Europa Eurowybory UE Wybory

Eurowybory 2019: Przetasowania na Bałkanach

MAURYCY MIETELSKI

Wybory do Parlamentu Europejskiego (PE) w państwach bałkańskich przebiegły bardzo zróżnicowanie. W większości z nich nie wpłynęły zasadniczo na układu sił, chociaż ich wynik stanowi poważne ostrzeżenie dla rządzących. W Rumunii natomiast tegoroczne wybory doprowadziły do pierwszej od lat porażki rządzącej socjaldemokracji.

Marazm bułgarskiej opozycji

Centroprawicowi Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB) utrzymali swój stan posiadania z mijającej kadencji PE, stąd będą dalej reprezentowani przez sześciu europosłów. Pięciu przedstawicieli wprowadziła do PE Bułgarska Partia Socjalistyczna (BSP), trzech liberalny Ruch na rzecz Praw i Wolności (DPS), dwóch nacjonalistyczna Wewnętrzna Macedońska Organizacja Rewolucyjna – Bułgarski Ruch Narodowy (WMRO), natomiast jednego liberalno-konserwatywna Demokratyczna Bułgaria (DB).

Wybory doprowadziły do dymisji szefowej największego opozycyjnego ugrupowania – socjalistów. Szefowa BSP Kornelija Ninowa zrezygnowała ze swojego stanowiska po trzech latach, ale najprawdopodobniej już 16 czerwca zostanie ponownie wybrana w czasie nadzwyczajnego zjazdu swojej partii. Jej krytycy uważają jednak, że nie powinna ona kandydować na przewodniczącą, ponieważ skłóciła socjalistów nie tylko z innymi lewicowymi środowiskami, ale również doprowadziła do serii konfliktów wewnątrz własnego ugrupowania.

Największym zaskoczeniem okazał się być wynik DB, które przed wyborami było konsekwentnie pomijane przez większość bułgarskich analityków. Teraz wielu upatruje w tej koalicji głosu zwłaszcza młodych wyborców, mających dosyć sporów pomiędzy centroprawicą i socjalistami. Należy jednak pamiętać, że przy okazji wszystkich ostatnich bułgarskich wyborów pojawiały się ruchy protestu zdobywające dosyć dużą popularność, które ostatecznie rozpadały się po zaledwie kilku miesiącach funkcjonowania.

Kryzys chorwackiej centroprawicy

W Chorwacji po cztery mandaty uzyskały centroprawicowa Chorwacka Wspólnota Demokratyczna (HDZ) i Socjaldemokratyczna Partia Chorwacji (SDP), natomiast po jednym Chorwaccy Suwereniści (HS), Żywy Mur (ZZ), Koalicja Amsterdamska (A) oraz Mislav Kolakušić. Ogółem o dwanaście przysługujących Chorwacji miejsc ubiegały się aż 33 komitety, wśród których znalazły się liczne ugrupowania regionalistyczne oraz reprezentujące mniejszości narodowe. Tak naprawdę od początku było jednak wiadomo, że w wyścigu liczyć będzie się tylko kilka najbardziej rozpoznawalnych komitetów.

Za największego przegranego wyborów powszechnie uznano HDZ. Centroprawica pod przywództwem premiera Andreja Plenkovicia jeszcze kilka miesięcy temu deklasowała swoich konkurentów w sondażach, natomiast ostatecznie zrównała się liczbą miejsc z wychodzącymi z kryzysu socjaldemokratami. Zdaniem komentatorów słaby wynik tego ugrupowania jest rezultatem jego gwałtownej przemiany, w wyniku której nastąpił odpływ narodowo-konserwatywnej części elektoratu. W celu przesunięcia HDZ w kierunku centrum Plenković nie tylko posługiwał się mocno liberalną retoryką, ale zrezygnował także z tradycyjnego startu w ramach szerokiej prawicowej koalicji, dodatkowo marginalizując wewnątrz partii osoby nie pasujące do jego nowej wizji.

W rezultacie działań Plenkovicia po prawej stronie HDZ wyrosła konkurencja w postaci wspomnianego HS, a także nacjonalistycznej koalicji Niezależnych dla Chorwacji (NHR) oraz Chorwackiej Partii Prawa (HSP). Pierwsze z tych ugrupowań przekroczyło próg wyborczy, ponieważ zagospodarowało dotychczasowych wyborców centroprawicy niezadowolonych z ratyfikowania przez nią „Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej” (znanej także jako „Konwencja Stambulska”), która jej zdaniem prowadzi do akceptacji lewicowych postulatów ideologicznych. Koalicji nacjonalistów nie udało się zdobyć odpowiedniej liczby głosów, lecz osłabiła ona centroprawicę głównie odbierając jej głosy weteranów wojny w byłej Jugosławii oraz najradykalniejszych krytyków członkostwa Chorwacji w UE.

Wyborcza wygrana HDZ została tym samym uznana tak naprawdę za porażkę, co tylko wzmocniło wewnętrzną opozycję przeciwko Plenkoviciowi. Na czele krytyków szefa rządu stanął były minister spraw zagranicznych Davor Ivo Stier, nie wykluczając ubiegania się o funkcję przewodniczącego centroprawicy.  Stier uważa bowiem, że partia odwoływała się do nieistniejącego elektoratu, zaś jej podstawowym celem powinno być odzyskanie zaufania wyborców poprzez walkę z korupcją i klientelizmem. Wielu polityków HDZ jest także niezadowolonych z pracy Karlo Resslera, doradcy chorwackiego premiera i twórcy kampanijnej strategii, który od czasu wyborów jest nieuchwytny dla dziennikarzy, a nawet swoich partyjnych kolegów.

Rumuński przewrót

Zupełnie niespodziewanie zakończyło się głosowania w Rumunii, gdzie zwyciężyła Partia Narodowo-Liberalna (PNL), którą będzie reprezentować w Europie dziesięciu europosłów. Drugie miejsce zajęła Partia Socjaldemokratyczna (PSD) uzyskując dziewięć miejsc w Europarlamencie, osiem mandatów przypadło centrowej koalicji Związku Zbawienia Rumunii (USR) oraz Partii Wolności, Jedności i Solidarności (PLUS), natomiast po dwa – socjalliberalnej PRO Romania, konserwatywnej Partii Ruchu Ludowego (PMP) i Demokratycznemu Związkowi Węgrów w Rumunii (UDMR).

Przegrana socjaldemokratów już następnego dnia uruchomiła prawdziwą lawinę, ponieważ sąd ostatecznie skazał ich lidera i przewodniczącego parlamentu, Liviu Dragneę, na trzy i pół roku bezwzględnego więzienia. Od kilku lat wobec polityka toczyło się postępowanie dotyczące nadużywania funkcji w czasie, gdy był on przewodniczącym okręgu Teleorman. To właśnie w celu ochrony Dragnei rządząca lewica chciała złagodzić przepisy antykorupcyjne, które zostały jednak odrzucone przez Rumunów w referendum towarzyszącym wyborom europejskim.

Rumunię czekają więc najprawdopodobniej przedterminowe wybory parlamentarne, ponieważ porażka PSD i skazanie Dragnei wywołało spory wewnątrz ugrupowania. Część jego liderów uważa bowiem, że wszyscy parlamentarzyści socjaldemokratów powinni wziąć udział w głosowaniu nad wotum nieufności dla premier Vioriki Dăncili, podczas gdy ona sama wzywa do bojkotu wniosku złożonego przez ugrupowania opozycyjne. Przeciwnicy obecnej władzy zaczynają się z kolei konsolidować wokół prezydenta Klausa Iohannisa, który zaproponował „pakt na rzecz europejskiego kursu Rumunii”, mający na celu wypracowanie zasad dotyczących walki z korupcją oraz zapewnieniem niezależności sądownictwa.

Żółta kartka dla rządzących w Słowenii

Zupełnie inne nastroje panują wśród słoweńskiej prawicy. Słoweńska Partia Demokratyczna (SDS) startując wraz ze Słoweńską Partią Ludową (SLS) zwyciężyła zdobywając trzy mandaty, natomiast jednego przedstawiciela w Europarlamencie będzie miała chadecka Nowa Słowenia (NSi). Spośród ugrupowań tworzących centrolewicową koalicję rządową próg wyborczy przekroczyły jedynie Lista Marjana Šareca (LMS) oraz Socjaldemokraci (SD), tym samym zdobywając po dwa z łącznie ośmiu miejsc przypadających Słowenii. Spośród współrządzących ugrupowań słabo wypadły Lewica, Demokratyczna Partia Emerytów Słowenii (DeSUS) oraz Sojusz Alenki Bratusek (SAB), natomiast totalną klęskę poniosła Partia Nowoczesnego Centrum (SNC).

Alarmujące dla rządzących wyniki wyborów spowodowały, że Šarec zaczął promować ideę stworzenia wspólnej koalicji w kolejnych wyborach do krajowego parlamentu. Miałyby ją tworzyć ugrupowania należące do Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE)[1]. Propozycja szefa słoweńskiego rządu została na razie sceptycznie przyjęta przez liderów pozostałych partii, ponieważ na początku tego roku on sam miał sprzeciwiać się wspólnemu startowi liberałów do Europarlamentu. To jednak nie oddzielny start był jedną z głównych przyczyn słabych wyników współrządzących ugrupowań, ale coraz częstsze rozbieżności pomiędzy koalicjantami. Są one widoczne zwłaszcza w kontekście kwestii społeczno-ekonomicznych, które najmocniej dzielą liberałów i lewicowców wspierających Šareca, czy w sprawie ewentualnych zmian w ordynacji wyborczej.

Kluczowy dla sukcesu prawicy okazał się z kolei kryzys migracyjny, który od kilku tygodni jest głównym tematem debat w mediach i silnie polaryzuje słoweńską opinię publiczną. Służby coraz gorzej radzą sobie bowiem z osobami nielegalnie przekraczającymi granice, chociaż szef rządu cały czas zapewnia, że sytuacja znajduje się pod kontrolą i nie należy siać niepotrzebnej paniki. Innego zdania są jednak sami Słoweńcy (a zwłaszcza osoby mieszkające przy granicy z Chorwacją), którzy tłumnie przybywali na organizowane przez SDS i SLS wiece przeciwko bierności rządzących.


[1] W kadencji 2019-2024 ugrupowanie to będzie nosić nazwę Renew Europe

Zdjęcie użyte w nagłówku – opracowanie własne