Bezpieczeństwo energetyczne Europa Europa Zachodnia

„Zielony” sojusz Berlina

RAFAŁ SMENTEK

zielony sojusz fot. licencja CC, MaryDoTrwająca w Niemczech „rewolucja energetyczna” jest projektem politycznym, który nie ogranicza się tylko do energetyki, ale angażuje niemal wszystkie ministerstwa w rządzie Angeli Merkel. Nie na darmo Energiewende nazywana jest „nową umową społeczną”, a pani kanclerz postuluje stworzenie „ekologiczno-społecznej gospodarki rynkowej”. Ma ona być elementem i uzupełnieniem ambitnych planów zmierzających do niskoemisyjności, przy jednoczesnym uczynieniu z Republiki Federalnej światowego lidera „zielonych” technologii (OZE).

W sierpniu 2012 r. ukazał się program Petera Altmaiera, ministra środowiska, którego osoba jest obecnie najbardziej kojarzona z projektem. W dziesięciu punktach przedstawia on pryncypia nowej polityki. Bardzo istotne są punkt pierwszy i przedostatni, które m.in. podkreślają międzynarodowy charakter całego przedsięwzięcia oraz konieczność stworzenia klubu państw „pionierów”, dążących do rozwoju technologii OZE. Pierwsze poważne kroki ku temu poczyniono w Abu Dhabi, podczas zgromadzenia Międzynarodowej Agencji Energii Odnawialnej (IRENA), które odbywało się między 13, a 17 stycznia 2013 r. Zainteresowanie członkostwem w klubie nazywanym w Niemczech Energiewendestaaten wykazały Wlk. Brytania, Francja, Dania, Maroko i Tonga. Pomimo obecności Francuzów i Brytyjczyków, nie można by było uznać tego spotkania za sukces, gdyby nie uczestniczył w nim przedstawiciel Chin.

Ekonomiczna motywacja

Klub ten z założenia nie dąży do natychmiastowego zwiększenia liczebności, albowiem grupuje ścisłą „zieloną” awangardę, która, wspierając rozwój OZE, ma stać się przykładem dla innych. Niemal oczywista jest obecność Duńczyków, którzy od lat konsekwentnie zmierzają do stworzenia energetyki opartej o dwa filary: efektywność energetyczną oraz rozwój odnawialnych źródeł energii. W 2011 postanowiono w Danii o całkowitym odejściu od paliw kopalnych do roku 2050. Nie ma się też co dziwić szukającym swojej szansy w energetyce słonecznej Maroku czy Tonga, które ma w planach wytwarzanie blisko połowy energii ze źródeł odnawialnych. Pewne wątpliwości rodzą się, gdy spojrzymy na Wlk. Brytanię i Francję znane ze wspierania technologii nuklearnych, choć prawdziwym zaskoczeniem, przynajmniej na pierwszy rzut oka, są Chiny. Według danych Germanwatch wytwarzają one prawie jedną czwartą wszystkich emisji CO2 na świecie i właśnie tam powstaje ok. 70% wszystkich nowych elektrowni węglowych. Skład grupy to jedno, a sama zasadność powstania takiej „elity” to drugie. Petera Altmeiera za tę inicjatywę krytykuje m.in. Greenpeace, który podkreśla, że nie potrzeba kolejnych spotkań i konferencji, ale zdecydowania i konsekwencji w dotychczasowych działaniach. O co więc chodzi Niemcom?

Wytłumaczenia należy szukać w ekonomii. Energiewende zapowiadana była jako wielki projekt zmierzający w dłuższej perspektywie do poprawy środowiska oraz powstrzymania globalnego ocieplenia. Berlin nigdy nie ukrywał jednak, że chciałby też uzyskać pozycję lidera w produkcji i rozwoju OZE. Taki impuls wraz z odpowiednio prowadzoną polityką ma pozytywnie wpływać na niemiecką gospodarkę poprzez rozwój przedsiębiorczości i badań nad nowymi „zielonymi” technologiami, powstanie nowych miejsc pracy, a przede wszystkim eksport, który niemal od początku istnienia RFN stanowi o jej sile. Ten właśnie akcent wydaje się być decydujący dla powstania klubu i stąd tak istotna jest obecność Chin, które postrzegane są jako ogromny rynek zbytu. Podobnie, choć w znacznie mniejszej skali patrzy się na Maroko, Tonga, a nawet na Francję i Wlk. Brytanię. Jedynie Dania w tym towarzystwie jest raczej eksporterem niż importerem.

Chińska niewiadoma

Niemiecki przemysł może jednak czekać przykre rozczarowanie. W Berlinie cały czas panuje opinia, że bardzo zaawansowany technologicznie rodzimy przemysł wraz z odpowiednim zapleczem i wykwalifikowaną kadrą wystarczy, by zapewnić Niemcom wiodącą pozycję w produkcji OZE i czerpanie korzyści z ich eksportu. Wciąż nie docenia się przy tym Chin jako potencjalnego zagrożenia na rynku i to pomimo dotychczasowych doświadczeń z fotowoltaiką, kiedy to chińskie firmy w szybkim tempie przejęły blisko połowę niemieckiego rynku. Wielu ekspertów u naszego zachodniego sąsiada jest przekonanych, że taka sztuka (ze względu na gabaryty i bardziej zaawansowaną technologię) nie uda się Chińczykom w przypadku energetyki wiatrowej.

Nie bez znaczenia jest jednak fakt, że większość surowców potrzebnych do wytwarzania OZE znajduje się w Państwie Środka, co z miejsca stawia tamtejsze firmy w dogodniejszej pozycji. Uprzywilejowane mogą też być europejskie firmy z chińskim kapitałem, które, mając dostęp do rynku Starego Kontynentu, mogłyby liczyć na preferencyjne ceny za metale rzadkie, takie jak np. neodym, potrzebny do magnesów używanych w turbinach wiatrowych. Taki scenariusz wejścia Chińczyków „tylnymi drzwiami” jest najbardziej prawdopodobny, bo rzeczywiście trudno wyobrazić sobie transport morski ogromnych wież wiatraków energetycznych z Chin do Europy, jak to ironizują Niemcy. Patrząc więc od strony ekonomicznej na klub państw, mających ściślej współpracować (wymieniać technologie?) w rozwoju OZE, bilans zysków i strat w początkowej fazie byłby dla Niemców bardzo obiecujący, ale w dłuższej perspektywie może okazać się niekorzystny.

Energiewendestaaten, a sprawa polska

Polski rząd powinien bacznie przyglądać się tej inicjatywie. Jest to potencjalne zagrożenie dla planowanej budowy elektrowni atomowej oraz rozpoczęcia pozyskiwania gazu łupkowego. Choć OZE da się w miksie energetycznym połączyć z technologią nuklearną, to, pomijając problemy techniczne (jak ciągła produkcja energii w reaktorach przy dosyć dynamicznym wytwarzaniu jej przez OZE i konieczność uzupełnienia mixu o gaz, węgiel lub biomasę) pojawia się kwestia finansowa. Obie technologie bowiem korzystają z różnego rodzaju subwencji i ulg. Odpowiednie przepisy mogą stać się zachętą dla inwestorów i pobudzić popyt w sektorze energii. Zyskanie przewagi przez „zielone” lobby może doprowadzić do takich rozwiązań prawnych, które uczynią budowę elektrowni atomowej nieopłacalną. Wstrzymają też zapewne bardzo krytykowane w tym środowisku wydobywanie gazu łupkowego.

Instytucją mającą wspierać OZE jest IRENA, której członkami jest 158 państw i to tutaj powinna koncentrować się uwaga Niemiec. Tworzenie w jej ramach oddzielnej grupy przywołuje natomiast na myśl koncepcję „Europy wielu prędkości”. Czyżby RFN za wszelką cenę starała się zwiększyć rentowność całego przedsięwzięcia, jakim jest niemiecka Energiewende? Przypomnieć należy, że decyzja o odejściu od atomu do 2022 r. nie była konsultowana z żadnym państwem, podobnie zresztą jak utworzenie klubu „pionierów”. Berlin obiera więc kurs kolizyjny z wieloma innymi państwami i niewykluczone, że obecny projekt spali na panewce. Wiele zależeć będzie od wspierających atom Francji i Wlk. Brytanii, a przede wszystkim od Chin. Jeśli grupa ta konsekwentnie będzie organizowała spotkania, konsultacje i konferencje, to mogą się do niej przyłączyć kolejne kraje. Pytanie tylko, w jakim kierunku ich działania i czy tak powstała instytucja wyjdzie poza ramy dyskusji?


Rafał Smentek –  (współpracuje z CIM) absolwent nauk politycznych Uniwersytetu Warszawskiego i stypendysta programu Erasmus na Ludwig-Maximilians-Universität w Monachium. Zaangażowany w tzw. dziennikarstwo obywatelskie (Wiadomości24.pl, Stosunki Międzynarodowe). Dwukrotny praktykant Fundacji Konrada Adenauera w Polsce. Od marca do lipca 2012 stażysta w ramach Internationales-Parlaments-Stipendium w niemieckim Bundestagu w biurze posła Eckharda Polsa (CDU).


Przeczytaj również:

7 Responses

Comments are closed.