Asian Programme Azja Azja Wschodnia Bezpieczeństwo międzynarodowe

Koreański węzeł gordyjski – kilka słów o przyszłości Półwyspu Koreańskiego

MATEUSZ MAŁEK, Program Azjatycki

pomnik, licencja ccOd kilku tygodni media z wszystkich stron bombardują nas informacjami o napięciach na Półwyspie Koreańskim związanych z agresywna postawą Korei Północnej. Rozpoczęły się one w zasadzie od prób rakiet dalekiego zasięgu Unha-3 przeprowadzonych 12 grudnia 2012 r., ale w swoją zasadniczą fazę weszły dwa miesiące później – 12 lutego 2013 r., kiedy przeprowadzono trzecią w historii Korei Północnej próbę jądrową (dwie poprzednie miały miejsce w październiku 2006 r. i maju 2009 r.). Od tego momentu sytuacja zaognia się z każdym niemal dniem. Najpierw Rada Bezpieczeństwa ONZ nałożyła kolejne sankcje na Pjongjang, na co ten ostatni zareagował groźbami wojny i „ostatecznego zniszczenia”. Zerwano gorąca linię zapewniającą łączność między Seulem, a Pjongjangiem, Chiny i USA postawiły swoje siły w rejonie w stan najwyższej gotowości, zaś amerykańskie bombowce B-2 oraz samoloty wielozadaniowe F-22 zostały wysłane na Półwysep. W odpowiedzi północnokoreańskie Migi przeleciały w pobliżu strefy zdemilitaryzowanej.

Wreszcie, w ostatnich dniach marca północnokoreański lider Kim Jong-un ogłosił, że Korea Północna znajduje się w stanie wojny z Południem, a z kolei południowokoreańska prezydent Park Geun-hye zapowiedziała, że Seul odpowie na każdą prowokację militarną. Jednym z ostatnich, jak na razie, aktów w sprawie jest zablokowanie przez Północ dostępu do Specjalnej Strefy Przemysłowej w Kaesong, będącej ostatnim elementem współpracy interkoreańskiej (w strefie działa ok. 120 fabryk firm południowokoreańskich zatrudniających ok. 50 000 Koreańczyków z Północy). Nie jest to jednak pierwsze takie działanie – do blokady strefy doszło już w 2009 r.

Wydaje się, że o konflikcie powiedziano już wszystko co możliwe. Nawet polskie media, traktujące zazwyczaj Azję po macoszemu, uznały sprawę za priorytetową i informowały na bieżąco o sytuacji, prosząc o komentarz najwybitniejszych polskich specjalistów zajmujących się Azją oraz Koreą w szczególności: prof. Góralczyka, prof. Dziaka, czy dr Levi. Wszyscy są w zasadzie zgodni, że konflikt na pełną skalę jest wysoce nieprawdopodobny, gdyż oznaczałby dla Północy samobójstwo, a całe zamieszanie ma raczej wymiar polityczny i jest skalkulowane na osiągnięcie jakiś zysków przez Pjongjang. Ze swojej strony mogę też dodać, że sytuację uspokajają nawet sami dyplomaci północnokoreańscy. Jak czytałem kilka dni temu w koreańskojęzycznym dzienniku Chosun Ilbo: „Wysoki rangą przedstawiciel Północy podczas wizyty w chińskim mieście Xian uspokajał Chińczyków, że wojna na dużą skalę na Półwyspie Koreańskim nie wybuchnie”. Miało to związek z rosnącymi wpływami z ruchu turystycznego w KRL-D pochodzącego z Chin. Pjongjang musi szukać pieniędzy z różnych źródeł i turyści z Chin są jednym z nich. Narodowy przewoźnik północnokoreański, Air Koryo, planuje zwiększyć częstotliwość lotów na trasie Pekin – Pjongjang. Podobny ruch rozważa też chiński Air China. Ponadto reaktywowane ma być połączenie kolejowe.

Wydaje się zatem oczywiste, że wojna na dużą skalę jest co najmniej wysoce nieprawdopodobna. Jeszcze mniej prawdopodobna jest tez wojna nuklearna, bo choć KRL-D ma do dyspozycji co najmniej kilka ładunków jądrowych, to jest wątpliwe, czy ma jakiekolwiek zdolności jej przenoszenia (choć jest pewnie kwestią czasu, że takie środki posiądzie). Oczywiście, zawsze trzeba pamiętać, iż mamy do czynienia z krajem nieprzewidywalnym, oraz że przy obecnym poziomie napięć niewielki błąd ludzki lub spięcie na granicy może przerodzić się w konflikt na niewyobrażalną skalę. Jest jednak niemal niemożliwe, by doszło do tego na czyjś wyraźny rozkaz. Celem niniejszego artykułu nie jest jednak analiza tego, czy wojna wybuchnie lub nie, ale raczej zastanowienie się w szerszym kontekście nad działaniami Pjongjangu oraz zadanie pytania o przyszłość reżimu, jak i stosunków interkoreańskich, a tym samym zainicjowanie nowego wątku w debacie nad kolejnymi bandyckimi poczynaniami KRL-D, nad którymi najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia.

Na początku warto zwrócić uwagę na (ku memu zaskoczeniu nagminnie pomijaną) zbieżność dat. Pjongjang wystrzelił swoją rakietę Unha-3 12 grudnia 2012 r., podczas gdy już 16 grudnia w Korei Południowej dojść miało do wyborów prezydenckich. Nie jest tajemnicą, że wzrost nastrojów antypółnocnokoreańskich sprzyjać będzie kandydaturze konserwatywnej Park Geun-hye. Zważywszy na niewielką skalę jej zwycięstwa (zdobyła 51,6% głosów) można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wygrała ona właśnie dzięki działaniom Pjongjangu. Analogiczna sytuacja miała też miejsce kilka miesięcy wcześniej, w kwietniu 2012 r., gdy niespodziewanie w wyborach do Zgromadzenia Narodowego zwyciężyła konserwatywna Partia Saenuri, a także wtedy Pjongjang przeprowadzał (wówczas nieudane) testy rakiet.

Można jednak zadać pytanie, dlaczego Północy miałoby zależeć, na zwycięstwie konserwatywnej kandydatki, skoro jej konkurent – Moon Jae-in zapowiadał bardziej koncyliacyjna politykę wobec KRL-D? Paradoksalnie po to, aby łatwiej móc generować napięcia na linii Seul – Pjongjang oraz mieć pożywkę dla swojej propagandy, jaką niewątpliwie jest córka byłego dyktatora – Park Geun-hye. Z kolei na dłuższą metę umożliwić to może wpływanie na sytuację na Południu, gdyż powtarzające się wybuchy napięcia wzdłuż 38 równoleżnika i brak możliwości uporania się z nimi przez administrację prezydent Park na pewno nie będą przysparzać jej popularności wśród społeczeństwa. W istocie, tydzień po objęciu urzędu poparcie dla nowej prezydent jest najniższe spośród wszystkich demokratycznie wybranych przywódców Korei Południowej w analogicznym czasie i wynosi ledwie 44%. Wszystko to zaś być może po to, aby w cieniu konfliktu z Południem móc przeprowadzić po cichu żmudny proces reform gospodarczych na Północy.

Powszechnie uważa się, że przeprowadzenie takowych reform oraz otwarcie na świat będzie równoznaczne z zakończeniem napięć wzdłuż 38 równoleżnika i nawiązaniu współpracy z Seulem. Otóż może być dokładnie odwrotnie, gdyż konflikt na linii Seul – Pjongjang oraz agresywna postawa jest warunkiem istnienia reżimu północnokoreańskiego i szerzej – utrwalenia podziału na Półwyspie. Innymi słowy, Północy zależy na utrzymywaniu napięcia na wysokim poziomie, gdyż daje jej to pretekst do dalszego istnienia. Nawet przeprowadzenie reform gospodarczych i osiągnięcie hipotetycznego sukcesu na tym polu nie zmieni sytuacji. Choć w sferze realnej zjednoczenie jest obecnie mało prawdopodobne, to w sferze retoryki pozostaje celem obu krajów.

Trudno sobie zatem wyobrazić dwie, istniejące obok siebie bogate i rozwinięte Koree. Jeśli Północ zdecyduje się na reformy i okażą się one sukcesem, obraz Południa w oficjalnej propagandzie powinien pozostać jak najgorszy. W przeciwnym razie reżim skompromitowałby się wewnętrznie wobec własnych obywateli. Ponadto usunięto by główną blokadę do reunifikacji pod przywództwem Seulu. Choć prawdą jest, że obecnie Seul jej nie chce, ale w sytuacji rozwoju gospodarczego na Północy i zacieśnienia współpracy między obiema Koreami pogląd na tą sprawę może się zmienić. Paradoksalnie więc wraz z reformami gospodarczymi reżim będzie musiał pozostać autorytarny, uciski wobec obywateli nie zelżeją, podobnie jak przypadki łamania praw człowieka. Nie byłaby to zresztą żadna nowość w rejonie – podobne reżimy, efektywne ekonomicznie, ale równocześnie prowadzące niedemokratyczna politykę wewnętrzną istnieją i istniały w Azji. Przykładem mogą być współczesne Chiny i Wietnam, a w przeszłości również Korea Południowa.

W tym momencie można by powiedzieć, skądinąd słusznie, że przecież istnieje zasadnicza różnica pomiędzy selektywnie opresyjnym reżimem chińskim, a niemal totalitarnym państwem północnokoreańskim. Oczywiście jest ona ogromna, nie można jednak zapominać, że oba te państwa ewoluują i będą ewoluować. W Polsce patrzy się często na Koreę Północną przez pryzmat nakręconego w latach osiemdziesiątych filmu Andrzeja Fidyka „Defilada”, zupełnie jakby sytuacja od tego czasu nie uległa żadnej zmianie. Nie jest to jednak prawda, Północ zmienia się, choć nie wszystkie efekty tych zmian są dla nas widoczne ze względu na północnokoreańską propagandę, która obecnie bardziej „ogłupia” zachodnich obserwatorów, niż samych Koreańczyków. W powszechnym użyciu są odtwarzacze DVD, nabyć można komputery, w obiegu (oczywiście podziemnym) są chociażby filmy i płyty muzyczne z Południa! Jak uważa np. Andrei Lankov z Kookmin University w Seulu, „obecnie już tylko dzieci wierzą w biedę na Południu Półwyspu”. Stwierdzenie to może być bardzo bliskie prawdy. Również słuchając relacji Chińczyków prowadzących działalność na pograniczu chińsko – koreańskim (a osobiście miałem okazję z takim rozmawiać), można usłyszeć: „sytuacja w Korei Północnej nie jest tak zła jak się powszechnie na Zachodzie uważa”. W istocie, gospodarka dawno już odeszła od centralnego planowania (za wyjątkiem armii) i w większości opiera się na rodzącej się podziemnej sferze prywatnej. To tzw. donju (kr. panowie pieniądza – bogaci) w praktyce kierują obecnie większością niegdyś operowanych przez państwo restauracji, a także większych firm. Nawet obrazki przedstawiane przez media południowokoreańskie nie są już tak drastyczne jak niegdyś. Oglądając chociażby emitowany codziennie program Bukhan Oneur (kr. Korea Północna dzisiaj) można dostrzec obraz kraju, powoli co prawda, ale mimo wszystko modernizującego się.

Oczywiście, nie powinno nas to zwieść. Korea Północna jest ciągle biednym i zacofanym krajem, bez niemal jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym. To o czym mowa to jedynie zalążki pewnych niezbędnych reform, które mogą przerodzić się w proces modernizacyjny. W tym momencie należy zadać pytanie, czy wobec ostatnich doniesień z Półwyspu Koreańskiego można jeszcze mówić o jakichkolwiek reformach? W istocie, zauważyć można sygnały, że Pjongjang się z części z nich wycofuje, nie powinno się jednak wyrokować o tym już teraz. KRL-D nie ma bowiem wyboru, jeśli dalszych reform nie podejmie i zechce trwać przy obecnym stanie, istnienie reżimu może być faktycznie zagrożone. Po pierwsze, ponieważ ludzie, którym dano już (nieoficjalnie) pewne przywileje nie zechcą bez walki ich oddać. A nie jest prawdą, że masowe protesty społeczne w Korei Północnej są czymś nie do pomyślenia. Przeciwnie, według relacji uciekinierów stamtąd wybuchają regularnie i może być kwestią czasu, aż przerodzą się w ogólnokrajowe powstanie. Po drugie, ponieważ wycofując się z reform gospodarka nie będzie w stanie wyżywić swoich obywateli (już nie jest) czego efektem będzie kolejna klęska głodu oraz zwiększenie skali ucieczek. Parafrazując, jedynie rząd „sam się wyżywi”, bo nawet dla armii może nie wystarczyć. Wreszcie po trzecie, ponieważ Chiny są coraz bardziej zmęczone utrzymywaniem swojego sąsiada.

Jest bowiem kwestią bardzo istotną, że jakiekolwiek reformy w Korei Północnej zachodzić muszą w oparciu o Chiny. W tym momencie postawa nowego kierownictwa chińskiego będzie niezwykle ważna. W mediach przedstawia się niekiedy Chiny jako „sojusznika” Korei Północnej, a nawet stawia tezę, że w razie konfliktu staną one po stronie Pjongjangu. Otóż jest to obraz uproszczony. Chiny nie są „sojusznikiem” KRL-D, gdyż taki „sojusznik” nie jest im potrzebny, a na dodatek przysparza wielu kłopotów. Chinom zależy jedynie na niedopuszczeniu do zjednoczenia, a tym samym, chcąc nie chcąc, zmuszone są do utrzymywania owego pariasa społeczności międzynarodowej przy życiu. W tym sensie nie ma kraju chyba bardziej zainteresowanego zmianami w Korei Północnej niż Chiny. Również dlatego, że nie są one zainteresowane falą uchodźców na swoim terytorium. A być może przede wszystkim ponieważ KRL-D jest doskonałym miejscem do inwestycji chińskiego kapitału. Wydaje się też, że stosunek nowych władz w Pekinie do sąsiada będzie bardziej powściągliwy niż poprzedników. Jak skrzętnie poinformowała prasa południowokoreańska, list wysłany do Kim Jong-una przez Xi Jinpinga, nowego prezydenta Chin, w odpowiedzi na depeszę gratulacyjną z okazji objęcia przez niego urzędu miał ledwie 1,5 strony i był bardzo oficjalny. List wysłany do prezydent Park Geun-hye był dwukrotnie dłuższy oraz utrzymany w serdecznym tonie wyrażającym chęć współpracy i polepszania relacji.

Obecna sytuacja Korei Północnej jest w istocie dramatyczna. Próby kontynuowania reform są niezbędne nie tylko dla przetrwania reżimu, ale stanowią też w istocie najlepszą opcję dla dalszych losów tego kraju. Ewentualne, choć obecnie mało prawdopodobne zjednoczenie pod przywództwem Seulu byłoby bowiem w rzeczywistości tragedią zarówno dla Południa jak i Północy. Seulu nie stać na udźwignięcie kosztów unifikacji, a z kolei rynek północnokoreański nie zniósłby konkurencji ze strony przedsiębiorców południowokoreańskich. W mgnieniu oka kraj zostałby dosłownie i w przenośni „zajęty” przez największe firmy południowokoreańskie takie jak LG czy Samsung, a jego mieszkańcy zostaliby jedynie robotnikami za jedną z najniższych na świecie płacę minimalną. Rodzący się powoli prywatni przedsiębiorcy zostaliby wyparci przez sieciowe sklepy i restauracje. Zresztą, w podobny sposób w jaki mały biznes na Południu przegrywa w starciu korporacjami. Można to zauważyć patrząc jak w miejscach gdzie jeszcze kilka lat temu znajdowały się prywatne restauracyjki i sklepiki powstają kolejne sieciowe bary i sklepy całodobowe. Na marginesie można też dodać, że walka z wszechwładzą wielkich korporacji była jedną z głównych tematów zeszłorocznej kampanii przed wyborami prezydenckimi Korei Południowej.

W tym sensie północnokoreańska propaganda skierowana przeciw Południu może się okazać nawet pożyteczna. Wraz z rozwojem gospodarczym będzie można jedynie nadać jej inny, bardziej cywilizowany kształt. Krwawych żołnierzy amerykańskich zastąpić będzie można chciwymi kapitalistami z Południa, a reżim w Pjongjangu postawić będzie się mógł, poniekąd słusznie, w roli obrońcy socjalistycznego (jedynie z nazwy) społeczeństwa północnokoreańskiego. Mówiąc zresztą o propagandzie, warto zwrócić uwagę na różnice kulturowe między Azją a Europą. Choć nam ilość propagandy północnokoreańskiej wydawać się może szokująca, to w rzeczywistości nie odbiega ona od norm panujących w całej Azji. Jedynie jej forma jest groteskowa. Propagandę sukcesu uprawia się równie nachalnie, acz w bardziej atrakcyjny sposób i tym samym dużo skuteczniej, w Korei Południowej, w Chinach, czy w Azji Południowo-Wschodniej. Korea Północna chcąc przystosować się do nowej rzeczywistości nie powinna mieć jednak problemu ze zmianą kształtu owej propagandy.

Podsumowując, Pjongjang ma obecnie dwie opcje. Może starać się wycofać z reform do stanu z połowy lat dziewięćdziesiątych, co może doprowadzić do zawalenia się reżimu i na dłuższą metę wydaje się trudne do utrzymania. Albo też – kontynuować zapoczątkowane już próby reform, co może wreszcie okazać się przełomem. W obu przypadkach nie należy się jednak spodziewać złagodzenia relacji z Seulem, a systematyczne wybuchy napięć między obiema Koreami będą się powtarzać, a nawet nasilać. W ten sposób za kolejne pięćdziesiąt lat podział Korei stanie czymś naturalnym, a koncepcja ich zjednoczenia będzie równie abstrakcyjna jak zjednoczenie Niemiec i Austrii. Oczywiście, zawsze należy pamiętać, że mowa o nieprzewidywalnej KRL-D, więc tak naprawdę żadna opcja nie jest wykluczona. Łącznie z wybuchem wojny i w konsekwencji zjednoczeniem pod auspicjami Seulu. Wydaje się jednak, że owo rozwiązanie, a tym samym przecięcie tytułowego węzła gordyjskiego jest obecnie najmniej prawdopodobne.


Przeczytaj też:

3 Responses

  1. Wow. To najlepszy artykuł, jaki czytałem o Korei Płn. do tej pory. Znakomicie przedstawione i wyjaśnione dla laika, który nie interesuję się sferą polityczną pomiędzy Koreami. Dotychczasowe czytane przeze mnie artykuły były tak powierzchowne, że aż wstyd.
    Mam pytanie, a nawet dwa:
    1) dlaczego USA odpowiada na ich groźby? Nie sądzę, by ich prestiż bardzo by ucierpiał, bo wszyscy sobie zdają sprawę, że to tylko puste słowa.

    2) w kwestii gospodarczej mam rozumieć, że Korea Płn. zaczyna powoli ewoluować z totalitarnego autarkizmu w stronę modelu chińskiego, które możemy w pełni ujrzeć za kilkadziesiąt lat? Wówczas nikt nie będzie pamiętał o totalitarnej Korei Płn., jak nikt nie pamięta o reżimie Mao-Zedonga i po prostu robi biznes.

  2. Dziękuję za miły komentarz.

    1) Ja też uważam, że najlepiej byłoby ignorować poczynania KRL-D. Zarówno przez państwa jak i media. Niestety w dobie mediów masowych obawiam się, że byłoby to trudne. Niestety opinia publiczna oczekuje od USA czy rządów innych krajów pewnych zachowań. A poza tym, nie wolno zapominać, że KRL-D jednak jest nieprzewidywalna i nie wiadomo na 100% co może zrobić.

    2) Otóż chciałbym być dobrze zrozumiany. KRL-D niestety ciągle JEST państwem totalitarnym. Otwarte porównania z Chinami ciągle są niestety przedwczesne, a różnica jest ciągle zasadnicza. Podczas gdy Deng Xiaoping dał wyraźny sygnał w Chinach mówiąc “bogaćcie się” to rola kierownictwa Korei Północnej ogranicza się raczej do udawania, że sytuacja nie ma miejsca. Cała sfera prywatna w Korei Północnej działa ciągle w zasadzie w podziemiu (ale jakby nie było tolerowanym przez państwo). Ich efekty są jednak widoczne – opierając się nawet tylko na programach telewizyjnych południowokoreańskich widać chociażby więcej aut (i to znacznie) na ulicach Pjongjangu, a także nowocześniejszy styl ubioru Koreańczyków. Doszło do sytuacji, w której Koreańczycy przestali już wierzyć w możliwości państwa zapewnienia im bytu i wzięli sprawy w swoje ręce. Czytałem nawet kiedyś relację Koreańczyka z Północy, który stwierdził nawet, że “obecnie już tylko skrajni nieudacznicy mają problem z utrzymaniem się i wyżywieniem się”.

    Równocześnie jednak muszę dodać, że mowa o sytuacji, która narastała przez ostatnie kilkadziesiąt miesięcy i była szeroko komentowana. To czego brak to jasnego ustosunkowania się władz do niej. Muszę też jasno powiedzieć, że o tym jak wygląda sytuacja OBECNIE, od kilku dni i tygodni wzrostu napięć nie wiem. Możliwe, że owe napięcia są też próbą “zdyscyplinowania” społeczeństwa, a efekty tego mogą być bolesne.

    Jeśli zaś chodzi o samą implementację modelu chińskiego to takie próby miały miejsce swoją drogą, poprzez tworzenie specjalnych stref ekonomicznych, jednak jak do tej pory strefy te nie działały zbyt dobrze. Co nie oznacza oczywiście, że Chińczycy nie robią interesów z Koreańczykami. Jednak skala tego jest ciągle mała.

    Trudno ciągle powiedzieć czy Korea będzie chciała podążyć wzorem Chin, czy szerzej mówiąc zacznie się modernizować wedle dowolnego modelu. Głównym celem artykułu było zauważenie, że nawet jeśli tak zrobią (a mam nadzieję, że tak) to napięcia na linii Seul – Pjongjang będą dalej trwać.

    1. Mnie tam jakieś militarno-polityczne pogaduszki i groźby nie interesują, tutaj zaczyna wkraczać ekonomia i to zaczyna mi się podobać 🙂 po raz pierwszy zacząłem słuchać o Korei Płn., gdy na jednym z portali amerykańskich zaczęli rozgryzać nowe skróty wschodzących gospodarek: CIVETS, MAVINS a na samym końcu potencjalne rynki przeszłości ZICNK (Zimbabwe-Iraq-Cuba-North Korea). Brzmi to kosmicznie, ale pieniądz potrafi wspaniałe rzeczy.

Comments are closed.