BARBARA MARCINKOWSKA
Pięć lat temu Europejczycy wybierali swoich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego. Przez te lata eurodeputowani z 28 państw współkształtowali unijne prawo i wpływali na scenę polityczną na szczeblu europejskim i w poszczególnych państwach. W maju tego roku wybory odbywają się ponownie, jednak w znacznie zmienionym kontekście międzynarodowym. W ciągu ostatnich pięciu lat Unia Europejska nie tylko musiała zmierzyć się z kryzysem migracyjnym, ale także z pierwszą w historii organizacji decyzją jednego z państw członkowskich o opuszczeniu wspólnoty. Ten kontekst nie pozostaje bez znaczenia dla wyników wyborów zaplanowanych na 23-26 maja.
Wielka Brytania (po raz ostatni) wybiera europosłów
W związku z ustaleniami z 10 kwietnia br., opuszczenie UE przez Wielką Brytanię zostało odsunięte w czasie do końca października 2019 roku, chyba że brytyjski parlament zaakceptuje umowę brexitową przed tą datą. W związku z tą decyzją Wielka Brytania zobowiązała się do przeprowadzenia wyborów do Parlamentu Europejskiego, zaznaczając jednocześnie, że opuszczenie unijnych instytucji pozostaje ostatecznym celem brytyjskiego rządu. Doprowadziło to do sytuacji, w której posłowie wybrani z Wielkiej Brytanii będą pełnić swoje mandaty jedynie przez kilka miesięcy (o ile nie dojdzie do kolejnego przedłużenia). Daje to znaczną przewagę w sondażach ugrupowaniom, które mają wyraźnie zaznaczone stanowisko w sprawie brexitu (za lub przeciw), takim jak UKIP, Brexit Party czy liberałowie i partia Change UK. [1]
Decyzja o opóźnieniu brexitu i zorganizowaniu wyborów w Wielkiej Brytanii bezpośrednio przekłada się na podział mandatów pomiędzy pozostałe państwa członkowskie, gdyż część z nich miała otrzymać dodatkowe miejsca w Parlamencie Europejskim z puli miejsc zwolnionych przez Zjednoczone Królestwo.[2] W sytuacji, gdy Brytyjczycy wybiorą jednak swoich przedstawicieli, dodatkowi posłowie z m.in. Francji, Hiszpanii, Włoch, Irlandii czy Polski pozostaną „w zawieszeniu”, do momentu sfinalizowania brexitu. Warto podkreślić, że o ile w przypadku Polski i kilku innych państw członkowskich jest to jedynie jeden dodatkowy poseł, to Francja i Hiszpania miały zyskać aż po pięć mandatów, Włochy i Holandia po trzy, a Irlandia dwa, co może w znacznym stopniu wpłynąć na wielkość delegacji narodowych z tych państw w poszczególnych europejskich frakcjach.[3]
Wybory do Parlamentu Europejskiego przeprowadzone w Wielkiej Brytanii wpłyną też na układ sił pomiędzy europejskimi frakcjami. Według sondaży skrajnie prawicowa i eurosceptyczna partia Nigela Faraga (Brexit Party), która odłączyła się od wcześniej zarządzanego przez niego UKIP, ma szanse na wprowadzenie największej delegacji do Europarlamentu. W kończącej się kadencji politycy związani z Faragem współtworzyli grupę Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej (EFDD) razem z włoskim Ruchem Pięciu Gwiazd i kilkoma mniejszymi delegacjami. Na początku 2019 roku część posłów zrzeszona w UKIP przeniosła się do grupy Europa Narodów i Wolności (ENF), w EFDD pozostawiając tych, którzy bardziej identyfikowali się z postulatami Faraga niż z oficjalną linią polityki partii. Rozłam ten, choć znaczący na poziomie krajowym (i według sondaży osłabiający UKIP na rzecz Brexit Party) nie ma jednak większego znaczenia na poziomie europejskim, gdyż posłowie wybrani z list obu tych partii zasilą skrzydło eurosceptyczne w PE.
Istotniejszy jest natomiast fakt, że przy ponad 35-proc. poparciu, partie probrexitowe mogą uzyskać ok. 25 z 73 brytyjskich mandatów, znacząco wyprzedzając partie tradycyjne, takie jak współtworząca frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR) Partia Konserwatywna (9% – 6 mandatów), wchodząca w skład ALDE Partia Liberalnych Demokratów (17% – 12 mandatów) czy należąca do grupy socjalistów (S&D) Partia Pracy (15% – 11 mandatów)[4]. Taki podział mandatów nie tylko znacząco osłabi wpływ Brytyjczyków na prace legislacyjne w Parlamencie (przy założeniu utrzymania się koalicji centro-lewicowej, przy dużym udziale ECR w tworzeniu prawodawstwa), ale także frakcje w Parlamencie Europejskim, które w kończącej się kadencji tworzyły koalicję większościową (zwłaszcza S&D). Inną kwestią pozostaje wpływ dyskusji brexitowej na wzrost nastrojów eurosceptycznych w pozostałych państwach członkowskich, które przełożą się na wyniki wyborów w poszczególnych krajach.
Europejskie wybory
Wybory w Wielkiej Brytanii odbywają się już jutro (23 maja), choć na ich ostateczne wyniki będzie trzeba poczekać kilka dni. Tego samego dnia swoich reprezentantów wybiorą też Holendrzy. W piątek 24 maja głosować będą Irlandczycy, w sobotę Słowacy, Czesi, Maltańczycy i Łotysze, a w niedzielę 26 maja – obywatele pozostałych państw członkowskich, w tym Polski.
Według prognoz opracowanych w kwietniu przez Parlament Europejski, skład przyszłej kadencji PE będzie się znacząco różnił od obecnego. Dwie największe frakcje (EPP i S&D) stracą na przewadze w stosunku do pozostałych grup (odpowiednio z 217 do 180 posłów – EPP i z 186 do 149 posłów – S&D, łącznie utrata 74 mandatów). Trzecia co do wielkości grupa ECR straci ok 10 posłów (z 76 do 66 miejsc), tracąc tym samym trzecią pozycję w parlamencie. Nieznacznie zyska za to liberalna ALDE – z 68 do 76 mandatów, przesuwając się na trzecie miejsce. Według tych prognoz najwięcej zyska skrajnie prawicowa ENF (z 37 do 62 mandatów). Trzeba jednak pamiętać, że prognozy przeprowadzane były w kwietniu, jeszcze przed ogłoszeniem przez Matteo Salviniego jego wielkiej prawicowej inicjatywy, w której znaleźć się mogą również niektóre partie zaliczane obecnie do innych frakcji, w tym do ECR. Ponadto sytuacja polityczna w Europie jest dynamiczna i od czasu opublikowania tych prognoz poparcie w sondażach dla poszczególnych partii w różnych krajach mogło się zmienić.
Ostateczny skład Parlamentu Europejskiego zostanie ustalony dopiero w wyniku negocjacji grupowych, które oficjalnie rozpoczną się 27 maja br. w Brukseli (nieoficjalne negocjacje trwają już od kilku tygodni, a nawet miesięcy), kiedy znane już będą rezultaty wyborów w poszczególnych krajach. Pewne tendencje nie mogą być jednak zignorowane.
Chociaż trudno jest ustalić ostateczny skład liczbowy poszczególnych grup parlamentarnych, pewne jest, że partie eurosceptyczne zasilą Parlament Europejski w większym stopniu niż w obecnej kadencji. Ewentualne przetasowania pomiędzy grupami już istniejącymi (np. przewidywane odejście węgierskiego Fideszu od EPP) dodatkowo osłabią największe obecnie frakcje. Ewentualne zasilenie ALDE przez francuskie En Marche! Emmanuela Macrona i brytyjskich Liberalnych Demokratów nie będzie w stanie zrównoważyć przyrostu po prawej stronie sceny politycznej, zwłaszcza że umiarkowanie prawicowi brytyjscy torysi (ECR) nie tracą na rzecz dotychczasowych konkurentów z Partii Pracy (S&D), a właśnie na rzecz brexitowców. Dodatkowo PE mogą zasilić nowe populistyczne ugrupowania z poszczególnych państw członkowskich (m.in. Kukiz’15 czy Konfederacja Korwin-Braun-Liroy-Narodowcy z Polski, Wolność i Demokracja Bezpośrednia z Czech, Jesteśmy Rodziną ze Słowacji czy partia Wola z Bułgarii).
* * *
Tegoroczna oficjalna kampania wyborcza Parlamentu Europejskiego jest prowadzona pod hasłem „Tym razem głosuję” (ang. This time I’m voting). Ma ono na celu zwiększenie frekwencji wśród europejskich wyborców, która od kilkunastu lat nie przekracza 50% i ciągle spada[5]. Niska frekwencja sprzyja natomiast większej reprezentacji ruchów eurosceptycznych, których elektorat łatwiej jest zmobilizować, opierając kampanię wyborczą o hasła negujące potrzebę istnienia UE i krytykujące poszczególne europejskie polityki. Dlatego też zwiększenie frekwencji wśród elektoratu umiarkowanego i centrowego jest tak istotne dla Brukseli. Obserwacje zmian, które dokonały się w ostatnich latach na europejskiej scenie politycznej pod wpływem licznych kryzysów polityczno-społecznych, w tym wzrost popularności ugrupowań skrajnie prawicowych, populistycznych i eurosceptycznych, wydają się potwierdzać tę tezę. Ostateczna jej weryfikacja dokona się natomiast w tegorocznych eurowyborach, które odbywają się w cieniu brexitu i kryzysu imigracyjnego.
[1] Por. M. Makowska, M. Szczepanik, Wybory europejskie w Zjednoczonym Królestwie – implikacje dla równowagi sił w Parlamencie Europejskim, Biuletyn PISM nr 66 (1814)
[2] Więcej w B. Marcinkowska, Jak brexit wpłynie na wybory do Parlamentu Europejskiego?, Biuletyn Analiz CIM nr 13/2019
[3] Przykładowo: Francja ma obecnie 74 posłów, w tym 20 w EPP, 15 w ENF, 12 w S&D, 7 w ALDE, 6 w Zielonych i EFDD, 5 w GUE i 3 niezrzeszonych – pięć dodatkowych mandatów mogłoby znacząco wpłynąć na układ sił pomiędzy poszczególnymi partiami. Irlandia ma obecnie 11 posłów, w tym 4 w EPP i GUE, 1 w S&D, ECR i ALDE, po uzyskaniu 2 dodatkowych mandatów, rozłożenie między partiami zmieniłoby się znacząco, dając dodatkową przewagę dużym delegacjom.
[4] Liczba mandatów jest podana jedynie szacunkowo.
[5] W 2004 roku frekwencja wynosiła 45,5%; w 2009 – 43%, a w 2014 – 42,6%. Źródło: Parlament Europejski, http://www.europarl.europa.eu/elections2014-results/en/turnout.html
Zdjęcie z nagłówka – opracowanie własne
Barbara Marcinkowska – Analityk Centrum Inicjatyw Międzynarodowych. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW (2010), College of Europe (2013) i Ecole nationale d’administation (2019). W 2009 roku stypendystka programu Erasmus w SciencesPo Paris. Doświadczenie zawodowe zdobywała w Ambasadzie RP we Francji, Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju, Międzynarodowym Przeglądzie Politycznym, Instytucie Sobieskiego oraz w Parlamencie Europejskim. Zainteresowania badawcze: Unia Europejska, polityka bezpieczeństwa, Francja.