Ameryka Północna Bezpieczeństwo Bezpieczeństwo międzynarodowe Program Amerykański Stany Zjednoczone

Najdłuższa wojna w historii Stanów Zjednoczonych zmierza ku końcowi

Łukasz Smalec, Program Amerykański

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że operacja w Afganistanie stała się jednym z kluczowych problemów z jakimi musi zmierzyć się administracja Baracka Obamy w przededniu wyborów. Prezydent USA zadeklarował, że w następnym roku charakter operacji w Afganistanie ulegnie zasadniczej zmianie: z militarnej na misję szkoleniowo-doradczą. Natomiast do końca 2014 r. wszystkie jednostki obecne w Afganistanie zostaną wycofane. Prezydent przedstawiając program działania na następne trzy lata, chce przekonać wyborców, ze Stany Zjednoczone w pełni kontrolują sytuację w Afganistanie. Zdaję sobie sprawę, że wszelkie porównania obecnego konfliktu do tego w Wietnamie, które w przeszłości niejednokrotnie podnoszono mogą okazać się zgubne w kontekście jego szans na reelekcję. Konflikt w Afganistanie jest najdłuższą wojną w historii Stanów Zjednoczonych, mimo że nie przyniósł tak wielkiej „daniny krwi” amerykańskich żołnierzy, jak chociażby wojna w Korei czy też konflikt w Wietnamie, to jednak był niezwykle kosztowny dla ich budżetu.

„W walce o serca i umysły”

Zabicie 16 Afgańczyków przez 38-letniego amerykańskiego sierżanta w prowincji Kandahar było kroplą, która przepełniła “czarę goryczy”, tym bardziej, że „ze względów bezpieczeństwa” został on pospiesznie odstawiony samolotem do Kuwejtu. Prezydent Obama obiecał przeprowadzenie szczegółowego śledztwa w tej sprawie, jednak to z całą pewnością nie uspokoi napiętej atmosfery w Afganistanie. Przedstawiciele amerykańskich sił zbrojnych zastrzegają jednak, że proces przed afgańskim sądem nie jest wykluczony, czego domagają się przedstawiciele lokalnych władz. Incydent może zaważyć na i tak, oględnie mówiąc, nie najlepszych stosunkach między obydwoma państwami. Może przesądzić o tym, że Amerykanie przegrają kolejną wojnę o „serca i umysły”. Z punktu widzenia Talibów wydarzenie stanowi doskonały pretekst do kontynuowania działań wymierzonych przeciwko siłom koalicji.

Ostatnie starcie?

Atmosfera powszechnego oburzenia udzieliła się Hamidowi Karzajowi, który wezwał amerykańskie siły zbrojne do baz. Prezydent, który często bywa określany mianem „gubernatora Kabulu” (ze względu na ograniczony zasięg terytorialny jego efektywnej władzy ) stara się zbić kapitał polityczny. Dąży on do poprawy wizerunku, który nigdy nie był szczególnie korzystny, a uległ znacznemu pogorszeniu w wyniku fałszerstw wyborczych podczas ostatnich wyborów prezydenckich w 2009 r. Niemniej jednak Waszyngton konsekwentnie realizuje własną strategię działania. Amerykańskie Dowództwo Centralne (CENTCOM) przygotowuje się do kolejnej ofensywy Talibów, która według przewidywań może rozpocząć się w okresie obchodów związanych z rozpoczęciem Nowego Roku- święto Nouruz (20 marca – symbolika zbliżona do obrzędów związanych z I dniem wiosny, szczególnie hucznie obchodzone w Iranie, Afganistanie oraz Tadżykistanie, ale również w niektórych rejonach zamieszkałych przez Kurdów oraz Turków).

źródło: www.wsj.com

Najbardziej prawdopodobnym rejonem, być może ostatniej już, konfrontacji sił ISAF z Talibami mogą stać się wschodnie prowincje Afganistanu, w pobliżu jego granicy z Pakistanem. Już w poprzednim roku można było zaobserwować istotny wzrost aktywności rebeliantów w tym rejonie, liczba ich ataków wzrosła o 20%, a głównym celem działań stała się stolica kraju. Dowódcy nie mają złudzeń, spodziewają się, że konfrontacja może okazać się trudniejsza niż operacja Surge w prowincjach południowych Helmand i Kandahar w roku 2010. Podstawowym celem operacji będzie zabezpieczenie i ochrona Kanulu przed atakami Talibów. Nie będzie to zadanie łatwe, ponieważ rebelianci już zapowiadają „twardą walkę z okupantem”, w której głównym narzędziem będą zamachy bombowe.

Co jeśli zwycięży Słoń *

Decyzja o rozpoczęciu Operacji Enduring Freedom, która była I aktem tzw. wojny z terrorem cieszyła się powszechnym poparciem, nie tylko ze strony przedstawicieli, znajdującej się wówczas u władzy, partii republikańskiej, ale również demokratycznej. Trwająca już ponad dekadę wojna w chwili obecnej nie spotyka się już z takim entuzjazmem, może natomiast stać się ważną „kartą przetargową” w rozgrywce wyborczej o fotel prezydencki.

Najbardziej zdecydowane stanowisko prezentuje Ron Paul, który bez ogródek stwierdza, że wojna w Afganistanie trwa stanowczo za długo, tym bardziej, że USA nie mają „tam nic do wygrania”. Uważa ponadto, że poziom amerykańskich wydatków na zbrojenia już dawno „wymknął się spod kontroli”, co w ustach republikanina brzmi niemal jak „akt apostazji”, szczególnie gdy uwzględnimy stanowisko administracji R. Reagana oraz G. W. Busha. W ustach przeciwnika interwencjonizmu Stanów Zjednoczonych nie brzmi to aż tak zaskakująco. Jednak z punktu widzenia amerykańskiego kompleksu zbrojeniowego taki postulat jest wprost nie do przyjęcia. Wydaje się on tym bardziej kuriozalny, gdy uwzględnimy bezprecedensową dominację w sferze militarnej. Przez jego politycznych przeciwników może to nawet zostać uznane za przejaw ignorancji w sprawach międzynarodowych.

Po drugiej stronie sytuuje się Mitt Rommey, który prezentuje nie mniej kontrowersyjne stanowisko. Podkreśla, że na konflikt w Afganistanie nie można patrzeć jednowymiarowo, ograniczając się tylko do sfery ekonomicznej. Przestrzega przed lekceważeniem jego wymiaru politycznego, jednocześnie wskazuje, że w przyszłości Waszyngton powinien być bardziej ostrożny, unikać zobowiązań na tak szeroką skalę. Chcąc złagodzić nieco negatywny odbiór jego postawy dodaje skwapliwie, że dalsza obecność żołnierzy amerykańskich będzie możliwa pod warunkiem przeniesienia głównego ciężaru odpowiedzialności za własne bezpieczeństwo na Afgańczyków. Postawa M. Rommeya może okazać się poważnym błędem – trudno sobie wyobrazić, że jego stanowisko jest rezultatem nonkonformizmu, raczej chodzi o czystą kalkulację polityczną. Być może liczy on, że Amerykanie, w obliczu braku sukcesów w Afganistanie, napięć na Bliskim Wschodzie, niepewności na Płw. Koreańskim oraz ambicji Iranu, że potrzebują teraz „twardego”, bezkompromisowego prezydenta, który przeprowadzi USA przez te ciężkie lata. Wydaje się jednak, że takie oceny mogą okazać się zbyt optymistyczne. Jest wysoce wątpliwe, że amerykańscy podatnicy będą zainteresowani dalszym finansowaniem kosztownej operacji, która według ostrożnych prognoz kosztuje przeciętnego obywatela około 2 mld dolarów tygodniowo. Otwarte pozostaje pytanie jak długo prezydent Rommey chciałby pozostawić amerykańskich „chłopców” w Afganistanie.

Warto też zadać pytanie w jaki sposób koresponduje to z obietnicami milionera w sprawie obniżenia podatków dla najbogatszych. Zestawiając postulaty Obamy dotyczące podatków (zwiększenie ich poziomu dla najbogatszych) oraz wycofania z “niekończącej się” wojny w Afganistanie z tymi zaprezentowanymi przez Rommeya nie trudno odgadnąć, który program jest bardziej atrakcyjny dla większości Amerykanów.

Warto jeszcze spojrzeć na stanowisko Newta Grinvicha oraz Ricka Santorum. Obaj zgodnie deklarują poparcie dla decyzji prezydenta B. Obamy. Pierwszy jest bardziej zachowawczy, drugi natomiast, o ile zgadza się do konieczności opuszczenia Afganistanu, o tyle sprzeciwia się przedwczesnemu wycofaniu. Popiera wycofanie, ale nie „ucieczkę”, uważa, że trzeba wykorzystać dotychczasowe sukcesy i doprowadzić do pełnego zwycięstwa w operacji. Przedwczesna ewakuacja natomiast zniweczy dotychczasowe wysiłki amerykańskich sił zbrojnych.

Nihil novi?

Pomimo istniejących oraz deklarowanych różnic pomiędzy prezydentem Obamą a rywalizującymi w prawyborach Republikanami należy pamiętać, że “punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Chyba nikomu nie trzeba przypominać o różnicach poglądów na temat wycofania z Iraku pomiędzy urzędującym obecnie prezydentem oraz kandydatem republikańskim Johnem McCainem. Mimo, że co do momentu wycofania mówili zasadniczo to samo, unikając konkretnych zobowiązań, używali zupełnie innych słów. Pierwszy głosił potrzebę wyjścia z Iraku najszybciej jak będzie to możliwe, drugi mówił o konieczności pozostania, tak długo jak będzie to potrzebne. Jestem głęboko przekonany, że jeśli zwyciężyłby Republikanin, to obecność amerykańska w Iraku zapewne nie trwałaby dłużej, zwłaszcza ze względu na tegoroczne wybory prezydenckie oraz amerykańskie problemy budżetowe. Jedno wydaje się pewne, nie powinniśmy się spodziewać, ze ostateczne decyzje zapadną przed ogłoszeniem wyników listopadowych wyborów. Ważny będzie również majowy Szczyt NATO w Chicago, na którym zostanie uzgodniona strategia działań w ramach operacji ISAF w Afganistanie.

—————————————————————————————————
* Słoń i osioł są symbolami partii amerykańskich, odpowiednio: słoń Partii Republikańskiej, osioł Demokratycznej

3 Responses

Comments are closed.