Europa Europa Środkowa i Wschodnia Europa Zachodnia Eurowybory UE Wybory

Eurowybory 2019: nowe unijne władze

BARBARA MARCINKOWSKA

W zeszłym tygodniu w Strasburgu odbyło się pierwsze posiedzenie Parlamentu Europejskiego (PE) w kadencji 2019-2024. Była to okazja do oficjalnego potwierdzenia stanu liczbowego grup parlamentarnych oraz do wyboru przewodniczącego PE, wiceprzewodniczących i kwestorów. Posiedzenie poprzedzone było specjalnym szczytem Rady Europejskiej, podczas którego wybrano kandydatów na najważniejsze unijne stanowiska. Był to więc tydzień pełen spekulacji, debat i negocjacji na najwyższym szczeblu.

Krótka kariera Spitzenkandidata

Podczas eurowyborów w 2014 roku silnie promowana była idea zwiększenia poziomu demokratyczności wyboru kandydatów na najważniejsze unijne stanowiska. W ten sposób wprowadzono koncept „Spitzenkandidat”, czyli tzw. kandydata wiodącego, który jako reprezentant zwycięskiej partii paneuropejskiej miał stanąć na czele unijnego „rządu” – Komisji Europejskiej (KE). Zwycięstwo partii chadeckiej, którą reprezentował Jean-Claude Juncker, zakończyło się wówczas jego nominacją na przewodniczącego KE. Nic więc dziwnego, że ten eksperyment przez wielu został uznany za udany i przed tegorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego większość europejskich partii wystawiła swojego kandydata wiodącego. 15 maja odbyła się nawet oficjalna debata telewizyjna, podczas której wszyscy „Spitzen-kandydaci” mieli szansę zaprezentować swój program i pomysły na rozwój UE, a także skonfrontować się z kandydatami z pozostałych partii.

Największe szanse na wygraną mieli oczywiście reprezentanci dwóch największych parlamentarnych frakcji: EPP (chadecy) – Manfred Weber; i S&D (socjaliści) – Frans Timmermans. Pomimo wsparcia paneuropejskich partii politycznych powiązanych z frakcjami parlamentarnymi, obie kandydatury budziły zastrzeżenia wśród niektórych członków UE. Timmermans nie jest zbyt lubiany przez rządy państw Grupy Wyszehradzkiej, które utożsamiają go z atakami na suwerenność w postaci apeli o szanowanie praworządności. Manfredowi Weberowi, reprezentującemu bardziej prawicowego koalicjanta Angeli Merkel na arenie krajowej – CSU,  zarzucano natomiast brak doświadczenia rządowego bądź ministerialnego. Nie udało mu się też zbudować odpowiedniego poparcia wśród rządów innych państw.

Pomimo szumnych deklaracji, że Parlament poprze jedynie jednego ze „Spitzen-kandydatów” na szefa KE, Rada Europejska zdecydowała się na osobę spoza tej listy. Co więcej, nazwisko niemieckiej minister obrony, Ursuli  von der Leyen, nie było nawet wymieniane na tzw. giełdzie nazwisk, które krążyły po Brukseli od dłuższego czasu. Ostatecznie zdecydowano się więc na kandydatkę mało znaną w Europie, ale zajmującą ważne stanowisko w Niemczech, i pochodzącą z tej samej partii co Angela Merkel, czyli z CDU współtworzącej zwycięską frakcję EPP[1]. Tym samym ostatecznie pożegnano się z ideą Spietzenkandidata jako przewodniczącego Komisji Europejskiej w nadchodzącej kadencji. Nie wykluczone, że Parlament Europejski, zniechęcony takim obrotem spraw, będzie przykładał w przyszłych wyborach mniejszą wagę do wyznaczenia lidera, biorąc pod uwagę fakt, że wybór ten nie jest później respektowany przez Radę Europejską.

Układ sił w Parlamencie bez większych zmian?

Wyniki tegorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego wskazały na kilka ciekawych tendencji. Po pierwsze, znacznie zwiększyło się zainteresowanie wyborami wśród obywateli państw członkowskich. Choć wzrost frekwencji nie rozkłada się równomiernie na wszystkie kraje, praktycznie w większości z nich była ona wyższa niż w latach poprzednich[2]. Co więcej, średnia unijna po raz pierwszy odkąd Polska jest członkiem UE przekroczyła 50%. Po drugie, w wielu państwach członkowskich widoczny jest wzrost prawicowych ruchów populistycznych i eurosceptycznych, co zapewniło ponowne zwycięstwo partii Marine Le Pen we Francji, PiSowi w Polsce, Orbanowi na Węgrzech, silną pozycję AfD w Niemczech, otrzymanie przez FPÖ dobrego wyniku w Austrii, wzrost popularności Vlaams Belanng w belgijskiej Flandrii (przy silnej pozycji innej eurosceptycznej prawicowej partii NVA) oraz SPD w Czechach, a także zwycięstwo Brexit Party Nigela Farage’a w Wielkiej Brytanii.[3] Temu wzrostowi popularności partii eurosceptycznych towarzyszyło również odrodzenie partii zielonych, które w wielu państwach członkowskich osiągnęły bardzo dobre wyniki, we Francji plasując się na trzecim miejscu, w Niemczech na drugim oraz zyskując silną pozycję m.in. w Belgii[4]. Co prowadzi do trzeciego wniosku – spadku popularności partii „tradycyjnych”, zwłaszcza w państwach „starej Unii”. Ten spadek przekłada się ostatecznie na osłabienie dwóch głównych frakcji w Parlamencie Europejskim – EPP i S&D.

Rozkład sił nie zmienił się jednak diametralnie – dalej największą frakcją pozostaje EPP, drugą co do wielkości S&D – na trzecie miejsce wysunęło się ALDE/Renew Europe, które w poprzedniej kadencji miało czwartą pozycję, znacznie zyskali za to Zieloni (liczebnie), którzy plasują się obecnie na czwartym miejscu. Pomimo zmian liczbowych, układ sił pozostaje jednak nienaruszony. Cztery wymienione frakcje współpracowały już ze sobą podczas poprzedniej kadencji. Istotną różnicę stanowi natomiast lepsza pozycja negocjacyjna liberałów i zielonych w stosunku do dwóch największych frakcji, które teraz bardziej niż kiedykolwiek będą musiały szukać kompromisu dla przeforsowania swoich pomysłów.

Prawa strona parlamentu wydaje się być znacząco zmieniona, są to jednak zmiany pozorne. Grupa EFDD nie utworzyła się z powodu baku wymaganej liczby delegacji krajowych (co najmniej 7), ENF rozwiązała się by utworzyć nową grupę ID (Tożsamość i Demokracja)[5]. Jednak obie te frakcje były tworzone przez różne pomniejsze delegacje eurosceptyczne, które teraz współtworzą ID lub zasilają grupę posłów niezrzeszonych. Ich całościowa liczebność (uwzględniając również eurosceptyczne ECR) nie zmieniła się jednak aż tak bardzo. To zresztą właśnie ECR, w którego skład wchodzi polski PiS, może być uznane za największego przegranego tegorocznych wyborów. Nie tylko zmniejszyła się liczebność grupy w związku ze słabym wynikiem Partii Konserwatywnej w Wielkiej Brytanii[6] i utratą kilku delegacji, ale przede wszystkim frakcja straciła swoją silną trzecią pozycję w Parlamencie, zapewniającą duży wpływ na kształt obrad, skład komisji i tworzenie legislacji, stając się niewielką partią protestu[7].

Nowe nazwisko – stary schemat

W środę 3 lipca odbyły się wybory przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Choć wydaje się, że powinien to być wewnętrzny wybór parlamentarzystów, w praktyce duże znaczenie ma „obsadzenie” pozostałych ważnych stanowisk unijnych – zarówno pod względem przynależności politycznej, jak i  narodowości. Dlatego też – mimo że kandydatów wystawiły różne frakcje polityczne – od początku było więcej niż prawdopodobne, że wygra kandydat socjalistów[8], by (tak jak w poprzedniej kadencji) podzielić 5 letni mandat[9] między dwie największe frakcje[10]. Bez większego zaskoczenia wybrano więc włoskiego eurodeputowanego z S&D – Davida Marię Sassoli – już w drugiej turze wyborów (z przewidzianych czterech rund).

Tego samego dnia wybrano też czternastu wiceprzewodniczących PE, w tym: pięciu eurodeputowanych z EPP, trzech z S&D, dwóch z Renew Europe (d. ALDE), dwóch z frakcji zielonych, jednego z lewicowej GUE i jednego niezrzeszonego (dawniej EFDD). Prezydium Parlamentu Europejskiego będzie więc w najbliższej kadencji, zgodnie z przewidywaniami, składać się głównie z reprezentantów czterech największych frakcji.

Kto zastąpi Tuska?

Szczyt Rady Europejskiej zakończył się nie tylko decyzją o nominacji Ursuli von der Leyen na kandydatkę na przewodniczącą Komisji Europejskiej, ale także wyborem kandydatów na pozostałe przywódcze stanowiska w UE.

Nowym Przewodniczącym Rady Europejskiej został były belgijski premier Charles Michel, wywodzący się z frankofońskiej partii Ruch Reformatorski (MR), w Parlamencie Europejskim wchodzącej w skład liberalnej ALDE / Renew Europe.

Kandydatem na nowego Wysokiego Przedstawiciela UE ds. Bezpieczeństwa i Obrony został hiszpański polityk i były minister spraw zagranicznych – Josep Borrell, wywodzący się z partii socjalistycznej.

Rada zaproponowała również kandydatkę na nową szefową Europejskiego Banku Centralnego (EBC) – francuską polityk wywodzącą się z UMP (obecnie Republikanie, EPP) i pełniącą obecnie funkcję dyrektor zarządzającej Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Christine Lagarde.

Kandydatury Ursuli von der Leyen, Josepa Borrella i Christine Lagarde muszą zostać jeszcze zaakceptowane przez Parlament Europejski. Jednak już z samych nominacji Rady Europejskiej można wyciągnąć kilka wniosków. Po pierwsze, zgodnie z oczekiwaniami, wszystkie ważne stanowiska w UE zostały podzielone pomiędzy reprezentantów trzech największych frakcji w Parlamencie Europejskim, zgodnie z wynikami tegorocznych eurowyborów. EPP „dostało” kandydatkę na przewodniczącego Komisji Europejskiej, kandydatkę na przewodniczącą EBC i prawdopodobnie przewodniczącego Parlamentu Europejskiego w drugiej połowie kadencji. S&D reprezentować będzie nowy Przewodniczący PE (przynajmniej przez pierwsze 2,5 roku) i Wysoki Przedstawiciel UE ds. Bezpieczeństwa i Obrony. A nowy przewodniczący Rady Europejskiej wywodzi się z ALDE / Renew Europe.

Po drugie, Radzie Europejskiej udało się dotrzymać obietnic składanych przed wyborami do PE, że przynajmniej na dwa z ważnych stanowisk zostaną zaproponowane kandydatury kobiet, tak by przykładać większą wagę do kwestii równouprawnienia.

Po trzecie, wbrew dotychczasowej niepisanej zasadzie – wszystkie istotne stanowiska zostały podzielone pomiędzy reprezentantów „starej Unii”[11], co nie przeszło bez echa wśród brukselskich komentatorów. I choć szefowie państw Grupy Wyszehradzkiej oficjalnie ogłosili zwycięstwo w negocjacjach (udało im się zablokować kandydaturę Fransa Timmermansa), to trudno nie uznać tego za zwycięstwo pyrrusowe – żaden z reprezentantów regionu, a także szerzej – państw „nowej Unii” – nie będzie w najbliższym czasie pełnić istotnej funkcji w UE.

Wreszcie po czwarte, Rada Europejska pokazała, że jest w stanie poprzeć Spietzenkandidata reprezentującego zwycięską frakcję w eurowyborach i będącego jej „twarzą” podczas kampanii wyborczej jedynie, jeśli taki kandydat uzyskałby zawczasu jej błogosławieństwo, co stanowi smutne podsumowanie wysiłków demokratyzacji unijnych instytucji.


[1] A więc z tej samej partii paneuropejskiej co Manfred Weber.

[2] Wyjątkiem jest pięć państw, w których frekwencja była nieznacznie niższa niż w 2014: Irlandia, Luksemburg, Portugalia, Grecja i Bułgaria.

[3] Więcej na temat wyników w poszczególnych państwach we wcześniejszych artykułach serii Eurowybory2019 : http://eurowybory.centruminicjatyw.org

[4] Więcej na stronie Parlamentu Europejskiego: https://www.election-results.eu/breakdown-national-parties-political-group/2019-2024/

[5] Jej człon stanową posłowie uprzednio tworzący ENF (RN – Francja, Lega – Włochy, VB – Belgia, FPÖ – Austria) z dodatkiem kilku delegacji współtworzących wcześniej ECR (Finn Party, Duńska Partia Ludowa), EFDD (AfD) i kilku nowych delegacji nieobecnych w poprzedniej kadencji (SPD z Czech, EKKR z Estonii).

[6] Osobnym tematem do rozważań jest układ sił w Parlamencie Europejskim po zapowiedzianym na koniec października br. brexicie (o ile do niego dojdzie). Wstępne rozważania na ten temat zob: Eurowybory 2019: Wybory europejskie w cieniu brexitu

[7] Nie zmienia to faktu, że największe frakcje nadal chętniej będą szukać poparcia u ECR niż w eurosceptycznej skrajnie prawicowej ID.

[8] Dlaczego S&D? Bo reprezentantka EPP została kandydatką na przewodniczącą Komisji Europejskiej. Nie bez znaczenia jest też fakt, że jest ona narodowości niemieckiej, tak samo jak Manfred Weber – prawdopodobny kandydat EPP na przewodniczącego Parlamentu w drugiej połowie kadencji. By uskutecznić proces wyboru, EPP nie zgłosiło nawet kandydata na urząd przewodniczącego PE.

[9] Mandat przewodniczącego jest 2,5 letni, z możliwością odnowienia na kolejne 2,5 lat.

[10] W poprzedniej kadencji byli to: Martin Schulz (S&D) i Antonio Tajani (EPP).

[11] Najważniejsze funkcje w UE sprawować więc będą: Niemka, Belg, Włoch, Hiszpan i Francuzka.


Zdjęcia użyte w artykule: na podstawie strony Parlamentu Europejskiego; zdjęcie z nagłówka – opracowanie własne.


Barbara Marcinkowska – Analityk Centrum Inicjatyw Międzynarodowych. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW (2010), College of Europe (2013) i Ecole nationale d’administation (2019). W 2009 roku stypendystka programu Erasmus w SciencesPo Paris. Doświadczenie zawodowe zdobywała w Ambasadzie RP we Francji, Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju, Międzynarodowym Przeglądzie Politycznym, Instytucie Sobieskiego oraz w Parlamencie Europejskim. Zainteresowania badawcze: Unia Europejska, polityka bezpieczeństwa, Francja.