ANITA SĘK
Z efektem pomocy finansowej jest trochę jak z daniem “ryba po grecku”: ani pierwszego, ani drugiego w Grecji nie znajdziemy. Relacja z Grecji.
Wróciłam właśnie z Półwyspu Bałkańskiego, kultywując moją siedmioletnią już tradycję wakacyjnej emigracji na południe Europy w celach zarobkowych. Zaraz po maturze wyjechałam najpierw na Rodos, a następnie na Kretę, gdzie przez dwa kolejne sezony letnie pracowałam jako animatorka organizując czas gościom hotelowym, głównie Polakom, Brytyjczykom i Grekom. Kolejne wakacje spędzałam zaś w północnej części Grecji kontynentalnej – na Riwierze Olimpijskiej (epicentrum turystycznych pielgrzymek Polaków), prowadząc fakultatywne wycieczki jako pilot-rezydent. Z racji kryzysu w strefie euro i obecności Grecji na politycznych językach, postanowiłam podzielić się paroma luźnymi refleksjami na temat narodu, który wydaje mi się znam jak mało kto.
Zoi, pół-Greczynka, pół-Polka, przewodniczka po Atenach stwierdza, że w mieście tak naprawdę kryzysu się nie odczuwa. “Co prawda widać go po tym, że parę sklepów zostało zamkniętych, ale większych tragedii nie ma”. Zapewne percepcja Zoi jest pozytywnie zaburzona dzięki – nomen omen – Polakom. Jesteśmy narodem, który nie boi się kryzysu i od kilku już lat niezmiennie szturmuje greckie granice i porty lotnicze. Co ciekawe, nasi rodacy coraz częściej porzucają dwutygodniowe lenienie się na plaży na rzecz zwiedzania i wykupują wycieczki fakultatywne do Meteorów, na masyw Olimpu, do Thessalonik, do Aten, na Półwysep Peloponeski, na wyspę Skiathos, na wieczór grecki z tańcami i muzyką buzuki…Także Zoi pracę ma.
Ale dla Kostasa, szefa rodzinnie prowadzonej małej agencji turystycznej Gounis Travel, specjalizującej się w wyżej wymienionych wycieczkach dla Polaków, złote czasy skończyły się trzy lata temu. “Od tego czasu trwa permamentny kryzys i wegetacyjna codzienna walka o przetrwanie”, mówi, licząc każde euro na spłatę kredytu zaciągniętego na zakup własnego autokaru.
Ateny w parę lat napełniły się imigrantami z Afryki Północnej i Turcji. Ulicami między Placem Omonia i Politechniką, tuż koło Muzeum Narodowego wypełnionego cudami archeologicznymi, strach chodzić wieczorami – jest brudno i śmierdząco w otoczeniu chmar pijanych młodocianych narkomanów. Wszystko z widokiem na przepięknie oświetlony nocą Akropol. Takie Ateny, dla mnie do tej pory utożsamiane ze spokojną i bezpieczną greckością, widziałam pierwszy raz w życiu.
“Zwariowałaś, chcesz pracować w Grecji?! Nie wiesz, że za praktyki i staże nie dostaje się u nas ani grosza?” – dziwi się Greczynka Christina, samofinansująca się studentka Kolegium Europejskiego w Brugii na moje stwierdzenie o aplikacji do ELIAMEP, Helleńskiej Fundacji Spraw Międzynarodowych. “Moi przyjaciele pracują w ateńskich firmach po 10-12 godzin dziennie, przez sześć miesięcy w roku, i poza obietnicą ewentualnego (sic!) zatrudnienia po tym okresie ze stawką 600 EUR na miesiąc (sic!) nie dostają ani centa (sic!), a przecież życie w Atenach jest bardzo drogie!” skarży się Christina, która liczy na normalne warunki w Brukseli po ukończeniu prestiżowej uczelni.
Z drugiej strony Theodoris, właściciel hotelu w Noei Pori, prezentuje typowo greckie zrelaksowane podejście do życia w stylu siga siga – z gr. “spokojnie, powoli”. “Urodziłem się w 1948 i już parę kryzysów przeżyłem. Ten nie jest niczym nowym. Zamiast trzech samochodów i dwóch domów będziemy mieli po jednym. I czasem zamiast mięsa na obiad zjemy owoce. Przecież nie usiądę i nie będę płakać, bo co mi to da? Trzeba cieszyć się życiem!”. Ale nie pamięta, kiedy ostatni raz kontemplował znajdujące się tuż za rogiem Egejskie Morze o kolorze lazurowym, jakoś nie ma na to czasu. Podczas naszego pobytu z dnia na dzień odesłał do domu pracowników kuchni – “bo się lenili” – zakasał rękawy i sam gotował przepyszne dania dla 50-osobowej grupy, częstując nas spotnanicznie greckim winem Retzina.
Jannisa, Jorgosa i Vangelisa, kelnerów z tawerny “Megalopolis” z serca ateńskiej Plaki znam przelotnie od siedmiu lat, zawsze zachodząc tam na mrożoną kawę frappe i pogaduchy – rozstając się z grupą na czas wolny. Na pytanie Ti kanete? – jak się macie? odpowiadają smutno: Oxi kala – nie jest dobrze: “na dzień dzisiejszy jesteśmy 30% poniżej poziomu sprzed roku, a to jest 50%-regres do stanu sprzed dwóch lat!”, skarżą się. Na moje pocieszenie, że przynajmniej na Polaków można liczyć, kiwają nieprzekonani głową: “Ne ne (gr. tak tak), to prawda, ale Polacy nie wydają w knajpach tyle pieniędzy co Niemcy, których jest coraz mniej… “A turystyka to 20% greckiego PKB.
Niemcy są więc z jednej strony wyczekiwani, ale z drugiej to w żelaznej kanclerz Angeli Merkel upatruje się sedna greckich kłopotów. “Merkel dba tylko o Niemcy, nie rozumie, że u nas w Grecji żyje i pracuje się inaczej. Po co nam było to całe euro!? Powinniśmy byli zostać przy drachmie” złości się Dorota, żona Kostasa. Rok temu jeden z greckich magazynów opublikował na okładce zdjęcie Merkel z wąsem Hitelra na tle swastyki. Napięcia społeczne podsycają politycy, którzy za problemy swojego kraju obarczają nie siebie i swą ‘kreatywną księgowość’, lecz Berlin i Brukselę. To prowadzi do pytania, na które odpowiedzieć muszą wspólnie politycy, ekonomiści, socjolodzy i psycholodzy: czy europejska unia gospodarcza-walutowa ma prawo przetrwać, jeśli jej części składowe są tak różne mentalnościowo? Grecy wszak powtarzają, że oni nie chcą standardu życia przeciętnego Niemca. Przeciętny Grek ponad wszystko ceni swoje morze, błękitne niebo, ożywczy wiatr, złociste słońce i spokojnie godzinami pite frappe w zaspanej tawernie. I dobre jedzenie w gronie przyjaciół. Czy mamy prawo żądać od Greków czegoś, co nie leży w ich naturze? Czy mamy pozwolić im być sobą, w rytmie siga siga?
“Dziś w Grecji każdy Grek modli się o to, by mecz wygrali Polacy, bo boimy się o nasze hotele”, śmiał się Theodoris 8 czerwca, kiedy przygotowywaliśmy wspólne polsko-greckie oglądanie meczu na hotelowym tarasie z widokiem na morze i majestatyczny masyw Olimpu. “Zasłużyliście na wygraną, nam się udało w złotym roku 2004, kiedy wygraliśmy Mistrzostwa Euro i zorganizowaliśmy Igrzyska Olimpijskie, w kolejnym roku wygrywając Eurowizję. Teraz kolej na Was. Tylko potem nie idźcie naszą polityczną drogą”.
absolutnie świetny wpis!
jednak dowodzi tylko – nie da się utrzymać strefy euro – już nawet nie trzeba podawać liczb, bo to można zrozumieć a priori
[…] A. Sęk, Ryba po grecku […]
[…] A. Sęk, Ryba po grecku […]