Asian Programme Azja Azja Południowo-Wschodnia Społeczeństwo

Birma – kręta i długa droga do wolności

 JAKUB WOŁOSOWSKI, Program Azjatycki

Birmańczycy walczą o wolność i demokrację. Nieprzerwanie od pięćdziesięciu lat. Rzadko wstępują na drogę rewolucji i protestów, które są zresztą krwawo tłumione, przez większość czasu trwają w opozycji nie dając o sobie zapomnieć generałom junty. W ciągu ostatnich kilku(nastu) lat przywódcy kraju kilkukrotnie już zapowiadali otwarcie kraju na demokrację. Zabawa Junty w kotka i myszkę z opozycją i zachodem ostatnio nabrała tempa. Pytanie tylko czy to kolejna próba odwleczenia zmian i ugrania korzyści od zachodu czy prawdziwe otwarcie? 

Birma, a oficjalnie od 1989 roku Myanmar (taką nową nazwę narzucili generałowie), niepodległa jest od 1948 roku. Demokratyczne rządy nie trwały jednak długo, ponieważ już w 1962 roku dokonano zamachu stanu i władzę w kraju przejęli komuniści. Ich rządy to pasmo porażek, zamknięcia się na świat, nieudanych reform, które spowodowały, że jeden z najbogatszych krajów regionu popadł w ruinę. Do tego dochodzą krwawe potyczki z opozycją i innymi „wrogami klasowymi”.

Do nich zaliczają się między innymi mniejszości narodowe stanowiące ok 30% obywateli tego kraju. Są oni traktowani jak obywatele gorszej kategorii. Dosłownie – bowiem na skutek jednej z inicjatyw junty z 1982 roku społeczeństwo zostało podzielone na 3 kategorie. W ostatniej znalazły się właśnie mniejszości. Nie mają one żadnego dostępu do stanowisk publicznych, do tego są gorzej traktowani. Wszelka, szczątkowa, pomoc humanitarna jaka trafia do tego zubożałego kraju omija ich szerokim łukiem.

Jednym z ważniejszych wydarzeń na wyboistej drodze do demokracji były wolne wybory z 1990 roku. To, że do nich w ogóle doszło w tamtym okresie było niezwykle ważne, jednak podejście junty do wyników wpisuje się w pewien schemat, widoczny na przestrzeni lat.

Dwa lata wcześniej rząd generałów stłumił krwawo powstanie studentów niezadowolonych z sytuacji w kraju. Generał Ne Win, szef Partii Socjalistycznego Programu Birmy, został odsunięty od władzy, zorganizowano referendum, następnie wybory. Pozwolono opozycji na legalne działanie. Jednak wojskowi nie chcieli oddać władzy cywilom. Doszło do kolejnego zamachu stanu – 18 września 1988 roku.

Kiedy w 1990 roku największa partia opozycyjna – Narodowa Partia na Rzecz Demokracji osiągnęła druzgocący dla generałów wynik  – 82% głosów. Szefom junty się to nie spodobało. Uznali oni wybory za nieważne, cała władza pozostała w rękach wojskowych, a więzienia zapełnili kolejni więźniowie polityczni.

Kolejny raz junta najpierw zaoferowała pozory wolności i demokracji tylko po to, by wykorzystać sytuację do powiększenia liczby więźniów i uderzyć w już i tak tragiczną sytuację opozycji. Jedna z wielu obietnic bez pokrycia. W sumie typowa metoda reżimów wszelakich.

Znając metody działania reżimu może dziwić postawa głównej opozycjonistki Birmy – Aung San Suu Kyi, która jest zwolenniczką pokojowych metod i drogi dialogu. Pomimo wielu lat prześladowań i działań junty wymierzonych przeciwko niej, długoletniego aresztu domowego, wciąż jest otwarta na propozycje rządu – powstrzymywała też próby zbrojnych powstań. Jej postawa została uhonorowana Pokojową Nagrodą Nobla w 1991 roku. Dzięki niej świat szerzej usłyszał o tym co się dzieje.

Niespodziewanie w marcu zeszłego roku do władzy został dopuszczony cywilny rząd, na którego czele stoi były generał. Wprawdzie junta oficjalnie go popiera, ale jego działania były zaskoczeniem dla wielu znawców sytuacji w regionie. Prezydent Thein Sein, który stoi na czele rządu, dokonał amnestii dla wybranych więźniów politycznych z listy przedstawionej przez Aung San Suu Kyi. Było to 591 nazwisk. Wypuszczono wszystkich. Co więcej samej opozycjonistce numer jeden zezwolono na powrót na scenę polityczną. Zmalała cenzura, zezwolono na tworzenie się związków zawodowych i organizowanie strajków. Zawarto rozejm z rebeliantami z prześladowanych grup etnicznych.

Wszystko to dla jednego celu. Zniesienia sankcji handlowych nałożonych przez ONZ, UE i Stany Zjednoczone. Birma otwiera się na resztę świata bo jest do tego zmuszona. Do tej pory jedynym państwem, które mogło inwestować w kraju były Chiny. Jednak ich ekonomiczna pozycja rośnie co raz bardziej powodując, że reżim stawał się od nich w coraz większym stopniu zależny. Generałowie nie chcąc uzależnić się od Chin – wolą otworzyć się na inne kraje.

Zachód gra jednak twardo, Obama zapowiedział, że sankcje wobec Birmy będą trwały dopóki w kraju nie będą szanowane prawa człowieka i nie będą spełnione normy demokratyczne. Na to się jednak jeszcze nie zanosi, bowiem kolejne wybory (zapowiedziane na kwiecień) – niezależnie od wyniku opozycji pozostawią władzę w rękach junty. Walka będzie toczyć się o raptem 48 miejsc w parlamencie. Pozostałe (440 izba niższa i 224 izba wyższa) są zagwarantowane wojskowym i ich sojusznikom. Jest to rozczarowujące, jednak opozycja docenia gest – Aung San Suu Kyi w wyborach wystartuje. Poprzednie z 2010 roku, który były próbą pokazową dla zachodu, zarówno ona jak i jej partia oprotestowała.

Absurdalnie, w interesie samych Birmańczyków leży utrzymanie sankcji. Zniesienie ich w tym momencie pozwoliłoby reżimowi na dłuższe utrzymanie się u władzy. Istnieje jednak duże ryzyko powrotu twardej, brutalnej władzy. Co więcej, w kraju jest źle, ale patrząc na talent generałów do sprawowania rządów widać, że może być gorzej – nawet pomimo pomocy zachodu.

6 Responses

  1. Ciekawa teza na koniec tekstu.
    A czy autor może wie, dlaczego ‘Birmę’ zamieniono na ‘Myanmar’, co to za sobą niosło?

  2. Powodów było kilka, był to efekt porządków przeprowadzanych przez reżim we wspomnianym 1989 roku. Powód pierwszy – chciano dostosować transkrypcję i wymowę angielską by była bliższa brzmieniu nazw w języku birmańskim – wcześniejszy zapis i wymowa pochodziły jeszcze z czasów kolonializmu – oficjalna nazwa kraju w języku birmańskim to Myanma. Końcowe “R” dodano w zapisie angielskim chcąc zbliżyć wymowę tego słowa do brzmienia w jęz. birmańskim.

    Drugi – wg. komisji (która była złożona głównie z wojskowych, nie lingwistów) Myanma był/jest obszerniejszym pojęciem, jak wspomniałem w kraju są liczne mniejszości, niż Birma (a właściwie Burma, ale pozostaje przy polskim zapisie). Teoretycznie miało to zadowolić mniejszości, że nazwa kraju nie pochodzi od zamieszkującej ją większości, ale należy do wszystkich. Co było absurdem bo “Myanma” jest formą pisemną nazwy kraju, zaś “Birma” jest formą fonetyczną. I z tego co się orientuje znaczą to samo 🙂
    “Trochę” to też rozsierdziło mniejszości, których przedstawiciele widzieli w tym ruch wymierzony przeciwko nim. Lud nie znający birmańskiego był oswojony i przyzwyczajony do angielskiej nazwy kraju “Burma”, zmianę uznano za kolejny krok wymierzony przeciwko mniejszościom, podkreślający dominację zarówno reżimu jak i Birmańczyków nad nimi.

    Był też jeszcze dodatkowy efekt propagandowy. Nowa nazwa, nowy początek, nowe państwo, nowy ład, nowe dobro, etc. A Birma miała kojarzyć się jeszcze z czasami kolonializmu.

    A konsekwencje były spore zarówno wewnętrzne – wspomniana reakcja mniejszości, a także na arenie międzynarodowej, gdzie zapanował lekki chaos. ONZ przyjęło nową nazwę (chociaż zastanawiano się czy reżim miał prawo dokonać zmiany bez zwołania referendum w kraju), ale liczne kraje zachodu – w tym USA i Polska wolą używać Birmy/Burmy. Jeśli dobrze pamiętam używanie przez Stany nazwy “Birma” miało też być symbolicznym gestem poparcia dla opozycji, która początkowo była bardzo przeciwna zmianie oficjalnej angielskiej nazwy kraju. Chociaż pozostająca w birmańskim “Myanma” tak mocno jej nie przeszkadza/ła.

    Starałem się w miarę jasno, ale jestem w pracy i pisałem w lekkim pośpiechu, poza tym kwestie lingwistyczne tego języka są same w sobie nieco poplątane, a ja lingwistą nie jestem 😉

    A co do tezy to wiem, że nieco kontrowersyjna, ale sami Birmańczycy mówią, że pomaganie krajowi w sytuacji gdy rządzi reżim, który krwawo tłumi wszelkie bunty (Szafranowa rewolucja z 2007 roku), mija się z celem. Lwia część pomocy jest zagarniana przez wojskowych i często nie trafia tam gdzie trzeba. Z tego powodu też Aung San Suu Kyi kiedyś oprotestowała apel mający zachęcić zachodnich turystów do odwiedzin kraju.

Comments are closed.