PIOTR SZAFRUGA, Program Wolnościowy
Od początku kryzysu zwolennicy euro przekonują o potrzebie niesienia pomocy zadłużonej Grecji. Mało kto zwracał uwagę to, co o tej pomocy myślą sami Grecy. Sytuacja zmieniła się gdy premier Papandreu zapowiedział przeprowadzenie referendum w sprawie przyjęcia kolejnej transzy unijnej pomocy. Biorąc pod uwagę nastroje mieszkańców Hellady, mogliby oni odrzucić hojną rękę Unii. Tym samym kraj zmuszony byłby do zawieszenia spłaty długów i opuszczenie strefy euro (co jednak nie jest jednoznaczne z wycofaniem euro jako obowiązującej waluty!).
Taka sytuacja w normalnych warunkach wydaje się być najlepszym rozwiązaniem: Grecy demokratycznie opowiadają się za tym co uważają za najlepsze dla nich, a obywatele Unii nie muszą już spłacać greckich długów. Wszyscy są zadowoleni.
Niestety sytuacja normalna nie jest, o czym świadczy zaskoczenie i złość unijnych przywódców. Wszyscy zgodnie uznali, iż demokratyczna Unia Europejska to nie jest miejsce na organizowanie referendów w tak istotnych sprawach. Abstrahując jednak od samej kwestii referendum, na pierwszy rzut oka wydaje się niezrozumiałe dlaczego europejskich polityków tak bardzo oburzyła wizja zwolnienia ich państw z konieczności spłaty greckiego zadłużenia.
Aby poznać odpowiedź trzeba zobaczyć u kogo Grecja się zadłużyła. Największymi wierzycielami tego państwa są niemieckie i francuskie banki, które posiadają znaczną cześć greckich obligacji. Oznacza to, iż pieniądze płacone przez państwa Unii w znacznej części wypłacane są tym bankom (warto zaznaczyć, że Polska również dokłada się, choć w niewielkim stopniu, do spłaty greckiego długo, mimo iż nie należy do strefy euro). Grecy przez długi czas żyli ponad stan dzięki pieniądzom pożyczanym ich państwu przez europejskie banki. Okazało się jednak, iż Grecja nie jest w stanie tych pożyczek spłacić. W warunkach wolnego rynku niewypłacalność kredytobiorcy jest problemem tego kto kredytu udzielił, czyli banków. To one ponoszą straty wynikające z podjęcia błędnych decyzji o przyznaniu kredytów. Na szczęście dla banków Papandreu odwołał referendum (pytanie czy chciał je przeprowadzać, czy była to tylko forma nacisku na kraje eurolandu).
Zwolennicy ratowania Grecji podają argument, że bankructwo (czyli niewypłacalność) tego kraju, spowoduje efekt lawiny. Po kolei bankrutowałyby kolejne zadłużone państwa strefy euro z tzw. grupy PIIGS (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja, Hiszpania). To zaś skutkowałoby całkowitym upadkiem euro i likwidacją tej waluty.
Taki argument rodzi pytanie – dlaczego niewypłacalność Grecji miałaby przyczynić się do bankructwa innych krajów? Związane jest to z faktem, iż kraje te poza emitowaniem własnych obligacji, kupują również obligacje innych państw. Niewypłacalność Grecji spowodowałaby, iż obligacje tego kraju, wykupione przez kraje PIIGS, stałyby się bezwartościowe, powiększając tym samych ich deficyt. Należy jednak zaznaczyć, iż odsetek obligacji greckich wykupionych przez “świnki” jest niewielki. Tym samym koszt ich ewentualnej spłaty jest dużo mniejszy niż obecnie podejmowana próba dofinansowania Grecji.
Aby lepiej zrozumieć kwestie związane z obecnym kryzysem euro należy spojrzeć na nie z politycznego punktu widzenia. Euro zostało bowiem utworzenie ze względów politycznych. Uzyskanie przez Europejski Bank Centralny monopolu na tworzenie pieniądza jest źródłem dużej władzy, dającym wpływ na gospodarkę, a tym samym na politykę. Słowa Mayera Amschela Rothschilda dobrze to oddają: Pozwólcie mi emitować i kontrolować pieniądze kraju, a ja nie dbam o to, kto tworzy prawa. (Let me issue and control a nation’s money and I care not who writes the laws.). Posiadanie tak silnego narzędzia prowadzenia polityki powoduje, iż jego osłabienie, choćby wizerunkowe, musi spotkać się z silnym oporem.
Najbardziej popularną obecnie propozycją umocnienia euro i zapobieżenia w przyszłości podobnym do obecnego kryzysom jest unifikacja polityk fiskalnych państw strefy euro. Więksi sceptycy uważają, że nie przyniesie to zamierzonych rezultatów gdyż różnice w rozwoju gospodarczym poszczególnych państw czynią wspólną walutę nierealną. Oba te poglądy są błędne.
Historia zna wiele przykładów pieniądza, który funkcjonował w wielu krajach jednocześnie. Doskonałą ilustracją jest tu standard złota obowiązujący od 1880 do 1914 roku. Jest to okres szybkiego i jednocześnie stabilnego rozwoju gospodarczego. W tym czasie wartości waluty poszczególnych krajów definiowana była przez określoną masę złota, na które można było posiadane pieniądze wymienić. Tym samym kursy walut były sztywne (nie zmieniały się względem siebie). De facto oznaczało to, że obowiązującą walutą we wszytkich państwach systemu było złoto, a określenia 1 funt, czy 5 franków, oznaczały jedynie odpowiednią ilość tego kruszcu.
Okazuje się również, iż brak przynależności do strefy euro, czy nawet samej Unii Europejskiej też nie stanowi problemu w korzystaniu z euro. Przykładem są tu Czarnogóra, Andora i Kosowo, które jednostronnie przyjęły euro jako swoją walutę.
Różnice gospodarcze pomiędzy poszczególnymi regionami również nie są problemem przy tworzeniu wspólnej waluty. Różnica w rozwoju i strukturze gospodarki Warszawy i Suwałk, czy poszczególnych województw, jakoś nie przeszkadzają w używania jednej waluty na obszarze całej Polski.
Warto również zaznaczyć, że unifikacja polityki fiskalnej w obrębie strefy euro niczego nie musi naprawić. Przypomnę, że w Traktacie z Masstricht zawarto zapis o zakazie ratowania finansów państw członkowskich w razie kryzysu fiskalnego. Organizacje (państwa) posiadające monopol na tworzenie prawa, nie mają większych problemów z jego nieprzestrzeganiem. Tym bardziej jeśli zaczyna im brakować pieniędzy. Nie bez znaczenia są też naciski banków i innych instytucji finansowych na polityków.
Powyższe przykłady potwierdzają, iż przyczyny problemów europejskiej waluty leżą w jej założeniach. Euro jako projekt polityczny zostało utworzone odgórnie, a nie przez rynek. Ustanowienie instytucji zarządzającej (Europejskiego Banku Centralnego) powoduje, iż pieniądz ten jest narzędziem realizowanej w danej chwili polityki, co – jak pokazuje praktyka – sprowadza się do pośredniego i bezpośredniego finansowania deficytów poszczególnych państw eurolandu. Powoduje to brak stabilności i zahamowanie rozwoju gospodarczego. Nie ma powodu przypuszczać, iż jakiekolwiek reformy waluty cokolwiek zmienią. Dopóki pieniądz będzie zależny politycznie, ograniczenia nań nakładane mogą być łamane.
Podsumowując: z ekonomicznego punktu widzenia nic nie stoi na przeszkodzie, aby Grecja ogłosiła niewypłacalność. Stracą na tym przede wszystkim ci którzy powinni – instytucje finansowe które kupiły greckie obligacje. Politycznie będzie to cios dla wizerunku euro. Nie powinno to jednak spowodować jego upadku. Pytanie jednak, czy nie lepiej gdyby euro upadło?
Niewątpliwie wspólna waluta ułatwi wymianę handlową (chociażby przez brak wahań kursowych). Należy jednak zaznaczyć, iż dużo istotniejsza od tych ułatwień jest stabilność pieniądza. Pod tym względem euro nie zdało egzaminu (co biorąc pod uwagę genezę euro było najbardziej prawdopodobnym scenariuszem już od chwili jego powstania). Wahania kursowe nie mają bowiem żadnego znaczenia wobec ogólnej zapaści gospodarczej wynikającej z używania słabej, zależnej od decyzji politycznych waluty.
Czyli wg Ciebie najlepszym scenariuszem byłoby wycofanie eura i powrót do narodowych walut? Czy jesteś za tym by pozwolić zbankrutować Grecji a Euro utrzymać ? A może jeszcze inny scenariusz?
Jeśli Grecja nie jest w stanie sama spłacić swoich zobowiązań powinna upaść. Byłoby to zgodne z zapisami z Traktatu z Masstricht (zakaz pomocy finansowej) jak i zwykłą przyzwoitością (dlaczego europejscy podatnicy mają płacić za błędy banków). Przy czym Grecja, jeśli będzie chciała, może wyjść ze strefy euro i zostawić sobie euro jako walutę (przykład Czarnogóry). Bardziej prawdopodobny jest jednak powrót do waluty narodowej.
Najlepszym scenariuszem byłoby wycofanie euro i powstanie stabilnej waluty niezależnej od decyzji politycznych. (optowałbym za standardem złota). Wydaje się to jednak niewykonalne ze względów politycznych. Tym samym pozostaje powrót do walut narodowych.
Dobry tekst, ale wg mnie zabrakło kilku elementów.
Po pierwsze, to nie jest tak, że Grecja ogłasza niewypłacalność, banki francuskie i niemieckie dostają po głowie za popełnione błędy i sytuacja jest uzdrowiona. Zupełnie nie. Nie zapominajmy, że banki te są aktywnymi graczami na rynku finansowym i ktoś trzyma w nich pieniądze lub kredytuje z nich swoje inwestycje. I nie piszę tu o wielkich korporacjach, ale o zwykłych obywatelach. Chowasz jako pracujący Niemiec swoje ciężko zarobione pieniądze do banku, by odłożyć na starość, a tu nagle twój bank plajtuje i tracisz oszczędności ostatnich 10 lat. Domyślam się twojego podejścia, Piotr, więc na pewno odmówiłbyś gwarancji rządowych posiadanego kapitału przez obywatela, ale co w takim razie z tymi pracującymi Francuzami i Niemcami, którzy nic nie zawinili kryzysowi? Czy mają tracić swoje aktywa tylko dlatego, że zaufali niewłaściwej instytucji? Czy w takim razie należy chować pieniądze do skarpety i czekać, aż spadnie ich wartość.
Po drugie, nigdy nie gloryfikujmy systemu opartego na złocie. W latach 1850-1914 wybuchło więcej kryzysów niż w ciągu XX wieku! Wielki kryzys miał miejsce w latach `70 XIX wieku, a następny z 1893 trwał ponoć aż do wybuchu I wojny światowej. Kilka z tych kryzysów zakończyły się spektakularnymi plajtami dużych korporacji i banków, bankructwem giełd (np. austriackiej, jednego z największych imperiów tamtych czasów), masowym bezrobociem i niewypłacalnością państw (np. Meksyk). A wtedy gospodarka dopiero się globalizowała, więc zastanawiam się, co by się stało teraz.
Po trzecie, niewypłacalność Grecji może spowodować upadek kolejnych “świnek”. PIIGS są na takim balansie, że każda zła decyzja może wywołać falę paniki. O histerycznych rynkach finansowych już pisałem.
Z tekstem Piotra jak najbardziej się zgadzam. Euro to projekt polityczny, choć wydaje się, że część państw europejskich korzysta na tym, ale to klub tych najbardziej rozwiniętych.
Pytanie, co dalej? Wszyscy widzą, że jest źle i obecnie każde działanie w krótkim okresie na pewno pogorszy sytuację. Nie będąc zwolennikiem Keynesa powiem zatem, że należy zrobić podjąć kroki, by było lepiej w dłuższym. A więc, kontrolowana niewypłacalność Grecji i odejście od euro. Wbrew pozorom, sytuacja w każdym z krajów PIIGS ma inne podłoże – Włochy wymagają reform, ale Berlusconi woli bunga-bunga, Hiszpanie mają zbyt duże bezrobocie, a Irlandczycy pomagali bankom. Portugalia to taki mix Irlandii i Grecji.
Dla mnie i tak jeszcze nie zaczęło się najlepsze – za kilka prawdziwy problem może być z gospodarką Francji i wtedy się zacznie 🙂
1) Ktoś koszt spłaty zadłużenia musi ponieść. Obecnie ponoszą go podatnicy. Właśnie teraz pieniądze pracującego obywatel Niemiec czy Francji są mu zabierane (podatki) na “dokapitalizowanie” banków, czyli wykupienie od banków greckich obligacji (na czy te banki nieźle zarobią). W przypadku niewypłacalności Grecji większość banków, jeśli nie wszystkie, nie powinna upaść. Obligacje stanowią tylko część ich aktywów. Do tego w krajach Europy istnieją bankowe systemy gwarancyjne, zabezpieczające od pewnej sumy (czyli głównie “zwykłych” obywateli). Jeśli ktoś straci to duzi inwestorzy.
Gdyby greckie bankructwo miało spowodować, jak piszesz, upadek banków i utratę oszczędności przez większość europejczyków (czyli, że banki wydały wszystkie zdeponowane u nich pieniądze na greckie obligacji), to znaczy że na ratowanie Grecji ci sami europejczycy musieliby w podatkach oddać tych pieniędzy jeszcze więcej.
2) Tutaj absolutnie się z Rafałem nie zgodzę. W okresie 1850-1914 znane mi jest 12 kryzysów finansowych. Przy czym ich skala była nieporównywalnie mniejsza od dzisiejszych. Każdy z nich kończył się po paru miesiącach. Z dzisiejszej perspektywy nazwalibyśmy to co najwyżej “niewielkimi zawirowaniami rynku”. Kryzysy w XX w. trwają po kilka lat (Wielki kryzys trwał kilkanaście lat!). Panika 1893 spowodowała straty depozytariuszy w wysokości 0,1% PKB.
Tymczasem w ciągu ostatnich 30 lat mieliśmy na świecie 20 kryzysów, które dały średnią stratę w depozytach na wysokości 10% PKB (100 razy więcej niż panika 1893!).
W okresie obowiązywania standardu złota nie było żadnych długotrwałych kryzysów o których pisze Rafał. Wręcz przeciwnie, wystarczy zobaczyć dane makroekonomiczne. Tzw. “Długa depresja” w latach 70tych XIX w. to w rzeczywistości okres najszybszego zrównoważonego wzrostu gospodarczego w historii USA! Nie było również żadnego masowego bezrobocia, ani w Europie ani w Ameryce. Stopa bezrobocia w USA na początku lat 80tych wynosiła poniżej 3% (gdyby nie duża imigracja z Europy to zabrakłoby im rąk do pracy).
3) Rynki finansowe same w sobie nie mają wpływu na istniejący poziom zadłużenia państwa. Mogą one natomiast ograniczyć dalsze zadłużanie się “świnek”, odmawiając im kolejnych pożyczek (gdy zorientują się że niemiecki podatnik już ich nie będzie spłacał). I to jest jak najbardziej słuszne! Drogą do wyjścia z kryzysu nie jest dalsze zadłużanie się, tylko dogłębna reforma i zmniejszenie wydatków.
Odpowiem przy innej okazji na komentarz Piotra (a najlepiej przy piwie ;)), a tutaj wrzucam dobry komentarz do tego całego bałaganu od Gwiazdowskiego
http://www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=1057
[…] P. Szafruga, Eurokryzys – co dalej z europejską walutą? […]
[…] P. Szafruga, Eurokryzys – co dalej z europejską walutą? […]