Europa Społeczeństwo

(Nie)demokratyczny pakiet Erdogana

MARTA MAKOWSKA

erdoganTurecki parlament powrócił do pracy po wakacjach. Pierwszą rewelacją, która poruszyła opinię publiczną w poniedziałek 30 września był „pakiet demokratyczny” – czyli zbiór reform nakreślony przez rządzącą partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Proponowane w pakiecie zmiany mają zwiększyć udział Kurdów w życiu politycznym kraju (przewiduje się między innymi zmniejszenie progów wyborczych do parlamentu), zakładają częściową liberalizację zakazu noszenia chust przez muzułmańskie kobiety i wreszcie pozwalają na nauczanie języka kurdyjskiego w prywatnych szkołach.

To, co miało być długo wyczekiwaną odpowiedzią Erdogana na masowe protesty ciągnące się od maja tego roku w wielu miastach Turcji, okazało się dla wielu głębokim rozczarowaniem. Zaraz po przemówieniu premiera pod adresem rządzącej partii posypały się liczne głosy oburzenia, zwłaszcza ze strony opozycyjnych liderów. Nie szczędząc słów krytyki, mówili oni wprost o antydemokratycznym charakterze tak zwanego „pakietu demokratycznego”, który może wyrządzić w kraju więcej szkód niż przynieść korzyści. Kemal Kılıçdaroğlu, lider najstarszej partii w Republice – Republikańskiej Partii Ludowej (CHP) – zaznaczył, że żadna reforma przygotowana za szczelnie zamkniętymi drzwiami gabinetu premiera i bez konsultacji społecznych nie może przyczynić się do demokratycznych przemian w kraju. Swoją dezaprobatę dla autorytarnej polityki AKP wyraził dodatkowo poprzez spędzenie pierwszego dnia obrad parlamentu w więzieniu – odwiedzając Mustafę Balbaya, dziennikarza, kolegę z partii, który w sierpniu bieżącego roku został skazany na przeszło 34 lata pozbawienia wolności za przynależność do domniemanej tajnej organizacji spiskowej „Ergenekon” i współudział w zabójstwie.

Również nacjonalistyczna i proislamska Partia Ruchu Narodowego (MHP) wyraziła swoje niezadowolenie z zaproponowanych w poniedziałek zmian, choć z zupełnie innych powodów niż kemalistowska CHP. Przywódcy tego ugrupowania są zdecydowanymi przeciwnikami zwiększania praw kurdyjskiej mniejszości (zwłaszcza do nauczania własnego języka) upatrując we wszelkich ustępstwach zagrożenia dla stabilności i jedności politycznej kraju. Ich zdaniem nie sposób doszukać się w reformach rządowych „woli narodu tureckiego”.

Zatem czyją wolą i na rzecz kogo ustanowiony został „pakiet demokratyczny”? Premier Erdogan gra zgoła o inną stawkę niż uwiarygodnienie i rehabilitacja swojego wizerunku postępowego reformatora po wydarzeniach z Placu Taksim. Zaproponowany „pakiet” miał przede wszystkim załagodzić napiętą od wakacji sytuację pomiędzy rządem a Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), która zerwała ustalone na wiosnę tego roku porozumienie o wycofaniu się bojówek PKK poza granice kraju (do Iraku). W związku z impasem w procesie negocjacyjnym (nie udało się wynegocjować uwolnienia z więzienia przywódcy PKK – Abdullaha Ocalana) rząd postanowił ułagodzić nienajlepsze nastroje w organizacji uznawanej za terrorystyczną.

Premier Erdogan obsadzając siebie w roli przywódcy narodu próbuje uprawiać politykę kontrolowanych reform. Wydaje się jednak, że tym razem nie wykalkulował prawidłowo skutków podjętych przez siebie działań. PKK niespełna dzień po ogłoszeniu pakietu demokratycznego skrytykowała jego założenia, określając je mianem kosmetycznych zmian, które nie rokują na stabilizację sytuacji i wytykając dodatkowo rządowi brak woli do przeprowadzenia prawdziwych reform. Taka reakcja stanowi ważny sygnał dla Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, a zwłaszcza dla jej lidera, który w przyszłym roku zamierza kandydować na fotel prezydenta Republiki.


Marta Makowska – Ekspertka CIM ds. Europejskich


Przeczytaj również: