MATEUSZ MAŁEK, Program Azjatycki
Święto lampionów (lub też festiwal lampionów) jest jednym z bardziej charakterystycznych elementów tradycyjnej kultury chińskiej. Obchodzone jest piętnastego dnia pierwszego miesiąca kalendarza księżycowego i stanowi równocześnie oficjalne zakończenie obchodów z okazji nowego roku. Tradycyjnie przygotowywano wtedy papierowe latarnie (lampiony) i przenoszono je do świątyń. Współcześnie święto nabrało dużo bardziej komercyjnego charakteru, a różnobarwne lampiony w kształtach smoków i innych postaci znanych z kultury Chin znaleźć można nie tylko w Państwie Środka, ale też w wielu miejscach na świecie gdzie znajduje się znaczna społeczność chińska (np. Singapur, Malezja).
Podobnie jak wiele innych elementów kultury chińskiej, także zwyczaj urządzania widowiskowych festiwali lampionów przeniknął do innych krajów Azji Wschodniej, między innymi do Korei. Co jednak ciekawe, najważniejszy festiwal lampionów w tym kraju nie jest związany z obchodami nowego roku księżycowego, a z obchodami urodzin Buddy przypadającymi z reguły na maj każdego roku i będące w Republice Korei dniem wolnym od pracy. Szczególnie uroczysty i widowiskowy charakter mają obchody w Seulu gdzie urządza się tak zwany Festiwal Lampionów Lotosu (Lotus Lampion Festival) podczas którego parada lampionów przechodzi między stadionem Dongdaemun, a świątynią Jogyesa, wzdłuż ulicy Jongno. Oprócz tego, organizuje się również trwającą kilka dni wystawę lampionów, jak i szereg innych imprez towarzyszących.
Jeszcze odmienną, a przy tym wyjątkową historię ma Festiwal Latarni w miejscowości Jinju, w którym miałem przyjemność wziąć udział.
Jinju jest stosunkowo niewielkim miastem (ok. 370 tys. mieszkańców) położonym w prowincji Południowy Gyeongsang, niedaleko Busan (z którego można się dostać do Jinju autobusem w około 1,5 godziny). Jinju swą sławę zawdzięcza położonej tam twierdzy, która była świadkiem niezwykle dramatycznych wydarzeń w XVI w. podczas wojny japońsko – koreańskiej (wojna Imjin). W 1592 roku jeden z japońskich daimyo (panów feudalnych), Toyotomi Hideyoshi, po zjednoczeniu większej części Japonii postanowił dokonać najazdu na Chiny, przeprawiając się wcześniej przez Koreę. Wojna, trwająca z przerwami do 1598 r. była bardzo dramatycznych doświadczeniem, zwłaszcza dla Korei, której południowa część została zrujnowana przez wojska japońskie. Do dziś zresztą konflikt ten stanowi jeden z bardziej drażliwych elementów na gruncie stosunków japońsko – koreańskich.
W październiku 1592 r. licząca sobie ok. 20 tys. żołnierzy armia japońska obległa twierdzę Jinju, bronioną zaledwie przez jeden garnizon (ok. 3800 ludzi) pod dowództwem generała Kim Shi-mina. Mimo przewagi w liczbie wojsk po stronie nieprzyjaciela, Koreańczycy odnieśli wspaniałe zwycięstwo, uważane przez historyków za jedno z trzech najważniejszych zwycięstw podczas wojny Imjin. Legenda głosi, że obrońcy twierdzy używali do komunikacji między sobą papierowych latarni, co zwiększało ich możliwości zaskakiwania wroga. Rok po wspaniałym zwycięstwie Koreańczyków, Japończycy raz jeszcze zaatakowali Jinju, tym razem, jak mówią koreańskie źródła, w sile nawet 100 tys. ludzi. Mimo bohaterskiej obrony, Jinju upadło, a Japończycy wymordowali cały garnizon, a także mieszkańców miasta. Razem, prawdopodobnie ok. 70 tys. ludzi. By uczcić ich poświęcenie dla obrony ojczyzny, Koreańczycy od tego czasu zwykli wysyłać papierowe latarnie rzeką Namgang, przepływającą przez Jinju. Tradycja ta przetrwała do dzisiaj.
Obecnie Festiwal Latarni w Jinju (kr. 진주 남강 유등 축재) ma zupełnie inny charakter i nie sprowadza się już tylko do wysyłania rzeką lampionów ku czci obrońców miasta, a całość przybrała znacznie bardziej komercyjnego wydźwięku. Festiwal odbywa się corocznie w październiku i trwa około dwóch tygodni. O jego popularności mogą świadczyć korki na ulicach Jinju i w drodze do niego. By dostać się do miasta, już w Busan należało odczekać w kolejce do autobusu przynajmniej kilkanaście minut (i to mimo faktu, że z okazji festiwalu autobusy odjeżdżały w zasadzie „jeden po drugim”). Samo Jinju było dosłownie oblegane przez turystów, a momentami aż trudno było przepchnąć się między nimi. Na rzece Namgang ustawiono kilkadziesiąt wielkich platform z umieszczonymi na niej wielkimi latarniami w różnorakich kształtach. Część z nich nawiązywała do tradycji koreańskiej (i chińskiej), część jednak była w kształtach kojarzonych z zupełnie innymi zakątkami świata. Na rzece ustawiono dwa pływające mosty, po których można było przejść na drugą stronę. Wokół jednego z nich przygotowano specjalną wystawę latarni nawiązujących do różnych krajów świata. Można było zobaczyć między innymi Statuę Wolności symbolizującą Stany Zjednoczone, jak i kangury nawiązujące do Australii. Nie zabrakło też takich krajów jak Niemcy czy Wielka Brytania. Niestety na próżno można było szukać w tym gronie Polski…
Cieszące wzrok były także latarnie przygotowane wzdłuż obu brzegów rzeki. Niektóre z nich nawiązywały do historii festiwalu (przykładowo na murach twierdzy, do której na czas festiwalu wstęp był bezpłatny, ustawiono szereg latarni w kształcie żołnierzy broniących miasta), część jednak nie miało z nią wiele wspólnego. I tak, pomiędzy latarniami w kształcie żurawi i drzew, natknąć się można było na te przedstawiające Smerfy gonione przez Gargamela, jak i znane wszystkim Teletubisie… Cóż, kolejny przykład wszechobecnej globalizacji i komercjalizacji życia.
Znacznie bardziej tradycyjny charakter miała druga strona rzeki. Przygotowany był tam długi „korytarz” z podwieszonymi czerwonymi lampionami, dającymi niesamowity efekt wizualny. Dla Europejczyka korytarz „czerwonych latarni” może budzić pewne dwuznaczne skojarzenia, jednak w cywilizacji azjatyckiej kolor ten nie ma takiego znaczenia…
Oprócz uczty dla oka, festiwal dawał też pożywkę dla innych zmysłów. Obie strony rzeki pełne były małych kramów, na których można było zakupić wszelkie możliwe koreańskie (i nie tylko) specjały. W tym moje „ulubione” beondegi, czyli smażone larwy jedwabnika, mające oprócz walorów smakowych także „niebywałe” walory zapachowe. Polecam każdemu odwiedzającemu Koreę. Całość zwiedzania umilały przechodniom zespoły i pojedynczy wykonawcy muzyczni grający po obu stronach rzeki. W dniu mojej wizyty (8.10), punktualnie o godzinie 20 odbył się trwający dobre kilkanaście minut pokaz sztucznych ogni.
Całość doświadczeń i wrażeń z Festiwalu Latarni stanowi dla mnie niezapomniane przeżycie. Jeśli ktoś kiedyś znajdzie się w październiku na południu Korei, wizyta w Jinju powinna być dla niego obowiązkowym punktem podróży!
Świetny przykład jak z tragicznej historii narodowej zrobić wesołe święto, i to do tego jesienią. Polacy powinni się uczyć, zwłaszcza przy okazji naszego najsutniejszego święta, 11 listopada.