Europa Europa Zachodnia Gospodarka Polska UE

„Koniec Europy (jaką znamy)” – czyli co po szczycie UE?

ZUZANNA BARTOL

„Niemiecka Europa” – tak w skrócie można podsumować nagłówki europejskich gazet po szczycie szefów państw i rządów 9 grudnia 2011 r. Głośno jest oczywiście i o brytyjskim vecie, o Nicolasie Sarkozym, który nie chciał podać ręki Cameronowi i o dziesięciogodzinnej kolacji, po której przywódcy europejscy wyglądali jak zdjęci z krzyża. Tylko kanclerz Merkel w rozmowie z dziennikarzami nie straszyła podkrążonymi oczami i poszarzałą cerą. Można się zastanawiać, czy to oznaka talentu jej makijażystki, czy raczej uczucie ulgi po trudnych negocjacjach poprawiło wygląd niemieckiej przywódczyni. 

Wniosków, jakie wypływają po szczycie Rady Europejskiej jest kilka:

1. Unia solidarności

26 państw UE postanowiło zacieśnić więzy i przystąpić do tzw. unii fiskalnej, która sprawi, że nie tylko europejska waluta będzie wspólna, ale także system jej zarządzania. Do tej pory, mimo że 17 państw należało do strefy euro, każde z nich robiło mniej więcej co chciało w polityce finansowej. Jedni się zadłużali, budując olimpijskie stadiony i przyznając urzędnikom państwowym trzynastki i czternastki, drudzy narzucili sobie dyscyplinę. („To kwestia kultury” – powiedziała mi niedawno znajoma Belgijka i chyba miała rację.) Jeśli grudniowe ustalenia Szczytu wejdą w życie, radosna samowolka się skończy, a kraje Unii zostaną poddane klasztornemu rygorowi kontrolowania swoich wydatków. Za przekraczanie określonych limitów zadłużenia mają grozić słone kary (jakie dokładnie – o tym na razie media milczą), ale w zamian państwa strefy euro mają cieszyć się tym, co w europejskim żargonie nazywane jest „unią solidarności”. To znaczy, że za ich wypłacalność będzie ręczyć cała Unia, poprzez składkowe fundusze. Według wielu analityków, integracja na poziomie zarządzania gospodarczego jest pierwszym krokiem w stronę federalizacji Europy.

2. No, we can’t

W opisanej wyżej „solidarnej unii fiskalnej” nie znajdą się jednak wszystkie kraje dzisiejszej UE, ponieważ Wielka Brytania, reprezentowana przez konserwatystę Davida Camerona, pokazała plecy i, jak to określił Nicolas Sarkozy, „zawiodła swoich europejskich przyjaciół”. Głosy na Wyspach są dzisiaj podzielone: eurosceptycy się cieszą, lewica z żałością kręci głową, wieszcząc rychłą izolację i marginalizację kraju. Dla Europy brak brytyjskiej zgody oznacza, że wynegocjowane na Szczycie zmiany nie będą wprowadzone do unijnych traktatów, ale staną się przedmiotem nowej umowy między rządami 26 państw.

Z jednej strony to dobrze, bowiem napisanie i wynegocjowanie takiej umowy, a także – co może nawet ważniejsze – proces jej ratyfikacji, przebiegnie na pewno szybciej i sprawniej. Niektóre państwa mogą się wyłączyć, inne zwlekać, ale nie utrąci to całego procesu, jak to już bywało w przypadku unijnych traktatów (wystarczy przypomnieć dzieje niedoszłej Konstytucji dla Europy, której koncepcja upadła po referendach w Holandii i Francji). Na pewno też pole do negocjacji będzie znacznie szersze, jeśli nad głowami dyplomatów nie zawiśnie groźba zawalenia się całego pomysłu, w przypadku, gdyby całkowity konsensus nie został osiągnięty.

Z drugiej strony to źle, ponieważ byty instytucjonalne i kompetencyjne namnożą się w ilości być może przekraczającej możliwości jednego małego kontynentu. Będziemy mieli klub 17 państw eurostrefy w ramach klubu państw, które podpisały nową umowę – i to wszystko w ramach Unii Europejskiej i jej rozbudowanej ponad miarę biurokracji. Jak rozwiązać w takim wypadku spory kompetencyjne i zażegnać konflikty interesów – tego nikt na razie nie wie. Miny przewodniczących Komisji i Rady Europejskiej – José Manuela Barroso i Hermana Van Rompuya – nie wyrażały ani zachwytu, ani entuzjazmu.

3. Reakcja rynków

Enigmatyczne „rynki” wyrosły w czasach kryzysu na samodzielnego politycznego gracza, z którym każdy musi się liczyć. Rynki te, jak wynika z komentarzy, zareagowały ambiwalentnie: z jednej strony gorzej niż byśmy chcieli, a z drugiej lepiej, niż można by się spodziewać. Gorzej, bo nie nagrodziły całonocnego wysiłku przywódców państw i rządów optymistycznymi wzrostami, lepiej, bo indeksy nie poleciały na łeb na szyję – a, prawdę mówiąc – mogłyby.

„Arterie strefy euro są zapchane, a jej serce za moment będzie miało zawał. W tej sytuacji Europejski Bank Centralny oznajmia, że nie ma kwalifikacji, by założyć bypassy, a państwa członkowskie postanowiły posłać pacjenta na głodową dietę. Naprawdę zaskakujące, że rynki nie zareagowały negatywnie” – pisze publicysta Guardiana.

4. Neutralna Polska?

Na pytanie, co to wszystko oznacza dla Polski, premier Donald Tusk rzucił krótkie „całkowicie neutralne”. Opozycja prawicowa widzi sprawę całkiem inaczej, zapewniając, że gdyby ona była u władzy, David Cameron nie wyjechałby z Brukseli osamotniony. Problematyczna wydaje się zwłaszcza składka na europejski fundusz ratunkowy (ma być on przekazany do zarządzania przez MFW) oraz deklaracja wyzbycia się części suwerenności na rzecz unii fiskalnej. Według rządu, Polska na razie będzie tylko siedzieć przy stole i się przyglądać, bo nie należymy jeszcze do eurostrefy i nie mamy wpływu na sposób rozwiązywania jej problemów. Sukcesem rządu ma być natomiast zapewnienie sobie przy owym stole miejsca (Nicolas Sarkozy widział przy nim tylko państwa eurosiedemnastki). Według niektórych komentatorów, rząd PO-PSL nie chce zostawić Polski między Rosją a integrującą się Europą strefy euro, dlatego, mimo negatywnych opinii Polaków wobec wspólnej waluty, premier wciąż deklaruje chęć wprowadzenia jej do naszego kraju.

Podsumowując, szczyt Unii 9 grudnia może być widziany jako wydarzenie historyczne (i możliwe, że dla Brytyjczyków takim się okaże), istotne, ale nie przesądzające (ekonomiści mają mieszane uczucia), zakończone sukcesem (o zadowoleniu i satysfakcji mówią wszyscy przywódcy europejscy, niektórzy pewnie mocno nieszczerze), zakończone sromotną porażką (co powtarza opozycja brytyjska i polska, każda z innych powodów). Jak będzie – czas jak zwykle pokaże. Ale Le Monde na swoim portalu umieścił artykuł zatytułowany „Kryzys strefy euro:  co jeśli najgorsze już za nami?”, a inne europejskie gazety nieśmiało dopuszczają do głosu publicystów, którzy przewidują raczej wzmocnienie UE po kryzysie, niż jej katastrofalny upadek. Można chyba zaryzykować tezę, że i tym razem końca świata nie będzie.

One Response

Comments are closed.