JAN SZCZEPANOWSKI, Program Amerykański *
W listopadzie bieżącego roku odbędą się wybory prezydenckie w USA, które w ojczyźnie współczesnej demokracji są procesem żmudnym, skomplikowanym i zasadniczo niezrozumiałym poza jego terytorium. Zanim nastąpi ostateczne starcie kandydatów dwóch dominujących partii, najpierw muszą zostać literalnie wybrani przez swoich zwolenników. Z tego powodu kampania jest znacznie dłuższa, ciekawsza i bardziej merytoryczna niż na starym kontynencie. Jednocześnie zachęca każdego do współuczestnictwa i debaty.
Właśnie ma miejsce bardzo interesująca faza procesu elekcyjnego- wyłonienie kandydata republikanów na prezydenta. Aby uzyskać upragnioną nominację musi zdobyć głosy 2066 delegatów na kongresie partii. W znacznym uproszczeniu : każdy stan posiada sześciu delegatów podstawowych i trzech dodatkowych na każdą osobę reprezentującą go w Izbie Reprezentantów [1].
Warto przedstawić głównych prawicowych pretendentów do prezydenckiego stanowiska. Tylko czterech z nich ma realne szanse na nominację – są to ludzie niezwykle oryginalni, doświadczeni, a nawet wybitni. Różnią się pod wieloma względami; reprezentując często „egzotyczne” nieco poglądy- wynika to z poważnego traktowania w USA wolności słowa.
Nie dziwi więc fakt, że Ron Paul jeden z liderów Tea Party chciałby wycofać wojska amerykańskie z Afganistanu i zakończyć wszelkie interwencje na terenie obcych państw. Jest on swego rodzaju izolacjonistą, przeciwnikiem podatku dochodowego i banku centralnego, libertarianinem. Równie „kontrowersyjną” postacią jest prowadzący (obok Mitta Romneya) pretendent do nominacji Rick Santorum. Już zresztą słychać było niejeden zupełnie zbulwersowany głos w polskim świecie opiniotwórczym na jego temat. Posiada przecież poglądy, które nasze środowisko medialne uznaje za skrajnie świętokradcze: jest przeciwnikiem aborcji, antykoncepcji, adopcji dzieci przez homoseksualistów, czy wysokich podatków i interwencjonizmu państwowego: czyli po prostu szeroko pojętego socjalizmu, jak na wyrazistego prawicowca przystało.
Mitt Romney jest 64-letnim miliarderem – dorobił się na biznesie i doskonale zna się na zarządzaniu pieniędzmi. Stanowi to w oczach Amerykanów niemożliwy do przecenienia atut, który może stać się główną przyczyną ewentualnego zwycięstwa. Naród potrzebuje liderów doświadczonych, zdolnych do myślenia w kategoriach ekonomicznych i mających realną styczność z pojęciem budżetu. Mitt Romney spełnia te wymagania jako przedsiębiorca, a niczego nie ceni się bardziej w USA od osobistego sukcesu finansowego.
W Europie ubieganie się przez miliardera o stanowisko państwowe rodziłoby prawdopodobnie niemałe podejrzenia. Najlepiej na takie stanowiska pasują tu osoby, która z realnym życiem mają niewiele wspólnego. W Ameryce to, co dla Europejczyka wydaje się godne pogardy bardzo często wzbudza podziw.
Jednak paradoksalnie to, co dotychczas pomagało temu kandydatowi w karierze, czyli ogromna konsensualność i gotowość do kompromisu, może stać się jego największym wrogiem. Są to wartości tradycyjnie odrzucane przez osoby, które postrzegają świat przez pryzmat jednej prawdy, wiary w określony, niezmienny ład i rozumowej analizy tego porządku. Każdy prawicowiec, nie tylko republikanin bezwiednie dodaje do słowa kompromis epitet „zgniły”, „zepsuty” bądź „kapitulancki”. Dla dużej części elektoratu taka cecha charakteru jest objawem słabości czy miałkości, a może nawet, co gorsza, nieszczerości. Kandydat republikański powinien być silny, męski i zdecydowany.
Kolejny problem stanowi jego wyznanie. Mormoni [2] stanowią mniejszość religijną nieco podejrzliwie traktowaną przez tradycjonalistów (ewangelików, baptystów, metodystów czy prezbiterian). Religia ta stawia bardzo ambitne wymagania etyczne, choć starający się o nominację miliarder nie reprezentuje równie konserwatywnego stosunku do spraw społecznych jak Rick Santorum, jego główny rywal. W poprzedniej kampanii Mitt Romney był zbyt aktywny i jego mocno świecąca się gwiazda po prostu za szybko się wypaliła, „przejadł się” i zaczął drażnić wyborców. Teraz stosuje przemyślaną taktykę, dozując swoją obecność w mediach i na wiecach.
Niezwykle barwną osobistością jest bez wątpienia Rick Santorum. Prezentuje typ polityka, który w naszych realiach zostałby natychmiast uznany za „oszołoma” czy „ciemnogród” i niniejszym, przy wsparciu innych obelg i „autorytetów moralnych” zmieciony ze sceny politycznej. Na szczęście elektorat w USA myśli znacznie bardziej niezależnie, będąc mniej podatnym na wszelkiego rodzaju media czy sondaże. Kierunku politycznego nie wyznacza tam jedna stacja telewizyjna, lecz sam naród. Największym atutem syna imigrantów włoskich i irlandzkich są jego poglądy społeczne. Republikanie są w większości ludźmi wierzącymi i żyjącymi zgodnie z kanonami cywilizacji łacińskiej. Posiadają jasno skrystalizowany, niezmienny światopogląd, którego korzenie tkwią w religii chrześcijańskiej. Rick Santorum głosi tezy w pełni zgodne ze światopoglądem konserwatywnym, na podstawie którego powstawał fundament partii republikańskiej. Jest przeciwnikiem małżeństw homoseksualnych i adopcji przez nich dzieci, aborcji, eutanazji oraz antykoncepcji. W trakcie debat i wywiadów z jego udziałem można usłyszeć śmiałą krytykę „choroby”, w której pogrąża się świat.
Godny uwagi jest fakt, że kandydat ma największe poparcie ze strony protestantów, głównie ewangelików, których poglądy idealnie korespondują z jego tezami (w większym stopniu niż w przypadku wielu tak zwanych „postępowych katolików”). Tezy te są jednak oparte na nauczaniu Kościoła Rzymskokatolickiego, którego Rick Santorum jest członkiem. Katolicy zazwyczaj nie byli traktowani z entuzjazmem przez amerykanów. Uległo to drastycznej zmianie za pontyfikatu papieża Jana Pawła II. Głównymi sprzymierzeńcami Santoruma są zatem po prostu religijni konserwatyści.
W USA największą wartość stanowi jednak tradycyjnie gospodarka. Przekonania społeczno-metafizyczne są jedynie dodatkiem, mogą przeważyć szalę, ale tylko w sytuacji kiedy kandydaci idą „łeb w łeb”. Nie sposób wygrać opierając się jedynie na tezach związanych ściśle z etyką i moralnością. Choć należy przyznać, że dotychczas to właśnie ten element stał się przyczyną tak wielkiej popularności przeciwnika aborcji. Mitt Romney posiada przewagę w kwestiach ekonomicznych, ale postrzegany jest jako miałki w obszarze światopoglądowym. Jego adwersarz jest ponadto znacznie młodszy, przystojniejszy, ma siedmioro dzieci i posiada ponadprzeciętne zdolności oratorskie. Kandydaci różnią się także w kwestiach danin publicznych. Romney jest za podwyższeniem opłat dla bogatych, Santorum uważa wysokie podatki za nieetyczny objaw ingerencji omnipotentnego państwa w wolność obywateli; twierdzi, że powinny one być jak najniższe dla wszystkich.
Newt Gingrich jest postacią niemal historyczną, a nawet legendarną. Był to polityk numer jeden z prawej strony sceny politycznej w czasie administracji Clintona. Za sprawą swojego doskonałego zmysłu strategicznego dokonał wtedy niemal niemożliwego: udało mu się przeprowadzić kampanię podczas wyborów do Kongresu w tak umiejętny sposób, że republikanie po raz pierwszy od 40 lat uzyskali nad nim kontrolę. Osiągnięto znaczący sukces dzięki mocno konfrontacyjnemu stanowisku wobec ówczesnego prezydenta. Newt Gingrich ma już 67 lat, ale nadal budzi ogromny respekt. Potrafi z powodzeniem zdeklasować rywali w dyskusji. Jest także wyrazistym konserwatystą w sprawach społecznych, a jego wolnorynkowy stosunek do gospodarki jest podobnie bezkompromisowy jak pozostałych kandydatów. Największy atut Gingricha stanowi doświadczenie.
Ron Paul stał się już legendą amerykańskiej prawicy. Jest to prawdopodobnie najlepiej znany libertarianin na świecie. Przez 11 kadencji zasiadał w Kongresie, uważany za ekscentryka, a wręcz „dziwaka”, przez lata zajmował miejsce na skraju partii republikańskiej. Ma jednak oryginalne, doskonałe i bardzo logiczne pomysły dotyczące rozwiązania problemów gospodarczych USA. Po pierwsze, czym różni się od innych konserwatystów, twierdzi, że należy wycofać wojska ze wszystkich konfliktów militarnych, łącznie z tzw. „misjami pokojowymi”. Powołuje się na przykład starożytnego Rzymu, który upadł ze względu na przecenienie własnych możliwości i zbyt rozległe terytorium. Ron Paul jest konstytucjonalistą, uważa, że uprawnienia rządu powinny zostać ograniczone się do minimum zawartego w konstytucji i pod żadnym pozorem poza nią nie wykraczać. Waluta powinna być oparta na złocie, a podatek dochodowy zlikwidowany, ponieważ jest z zasady nieetyczny. Stanowi opłatę za chęć wzbogacenia się. Im więcej, czy ciężej ktoś pracuje, tym bardziej jest za to karany. Libertarianin zrezygnowałby także z usług banku centralnego i maksymalnie zredukował ograniczenia, którymi obłożona jest gospodarka. Ron Paul jest jednym z założycieli Tea Party, największą popularnością cieszy się w społeczności internetowej, młodych „first time voters”, blogerów itp. Jego przekonania moralno-etyczne znacząco różnią się od tych, które wyznają kontrkandydaci. Uważa na przykład, że antykoncepcja jest skutkiem zepsucia moralnego, a nie jego przyczyną. Zwalczać należy natomiast przyczyny, nie skutki.
Jak widać wszyscy kandydaci są wyraziści i doświadczeni. Każdy jest na swój sposób wybitny w jakiejś dziedzinie. Zdecydowanie jest w czym wybierać. Zapewne dlatego wciąż nie wyłonił się wyraźny lider. Przyczyną tego, że rywale „idą ramię w ramię” nie jest, jak naiwnie podają polskie media, fakt, iż ubiegający się o nominację są nieciekawi i nie dorastają obecnie pełniącemu obowiązki prezydenta wielkiemu nobliście do pięt, lecz wręcz przeciwnie.
Szóstego marca odbył się Superwtorek, który przybliżył nieco sformułowanie rzetelnej prognozy co do wyniku procesu wyborczego po prawej stronie sceny politycznej. Tego dnia nie zdecydowano ostatecznie, kto zostanie republikańskim kandydatem na prezydenta. W 2008 aż 901 delegatów wyłoniono w Superwtorek. Teraz ich liczba spadla do jedynie 437, co stanowi redukcję o 51,5%.
Ogółem wygrał Mitt Romney razem z doganiającym go dynamicznie głównym rywalem Rickiem Santorum.
Najważniejsze było Ohio, głównie ze względu na pewien mit panujący w partii, że nominację zyska ten, który wygra w tym stanie. Rzeczywiście historia potwierdza owo przekonanie, warto jednak wspomnieć, że ów kandydat nie zawsze zostaje potem prezydentem. Delegatów Ohio zgarnął w większości Mitt Romney, który zwyciężył tam dość zdecydowanie, choć nie była to miażdżąca wygrana. Po piętach stąpał mu Rick Santorum. Romney zwyciężył również w Massechussets, gdzie był gubernatorem w latach 2003-2007. Do puli stanów zagarniętych przez mormona należy dodać Vermont, Alaskę i Virginię.
Rick Santorum wygrał w Oklahomie, Tenessee i Północnej Dakocie, a Newt Gingrich w Georgii, z którego to stanu startował do izby reprezentantów od dwóch dekad.
W najbliższej przyszłości odbędą się jeszcze wybory w takich miejscach jak: Kansas, U.S. Virgin Islands, Guam, Alabama, Hawaje, Mississippi, Missouri, Puerto Rico, Illinois i Louisiana.
W chwili obecnej jeszcze wszystko się może zdarzyć. Każdy z pretendentów ma szansę uzyskać nominację. Wygląda jednak na to, że największą posiadają Mitt Romney i Rick Santorum. Dokładna liczba dotychczasowych delegatów przedstawia się następująco: Mitt Romney- 415, Rick Santorum-176, Newt Gingrich-105, Ron Paul-47. Do zgarnięcia jest jeszcze 1320. Wydaje się, że wynik nie zostanie ustalony w przeciągu najbliższego miesiąca.
Wyścig o nominację Partii Republikańskiej jest tym razem niezwykle emocjonujący ze względu nie tylko na jakość kandydatów, lecz przede wszystkim z powodu licznych kontrowersyjnych i radykalnych decyzji podjętych przez demokratycznego rywala. Jego administracja budzi coraz większą niechęć w USA, dlatego też republikanie dążą do wyłonienia kandydata, z jak największymi szansami na zwycięstwo. Będzie to długi i żmudny proces. Warto go obserwować i analizować z ostrożnością, rzetelnością i jak najdalej posuniętym obiektywizmem.
[1] Jeśli dany okręg wyborczy jest w szczególności wierny ideałom republikańskim; tzn. głosował w ostatnich wyborach na przedstawiciela tej partii lub posiada pochodzącego z niej gubernatora, wtedy dostaje jeszcze dodatkowe głosy.
[2] Jest to dość osobliwa wiara oparta o objawienie anioła Mormoni, który wskazał miejsce gdzie zakopane są złote tablice z wyrytą na nich księgą relacjonującą pobyt Pana Jezusa w Ameryce wśród potomków izraelitów (Indian). Wyznanie to nie zezwala na wkraczanie do świątyń nie-mormonów i dopuszcza pośmiertny chrzest wszystkich przodków wiernego.
* Jan Szczepanowski– absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim i doktorant Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Interesuje się szeroko pojętym ładem międzynarodowym, historiozofią, bezpieczeństwem międzynarodowym i tematyką związaną ze Stanami Zjednoczonymi. W latach 1995- 2000 przebywał w USA.
Obstawiam nominacje Romneya. Nie ze wzgledu na fakt jego chwilowej przewagi, ktora IMO niewiele znaczy (wyznaje poglad, ze prawybory na ogol sa mniej lub bardziej “ustawione” w takim sensie, ze maja trwac jak najdluzej bez wyraznego wylonienia kandydata na poczatku wyscigu, co przeciez sprzyja wszystkim zainteresowanym), ale przez wzglad na republikanski pragmatyzm. Santorum, o ile wydaje sie byc najbardziej “prawicowy”, o tyle z Obama mialby o wiele mniejsze szanse niz Romney – the name of the game w prawyborach GOP to “pokaz swoja prawicowosc”, natomiast po nominacji “pokaz, ze potrafisz byc umiarkowany”. Romneyowi przyjdzie to o wiele latwiej niz Santorum.
Troche zwatpilem w swoja teorie, kiedy pod koniec lutego Romney zlapal czarna passe – najpierw skandal w Arizonie (mimo ktorego zgarnal owy stan bez zajakniecia), potem wycofanie sie Mike DeWine’a z popierania Romneya (i przerzucenie go na Santorum), a na koniec bardzo niewyrazna wygrana w Michigan (uwazanym za stan Romneya), po czesci spowodowana faktem otwartych prawyborow i mocnym zabieganiem Santorum o glosy Demokratow.
Natomiast jesli chodzi o fakt, iz Romney jest mormonem, niekoniecznie musi stanowic “problem”. W USA jest ok. 6 mln wyznawcow LDS, pozostali chrzescijanie raczej nie maja z nimi wiekszego problemu, zydzi prawdopodobnie moga ich wrecz podziwiac (ze wzgledu na ich perfekcjonizm finansowy, wszak mormoni okupuja Harvard Business School w duzych ilosciach), a nie sa az tak ortodoksyjni, zeby odstraszyc zwyklych racjonalistow. Nie widze religii Romney jako przeszkody do nominacji GOP. Inna para kaloszy jest to, czy w hipotetycznej sytuacji wybrania Romneya na prezydenta, nowy overseer bedzie redagowal polityke USA z Waszyngtonu, czy moze z Salt Lake City?
PS. Mala anegdotka propos Newta Gingricha – niedawno prowadzilem w SGH debate nt. wyborow w USA, a jednym z uczestnikow byl prof. Longin Pastusiak. Przytoczyl on wyniki dosc humorystycznego sondazu pt. “na kogo nie zaglosuje Amerykanin”. Wsrod oczywistych odpowiedzi typu “ateista”, “bezdzietny” czy “zyd” znalazl sie rowniez “trzykrotny rozwodnik” – opcja, na ktora glos oddalo kilkanascie % ankietowanych. Odliczamy czas do trzeciego rozwodu Gingricha 😛
[…] Jan Szczepanowski, Czterej muszkieterowie Amerykańskiej prawicy […]
[…] J. Szczepanowski, Czterej muszkieterowie Amerykańskiej prawicy […]
[…] J. Szczepanowski, Czterej muszkieterowie Amerykańskiej prawicy […]