DOROTA ORTYŃSKA
W ostatnim tygodniu w norweskich mediach rozbrzmiał temat Svalbardu. Ta norweska prowincja na Oceanie Arktycznym, w skład której wchodzi archipelag Spitsbergen, wraz z wyspą Spitsbergen Zachodni, jak i kilka dalej położonych wysp, jest obiektem żywego zainteresowania państw ze względu na bogate złoża surowców, łowiska ryb i dobre warunki do badań naukowych dotyczących rejonów polarnych. Ostatnio zainteresowanie wykazała też jedna z wiceprzewodniczących Parlamentu Europejskiego, Diana Wallis, co nie przeszło w kraju dalekiej północy bez echa.
Norwegia sprawuje pełną i całkowitą suwerenność nad Svalbardem od 1925 roku, kiedy wszedł w życie Traktat Spitsbergeński/Svalbardzki (Svalbardtraktaten), podpisany w Paryżu 9 lutego 1920 r. Na jego mocy Norwegia suwerennie zarządza obszarem i jego morzem terytorialnym, aby umożliwić stronom traktatu korzystanie z prawa do połowu, polowań, badań i eksploatacji na wydzielonych dla nich częściach terenu. Zapewnia równe prawa dla wszystkich państw-stron, bez żadnych wyjątków czy ulg dla któregokolwiek z nich. Do zadań Norwegii, zapisanych w traktacie, należy też dbanie o stan fauny i flory na Svalbardzie.
Stron traktatu jest obecnie 40. Są to państwa ze wszystkich kontynentów, w tym wszystkie państwa skandynawskie, Kanada, USA, Rosja, Niemcy, Japonia, ale też Afganistan, Arabia Saudyjska, RPA, Chiny, czy Monako. Polska jest stroną traktatu od 1931 roku.
Traktat Svalbardzki zawiera całkiem nowoczesne uregulowania, jak na czasy w których powstał, takie jak kwestia ochrony środowiska, niedyskryminacyjne traktowanie wszystkich stron traktatu i częściowa demilitaryzacja. Nie zawiera jednak pewnych rozwiązań, które wtedy jeszcze nie istniały, a obecnie stają się problematyczne i zaczynają interesować państwa-strony oraz UE.
Z czego wynika problem? Przez prawie 90 lat stosowania traktatu rzeczywistość prawna i gospodarcza trochę się zmieniła. Od lat 50. w międzynarodowym prawie morza rozwinęła się koncepcja szelfu kontynentalnego i wyłącznej strefy ekonomicznej, w którym to obszarze państwa nadbrzeżne mają możliwość poszerzyć swoje suwerenne prawa i prowadzić eksploatację oraz badania. Norwegia uznaje, że ma pełne prawo do korzystania z szelfu wokół Svalbardu. Po pierwsze dlatego, że Traktat Spitsbergeński reguluje jedynie prawa sygnatariuszy na terenie archipelagu i morza terytorialnego, a rozszerzenie jego stosowania na szelf byłoby wbrew sformułowaniom w nim zawartym. Po drugie – norwescy politycy twierdzą, że Svalbard nie ma własnego szelfu, więc obszar wokół archipelagu jest po prostu przedłużeniem szelfu norweskiego.
Przyczyn zainteresowania tą kwestią w ostatnim czasie jest jednak więcej. W czasie obecnego kryzysu, gospodarczego bogaty w złoża ropy naftowej rejon Svalbardu staje się wyjątkowo konkurencyjny, stąd państwa wykazują chęć zwiększenia tam wpływów.
Na kwestie prawnomiędzynarodowe wskazuje Diana Wallis w swoim raporcie ‘The Spitsbergen Treaty: Multilateral Governance in the Arctic‘. Zaprezentowała go w połowie października 2011 r. w Brukseli. Raport posłanki do PE, która od 12 lat zajmuje się w tej instytucji sprawami Arktyki, wywołał duże poruszenie wśród norweskich dziennikarzy. W norweskim dzienniku Aftenposten pojawił się artykuł o jednoznacznym tytule „Nacisk UE na Svalbard”. W treści pojawiają się stwierdzenia, że raport to krok Unii Europejskiej do zwiększenia wpływu w rejonie i podważenia suwerenności Norwegii.
Diana Wallis zaprosiła do współpracy przy raporcie badaczy prawa międzynarodowego i bezpieczeństwa, między innymi profesorów z państw skandynawskich, ale nie z Norwegii. Autorka raportu stwierdza, że obecnie traktat jest już nieco przestarzały i wymaga zmian. Głównym postulatem raportu jest otwarcie dyskusji wiodącej do uchwalenia protokołu zmieniającego do traktatu, który dałby innym państwom prawa do korzystania z szelfu kontynentalnego wokół Svalbardu. Przy okazji dałoby to UE szansę odgrywania większej roli w tym rejonie niż obecnie w porównaniu z Radą Arktyczną. Problemem jest fakt, że proponowane przez nią zmiany prowadziłyby do ograniczenia praw, jakie teraz ma na obszarze Svalbardu Norwegia. Ograniczyłoby to także wpływ Rady Arktycznej.
Norweskie ministerstwo spraw zagranicznych załagodziło sytuację i uspokoiło spanikowanych rodzimych dziennikarzy. Rzecznik prasowy ze skandynawskim spokojem stwierdził, że tytuł artykułu był mylący, gdyż nie można wyciągać tak daleko idących wniosków z raportu, który nie jest reprezentacją stanowiska UE (ambasador UE w Norwegii, János Herman, również zwrócił się do dziennikarzy Aftenposten z uspokajającymi słowami). Jednak takie podejście Norwegowie stosują już od jakiegoś czasu, unikając międzynarodowej dyskusji na ten temat, podnoszonej co jakiś czas przez niektórych sygnatariuszy traktatu. Dziennikarze za to, jak widać, woleli dmuchać na zimne, w tym przypadku wręcz lodowate. Kto wie przecież, czy przyjęcie raportu z milczeniem nie byłoby daniem zielonego światła do zmian.
Hmm…a mogłabyś wyjaśnić na jakiej w ogóle podstawie kraje takie jak np. RPA, Chiny czy Afganistan wysuwają jakiekolwiek roszczenia do użytkowania (polowań, eksploatacji etc.) tego terenu? Jakie były okoliczności podpisania Traktatu z 1920 roku?
Myślę Arturze, że to może mieć podstawy w Svalbardzie jako ziemi niczyjej, do której prawa mają więc wszystkie państwa świata. Dlaczego więc to Norwegia uważa się za władcę mórz dookoła? Zastanawiające, chodź rozumiem argumentację przytoczoną przez Dorotę.
Mnie zastanowiło również, co UE jako Unia mogłaby tam w ogóle robić.Rozszerzenie praw musi oznaczać w tym wypadku rozszerzenie praw nie UE, a państw członkowskich. Wątpię, by UE była stroną traktatu. Jest? Jakie ma kompetencje do występowania w tej sprawie?
Z drugiej strony dobrze, że PE podnosi tę sprawę. W kurczącym się świecie UE musi zacząć śmielej walczyć o swoje.