Ameryka Północna Stany Zjednoczone Wybory

Konwencje wyborcze w USA – kto wygrał pierwsze starcie?

ALEKSANDRA SZUMILAS

Amerykańskie kampanie wyborcze przypominają przedstawienia teatralne. I nie chodzi tylko o pokazowe zachowania czy wystąpienia. Nie bez przyczyny kampania Baracka Obamy określana była przez dziennikarzy mianem iście hollywoodzkiej – wspierają go gwiazdy muzyki, filmu i TV . Eva Longoria popiera jego reelekcję, gdyż jako pierwszy kandydat od dawna troszczy się o prawa Latynosów. Sarah Jessica Parker i George Clooney zorganizowali kolację, aby pomóc zbierać pieniądze na kampanię. Każdy z uczestników musiał wpłacić $40,000, co razem dało 6 milionów dolarów. Najlepszym przykładem wsparcia Obamy jest jednak Oprah Winfrey, wieloletnia prowadząca amerykańskiego talk-showu. Ochrzczona tytułem najbardziej wpływowej kobiety na świecie, Oprah wspiera Obamę od 2007 roku i to dzięki niej uzyskał wiele głosów “za”. Jest samicą alfa amerykańskiego showbiznesu, więc nikogo nie dziwi fakt, że jej głos liczy się bardziej niż głos niejednego polityka. Ale choć podczas odbywającej się w zeszłym tygodniu Konwencji Demokratów w Charlotte w Karolinie Północnej do głosowania na Baracka Obamę zachęcała Scarlett Johansson, to nie ona była gwiazdą konwencji. To Michelle Obama oraz Bill Clinton zabłysnęli, stając się jednoczenie najjaśniejszymi gwiazdami.

Michelle Obama wystąpiła podczas pierwszego dnia konwencji. Przemówienie napisała sama i zdecydowanie można było to wyczuć. Brzmiało emocjonalnie i osobiście. I choć strukturalnie przypominało wystąpienie Ann Romney, która łączyła historię rodzinną z osiągnięciami kandydata Republikanów, Mitta Romneya, pani Obama wydała się bardziej przekonująca. Leitmotivem przemówienia było oczywiście wykazanie różnic pomiędzy Obamą a Romneyem. I to udało się małżonce obecnego prezydenta. O ile pani Romney mówiła o tym, jak dobrym biznesmenem jest jej mąż, Michelle Obama podkreślała, że Barack Obama na wszystko ciężko pracował, i że nic nie zostało mu podane na talerzu. Tak samo jak większość Amerykanów miał ogromny dług do spłacenia po ukończeniu studiów, zawsze kierował się własnymi przekonaniami, a nie opinią czy sugestiami innych. Pani Obama przekonywała, że od początku swojej politycznej kariery jej mąż nie zmienił się. Nadal jest wspaniałym ojcem i mężem, a świat wielkiej polityki w żaden sposób nie wpłynął na niego. Wręcz przeciwnie. Dzięki prezydenturze na światło dzienne wyszły najlepsze cechy Obamy. Michelle Obama zdołała w zawoalowany sposób zaatakować Romneya nie wymieniając jego nazwiska ani razu. Ann Romney wypadła lepiej, ale tylko w porównaniu ze swoim mężem, który nie oczarował wyborców.

Jeśli możemy mówić o gwieździe Konwencji Republikanów, to zapewne był nią Clint Eastwood. Jego przemowa była wielce wyczekiwana i wzbudziła mnóstwo emocji, ale także kontrowersji. Rozmowa z pustym fotelem, który miał reprezentować Baracka Obamę i odpowiadanie samemu sobie w imieniu urzędującego prezydenta zaskoczyło publiczność. Nikt nie spodziewał się, że aktor będzie czytać swoje przemówienie z promptera, bo to byłoby zbyt “normalne”, ale fikcyjna rozmowa z Barackiem Obamą nie została dobrze odebrana. Mitt Romney był nią zachwycony, ale Amerykanie odebrali ją bardziej jako obrazę samego urzędu prezydenta. Był to dowód na to, że choć podczas amerykańskiej kampanii wyborczej wszystkie chwyty są dozwolone, osoba sprawująca urząd prezydenta zasługuje na szacunek. Zważywszy jednak, że Eastwood przemawiał podczas ostatniego dnia konwencji Republikanów, przyćmił tym samym przemówienie oficjalnie już nominowanego kandydata partii. Ale z tym trzeba było się liczyć. Najważniejsze to dobry plan. Demokraci właśnie taki dobry plan mieli.

Najpierw Michelle Obama mówiła z perspektywy żony prezydenta, a następnie drugiego dnia na scenę wkroczył Bill Clinton. Udowodnił, że nie zniknął z areny politycznej. Udowodnił, że warto głosować na Baracka Obamę. I choć Clintonnie powiedział tego podczas swojego wystąpienia, jasne było, że nie wspiera Obamy, bo ślepo wierzy w jego obietnice i nagle stał się jego przyjacielem. Wręcz przeciwnie. Kilka tygodni temu w wywiadzie dla jednej ze stacji radiowych, Clinton przyznał, że nie przyjaźni się z Barackiem Obamą, ale popiera jego politykę i wierzy w sukces jego planu na następne cztery lata. Podkreślił to podczas konwencji: żaden prezydent nie wyprowadziłby Ameryki z kryzysu w tak krótkim czasie. Przemowa Clintona była mocna i bezpośrednia. Nie było tu zawoalowanych oskarżeń pod adresem Romneya. Kandydat Partii Republikańskiej został otwarcie skrytykowany za chęć tworzenia Ameryki, w której każdy jest zdany tylko i wyłącznie na siebie, a jej potencjalny przyszły prezydent nie ma pojęcia o polityce zagranicznej. Clinton nie tylko pokazał, że jego głos nadal ma znaczenie, ale także rozbudził entuzjazm w Demokratach, którego im brakowało. Samo przemówienie Obamy ani nie zachwyciło, ani nie zawiodło wyborców. Było raczej przewidywalne, ale nadal lepsze i mocniejsze niż to wygłoszone przez Romneya. Nie obiecywał przysłowiowych “gruszek na wierzbie”, przyznał, że nie będzie łatwo, ale wierzy we wspólne działanie wszystkich obywateli. Pytanie czy oni jeszcze wierzą jemu?

Jak na razie wygląda na to, że tak, bo sondaże przedwyborcze wskazują na nieznaczną przewagę Baracka Obamy. Wszyscy czekają na 3 października, kiedy w Denver odbędzie się pierwsza debata dwóch kandydatów na fotel prezydenta. Zmierzą się z najważniejszymi tematami: polityką wewnętrzną kraju oraz gospodarką. Drugi etap debaty odbędzie się 16 października w Hamspteaad w stanie Nowy York, a trzeci – 22 października w Boca Raton na Florydzie. Prawda jest taka, że kampania Obamy jest po prostu lepiej zaplanowana. Obecny prezydent oferuje bardziej przejrzysty plan, który zakłada osobną kampanię skierowaną do Latynosów, kobiet i studentów oraz weteranów. Plan Romneya wcale nie jest jasny i właśnie za to został najbardziej skrytykowany po konwencji w Tampie. Choć nie przedstawił żadnego jasnego pomysłu na kolejne cztery lata, walka jest tak zacięta, że nikt nie jest w stanie przewidzieć co wydarzy się 6 listopada. Pozostaje tylko czekać i podziwiać teatr.

6 Responses

  1. Z nieskrywaną radością spoglądam na to, ze wzrasta liczba osób piszących na temat USA, szczególnie w związku ze zbliżającymi się listopadowymi wyborami.
    Co do osoby prezydenta, to w pisanych dotąd artykułach nie kryłem rezerwy do jego „osiągnięć”, które uważam za dosyć mizerne. Szczególnie wobec szumnych zapowiedzi. W moim odczuciu, myślę, że nie jestem w tym odosobniony, z owej zmian, którą obiecywał cztery lata temu prawie nic nie zostało, oprócz sloganu. Największy sukces tj. zabicie bin Ladena traktuję w kategorii symbolu. Po pierwsze, Al-Kaida od zawsze miała strukturę sieciową. Od rozpoczęcia wojny w Afganistanie decentralizacja jeszcze się nasiliła. Może dziwnie to zabrzmi, ale była traktowana jako swego rodzaju „znak handlowy”, gwarantujący „dobrą jakość”. Ergo bin Laden był raczej symbolem niż kimś, kto w chwili obecnej „pociąga za sznurki” w odniesieniu do działań terrorystów na całym świecie. Sukces był potrzebny, więc w obliczu braku większych wiktorii został jako taka przedstawiony
    Wystąpienie Eastwooda traktuję jako niekonwencjonalne, humorystyczne a zarazem pomysłowe, będące elementem kampanii wyborczej, niezwykle ostrej jak na warunki amerykańskie, ale myślę, że mimo wszystko dopuszczalnej. Argumenty o obrazie urzędu prezydenta podnieśli oczywiście adwersarze z partii demokratycznej. „Brudny Harry” wytykał może w sposób nieco obcesowy błędy, a raczej niespełnione obietnice urzędującego prezydenta, m. in. ogromna liczba bezrobotnych (ostatnie cztery lata nie przyniosły zasadniczych zmian), zapomnianą obietnicę zamknięcia więzienia w Guantanamo. Zwrócenie uwagi na niedawny „pacyfizm” Obamy, to majstersztyk. Przeciwnik wojny z Irakiem (od czasów aktywności w polityce stanowej), laureat Pokojowej Nagrody Nobla toczy zaciekłą walkę w Afganistanie, która ma tylko minimalną szansę na sukces. Notabene o ile winą za rozpętanie jak i rezultaty wojny w Iraku na pewno należy obarczyć G.W. Busha to jednak również zakończenie operacji to jego zasługa (strategia Surge, której jako senator sprzeciwiał się Obama). To jego poprzednik podpisał porozumienia, które wyznaczały „mapę drogową” wycofania z Iraku, którą Obama zrealizował.
    Jeśli chodzi o B. Clintona to uważam, że zrobił to, co musiał, on sam dużo im zawdzięcza (vide procedura impeachmentu), nie wspominając o żonie (aktualnej Sekretarz Stanu). Tu muszę oddać mistrzostwo B. Obamie, włączając Hillary do swojego gabinetu pozbył się największego rywala, zyskując sprawnego polityka u swego boku. Do mnie laudacja w wykonaniu Clintona zachwytu nie wywołała.
    Szansa na reelekcję B. Obamy zwiększa fakt, że rzeczywiście jest sprawniejszym oratorem niż jego oponent. Wynika to bez wątpienia z nabytego w ciągu ostatnich lat doświadczenia. Do tego dochodzi fakt, że Romney budzi kontrowersje także na prawej stronie amerykańskiej sceny politycznej. Jeśli chodzi o sondaże to rzeczywiście uwzględniając poparcie procentowe obu kandydatów idą oni „łeb w łeb”, natomiast w przypadku prognozowanego poparcia elektorów sytuacja wygląda znacznie gorzej z perspektywy republikanina (191 głosów elektorów, Obama 275- co już wystarczyłoby do reelekcji).

  2. Cóż… punkt widzenia zależy od puntu siedzenia. Zalezy czy siedzi się na krześle republikańskim czy demokratycznym. Rozmowy z pustym krzesłem nie uważam za szczyt elokwencji aniżeli humoru. Jeśli tylko na to było stać “Brudnego Harry’ego” podczas najważniejszego wieczoru konwencji w Tampie, to osobiście jestem zawiedziona. Poza tym, tak jak pisałam wcześniej, Romney nie przedstawił jasnej wizji tego co chce zmienić. Jasne, łatwo jest krytykować Obamę w postaci pustego krzesła, ale trudniej pokazać co zrobiłoby się na jego miejscu. Amerykańskie przysłowie mówi: “don’t judge anyone until you walk a mile in their shoes”. Nie czekam szczególnie, żeby zobaczyć jak Mitt Romney pokonuje te przysłowiową milę, ale jestem pewna, że nie okazałby się prezydentem stulecia. Poczekajmy do pierwszej debaty, ale nie sądzę, abym się zawiodła. A jeśli zdecyduje się roztrząsać temat okien w samolotach, to przynajmniej troche się pośmieję.

Comments are closed.