ŁUKASZ SMALEC, Program Amerykański
Atmosfera wokół programu nuklearnego Iranu coraz bardziej się zagęszcza. Rada Bezpieczeństwa ONZ, głównie dzięki zabiegom amerykańskim, uchwala kolejne sankcje. Jednak opublikowany niedawno raport MAEA wskazuje, że rzeczywiste postępy programu nuklearnego Islamskiej Republiki Iranu nie są aż tak imponujące.
Raport akcentuje brak zdolności reżimu do szerokiego wykorzystania nowoczesnych technologii wzbogacania uranu. Mimo, że jego ilość w rękach irańskich potroiła się, to nie oznacza to, że Iran dąży do wyprodukowania broni nuklearnej. Irański rząd deklaruje, że jego cele są tylko i wyłącznie pokojowe (potrzeby energetyczne oraz medyczne), a podejrzenia pod jego adresem są bezpodstawne.
Waszyngton, co nie powinno szczególnie dziwić, nie wierzy w deklaracje Teheranu. Iran, uznany przez administrację George’a W. Busha za jedno z ogniw tworzących „oś zła”, tradycyjnie (od obalenia szacha Mohammada Rezy Pahlawiego w roku 1979 r.) pozostaje zaprzysięgłym wrogiem Stanów Zjednoczonych. Z kolei prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad słusznie wskazuje na stosowanie przez Biały Dom podwójnych standardów. Nic dziwnego, że Islamska Republika nie chce pogodzić się z sytuacją, w której jej najwięksi wrogowie- USA oraz Izrael są w posiadaniu broni atomowej, natomiast ambicje Teheranu budzą sprzeciw niemal całej społeczności międzynarodowej.
Irański program nuklearny jest przedmiotem „uzasadnionej troski” nie tylko ze strony Waszyngtonu, ale również Tel Awiwu*. Izrael już od co najmniej dwóch lat bardzo poważnie rozważa możliwość zaatakowania irańskich instalacji nuklearnych. Warto przypomnieć, że w przeszłości przeprowadził podobne operacje. Atak jego lotnictwa na iracki badawczy reaktor atomowy w Osirak 1981 r. poważnie zredukował szansę na zdobycie broni nuklearnej przez reżim Saddama Husajna. Podobne przedsięwzięcie przeprowadzono jeszcze w 2007 r. (atak na syryjski reaktor).
O ile na pozór działania te były podobne do tego, które obecnie rozważa Izrael, o tyle atak na Iran jest zadaniem o wiele trudniejszym do realizacji. Nie chodzi bowiem o kolejny „chirurgiczny atak”. Bombardowanie instalacji nuklearnych Iranu jest skomplikowanym przedsięwzięciem logistycznym. Celem izraelskiego lotnictwa stałyby się zapewne cztery kluczowe obiekty irańskiego programu nuklearnego: zakłady wzbogacania uranu w Natanzu i Fordo, reaktor na ciężką wodę w Araku oraz obróbki rudy uranu w Isfahanie.
Trudności
Po pierwsze, należy ustalić trasę przelotu, lotnictwo izraelskie musi przebyć aż 1600 km (wymusza to konieczność międzylądowania lub przeprowadzenia tankowania w powietrzu). Rozpatrywane są trzy alternatywne trasy przelotu: nad Turcją (kierunek północny); Arabią Saudyjską (kierunek południowy), Jordanią i Irakiem (najbardziej prawdopodobny).
Kolejnym problemem są niedostatki uzbrojenia. Zburzenie obiektu w Fordo, zlokalizowanego wewnątrz góry, przekracza możliwości izraelskiej floty powietrznej, wymagałoby podjęcia nader ryzykownych działań sił specjalnych.
Współpraca z USA
Wspólnota interesów pomiędzy Waszyngtonem i Tel Awiwem w kontekście programu nuklearnego Iranu wymusza koordynację działań. Wydaje się, że mimo ostrzeżeń oraz kolejnych sankcji nakładanych na Iran – Przywódcy USA traktują rozwiązanie siłowe jako ostateczność, tym samym ograniczają wojownicze zapędy Izraela. Rząd Stanów Zjednoczonych, pomny na doświadczenia dwóch ostatnich wojen- z Irakiem i z Afganistanem, z których mimo początkowych sukcesów wyszedł mocno osłabiony, niezbyt entuzjastycznie myśli o zaangażowaniu w kolejny konflikt. Tym bardziej, że istnieją uzasadnione obawy, że sprawy nie rozwiązałby atak izraelskiego lotnictwa na instalacje nuklearne Iranu. Dostępne analizy wskazują, że wierny sojusznik amerykański nie jest w stanie przeprowadzić skutecznej ofensywy, która mogłaby istotnie zaszkodzić irańskiemu programowi nuklearnemu. Ewentualne fiasko mogłoby wciągnąć USA w kolejny konflikt, aby dokończyć misję rozpoczętą przez siły zbrojne spod znaku gwiazdy Dawida.
Symptomatyczna była wypowiedź przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów amerykańskich sił zbrojnych, czterogwiazdkowego generała Martina Dempseya na antenie telewizji CBS (tej samej, w której prowadzono intensywną kampanię na rzecz wojny z Irakiem w 2003 r.). Stwierdził on, że w chwili obecnej atak na Iran byłby pochopnym posunięciem. Prewencyjny atak na instalacje nuklearne Iranu, podobnie jak ten przeprowadzony trzydzieści lat wcześniej na reaktor iracki, zrodziłby sprzeciw większej części społeczności międzynarodowej. Takie obawy są o tyle uzasadnione, ze jak dotąd nie ma twardych dowodów na to, że celem Teheranu jest zdobycie broni atomowej. Nie mniej istotna jest groźba niepowodzenia, która rodzi ryzyko ataku rakietowego na Izrael jako odwetu.
Iran „nie zasypia gruszek w popiele”
20. lutego br., kiedy do państwa ajatollahów przybyli wysłannicy MAEA, irańska armia rozpoczęła szeroko zakrojone manewry pod kryptonimem „Zemsta Boga” (Sarollah). Czterodniowe ćwiczenia objęły południowy Iran w rejonie Zatoki Perskiej o powierzchni niemal 200 tys. km2. Ich celem była prezentacja przeciwlotniczych zdolności obronnych w rejonie obiektów nuklearnych. W ćwiczeniach wzięły udział irańskie lotnictwo oraz siły rakietowe. Miały one zwiększyć koordynację pomiędzy Strażnikami Rewolucji (wojska rakietowe) a pozostałymi jednostkami sił zbrojnych Islamskiej Republiki Iranu. Wybór terminu był nieprzypadkowy gdyż Izrael w ostatnim czasie coraz częściej deklaruje chęć zaatakowania instalacji nuklearnych Iranu.
***
Niedługo okaże się czy rzeczywiście irański „nuklearny pociąg nie ma biegu wstecznego ani hamulca”. Czy w obliczu takiego rozwoju sytuacji Stany Zjednoczone zdecydują się na działać jednostronnie, czy też aktywnie wesprą atak Izraela? Amerykańska administracja musi zdobyć niezbity dowód na to, że Teheran dąży do zdobycia broni nuklearnej, gdyż pokojowe cele wydają się jak zwykle stanowić tylko „zasłonę dymną”. Jest to cienka a zarazem nieprzekraczalna „czerwona linia”, wówczas brak działania będzie oznaczał akceptację dla uzyskania przez Iran pozycji nowego mocarstwa atomowego. W chwili obecnej, dzięki aktywności unijnej dyplomacji, pojawia się jednak szansa na pokojowe rozwiązanie kryzysu. W lutym Iran wyraził gotowość prowadzenia negocjacji nt. programu nuklearnego z grupą 5+1 (pięciu stałych członków RB ONZ oraz Niemcy). Optymizm musi jednak zostać nieco ograniczony, ponieważ styczniowa runda rozmów toczonych w tej samej formule nie przyniosła żadnych wymiernych rezultatów.
————————–
*Problem izraelskiej stolicy budzi poważne kontrowersje. Mimo że siedziba władz konstytucyjnych znajduje się w Jerozolimie, to na gruncie prawnomiędzynarodowym suwerenność Izraela nad miastem nie jest uznawana przez większość państw. W konsekwencji większość przedstawicielstw dyplomatycznych znajduje się nadal w Tel Awiwie.
[…] Ł. Smalec, Czy czeka nas wojna nuklearna? Kilka uwag na temat współpracy amerykańsko-izraelskiej przeciw Ira… […]
[…] Ł. Smalec, Czy czeka nas wojna nuklearna? Kilka uwag na temat współpracy amerykańsko-izraelskiej przeciw Ira… […]
[…] Ł. Smalec, Czy czeka nas wojna nuklearna? Kilka uwag na temat współpracy amerykańsko-izraelskiej przeciw Ira… […]
[…] Ł. Smalec, Czy czeka nas wojna nuklearna? […]
[…] Ł. Smalec, Czy czeka nas wojna nuklearna? Kilka uwag na temat współpracy amerykańsko-izraelskiej przeciw Ira… […]