Ameryka Północna Bezpieczeństwo Bezpieczeństwo międzynarodowe Europa Europa Środkowa i Wschodnia Stany Zjednoczone Ukraina

Na tylnym siedzeniu: Stany Zjednoczone wobec rewolucji na Ukrainie

ALEKSANDER SIEMASZKO

Przedstawiając politykę Waszyngtonu wobec toczącego się w 2011 roku konfliktu w Libii, prezydent Barack Obama użył formuły „przywództwa z tylnego siedzenia” (leading from behind). W przypadku rewolucji nad Dnieprem wyraźnie widać, że Biały Dom z zadowoleniem przyjął możliwość zajęcia tylnego siedzenia. Otwarte pozostaje pytanie,  czy z tej pozycji można sprawować efektywne przywództwo, a nawet to, czy owego przywództwa ktoś w ogóle wyczekiwał.

Ukraina w polityce zagranicznej USA po zimnej wojnie

Opisując stosunek USA do wydarzeń mających miejsce za naszą wschodnią granicę pamiętać należy o znaczeniu, jakie ma Ukraina dla interesów amerykańskich. A jest ono stosunkowo niewielkie. W ciągu ostatniego dwudziestolecia Waszyngton zaangażował się w Ukrainę z pełną mocą dwukrotnie – raz, mając na celu likwidację posowieckiego arsenału nuklearnego, natomiast po raz drugi w latach 2004 – 2008, kiedy to Kijów stał się elementem agendy demokratyzacyjnej rządzących wówczas w USA Republikanów.

Wydaje się, że można nakreślić minimalne i maksymalne oczekiwania Waszyngtonu wobec Ukrainy. Plan minimum oznacza utrzymanie takiej formy państwowości nad Dnieprem, która nie byłaby czynnikiem destabilizującym region. Tymi oczekiwaniami kierował się prezydent George H. Bush nawołując Ukraińców do pozostania w ramach ZSRR. Bush czynił to jeszcze w sierpniu 1991 roku – po rozpadzie Układu Warszawskiego i RWPG, na cztery miesiące przed przyjęciem przez Rosję, Białoruś i Ukrainę Układu z Białowieży. Amerykanie obawiali się, że deklaracja niepodległości Ukrainy wywołałaby brutalną reakcję wielkoruskich sił wewnątrz KPZR i Armii Czerwonej. Drugim czynnikiem warunkującym ostrożność Waszyngtonu była kwestia broni nuklearnej. Po rozpadzie ZSRR w grudniu 1991 r. kwestia ta stała się najważniejszym elementem stosunków amerykańsko – ukraińskich. Kijów dążył do wykorzystania broni jądrowej jako karty przetargowej wobec Waszyngtonu i Moskwy, pragnąc zabezpieczyć swoją nowo uzyskaną niepodległość, jak też i otrzymać finansowe wsparcie mające poprawić trudną sytuację gospodarczą kraju. Z perspektywy czasu należy uznać, że oba cele zostały osiągnięte. Przyjęta w 1992 r. ustawa Nunna-Lugara (tzw. Program Kooperatywnego Zmniejszania Zagrożeń) zakładała przyznanie pomocy finansowo – technicznej dla Ukrainy, Kazachstanu i Rosji w celu zabezpieczenia i likwidacji części posowieckiego arsenału nuklearnego. Niepodległość, suwerenność i integralność terytorialna Ukrainy zostały z kolei zagwarantowane Trójstronnym Oświadczeniem prezydentów USA, Ukrainy i Rosji w 1994 r.

Podejście maksymalistyczne – notabene tożsame z polską polityką wobec Ukrainy – zakładało umocnienie związków tego kraju z Zachodem i jednoznaczne opuszczenie przezeń rosyjskiej strefy wpływów. Politykę tę Waszyngton próbował prowadzić bez większych efektów już w latach dziewięćdziesiątych w czasie, gdy ekipa Leonida Kuczmy wykonywała deklaratywne gesty wobec Sojuszu Północnoatlantyckiego, ale impetu nabrała dopiero dzięki Pomarańczowej Rewolucji. Zarówno administracja George’a W. Busha jak i Kongres potępiły próby fałszowania wyborów, uznając, że nie spełniły one minimalnych standardów OBWE. Waszyngton wysłał czytelny sygnał, że siłowe stłumienie protestów nie pozostanie bez wpływu na stosunki ukraińsko – amerykańskie. Po wyborze na prezydenta kandydata „pomarańczowych”, Wiktora Juszczenki, Waszyngton parł do wzmocnienia współpracy między NATO a Ukrainą (regulowanej umową z 1997 r.) i zwiększył pomoc finansową dla Kijowa. Ta ostatnia jednak wciąż tylko nieznacznie przekraczała 100 milionów dolarów rocznie – nie była to suma, która mogła by świadczyć o priorytetowej pozycji Ukrainy. Z drugiej strony, Ukraina stała się najważniejszym partnerem Sojuszu w ramach Partnerstwa dla Pokoju i po dziś dzień pozostaje jedynym państwem spoza NATO, które brało udział we wszystkich misjach pokojowych Sojuszu. Apogeum zbliżenia ukraińsko – amerykańskiego przypada na szczyt NATO w Bukareszcie w 2008 r., kiedy to Polska i USA przeforsowały zapis w końcowej deklaracji o przyszłym członkostwie Ukrainy i Gruzji w Sojuszu. W 2010 r., po objęciu władzy nad Dnieprem przez „niebieskich”, cel członkostwa w NATO został oficjalnie usunięty ze strategii bezpieczeństwa Ukrainy. Wobec słabego poparcia społecznego dla tej idei oraz trudnego położenia geopolitycznego Kijowa trudno oczekiwać, by polityka ta mogła się zmienić nawet po obaleniu Janukowycza.

Ostrożność Obamy

Postawmy sprawę jasno – Baracka Obamę polityka zagraniczna nie interesuje. Po objęciu prezydentury musiał zmagać się ze skutkami kryzysu finansowego i uniknąć długotrwałej recesji. Do zrealizowania ma szeroko zakrojony liberalny (w rozumieniu anglosaskim) program gospodarczy i społeczny, którego sztandarowym elementem być tzw. Affordable Care Act, w planach zaś pozostają reforma imigracyjna, czy też podniesienie płacy minimalnej. Polityka zagraniczna była ważna o tyle, o ile było to konieczne, w szczególności zaś wtedy, kiedy polegała na gaszeniu pożarów wywołanych przez neokonserwatywna politykę Busha juniora. W pozostałych kwestiach Obama z radością oddaje stery dyplomacji swym Sekretarzom Stanu – Hillary Clinton (która forsowała tzw. „zwrot ku Azji”) i Johnowi Kerry’emu (dla którego priorytetem wydaje się Bliski Wschód). Wobec Rosji zastosowano strategię „resetu” by pozyskać Kreml do współpracy tam, gdzie jest to konieczne (m.in. Afganistan, Iran). Na takiej liście priorytetów dla Europy Środkowo – Wschodniej nie było miejsca, co zresztą stało się przyczyną pewnych napięć.

Z perspektywy czasu coraz wyraźniej widać, że amerykańsko – rosyjski „reset” nie udał się. Odejście „liberalnego” Medwiediewa, spory na tle Arabskiej Wiosny i interwencji NATO w Libii, wreszcie wojna domowa w Syrii poróżniły Moskwę i Waszyngton. W tym kontekście zaangażowanie USA w rewolucję na Ukrainie nie powinno dziwić. Mimo wysiłków zmierzających do poprawy stosunków amerykańsko – rosyjskich, Moskwa nie zaprzestała odgrywania tzw. „psui” (spoiler) wobec amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. Waszyngton stał się więc skłonny porzucić minimalistyczną politykę względem Europy Środkowo – Wschodniej i w większym stopniu uwzględniać geopolityczną wrażliwość swoich sojuszników oraz wykorzystać nadarzającą się szansę na „wyłuskanie” Ukrainy z rosyjskiej strefy wpływów.

Nie oznacza to jednak porzucenie przez administrację Obamy zachowawczego (by nie powiedzieć kunktatorskiego) charakteru amerykańskiej polityki. USA – podobnie jak europejscy partnerzy Ameryki – są przede wszystkim zainteresowane zapewnieniem stabilności w regionie, niedopuszczeniem do rozpadu Ukrainy i powtórką scenariusza jugosłowiańskiego. Z udostępnionych przez media nagrań wynika, że amerykańscy dyplomaci tonowali radykalizm opozycji. Waszyngton zaangażował się w próby rozwiązania kryzysu nad Dnieprem wespół z Rosją, a przynajmniej czynił starania, by Władimir Putin nie uważał, że zaangażowanie Zachodu na Ukrainie wymierzone jest przeciw niemu. Stanowisko takie współbrzmi z nawoływaniami wielu ekspertów, w tym Zbigniewa Brzezińskiego, o konieczności włączenia Moskwy w rozmowy na temat przyszłości Europy Wschodniej.

Stabilizacja z zewnątrz

Ostrożność Obamy wydaje się bardziej zrozumiała, gdy spojrzy się na ograniczone instrumentarium, jakim dysponują USA wobec Ukrainy. Ewentualne sankcje gospodarcze, m.in. restrykcje eksportowe, nałożone na Kijów przez Waszyngton nie miałyby większego wpływu na ukraińską gospodarkę, o ile nie zostałyby skoordynowane z analogicznym działaniem Unii Europejskiej. Wymiana gospodarcza między USA a Ukrainą pozostaje, z wyjątkiem sektora energetycznego, niewielka. Potencjał nacisku politycznego, jak chociażby zawieszenie współpracy NATO – Ukraina jest wciąż mały. Sankcje wymierzone w konkretne osoby odpowiedzialne za przemoc stosowaną przez Berkut i oddziały MSW są trudne do przeprowadzenia, a jednocześnie ukraińscy politycy i oligarchowie zdolni byliby ich w dużej mierze uniknąć. Przy tych teoretycznych rozważaniach nie można też zapominać o tym, że zarówno UE jak i USA unikały wprowadzania jednoznacznych sankcji, by nie dopuścić do coraz większego uzależnienia ekipy Janukowycza od Moskwy.

Nawet w przypadku tak medialnego konfliktu, jakim była (jest?) rewolucja na Ukrainie, wobec stosunkowo niskiego poziomu stosowanej przemocy trudno jest zmobilizować amerykańską opinię publiczną. Do podjęcia przez Waszyngton zdecydowanych działań wzywali politycy tacy jak John McCain, mający opinię „interwencjonistów”; ich apele spotkały się z rytualnymi deklaracjami administracji Obamy o „zaangażowaniu USA w rozwiązywanie problemu” oraz o „wysyłaniu jasnego sygnału o niedopuszczalności stosowania przemocy i ochrony terytorialnej integralności Ukrainy przez wszystkie strony” (czyt. Moskwę).

Kryzys i rewolucja na Ukrainie jest problemem europejskim. Musi być rozwiązany, w pierwszej kolejności, przez samych Ukraińców. Konstruktywną rolę może odegrać Unia Europejska; misja Sikorskiego, Fabiusa i Steinmeiera udowodniła, że mimo początkowych wahań UE jest zdolna do wywierania wpływu na swe peryferia. Rosja, zachowująca znaczne wpływy nad Dnieprem, będzie  musiała być włączona w dialog z Kijowem i Brukselą. Trudno jednak spodziewać się, że reżim Putina będzie  chciał odegrać jakąkolwiek pomocną rolę. W porównaniu do wyżej wymienionych podmiotów, Stany Zjednoczone pozostają ważnym, ale jednak zewnętrznym obserwatorem wydarzeń.  Na sytuację na Ukrainie oddziałują przede wszystkim pośrednio – poprzez działalność dziesiątek organizacji pozarządowych, które uzyskują finansowe wsparcie USA.

Kluczowym zadaniem administracji Obamy powinno być nakreślenie jasnych i nieprzekraczalnych dla Moskwy linii – zdecydowany sprzeciw wobec potencjalnej interwencji militarnej czy wsparcia ruchów odśrodkowych przez Rosjan. Wydaje się, że taka ograniczona i „defensywna” rola USA jest zgodna z ostrożnym temperamentem Obamy i globalnymi priorytetami Waszyngtonu. Jest to jednocześnie strategia jednoznacznie korzystna dla wszystkich zainteresowanych stron, które przynajmniej w warstwie deklaratywnej nie są zainteresowane dalszą destabilizacją sytuacji w regionie.


Aleksander Siemaszko – Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego (2012) i College of Europe (Department of EU International Relations and Diplomacy) w Brugii (2013). Stypendysta na Northeastern Illinois University w Chicago i Sciences-po Paris. Współpracował z Portalem Spraw Zagranicznych, w latach 2011 – 12 był redaktorem naczelnym działu Ameryka Północna psz.pl. Pracuje i mieszka w Brukseli.


Przeczytaj też:

A. Sęk, From Russia with Love? Russian perspective on the conflict in Ukraine

M. Makowska, „Na deser, pod cokołem bez Lenina” – czyli Polska wobec Ukrainy

K. Libront, Stanowisko Niemiec wobec kryzysu na Ukrainie

Q. Genard, The Ukrainian lady declined to dance with the European partner: last tango for the EU’s Eastern Partnership?

A. Sęk, Ukraina znowu na rozdrożu, czyli „Co z tą Ukrainą?” 2

J. Brzeszczak, Ukraina po wyborach