Europa Europa Środkowa i Wschodnia Eurowybory Wybory

Eurowybory 2019: Eurosceptycyzm Grupy Wyszehradzkiej

MAURYCY MIETELSKI

Już przed pięcioma laty największym problemem w państwach Grupy Wyszehradzkiej było niewielkie zainteresowanie wyborami do Parlamentu Europejskiego (PE). Na Węgrzech do urn poszło 28%. uprawnionych do głosowania, w Czechach zaledwie 18%, natomiast Słowacja pobiła niechlubny rekord Unii Europejskiej (UE) ze swoją 13% frekwencją. Tegoroczna kampania wyborcza w tych krajach raczej tego nie zmieni.

Eurosceptyczna przesada?

Bez wątpienia najbardziej sceptyczni wobec UE pozostają Czesi. Według przeprowadzonych w ubiegłym roku badań Eurobarometru, zaledwie 39% z nich pozytywnie ocenia swoje członkostwo we wspólnocie, podczas gdy unijna średnia wynosi blisko 62%. Pod tym względem dużo bardziej prounijni są Węgrzy oraz Słowacy, ponieważ wśród nich przywiązanie do UE deklaruje odpowiednio 60 i 51 procent badanych. Jednocześnie państwa Grupy Wyszehradzkiej należą do czołówki krytyków sposobu funkcjonowania demokracji w UE. Negatywną opinię na ten temat ma po 46% Czechów i Słowaków oraz 43% Węgrów.

Najważniejsze dla wszystkich trzech nacji tematy w kampanii wyborczej oscylują wokół problemów, które według nich nie zostały jak dotąd rozwiązane przez Brukselę. Czesi, Słowacy i Węgrzy wymieniają wśród nich głównie kwestie walki z terroryzmem, imigracji czy wzmocnienia kontroli granic zewnętrznych UE. Jednocześnie społeczeństwa Grupy Wyszehradzkiej należą do najbardziej niechętnych imigrantom w całej Europie. W Czechach blisko 35% badanych nie wierzy w integrację obcokrajowców z resztą społeczeństwa, na Słowacji odsetek ten wynosi 33%, natomiast na Węgrzech już ponad 53%. Prawie dwie trzecie respondentów w tych trzech krajach identyfikuje z kolei imigrację ze wzrostem przestępczości.

Zasadniczo społeczeństwa Grupy Wyszehradzkiej przejawiają niechęć nie tyle do samej UE, ponieważ dostrzegają korzyści płynące z członkostwa w jej strukturach, co do niektórych aspektów jej polityk. Czescy, słowaccy i węgierscy krytycy Brukseli obawiają się zwłaszcza przymusowej relokacji imigrantów, nadmiernej biurokracji, a także centralizmu unijnych instytucji, nie negując chociażby zalet wspólnego rynku. Należy także zauważyć, że jedynie rząd Węgier w sposób ostentacyjny podgrzewa eurosceptyczne nastroje, znajdując się od kilku lat w poważnym sporze z Komisją Europejską (KE).

„Obronimy Czechy”

Dominującym tematem w czeskiej kampanii przedwyborczej stała się kwestia podwójnych standardów, jakie zdaniem tamtejszych polityków mają stosować państwa Europy Zachodniej. Rządzące ANO 2011 pod hasłem „Obronimy Czechy” krytykowało przede wszystkim podwójną jakość żywności, która sprzedawana jest głównie przez niemieckie koncerny dostarczające gorsze produkty na rynek środkowoeuropejski. Przewodniczący ugrupowania i premier Andrej Babiš akcentował ponadto konieczność obrony czeskich interesów na forum unijnych instytucji, sprzeciwiając się obecnej unijnej polityce imigracyjnej.

Tradycyjnie najradykalniejszy program przedstawiła antyimigracyjna partia Wolność i Demokracja Bezpośrednia (SPD) Tomio Okamury. W ostatnich tygodniach chętnie pojawiał się on w towarzystwie polityków z czołowych eurosceptycznych partii, dlatego na zorganizowanej przez niego demonstracji w Pradze pojawili się szefowa francuskich narodowców Marine Le Pen oraz lider holenderskich krytyków islamu Geert Wilders. W trakcie kampanii Okamura akcentował też chęć naśladowania Wielkiej Brytanii, aby Czechy jej wzorem opuściły Wspólnotę Europejską.

Ogółem kampania wyborcza w Czechach po raz kolejny okazała się wyjątkowo niemrawa, dlatego w tamtejszych mediach więcej uwagi poświęcono kwestiom polityki wewnętrznej. Czescy komentatorzy twierdzą wręcz, że niewielkie zainteresowanie PE ze strony społeczeństwa jest całkowicie zrozumiałe, ponieważ czescy europosłowie nie mają siły przebicia, natomiast przedstawiciele tego kraju w najważniejszych unijnych instytucjach nie mogą pozwolić sobie na jawną obronę interesów narodowych.

Cisza na Słowacji

Słowacja najprawdopodobniej pobije swój własny rekord, jeśli chodzi o najniższą frekwencję w wyborach do Europarlamentu. Kampania wyborcza za naszą południową granicą jest właściwie niewidoczna, stąd trudno się dziwić, że ustępujący prezydent Andrej Kiska oraz premier Peter Pellegrini tuż przed jej końcem zaczęli usilnie namawiać Słowaków do głosowania. Obaj politycy przypominali w swoich wystąpieniach o korzyściach płynących z członkostwa w UE, a także wpływie unijnych instytucji na życie zwykłych ludzi.

Ostatnie sondaże są jednak korzystne głównie dla ugrupowań krytykujących Brukselę. Stałym wzrostem poparcia może pochwalić się zwłaszcza radykalnie nacjonalistyczna Partia Ludowa „Nasza Słowacja” (L’SNS), która pod koniec kwietnia wygrała proces przed Sądem Najwyższym i tym samym nie została zdelegalizowana za głoszoną ideologię. Jej przewodniczący Marian Kotleba twierdzi, że Słowacy dzięki temu orzeczeniu nie muszą mieć już obaw przed głosowaniem na jego partię, stąd właśnie możliwość większego oddziaływania na słowacką politykę stała się głównym hasłem jego kampanii.

Pozostałe ugrupowania nie przedstawiły natomiast żadnej konkretnej wizji Europy po tegorocznych wyborach, zaś większość z nich nie jest nawet w stanie określić swojej ewentualnej przynależności do konkretnej europarlamentarnej frakcji. Można jednak zauważyć, że zarówno rządzący Smer, jak i opozycyjną centroprawicę łączy krytyka nadmiernej ich zdaniem biurokracji w instytucjach unijnych, a także akcentowanie konieczności większego skupienia się UE na kwestiach gospodarczych.

Fidesz kontra chadecja

Kampanię przedwyborczą na Węgrzech zdominowała z kolei kwestia przynależności Fideszu do Europejskiej Partii Ludowej (EPP), gdyż ostatecznie został on zawieszony w prawach członka swojej dotychczasowej rodziny politycznej. Działania podejmowane przez premiera Viktora Orbána nie pozostawiają jednak wielkich złudzeń co do przyszłości węgierskiej prawicy, zwłaszcza po wycofaniu jej poparcia dla kandydatury niemieckiego chadeka Manfreda Webera na przewodniczącego KE. Dodatkowo szef Fideszu w trakcie kampanii wyborczej spotykał się głównie z liderami eurosceptyków, wzywając nawet EPP do podjęcia współpracy z włoskim wicepremierem Matteo Salvinim i jego Ligą. Liderzy węgierskiego ugrupowania regularnie krytykują zresztą centroprawicę za jej współpracę z europejskimi socjalistami, którzy ich zdaniem pchają Europę w kierunku katastrofy.

Jednocześnie media sprzyjające węgierskiemu rządowi w dużej mierze wykreowały nowe ugrupowanie, jakim jest Ruch „Nasza Ojczyzna” (MHM) tworzony przez byłych polityków nacjonalistycznego Jobbiku. To właśnie ugrupowanie kierowane przez kontrowersyjnego samorządowca László Toroczkaia najmocniej krytykuje UE, przedstawiając jednocześnie swoją własną alternatywę w postaci „cywilizacji północnej rozciągającej się od Kamczatki po Rejkiawik”. Radykalni nacjonaliści, podobnie jak większość podobnych partii w Europie Środkowo-Wschodniej, krytykują także „kolonizację” tego regionu przez państwa Europy Zachodniej.

Pod tym względem dużo bardziej umiarkowane stanowisko zajmuje Jobbik, który w wyniku współpracy z liberalno-lewicową częścią opozycji przesunął się w stronę centrum. Ugrupowanie już kilka lat temu porzuciło postulat opuszczenia UE przez Węgry, aby zastąpić go hasłem powrotu do koncepcji Europy Ojczyzn polegającej na zawieraniu przez państwa europejskie kompromisów w kwestiach wymagających współpracy międzynarodowej. Nie zmienia to jednak faktu, że nacjonaliści wraz z lewicą wykorzystują kampanię przedwyborczą do celów polityki wewnętrznej. Ponadto widać wyraźnie jak niewielkie pole manewru ma cała opozycja, która mimo deklaracji o współpracy wciąż jest mocno podzielona.

Kampania przed wyborami do PE w państwach Grupy Wyszehradzkiej z pewnością nie należy do najbardziej dynamicznych, i cieszy się raczej marginalnym zainteresowaniem. Czesi, Słowacy i Węgrzy z każdym rokiem utwierdzają się bowiem w przekonaniu, że ich głos w Brukseli nie jest słyszalny, co wpisuje się zresztą w trend ogólnoeuropejski.


Zdjęcie użyte w nagłówku – opracowanie własne