JAKUB GRACA
Wybory w USA – raport z kampanii nr 3.
Labor Day
Płonne okazały się nadzieje, że przypadający na poniedziałek 7 września 2020 r. w Stanach Zjednoczonych Labor Day da chwilę wytchnienia od intensywnej kampanii wyborczej. Donald Trump zorganizował w tym dniu konferencję prasową w bardzo nietypowym miejscu – na North Portico Białego Domu[1].
„Dzisiaj mamy Dzień Pracy i jest to dobry moment, aby porozmawiać o tym, w jakich obszarach jesteśmy obrabiani przez inne państwa, a żadne z nich nie dorównuje Chinom” – stwierdził Trump. Znaczna część jego wystąpienia była poświęcona zjadliwej krytyce pod adresem Państwa Środka. Po raz kolejny wyraził też pogląd, że zwycięstwo Bidena byłoby zwycięstwem Chin. Ponadto chwalił się swoimi osiągnięciami w dziedzinie gospodarki oraz wysokim poparciem ze strony armii. Do tego powiedział wprost, że jego zdaniem Biden jest głupi[2]. „To, co zapowiedziano jako konferencję prasową Trumpa w Dzień Pracy, brzmi raczej jak przemówienie kampanijne w stylu wiecowym – ataki na Bidena, Chiny, energię wiatrową itd.” – skomentowała na Twitterze Paula Reid, korespondentka telewizji CBS akredytowana przy Białym Domu.
Jednoznacznie pozytywnym, zwłaszcza dla Polski, elementem konferencji prasowej Trumpa była jego odpowiedź na pytanie w sprawie gazociągu Nord Stream 2, w kontekście otrucia rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego. Prezydent bez zawahania stwierdził, że projekt nie powinien zostać ukończony oraz udowodnił, że bardzo dobrze rozumie strategię energetyczną Niemiec i zdaje sobie sprawę z tego, przed jakim problemem stoi teraz kanclerz Angela Merkel.
Starcie narracji pandemicznych
Pod koniec ubiegłego tygodnia, istotne wydawało się pytanie: czy Stany Zjednoczone wejdą w kolejny tydzień z aferą wokół artykułu „The Atlantic” oraz w jakim stopniu sprawa ta może zaszkodzić Donaldowi Trumpowi. Okazało się, że zarzuty, jakoby prezydent z pogardą odnosił się do wysiłku wojennego amerykańskiej armii oraz dokonań samych żołnierzy, szybko zostały przykryte przez jeszcze poważniejszy temat. W sukurs Joe Bidenowi oraz Partii Demokratycznej przyszedł Bob Woodward – dziennikarz-weteran, który zasłynął jeszcze w latach 70-tych ujawnieniem afery „Watergate”, która doprowadziła do dymisji prezydenta Richarda Nixona. Jest ona uważana za największą aferę polityczną w historii Stanów Zjednoczonych.
Woodward, który jest autorem czterech książek opisujących prezydenturę George’a W. Busha oraz dwóch traktujących o okresie rządów Baracka Obamy, przygotowuje również, jak się okazało, pracę na temat pierwszej kadencji Donalda Trumpa. W okresie od początku grudnia 2019 r. do czerwca 2020 r. odbył on z prezydentem 18 rozmów, podczas których ten drugi zdobył się na szczerość i przyznał wprost, że celowo i świadomie w oficjalnym przekazie umniejszał rozwój (wtedy jeszcze) epidemii nowego koronawirusa, chociaż bardzo dobrze zdawał sobie sprawę ze skali zagrożenia już na kilka tygodni przed stwierdzeniem pierwszego w USA zgonu spowodowanego COVID-19. Do mediów przedostały się zaledwie fragmenty, a całość ma zostać opisana przez Woodwarda w książce, której publikacja planowana jest na najbliższe tygodnie.
Tym samym, Donald Trump został zaatakowany w temacie, w którym jego kontrkandydat ma potencjalnie największe szanse na przekonanie wyborców do swojej narracji, czyli w obszarze walki z pandemią COVID-19[3]. Trudno ocenić, czy afera będzie miała wpływ na notowania prezydenta, jednak warto przypomnieć kilka istotnych faktów na temat samej pandemii:
- pandemia w USA uległa pewnemu osłabieniu: w szczycie notowano ponad 70 tys. nowych przypadków dziennie w skali całego kraju; dziś jest to ok. 40 tys.;
- do tej pory Stany Zjednoczone odnotowały oficjalnie ok. 198 tys. zgonów spowodowanych COVID-19; szacuje się, że do końca roku liczba ta może wzrosnąć do ok. 400 tys.;
- mobilność społeczne wzrasta, ograniczenia są likwidowane, a dzieci wracają w wielu miejscach do szkół;
- obecnie, dzienna liczba zachorowań w USA jest porównywalna z liczbą dziennych zakażeń w skali Europy (Unia Europejska wraz z Wielką Brytanią, Islandią, Norwegią i Liechtensteinem).
Prezydent odparł atak stwierdzając, że obowiązkiem lidera jest pokazanie spokoju i pewności siebie, aby zapobiec panice w społeczeństwie. „Wprowadziłem zakaz lotów z Chin, więc oczywiście, otwarcie dałem do zrozumienia, że jest to poważny problem (..) to nie oznacza, że mam skakać i krzyczeć, że ludzie będą umierać”[4].
Powyższa retoryka, za pomocą której Trump przedstawia się jako odpowiedzialny ojciec narodu, może trafić do dużej części społeczeństwa. Mimo że poparcie dla aktualnych działań prezydenta oraz dla jego drugiej kadencji wyraźnie spadało (w miarę, jak kryzys postępował), to z czasem zaczęło ponownie rosnąć, co sprawia, że obecnie można założyć, iż pandemia sama w sobie praktycznie nie zaszkodziła Trumpowi w perspektywie przedwyborczej. To się oczywiście może zmienić – na przykład wtedy, gdyby liczba dziennych zachorowań znowu wzrosła gwałtownie i trzeba by było wprowadzać ponowne ograniczenia w życiu społecznym. Trump jednak wielokrotnie wykluczał możliwość wprowadzenia ponownego lockdownu, a od kwietnia notorycznie opowiada się za jak najszybszym otwieraniem kraju. Może to przekonać dużą część ceniącego sobie wolność społeczeństwa amerykańskiego.
Joe Biden, przeciwnie, już kilka tygodni temu stwierdził, że jeśli trzeba by było ponowić lockdown, to on by to zrobił. W wywiadzie dla CNN z 9 września 2020 r. stwierdził, że bagatelizowanie przez Trumpa rozprzestrzeniania się nowego wirusa jest „ohydne” i że jest to sprawa „prawie kryminalna”. Konsekwentnie przypomina też o dotychczasowej liczbie ofiar pandemii i wprost mówi, że „wirus nie jest jego (Trumpa) winą, ale ofiary już tak”. Krytykuje prezydenta za zbyt opieszałe i niewłaściwe działania w walce z pandemią oraz za nienoszenie maski i wyśmiewanie tych, którzy ją noszą[5].
Ciąg dalszy walki o swing states
W ubiegłym tygodniu prezydent odwiedził Florydę, Michigan oraz Karolinę Północną, które są zaliczane do tzw. stanów wahających się[6], a także Nevadę. Joe Biden był w Michigan oraz w mieście Nowy Jork, a oprócz tego obaj kandydaci w tym samym dniu, tj. 11 września (w 19. rocznicę zamachów terrorystycznych), odwiedzili miasto Shanksville w stanie Pensylwania, pod którym rozbił się jeden z uprowadzonych w 2001 r. samolotów.
Spośród swing states na szczególną uwagę zasługuje Michigan – stan znany z przemysłu motoryzacyjnego (General Motors, Chrysler) oraz burzliwej historii miasta Detroit. Zarówno Trump, jak i Biden, dużo mówili w swoich wystąpieniach o miejscach pracy oraz fabrykach samochodów – tych, które upadły, tych istniejących oraz tych, które dopiero mają powstać. Prezydent chwalił się swoimi zasługami dla Michigan, z których część szybko podważono, ale niektóre są bezdyskusyjne. Do tych drugich trzeba zaliczyć wynegocjowaną przez Trumpa i podpisaną w styczniu 2020 r. umowę USA-Meksyk-Kanada (USMCA), która zastąpiła porozumienie NAFTA i jest przez wielu uznawana za sukces, również ze względu na perspektywy dla rynku pracy w Michigan. Sam Joe Biden we wspomnianym już wywiadzie dla CNN stwierdził, że umowa USMCA jest lepsza od NAFTA, choć w 1993 r. jako kongresmen popierał tę ostatnią.
Biden w Michigan z kolei atakował Trumpa za rzekomą nieudolność w działaniu i proponował wyższe podatki dla producentów chcących wyprowadzić produkcję ze stanu za granicę oraz ulgi podatkowe dla tych, którzy chcą produkować w Michigan. Trump podczas kampanii kładzie duży nacisk na bezpośrednie spotkania z wyborcami w postaci wieców wyborczych i jego wizyta w Michigan nie była wyjątkiem (pojawiło się ok. 5 tys. osób). Spotkanie z Bidenem było natomiast zamknięte dla zwykłych obywateli, a obecni goście siedzieli na krzesłach rozstawionych w sporej odległości od siebie (dystansowanie społeczne) – każdy w obrębie namalowanego na asfalcie koła. Michigan to jeden z tych stanów, w których walka będzie trwała prawdopodobnie do samego końca. W 2016 r. Trump wygrał tam różnicą jedynie 0,2% głosów.
Według sondaży RealClearPolitics przewaga Joe Bidena w sześciu kluczowych stanach (Arizona, Floryda, Pensylwania, Karolina Płn., Wisconsin oraz Michigan) wzrosła od początku września z 2,6% do 3,8%. Szczególnie wyraźna jest w Wisconsin i w Arizonie, a minimalna w Karolinie Płn. oraz niewielka na Florydzie. Inne pracownie w ostatnim tygodniu odnotowały, że Trump zaczyna zyskiwać grunt pod nogami. „The Economist” skorygował swoje dotychczasowe prognozy i choć nadal daje Trumpowi niewielkie (14%) szanse na zwycięstwo, jednak wyraźnie zaznacza, że nie jest ono niemożliwe. Uznana firma „The Cook Political Report” zauważyła, że Floryda i Nevada „skręcają w prawo”. Ta druga nie była do tej pory uznawana za swing state, ale sytuacja zaczęła się zmieniać, więc Trump poleciał tam 12 września i zorganizował dwa duże wiece, z czego jeden odbył się w zamkniętej hali mimo obowiązującego w Nevadzie zakazu zgromadzeń liczących więcej jak 50 osób.
„The Cook Political Report” zauważa także, że przewaga Bidena w Kolegium Elektorskim Stanów Zjednoczonych zmniejszyła się ze 121 do 92 głosów. Bardzo sprzyjająca demokratom stacja CNN, analizując opracowania różnych ośrodków, stwierdziła natomiast, że Biden jest zdecydowanym faworytem, ale absolutnie nie można powiedzieć, że Trump nie ma szans na wygraną.
Arena międzynarodowa
Analizując cztery kluczowe tematy kampanii wyborczej zauważyłem[7], że szczególnie w przypadku pandemii Joe Biden ma bardzo duże szanse na zdobycie kolejnych punktów i to się potwierdziło – atak nagraniem z Woodwardem pokazuje, że sztab Bidena właśnie ten obszar traktuje priorytetowo. W przypadku Chin jednak zdecydowana przewaga jest po stronie Donalda Trumpa, przynajmniej teoretycznie. Mimo to, Biden podejmuje działania i na tym polu. Na początku zeszłego tygodnia w Internecie pojawił się spot przygotowany przez jego sztabowców, w którym prezydent Trump jest punktowany za to, że „jego wojna handlowa” z Chinami spowodowała utratę 300 tys. miejsc pracy w USA, a deficyt handlowy z Państwem Środka nie zmalał, co – według autorów spotu, zaprzecza wizerunkowi Trumpa jako mistrza w negocjowaniu umów. Zarzuty te mogą być uważane za zasadne, jeśli rozpatrywać je z osobna (zwłaszcza w perspektywie krótkoterminowej), gdyż wojna handlowa przynosi straty obu stronom konfliktu. Jednak patrząc szerzej na rywalizację amerykańsko-chińską, to Chiny ponoszą większe koszty.
Starcie dwóch kandydatów w kwestii chińskiej dalekie jest od rozstrzygnięcia, gdyż cały czas pojawiają się nowe komentarze w tej spawie. W zeszłym tygodniu konserwatywny tygodnik „Washington Examiner” przypomniał opublikowany przez Bidena w 2011 r. na łamach „New York Times” artykuł, w którym ówczesny wiceprezydent uznawał rozwój Chin za szansę dla Stanów Zjednoczonych. Może to być z łatwością wykorzystane przeciwko niemu przez zwolenników prezydenta, jako przykład złego osądu sytuacji lub wręcz opowiedzenie się po „złej stronie” konfliktu.
Ostatnie dni przyniosły również dwa ciekawe wydarzenia na arenie międzynarodowej. Najpierw w Białym Domu prezydenci Serbii oraz Kosowa w obecności Donalda Trumpa podpisali obszerną umowę, w której zadeklarowali nawiązanie współpracy gospodarczej. Umowa jest tak naprawdę trójstronna (trzecim partnerem jest Izrael) i bardzo nietypowa, ponieważ Serbia postanowiła przenieść swoją ambasadę w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy, a Izrael w zamian uzna oficjalnie Kosowo (z wzajemnością). Kilka dni później Trump mógł ogłosić kolejny „sukces dyplomatyczny”, czyli nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Izraelem a Bahrajnem. Na 15 września zaplanowane jest natomiast spotkanie w Białym Domu, na którym Zjednoczone Emiraty Arabskie i Izrael podpiszą umowę o normalizacji wzajemnych relacji. Ponadto w Katarze toczą się obecnie pod patronatem Mike’a Pompeo rozmowy pomiędzy rządem Afganistanu a przedstawicielami talibów. Jeśli i tutaj uda się osiągnąć porozumienie, to Norweski Komitet Noblowski stanie przed poważnym wyzwaniem, bowiem Donald Trump został właśnie zgłoszony jako kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla w 2021 roku.
Podsumowanie
Jeśli Donald Trump przegra nadchodzące wybory, to nie dlatego, że zaszkodziła mu jakaś afera, ponieważ zdołał już przetrwać ich wiele – również te o podtekście seksualnym, które najlepiej się sprzedają i mają największą siłę rażenia. Może przegrać wyłącznie wtedy, gdy nie zdoła we właściwym czasie przekonać do siebie odpowiedniej liczby wyborców w kluczowych stanach. „Team Trump” pracuje w tym roku szczególnie intensywnie – według danych sztabu wyborczego prezydenta jego zespół dotarł podczas obecnej kampanii do trzykrotnie większej liczby wyborców niż w roku 2016. W aktywności medialnej Trump dystansuje poprzednich prezydentów, przy czym ulubioną jego formą rozmowy z dziennikarzami są nieformalne „chopper talks”, czyli rozmowy na trawniku Białego Domu lub na pasie startowym przed wylotem w trasę na tle włączonego helikoptera lub samolotu. Rywalizacja pomiędzy Trumpem a Bidenem jest bardzo wyrównana, tak samo jak między Hilary Clinton a Trumpem w 2016 roku. Żaden z kandydatów nie ma zwycięstwa zapewnionego – walka toczyć się będzie do ostatniego dnia i o ostatecznym wyniku mogą zadecydować zaledwie setki (jak w 2000 roku) bądź tysiące (jak w 2016 roku) głosów.
[1] Fragment dobudowany ok. 1830 r., za prezydentury Andrew Jacksona, w celu zapewnienia schronienia gościom przybywającym konno lub powozem, nie jest to zwykłe miejsce konferencji prasowych odbywających się w Białym Domu. Marek Wałkuski, który od 18 lat pracuje w USA dla Polskiego Radia, stwierdził nawet, że „najstarsi stażem korespondenci w Białym Domu” nie pamiętają, aby prezydent odpowiadał na pytania dziennikarzy z tego właśnie miejsca.
[2], Konto YouTube Białego Domu, https://www.youtube.com/watch?v=9tJdyGMp_LM dostęp: 10.09.2020.
[3] W poprzednim artykule omawiam szczegółowo cztery główne tematy kampanii wyborczej, zobacz: J. Graca, Wybory w USA – raport z kampanii nr 2.
[4] Konto You Tube Białego Domu, https://www.youtube.com/watch?v=P1NZJoAijZs dostęp: 13.09.2020.
[5] W ostatnim punkcie Biden ponad wszelką wątpliwość ma rację – Trump chociażby podczas konferencji prasowej w Labor Day pogardliwie zwrócił się do dziennikarza, który zadał mu pytanie w masce, a następnie pochwalił innego, który zadał pytanie bez maski. Sam prezydent pojawił się publicznie w masce do tej pory zaledwie raz. W ramach ciekawostki, można zauważyć, że kanclerz Niemiec Angela Merkel założyła publicznie maskę po raz pierwszy później niż Donald Trump, a krytyka medialna, jaka ją w związku z tym spotkała, była nieporównywalnie mniejsza.
[6] Więcej na ten temat, zobacz: J. Graca, Wybory w USA – raport z kampanii nr 1
[7] Zob. J. Graca, Wybory w USA – Raport z Kampanii nr 2
Photo by David Everett Strickler on Unsplash, licence CC