MIKOŁAJ HAICH
Brazylia to największy kraj Ameryki Południowej, który zarazem od kilku dziesięcioleci konsekwentnie pnie się pod górę we wszelkich sondażach gospodarczych. Nie przypadkowo zasłużył on na akces do semi-ekskluzywnego grona gospodarek BRIC – szybko rozwijających się, przyszłych tygrysów gospodarczych, uwzględniających również Rosję, Indie i Chiny. Choć model BRIC stracił ostatnio na znaczeniu, nie ulega wątpliwości, że przed Brazylią rysuje się optymistyczna przyszłość. W tym roku będzie gościł u siebie piłkarzy z całego świata, dzięki czemu od wielu miesięcy trwa modernizacja nie tylko infrastruktury sportowej, ale i bazy turystycznej, hoteli, lotnisk, muzeów. To może pozwolić podnieść Brazylię z przejściowej stagnacji – rok 2013 być czwartym rokiem niskiego wzrostu, inflacja sięgnęła 6%. Brazylia odzyskuje też powoli zaufanie rynków, choć ranking S&P plasuje ją na poziomie wiarygodności BBB-. Jeżeli te przejściowe problemy zostaną rozwiązane, prezydent Dilma Rousseff ma duże szanse wygrać w najbliższych wyborach, które odbędą się 5 października.
Chwilowo sondaże dają jej bezpieczną przewagę nad konkurentami – według danych z 5 kwietnia br. cieszy się ona 38% poparciem, senator Aecio Neves dysponuje 16% głosów, gubernator stanu Pernambuco Eduardo Campos, startujący wspólnie ze znaną w kraju aktywistką ekologiczną Mariną Silvą zbiera 10%. Według ekspertów, jedynym nieprzewidywalnym elementem, który może zachwiać tę przewagę byłoby pozbawienie urzędu Nicolasa Maduro, prezydenta Wenezueli, który od połowy lutego br. zmaga się z falą protestów.
Brazylia i jej niespokojni sąsiedzi
Brazylia, przez lata rządzona była przez autorytarne, populistyczne i wojskowe rządy, które ustąpiły władzy dopiero w 1985. Kolejni prezydenci odmawiali jednak aktywnej polityki zagranicznej, Brazylia skupiała się na rozwoju własnej wewnętrznej sytuacji ekonomicznej.
Liczne zamachy i przewroty wojskowe wśród sąsiadów (Brazylia graniczy aż z dziesięcioma krajami) przekonały jednak biernie przyglądającego się dotąd regionalnego giganta do większej aktywności. W swoim podejściu do sąsiadów, Brazylia preferowała w takich sytuacjach zachowanie status quo, uznając wiele przewrotów wojskowych za nielegalne, nawet jeśli były one odbierane pozytywnie przez innych aktorów stosunków międzynarodowych. Emblematycznym przykładem jest obalenie prezydenta Manuela Zelaya w Hondurasie w 2013 roku. Ponieważ Zelaya był lewicowym politykiem, Stany Zjednoczone dość szybko uznały nowego przywódcę, Roberta Michelettiego. Brazylia nie wyraziła jednak zgody na ten akt hipokryzji, a na znak solidarności zapewniła Zelaya’i schronienie w swojej ambasadzie.
Podobny scenariusz miał miejsce podczas innych puczów, m.in. w Paragwaju (1996 i 2012), Boliwii (2003), Ekwadorze (2005), Haiti (1994), a także, co istotne, w Wenezueli w 2002. Przeprowadzony wówczas pucz zdjął tymczasowo z urzędu prezydenta Hugo Chaveza, przywódcę Rewolucji Boliwariańskiej i lewicowego populistę uwielbianego przez masy. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, które skwapliwie zaakceptowały nowego kandydata Pedro Carmonę, Brazylia aktywnie działała na rzecz przywrócenia Chaveza do władzy.
Ewolucja podejścia Brazylii w ciągu ostatnich trzydziestu lat to zwrot od nieinterwencji, pierwotnie rozwiniętej przez ruch państw niezaangażowanych do bardziej proaktywnej, mieszanej formy. Bliżej jej do propagowanego przez afrykańskich przywódców i Unię Afrykańską podejścia „nie-obojętności” (non-indifference) – co skłania brazylijskich przywódców do interwencji dyplomatycznej w przypadkach rażącego naruszenia standardów demokratycznych.
Demokracja niejedno ma imię
Stosunek Brazylii do demokracji jest dość odmienny od tego propagowanego przez Stany Zjednoczone. Mniej mamy tu do czynienia z mesjanizmem i z Wilsonowskim agresywnym liberalizmem, a więcej z pragmatycznym założeniem, że z krajami demokratycznymi łatwiej będzie się porozumieć zarówno w sferach politycznych, jak i gospodarczych. Brazylia nie chce być postrzegana jako imperialistyczna siła narzucająca system polityczny sąsiadom – co jest główną przyczyną anty-amerykanizmu w tej części globu. Wielki brat z Ameryki Północnej aż nazbyt często destabilizował warunki w krajach Ameryki Łacińskiej w imię forsowania idei demokratycznego społeczeństwa narodów.
Brazylijskie podejście do demokracji jest bardziej zniuansowane. Nie narzucając wprost swojego modelu systemu politycznego, Brazylia dąży do tego, aby kraje powoli przyjęły jego zasadność. Udało się brazylijskim politykom doprowadzić do dopisania wzmianki o demokracji w karcie Organizacji Państw Amerykańskich (OAS, Organization of American States), bez głoszenia jej prymatu nad rządami autokratycznymi. Brazylia zamiast promocji demokracji raczej hołduje na arenie międzynarodowej takim wartościom jak dobre rządzenie, czy przejrzysta polityka rządowa.
Lewicowi przyjaciele
Trudno powiedzieć, na ile interwencja po stronie Chaveza w 2002 przyczyniła się do tej sytuacji, ale w ostatnich latach przyjaźń między Wenezuelą a Brazylią rośnie w wymiernych liczbach. Za prezydentury poprzednika Rousseff, lewicowego Ignacio Lula da Silvy – ich wymiana handlowa skoczyła z 800 mln w 2003 do 5 mld dolarów w 2011 roku. Wenezuelskie przedsiębiorstwa państwowe mają zaciągnięty w brazylijskich spółkach dług na 2,5 mld USD. Co więcej, aż 70% importu żywności dla Wenezueli pochodzi z Brazylii, kraje rozpoczęły też aktywną współpracę polityczną – w 2005 podpisano strategiczne porozumienie, od 2007 odbywają się kwartalne spotkania głów obydwu państw.
Oba kraje łączy nie tylko 2,2 tysiące kilometrów granicy. Prezydenci postrzegają siebie jako walczących z biedą i bezrobociem przywódców swoich narodów. Mają też wspólne cele geopolityczne, dążąc do korzystnego położenia w silnych ugrupowaniach regionalnych. Od paru lat Stany Zjednoczone promują Partnerstwo Pacyfiku (TPP, Trans-Pacific Partnership), z kolei Brazylia i Wenezuela rozwijają Unię Narodów Południowoamerykańskich (UNASUR, Unión de Naciones Suramericanas). Dążeniem obydwu krajów jest minimalizacja wpływu aktorów spoza kontynentu – Brazylia ma prawie tę samą powierzchnię co Stany Zjednoczone i można podejrzewać, że jej ambicje regionalne również zmierzają do tego poziomu.
Rewolucja przeciw rewolucji
Hugo Chavez zmarł w 2013 roku, schedę po nim przejął Nicolás Maduro – dotychczasowa prawa ręka wodza, posłuszny, ale pozbawiony charyzmy wykonawca i kontynuator Rewolucji Boliwariańskiej w kraju. W niecały rok po objęciu przez niego urzędu przez kraj przetacza się jednak fala protestów – mających swoje źródło w andyjskich zachodnich rubieżach kraju, szybko rozprzestrzeniają się na większość ośrodków miejskich. Protestują głównie młodzi ludzie. Jeden z liderów manifestacji – Leopoldo López – trafia wkrótce do więzienia. Protestujący budują barykady, Maduro wysyła siły rządowe do tłumienia zamieszek, do końca marca ginie ponad trzydzieści osób. Społeczność międzynarodowa potępia użycie przemocy przez prezydenta, choć nie nawołuje otwarcie do jego ustąpienia.
Reakcja na protesty ze strony Brazylii była nad wyraz stonowana. Minister Spraw Zagranicznych Luiz Alberto Figueiredo zachęcił protestujących, aby usiąść przy jednym stole z Maduro i znaleźć rozwiązanie problemu, czego otwarcie odmówił jeden z liderów opozycji, Henrique Capriles. Udało się również napisać trzy komunikaty, jeden w imieniu UNASUR, drugi Mercosur (Mercado Común del Sur), w końcu ostatni w ramach organizacji CELAC (Comunidad de Estados Latinoamericanos y Caribeños). Żaden jednak nie zawierał konkretów, co przyznał nawet były prezydent brazylijski Fernando Henrique Cardoso (rządził w latach 1995-2003).
Poparcie dla Maduro nie jest tak bezgraniczne jak w Nikaragui i Argentynie. Prezydent tej ostatniej, Cristina Fernández de Kirchner uważa protestujących za radykalną prawicę i obawia się rozlania agresywnych protestów poza Wenezuelę – tym mocniej popiera więc Maduro. Podejście Brazylii jest bardziej wyważone, choć obalenie Maduro nie jest rozpatrywane jako realne wyjście z sytuacji.
Wakat na stanowisku policjanta
W 2010 roku Barak Obama zachęcał rosnące demokracje do większej partycypacji słowami: “ceną naszej własnej wolności jest dążenie do wolności innych”. Mimo rozbieżnych czasami poglądów, na aktywności Brazylii USA może jedynie zyskać. Od czasu rozwoju techniki wydobycia gazu łupkowego, Ameryka jest mniej zależna od tego regionu. W konsekwencji mniej zależy jej na utrzymaniu nad nim kontroli, a bardziej na przekazaniu zadań “policyjnych” innym regionalnym mocarstwom. Brazylia wydaje się naturalnym partnerem. Stonowane podejście brazylijskich polityków może złagodzić kryzys – Maduro tylko czeka na sankcje gospodarcze ze strony Stanów Zjednoczonych, żeby uznać protesty za podsycane wyłącznie przez amerykański imperializm. Planował on wykorzystać spotkanie przywódców kontynentu w Chile podczas zaprzysiężenia prezydent Michelle de Bachelet, aby zebrać poparcie UNASUR dla swojego rządu. Chociaż podobny akt został podpisany w kwietniu 2013, kiedy Maduro wygrał wybory prezydenckie, tym razem UNASUR nie zdecydował się współpracować, a sama Rousseff wróciła do kraju tuż po zakończeniu ceremonii. Dogadać się z brazylijskimi politykami nie będzie wenezuelskiej władzy aż tak łatwo.
Brazylia wydaje na cele wojskowe jedynie 1,3% PKB, ale jej polityka zagraniczna i dyplomacja ma warunki do nabrania rozpędu w najbliższych latach. Kryzys w Wenezueli jest probierzem gotowości Brazylii do stawienia czoła wyzwaniom globalnym jako jeden z głównych decydentów. Obecnie mało który dyplomata krajów ościennych uczy się portugalskiego – bardziej w modzie są francuski, angielski, niemiecki. To może już wkrótce ulec radykalnej zmianie.
Mikołaj Haich – współpracownik CIM, absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie i Grand Valley State University w Michigan. Obecny członek Forum Młodych Dyplomatów, współpracuje ponadto z Portalem Spraw Zagranicznych. Interesuje się głównie Bliskim Wschodem, geopolityką i relacjami chińsko-japońskimi.