BARBARA MARCINKOWSKA
Bliski Wschód przeżywa obecnie czas rewolt i manifestacji, w wielu miastach w wielu państwach obywatele wychodzą na ulice by protestować przeciwko władzy dyktatorów. Tunezja wygnała swojego prezydenta w połowie stycznia. Egipcjanie spotkali się z większym oporem. Honsi Mubarak długo nie chciał poddać się naciskom manifestantów, ustąpił jednak i 11 lutego wyjechał ze stolicy kraju. Tymczasem Haiti przeżywa właśnie wielki powrót byłych prezydentów…
Życie na wygnaniu nie jest łatwe dla byłych dyktatorów i przywódców państw, zwłaszcza jeśli poparcie byłych sojuszników chętnych do udzielenia tymczasowej gościny słabnie, środki finansowe się wyczerpują, a ojczyzna pozostaje zakazaną destynacją przez wiele lat. Może właśnie te czynniki skłoniły byłego haitańskiego dyktatora Jeana-Claude Duvaliera do niespodziewanego powrotu na Wyspę? Duvalier władzę na Haiti przejął po swoim ojcu w wieku 19 lat. Jego rządy przyczyniły się do rozwoju gospodarki (dzięki współpracy z USA), nie mógł jednak przezwyciężyć problemów, które targały wyspą (bieda, korupcja władzy) W 1986 roku dyktator został obalony i razem z rodziną udał się do Francji, gdzie spędził kolejne 25 lat. W 2006 roku portal Wikileaks ujawnił, że dyplomacja francuska i amerykańska podejrzewa, iż w niedługim czasie Duvalier otrzyma paszport dyplomatyczny od haitańskich władz i z niego skorzysta, by wrócić do kraju. Okazało się jednak, że były dyktator otrzymał paszport już rok wcześniej i że z niego nie skorzystał.
Coś się jednak zmieniło na początku bieżącego roku. 16 stycznia, z tymczasowym paszportem wystawionym przez konsulat honorowy w Paryżu, były dyktator powrócił na Wyspę. Jeśli spodziewał się ciepłego przyjęcia, to (nie)stety był w błędzie. Dwa dni po przylocie został eskortowany przez policję na przesłuchanie do prokuratury. Duvalierowi postawiono zarzuty malwersacji i korupcji, oskarżany jest ponadto o stosowanie tortur, niszczenie własności prywatnej i pogwałcenie praw i swobód obywatelskich. Podejrzewa się, że przed ucieczką z kraju zdołał przywłaszczyć sobie ponad 100 mln dolarów, pod przykrywką wykorzystywania tych funduszy na cele ‘socjalne’. Istnieje szansa na odzyskanie części pieniędzy, które do tej pory zamrożone były na koncie w banku szwajcarskim.
Podczas gdy były dyktator od miesiąca może „cieszyć się” pobytem w rodzinnym kraju, inny prezydent na uchodźctwie ciągle czeka na możliwość powrotu. Jean-Bertrand Aristide, pierwszy prezydent Haiti wybrany w demokratycznych wyborach (w 1990 r.), został zmuszony do opuszczenia kraju (jak sam twierdzi pod naciskiem rządów Francji i USA) w 2004 roku .
Lata 2003-2004 były ciężkie dla społeczeństwa haitańskiego: grupy paramilitarne wszczynały zamieszki w różnych częściach kraju. Dwa mocarstwa obarczały ówczesnego prezydenta (Aristide) odpowiedzialnością za chaos jaki panuje na wyspie. Uciekł z kraju, znajdując azyl w RPA, gdzie przebywa do dzisiaj. Sam Aristide wyraża chęć i gotowość do powrotu do ojczyzny, twierdzi, że chce służyć pomocą współobywatelom, którzy zresztą „nieustannie domagają się jego powrotu”.
Cóż, wydaje się, że władze Haiti w końcu społeczeństwa posłuchały, gdyż 7 lutego ogłosiły, że zamierzają wydać Aristidowi paszport dyplomatyczny, by mógł powrócić do kraju. Jak podaje Le Monde prawnik byłego prezydenta odebrał w jego imieniu paszport 9 lutego.
Wydaje się, że powrót JB Aristida na Haiti jest naprawdę bliski. Nie jest to fakt bez znaczenia, że władze haitańskie zdecydowały się na to posunięcie właśnie teraz. Trzeba pamiętać, że wybory prezydenckie wciąż są nierozstrzygnięte. Czyżby powrót dwóch byłych prezydentów miał wesprzeć którąś ze stron? Sam Aristide nie twierdzi, by miał zamiar angażować się ponownie w wielką politykę. Uważa, że powinien się poświęcić edukacji Haitańczyków. Jego powrót jest spodziewany „bientôt”.