że Nowy Jork jest obecnie „miastem duchów” w efekcie surowych restrykcji.

Demokraci na pewno będą wypominać Trumpowi moment, w którym zapytany wprost przez Wallace’a i Bidena o to, czy potępi białych supremistów, uniknął odpowiedzi, przenosząc rozmowę na radykalną lewicę, która, jego zdaniem, jest największym zagrożeniem dla porządku publicznego. Jednocześnie zwrócił się z nie do końca jasnym apelem do skrajnie prawicowej organizacji „Proud Boys”, aby „wycofali się i czekali w gotowości”. Biden z kolei stwierdził, że Antifa to nie organizacja, tylko „idea”.

Debata nie zawierała osobnej części poświęconej polityce zagranicznej, jednak Trump w swoim stylu skrytykował Chiny za dopuszczenie do pandemii Covid-19 i pochwalił się wprowadzeniem zakazu lotów z Państwa Środka, czemu Biden miał się rzekomo sprzeciwiać i za co miał nazwać Trumpa ksenofobem oraz rasistą. Słowo „Chiny” padło z ust prezydenta 10 razy (3 razy z ust Bidena).

W debacie miało również nie być miejsca dla zmian klimatu i ochrony środowiska, jednak Chris Wallace poruszył ten temat w segmencie „dokonania kandydatów”. Na pytanie, czy wierzy w antropologiczne podłoże zmian klimatu, Trump stwierdził, że do pewnego stopnia na pewno, chociaż jego zdaniem, jest wiele przyczyn. Uznał, że obecny poziom emisji CO2 w USA jest „najniższy”. Nie dopowiedział, w jakiej perspektywie czasowej najniższy, lecz urwał zdanie i przeszedł szybko do innych kwestii. Dał do zrozumienia, że nie można walczyć ze zmianami klimatu kosztem prywatnego biznesu.

Biden natomiast wyraził poparcie dla zakrojonych na szeroką skalę działań na rzecz zbudowania gospodarki niskoemisyjnej. To był jedyny moment, w którym wyraźnie stracił wątek. Najpierw uznał „Green New Deal” – plan przygotowany przez lewe skrzydło Partii Demokratycznej – za program, który „zwróci się sam”, by chwilę później powiedzieć, że go nie popiera, gdyż ma swój własny plan. Stwierdził również, że jeśli wygra wybory, to USA wrócą do paryskiego porozumienia klimatycznego.

Podsumowanie

To, że pierwsza z cyklu trzech debat przed wyborami prezydenckimi w 2020 roku nie była standardową debatą, jest dla wszystkich oczywiste. Na ile jednak wpłynie na decyzje wyborców  przekonamy się dopiero za kilka tygodni. Najprawdopodobniej pogłębi polaryzację wśród twardych elektoratów, ale potencjalnie może być wstrząsem dla wyborców centrowych.

Według ankiety, przeprowadzonej jeszcze w nocy po debacie przez telewizję CBS News, 69% respondentów było zirytowanych poziomem dyskusji, a jedynie 17% uznało się za poinformowanych. Jednocześnie 83% przyznało, że ma negatywne odczucia. Według ankietowanych Biden wygrał stosunkiem 48:41 (%). W badaniu CNN przewaga procentowa Bidena wyniosła 60:28. Wspomniane stacje sprzyjają demokratom, ale stojąca po stronie republikanów telewizja Fox News nie przedstawiła własnego sondażu.

Niektórzy komentatorzy mówią, że kolejne debaty powinny zostać odwołane[4]. Nie jest to jednak powszechna opinia, w związku z czym można założyć, że odbędą się one zgodnie z planem. Druga zaplanowana jest na 15 października (Miami, FL), a trzecia na 22 października (Nashville, TN). Ponadto 8 października w osobnej debacie zmierzą się kandydaci na wiceprezydentów: Mike Pence oraz Kamala Harris (Salt Lake City, UT).


[1] https://tvn24.pl/swiat/clinton-zdobyla-wiecej-glosow-ale-wygral-trump-ra690563 (dostęp: 30.09.2020).  Longin Pastusiak napisał nawet książkę pt.: „Donald Trump. Pierwszy taki prezydent Stanów Zjednoczonych” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Longin_Pastusiak, dostęp: 30.09.2020).

[2] Całość debaty można obejrzeć w serwisie YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=ofkPfm3tFxo (dostęp: 30.09.2020).

[3] „Trump stara się zamienić pierwszą debatę prezydencką w kampanijny wiec przekrzykując Bidena i miażdżąc moderatora” (https://www.cnn.com/, dostęp: 30.09.2020).

[4] Np. https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2020/09/cancel-debates/616544/ (dostęp: 30.09.2020) lub https://www.cosmopolitan.com/politics/a34220647/cancel-the-presidential-debates-mika-brzezinski/ (dostęp: 30.09.2020).


Photo by Library of Congress on Unsplash