Bezpieczeństwo Bezpieczeństwo międzynarodowe Bliski Wschód Dyplomacja ONZ Polska Społeczeństwo Stany Zjednoczone

Syria: pytania do świata, pytania do siebie…

ANITA SĘK
tyglobalist.org
tyglobalist.org

Sobota 31 sierpnia, 6:30 rano, wyjeżdżam samochodem w długą trasę z Brukseli do Warszawy. Moim towarzyszem podróży jest osoba o kompletnie odmiennych od moich poglądach na niektóre sprawy polityczne. Za chwilę atmosfera zrobi się gorąca… Belgijskie radio zapowiada na dziś decyzję amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy ws. interwencji w Syrii. Chcąc, nie chcąc, wywiązuje się między nami dyskusja. Zupełnie nieprowokacyjnie – wydaje mi się – zaczynam, mówiąc o trudnym wyborze, jaki stoi przed prezydentem Obamą. Kiedy został wybrany na głowę państwa obiecał zakończenie wojen, które tak bardzo zaciążyły na wizerunku USA (Afganistan, Irak) oraz wykluczył jakiekolwiek amerykańskie interwencje na Bliskim Wschodzie. Prezydent Obama od początku swojej kadencji promował również dyplomację jako jedyny instrument zaprowadzenia międzynarodowego ładu – na “dobry początek” otrzymał nawet Pokojową Nagrodę Nobla. Z drugiej strony, postawiony został dziś przed koniecznością decyzji czy zaprzepaścić swoje wartości celem odpowiedzi na nawoływania ekspertów o spełnienie obowiązku interwencji USA po przekroczeniu przez prezydenta Syrii Bashada Assada tzw. ‘czerwonej linii’, czyli domniemanego użycia przez niego broni chemicznej wobec własnej ludności…

Nie mogłam jednak kontynuować wywodu, gdyż mój towarzysz nie wytrzymał i przerwał mi z goryczą w głosie: – Jakim obowiązkiem?! I skąd masz informacje, że ten chemiczny atak to na pewno Assada sprawka a nie rebeliantów?! Znowu ‘policjant świata’ wielkie USA wkracza do akcji niosąc kaganek wolności, sprawiedliwości i pokoju do kraju, którego postępowanie nie podoba się części społeczności międzynarodowej (w tym USA). Za mało jeszcze zrobili bałaganu w Afganistanie, Iraku, Libii? Na Bałkanach? Bośnia i Hercegowina nadal się nie może pozbierać, a napięcia na linii Belgrad-Prisztina wcale nie zmalały pomimo wynegocjowanego przez UE porozumienia. Nieingerencja w wewnętrzne sprawy państwa i jego niezawisłość terytorialna stanowią fundament prawa międzynarodowego i nikt nie może go naruszać – zwłaszcza bez zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ. A już tym bardziej nie mają do tego prawa USA, które tak bardzo skompromitowały się w ostatnich latach!

Rola USA wg niektórych, w tym mego towarzysza podróży
Rola USA wg niektórych, w tym mego towarzysza podróży

Po wymianie poglądów i argumentów kompromisu jednak nie osiągnęliśmy. Po południu radio tym razem niemieckie podało informację, że prezydent Obama zadecydował o poddaniu wniosku o interwencję w Syrii pod debatę Kongresowi. Ostateczna decyzja zapaść ma za kilka dni.  Dzięki temu dyskusyjnemu doświadczeniu upewniłam się w przekonaniu, jak skomplikowana jest sprawa Syrii. Nie jesteśmy nawet w stanie ocenić, co tak naprawdę wiemy, a co nam się tylko wmawia. Jak np. to zdjęcie użyte przez sekretarza stanu USA Johna Kerry’ego, mające obrazować tragedię z 21 sierpnia br. w Syrii, a pokazujące w istocie… ofiary wojny z Irakiem w 2003:

syria2
photo Marco Di Lauro, www.marcodilauro.com

Sparzeni nieudolnymi eksperymentami ostatnich lat, jesteśmy dziś ostrożniejsi i wiemy, ze droga do pokoju nie wiedzie tylko przez oręż, ale że niezbędne są cywilne programy budowania dialogu i zaufania między walczącymi stronami. Wojna domowa w Syrii trwa od 2011 roku; od dwóch i pół roku co jakiś czas migają nam w Internecie przerażające zdjęcia i dane z ogarniętego walkami rebeliantów z armią syryjska kraju. 2 mln ludzi – czyli tyle, ile zamieszkuje Warszawę! – opuściło już Syrię, i każde 5 tysięcy robi to każdego dnia. Ilu ludzi zostało zabitych – brak danych. Drastyczne obrazy, do których się tak po prostu przyzwyczailiśmy i zdjęcia, na których okropność zdążyliśmy się uodpornić. Według słów Antonio Guterresa, Wysokigo Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR), „Syria stała się wielką tragedią tego wieku, haniebną katastrofą humanitarną” i nawet hollywoodzka aktorka, specjalna wysłanniczka UNHCR Angelina Jolie widzi, że świat jest „podzielony w tragiczny sposób” w sprawie sposobu przerwania konfliktu.

Niemniej, negatywny wynik głosowania w brytyjskiej Izbie Gmin, który angielscy komentatorzy określili mianem „szokującego i zawstydzającego”, świadczy o tym, że boimy się interwencji. Ale czego tak naprawdę się boimy? Kosztów, w aktualnie wrażliwej ekonomicznie sytuacji post-kryzysowej niepewności? Jednak to nie brytyjscy politycy, ani nawet rosyjscy czy chińscy liderzy są odpowiedzialni za to, że nie możemy wypracować kompromisu w sprawie Syrii.

To my wszyscy jesteśmy odpowiedzialni, my jako członkowie społeczności międzynarodowej. Haniebny jest dzisiejszy system współpracy międzynarodowej zinstytucjonalizowany w postaci ONZ, który nie potrafi odpowiedzieć na tak straszną katastrofę. Haniebny, bo nie tylko nie działa na rzecz znalezienia rozwiązania, ale wręcz je blokuje. Rosja i Chiny to dwóch z pięciu stałych członków RB ONZ, którym kilkadziesiąt lat temu, w zupełnie innej i dziś już nieprzystającej do rzeczywistości sytuacji międzynarodowej, przyznano prawo weta, i które nie zgadzają się na żadne rezolucje. Syria to ‘ostatni niezatapialny lotniskowiec’ Rosji, zaś zakaz interwencji jest dla Chin potwierdzeniem o nieingerencji w sprawy wewnętrzne. Jeśli interesy tych państw są dla nich ważniejsze niż ludzkie cierpienie, to to właśnie one powinny być przede wszystkim obarczane winą za trwający konflikt i jego kolejnymi ofiarami. Z drugiej jednak strony, aktywność społeczności międzynarodowej nie może być paraliżowana w obliczu tego typu tragedii. Jeśli przytaczamy zasadę integralności terytorialnej, dlaczego zapominamy o ‘odpowiedzialności za ochronę’ (responsibility to protect)? W geopolitycznych grach – kto? z kim? przeciw komu? i dlaczego? – my, politolodzy – zapominamy się tak dalece, ze tracimy z oczu najważniejsze: że tam daleko, prawie dwa tysiące mil od Warszawy, ludziom odbiera się ich podstawowe prawa: do życia, do życia wolnego od groźby śmierci, do życia godnego. Prawa zawarte w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i konwencjach genewskich o ochronie ofiar wojny, przyjętych – trudno zapomnieć – po okropnościach dwóch wojen światowych. Warto w tym kontekście oraz w świetle zapowiedzi polskiego rządu o nieudzieleniu nawet politycznego wsparcia jakiejkolwiek formie interwencji, przypomnieć polskie działania na forum ONZ na rzecz rozbrojenia liczone w dekadach, ukoronowane uchwaleniem w latach 90. Konwencji o zakazie broni chemicznej, której stroną jest 189 państw, ale nie Syria.

A wiec powinniśmy interweniować? Szczerze mówiąc, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Męczy mnie bowiem kilka wątpliwości:

Po pierwsze, jak interweniować w kraju, który pod względem zróżnicowania ludnościowego (kilkadziesiąt plemion, grup etnicznych, wyznań religijnych) oraz stopnia postępu fanatycznych islamistów, nie ustępujących armii syryjskiej pod względem dokonywanych zbrodni, wobec chociażby chrześcijan, może okazać się pułapką na miarę Afganistanu?

Po drugie, po czyjej stronie interweniować? Wspomnianych islamskich rebeliantów, których celem po przejęciu władzy może być kontynuowanie czystek etnicznych na grupach społecznych popierających alawitów i reżim Assada oraz zaprowadzenie prawa szariatu i utworzenie islamistycznego państwa? Czy rebelianci będą w ogóle w stanie stworzyć państwo, czy po usunięciu Assada pogrążą się w kolejnej wojnie, tym razem między swymi odłamami o władzę, dokonując jeszcze straszniejszych rzeźni? Wsparcie Assada przez Zachód zostało już dawno wykluczone, ewentualne potwierdzenie użycia przez niego broni chemicznej tylko to utwierdzi, jest on natomiast dalej otwarcie popierany przez Rosję. Czy można interweniować, nie opowiadając się po żadnej ze stron? Skupić się tylko na wyeliminowaniu składów broni chemicznej, a następnie wycofać się z dalszych walk i czekać na rozwój sytuacji? Jak miałyby jednak wyglądać stosunki świata z Syrią w momencie, gdy jedna ze stron w końcu przechyli szalę zwycięstwa?

To pytanie wiąże się z tym, jak należy interweniować? Czy takie chirurgiczne uderzenie się powiedzie? Czy wiemy dokładnie, gdzie znajdują się wszystkie składy broni chemicznej? Czy taki udział ma w ogóle sens i czy wystarczy, by przerwać konflikt? Czy nie powtórzą się nieudolne naloty na Belgrad, w wyniku których trafiono szpital, ambasadę Chin i inne cywilne budynki?

I w końcu: kto powinien interweniować? USA są jedynym krajem, który ma zdolności analityczne, militarne i ekonomiczne do podjęcia takiej misji, ale ich negatywny wizerunek  w związku z ostatnimi kampaniami wojennymi nie może być lekceważony. Jesli już, to koalicja powinna mieć jak najszerszy charakter, właczając nie tylko kraje Zachodu, ale i Wschodu, w tym świata arabskiego (Liga Państw Arabskich już wezwała do działań w wyniku niemocy ONZ – o jakie działania chodzi i na ile sama będzie się w stanie zaangażować jest na razie niepewne).  

Syria stawia pytania, na które odpowiedź wymusza nie tylko od najważniejszych światowych polityków i liderów, ale – w dobie globalizacji i informatycznej sieciowej rewolucji – od nas wszystkich. The Economist wzywa, by „pokazać diabelskiemu dyktatorowi, że nie może on bezkarnie kontynuować użycia podłej broni wobec własnej populacji.” Ja zaś pytam: jak daleko mamy iść w naszym działaniu, by nie przerodziło się ono w jeszcze większe nieszczęście?


Przeczytaj także: