MATEUSZ MAŁEK, Program Azjatycki
W opublikowanym niedawno w „Korea Times” artykule zapoznać się można z opinią eksperta z Uniwersytetu Fudan – Shen Dingli na temat chińskiej polityki wobec Korei Północnej. Zdaniem badacza, Pekin poniósł porażkę w prowadzeniu polityki wobec partnera, zwłaszcza dopuszczając do prowadzenia przez Pjongjang programu nuklearnego.
Jak twierdzi Shen, północnokoreańska chęć do posiadania własnej broni jądrowej wynika z potrzeby KRL-D do zapewnienia sobie bezpieczeństwa – takiego twierdzenia trudno jest nie podzielać. Dodać należy, że w rozumieniu elit północnokoreańskich „bezpieczeństwo” polegać ma na zapewnieniu jak najdłuższego istnienia reżimu. Shen proponuje ciekawą diagnozę, z którą jednak nie mogę się zgodzić. Jego zdaniem, gdyby Chiny mocniej akcentowały swoje zaangażowanie na Półwyspie i gotowość pomocy KRL-D w razie niebezpieczeństwa, Pjongjang nie miałby powodów aby uciekać się do nuklearnego szantażu, gdyż w sferze bezpieczeństwa mógłby zdać się na Pekin. Miałoby dojść do podobnej sytuacji jak w Korei Południowej, Japonii i na Tajwanie gdzie nikt nie ma wątpliwości co do stałego zaangażowania USA, które obecnie jest już być może nieco mniej widoczne, było jednak gwarancją istnienia wspomnianych państw w okresie zimnej wojny (zwłaszcza w przypadku Korei Południowej). Idąc dalej tym tropem, można by przypuszczać, że zwiększone zaangażowanie chińskie w sferę bezpieczeństwa KRL-D skłoniłoby Pjongjang do zmniejszenia swoich wydatków militarnych i w konsekwencji do skupienia się na innych problemach, zwłaszcza permanentnym kryzysie gospodarczym, który trawi kraj od co najmniej 20 lat. Choć tego rodzaju logika wydaje się na pierwszy rzut oka sensowna to, w moim przekonaniu, nie uwzględnia kilku elementów, zasadniczo zmieniających postać rzeczy, zwłaszcza historii sojuszu północnokoreańsko-chińskiego, jak i natury reżimu z północy Półwyspu.
Obecnie panuje wśród badaczy dość powszechny pogląd, że to właśnie Pekin jest głównym i jedynym sojusznikiem Pjongjangu na arenie międzynarodowej, a także jedynym w zasadzie państwem mogącym wywierać rzeczywisty wpływ na jego poczynania. O sile sojuszu obu tych państw można się było przekonać w ostatnich latach wielokrotnie, a najlepszym przykładem może być sytuacja związana z zatopieniem południowokoreańskiego okrętu Cheonan w marcu 2010 r. Gdy dwa miesiące później ukazały się rezultaty międzynarodowego śledztwa, jasno wskazując na winę Korei Północnej, Chiny wstrzymały się z oskarżeniem Pjongjangu, a następnie wymusiły przyjęcie takiego oświadczenia RB ONZ, w którym nie pojawia się jednoznaczne oskarżenie KRL-D. Media południowokoreańskie żywo komentowały ten fakt, a Korea Północna uznała to za zwycięstwo swojej dyplomacji. Gdy po wizycie amerykańskiej Sekretarz Stanu H. Clinton i Sekretarza Obrony R. Gates’a w lipcu 2010 w Seulu pojawiła się kwestia nowych sankcji przeciw Północy, również zwrócono uwagę, że bez współpracy ze strony Chin będą one nieskuteczne. O takowej trudno jednak mówić skoro na wieści o planowanych wspólnych ćwiczeniach marynarki wojennej USA i Republiki Korei w lipcu 2010 r. Pekin zareagował histerycznie i w odpowiedzi sam przeprowadził manewry na Morzu Południowochińskim. Równocześnie, począwszy od pierwszych lat XXI w., gdy sojusz zaczął ulegać pewnemu wzmocnieniu zaczęto przeprowadzać systematyczne konsultacje polityczne na najwyższym szczeblu. Najpierw, w 2001 r. stolicę KRL-D odwiedził Przewodniczący ChRL, Jiang Zemin, a trzy lata później przywódca północnokoreański, Kim Jong-il odwiedził z kolei Pekin. Był on wówczas witany przez całe Biuro Polityczne KC KPCh, co było wydarzeniem protokolarnie niemal bezprecedensowym. Do ostatniego spotkania przywódców obu państw doszło w maju 2011 r. kiedy to dyskutowano na temat zwiększenia chińskiego zaangażowania w północnokoreańskich wolnych strefach ekonomicznych.
Tego rodzaju systematyczna współpraca dotyczy jednak tylko ostatnich kilku lat. Wcześniej sojusz obu państw daleki był od nazwania go „mocnym”. Choć zbudowany został na „więzach krwi” zawartych podczas wojny koreańskiej (1950 – 1953), w której Chiny opowiedziały się po stronie Pjingjangu oraz sformalizowany sojuszem z 1961 r., to – nie licząc lat pięćdziesiątych – istniał on w zasadzie jedynie w warstwie deklaratywnej. Począwszy od lat sześćdziesiątych dominowały w nim cykliczne wzrosty napięć, jak i rozbieżności w zajmowanych stanowiskach. Było to widoczne zwłaszcza w kontekście narastającej rywalizacji radziecko-chińskiej oraz „rewolucji kulturalnej” w ChRL. W efekcie doszło wręcz do zerwania relacji, a na granicy koreańsko-chińskiej doszło nawet do krwawych starć zbrojnych. W tej sytuacji Pjongjang nie miał wyboru i zwrócił się w stronę Moskwy. Choć w latach siedemdziesiątych formalnie doszło ponownie do poprawy relacji między azjatyckimi państwami, to o prawdziwym sojuszu nie mogło być już mowy w sytuacji nawiązywania stosunków przez Pekin z Waszyngtonem, a potem także rozpoczęciem cyklu reform gospodarczych przez Denga Xiaopinga. Nie bez znaczenia miał też fakt powolnego nawiązywania relacji przez Pekin z głównym rywalem Pjongjangu na Półwyspie – Seulem (choć do formalnego uznania doszło dopiero w 1992 r.). Stanowi to poważny kontrast wobec systematycznego zaangażowania, zarówno politycznego, jak i militarnego, jakie Stany Zjednoczone udzielały Korei Południowej po zakończeniu wojny koreańskiej. Uprawniony jest pogląd, że to głównie dzięki ich obecności państwo południowokoreańskie mogło przetrwać, a świadczyć może o tym zachowanie Amerykanów podczas wszystkich kryzysów jakie miały miejsce na Półwyspie podczas zimnej wojny, gdy twardo bronili oni stanowiska Seulu. W ostatnim czasie przykładem może być wysłanie w stronę Korei lotniskowca USS George Washington po ostrzelaniu przez KRL-D południowokoreańskiej wyspy Yeonpyeong w listopadzie 2010 r. Wreszcie, co istotne, o ile Chiny utrzymują stosunki dyplomatyczne z oboma państwami koreańskimi, to USA jedynie z Seulem. Ponadto, Korea Południowa jest jednym z głównych partnerów handlowych ChRL, podczas gdy wymiana handlowa Chin z Korea Północną jest minimalna (aczkolwiek z punktu widzenia KRL-D kluczowa). Z kolei Stany Zjednoczone w zasadzie nie utrzymują relacji gospodarczych z Koreą Północną, prowadząc równocześnie ożywioną wymianę z Południem. Pokazuje to pobieżnie o ile odmienne są relacje Waszyngtonu z Seulem, od relacji Pekinu z Pjongjangiem. Reasumując, gdyby Pekin chciał pełnić podobną rolę wobec KRL-D, jak Waszyngton wobec Korei Południowej, musiałby zerwać stosunki gospodarcze i dyplomatyczne z Seulem (co jest skrajnie mało prawdopodobne), a także w jakiś sposób wymazać trudne epizody we wzajemnych relacjach (co byłoby chyba jeszcze trudniejsze).
Kolejnym elementem, który odróżnia sytuację w północnej części Półwyspu od części południowej jest specyficzna natura tamtejszego reżimu. W zasadzie począwszy od lat sześćdziesiątych północnokoreańskie elity starają się realizować specyficzny model gospodarczo-społeczny oparty na myśli Kim Il-sunga (Kim Ir-sena) i będący „twórczym” rozwinięciem marksizmu-leninizmu, czyli na idei dżucze (juche/chuch’e). W największym skrócie: miała ona oznaczać kierowanie się własnymi siłami w rozwiązywaniu potencjalnych problemów kraju. W praktyce doprowadziła Koreę Północną do skrajnej autarkii i zapaści ekonomicznej. Dżucze opiera się na 4 filarach: dżucze w ideologii, samodzielność w polityce, niezależność w ekonomice, samoobrona w obronie kraju. To właśnie ten ostatni element miał kluczowe znaczenie dla obecnej sytuacji w KRL-D. Postawienie na samodzielność w obronie kraju oznaczało nastawienie całego przemysłu na potrzeby armii, która zaczęła konsumować coraz większą część PKB. Doprowadziło to do zapaści w innych sektorach gospodarki i spowolnienia wzrostu, co z kolei odbiło się na kondycji życiowej zwykłych mieszkańców. W konsekwencji, chcąc utrzymać ich w posłuszeństwie, niezbędne stało się systematyczne zwiększanie stopnia terroru, ideologizacji i indoktrynacji społeczeństwa. Kontynuuje to założenie również następca Kim Il-sunga, Kim Jong-il, który zainicjował tzw. politykę Seongun (Sŏn’gun), oznaczającą dosłownie „najpierw armia”, czyli prymat wojska nad innymi dziedzinami życia. W związku z tym militaryzacja życia była w Korei Północnej, obecna niemal od początku jej państwowości, była wpisana w logikę systemu, a także uzasadniona ideologicznie. Jej elementem w naturalny sposób jest także prowadzony obecnie program nuklearny, który z jednej strony doskonale wpisuje się w ideę dżucze, a równocześnie w sferze praktycznej daje KRL-D bezpieczeństwo przed groźbą jakiejkolwiek interwencji (militarnej) z zewnątrz. Stąd też, Pjongjang nie mógłby oddać się pod chiński parasol bezpieczeństwa, nawet gdyby miał stuprocentową gwarancję jego trwałości, ponieważ stanowiłoby to działanie jawnie sprzeczne z deklarowaną ideologią. Nie trzeba dodawać, że w kraju tak mocno zideologizowanym jak Korea Północna, gdzie urząd „wiecznego” prezydenta „sprawuje” nadal otaczany boską czcią, zmarły w 1994 r. Kim Il-sung, odejście od przedstawionych przez niego zaleceń nie byłoby sprawą prostą do przeprowadzenia.
W tym miejscu można przypomnieć, że północnokoreański program nuklearny swój początek ma jeszcze w latach sześćdziesiątych, gdy wybudowano pierwszy, eksperymentalny reaktor w Yongbyon. Faktem jednak jest, że przyspieszenie prac nastąpiło w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych i związane było z koniecznością zapewnienia sobie bezpieczeństwa w pozimnowojennej rzeczywistości. Jest jednak moim zdaniem mało prawdopodobne, by można było KRL-D od zamiaru posiadania owej broni odciągnąć i nawet Chiny nie miały praktycznych środków by tego dokonać. Zwiększenie ich zaangażowania w sferę bezpieczeństwa Korei Północnej nie odciągnęłoby jej od tego, jak zakłada Shen Dingli, z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze, ponieważ natura i historia stosunków chińsko-północnokoreańskich była na tyle skomplikowana, że trudno byłoby wypracować odpowiedni poziom wzajemnego zaufania. Zwłaszcza zaś w sytuacji równoczesnego utrzymywania przez Pekin dynamicznych stosunków z Seulem (także gospodarczych). Po drugie, ponieważ oddawanie się pod czyjąś opiekę w sferze bezpieczeństwa jest w fundamentalny sposób sprzeczne z podstawami ideologicznymi obowiązującymi w Korei Północnej. Program nuklearny z kolei doskonale wpisuje się w logikę tamtejszego systemu, którego głównym celem jest przetrwanie za wszelką cenę. Dopóki elity w Pjongjangu nie podejmą decyzji o odejściu od dotychczasowych pryncypiów, o zmianach w kwestii nuklearnej nie może być mowy.
Bardzo ciekawy artykuł. Faktycznie, zwykło się patrzeć na Chiny jak na ekwiwalent USA. A Ty wyraźnie pokazujesz, że te relacje są diametralnie różne.
A po co Chinom Korea Północna? Fakt, że z nieprzewidywalnym krajem posiadającym bombę atomową lepiej utrzymywać przyjazne stosunki, ale wydaje się, że w tej relacji jest coś więcej… Co?
W sferze politycznej i militarnej oznacza to brak obecności USA u granic Chin (należy pamiętać o ich obecności i pozycji, także militarnej, w Korei Pd.). Utrzymywanie podziału Półwyspu jest także korzystne gdyż osłabia reżim południowokoreański. W razie powstania zjednoczonej Korei, przy założeniu, że zjednoczenie dokonałoby się poprzez aneksję Północy przez Południe, taki twór polityczny byłby groźniejszym rywalem dla Chin niż podzielone państwa koreańskie.
W sferze ekonomicznej Zjednoczona Korea miałaby nieporównywalnie większy potencjał gospodarczy niż w dobie podziału. Ponadto, reformująca się Północ przyciągałaby część inwestycji zagranicznych i produkcji, które teraz trafiają do Chin. Zjednoczona Korea byłaby też atrakcyjniejszym miejscem biznesowym ze względu na wyeliminowanie ryzyka związanego z nieobliczalnością reżimu w Pjongjangu. W konsekwencji łatwo sobie wyobrazić, że np. giełda w Seulu stałaby się nagle poważnym konkurentem dla giełd chińskich. Także znaczenie np. portu przesiadkowego Incheon zwiększyłoby się, również stanowiąc konkurencję dla lotnisk w Pekinie czy Szanghaju.
Innymi słowy: dla zapewnienia stabilności wzrostu Chin, oraz “świętego spokoju” u granic podział Półwyspu i istniejące tam status quo jest korzystne. Za prof. Dziakiem: najlepszą dla Chin sytuacją jest dalsze istnienie i erozja reżimu w Pjongjangu w obecnej formie.
Witam serdecznie,
Trzeba wiedzieć, że Korea Północna nikomu nie ufa. Dlatego program atomowy Korei Północnej jest podstawą polityki Korei Północnej. Ten program rozwija się już od lat 50-tych, kiedy jeszcze głównym sojusznikiem Korei Północnej był Związek Radziecki a nie Chiny.
Kryzys gospodarczy jest owszem stałym elementem życia gospodarczego Korei Północnej. Jednakże, nie zgadzam się z tym, że jest wszechobecny:
– System finansowy reformuje się: obecnie obywatel stolicy Korei Północnej może wypożyczyć pieniądze od organizacjach finansowych;
– W ostatnim czasie rozmawiałem z wybitnym analitykiem Korei Północnej : Andrei Lankov. On uważa, że 80% obywateli Korei Północnej posiada pracę w sektorze prywatnym gospodarki Korei Północnej !
– Coraz bogatsze stają się elity polityczne i gospodarcze: Powstają obecnie pierwsze centra handlowe w Pjongjangu. Firmy północnokoreańskie prężnie działają na rynkach zagranicznych tak jak np. firma Mansudae Overseas Projects (만수대해외개발회사) , która buduje m. in. w Afryce.
– Kryzys żywnościowy dotyczy dystrybucję żywności, która zazwyczaj trafia do wojska i do elit. Wbrew pozorom, nie ma praktycznie obecnie głodu w Korei Północnej.
Terror zaostrzył się: to fakt. Tylko dzięki tym, reżim kontroluje społeczeństwo i uniemożliwia przeprowadzenia rewolty.
Reżim chce przetrwać, to fakt. Jednakże uważam, że wojna z południem jest możliwa nawet jeśli Korea Północna jest świadoma swojej porażki. Elity północnokoreańskie mogą zawsze korzystać z azylu politycznego w zaprzyjaźnionych krajach (tak jak w Wenezueli, Chinach itd.).
Reasumując, Korea Północna jest wciąż dyktaturą, ale już nie tą samą co parę lat temu.
Pozdrawiam serdecznie,
Nicolas Levi
Myślę że publicyści magazynu The Diplomat mogliby polemizować z optymizmem Nicolasa odnośnie zmian w Korei Północnej.
http://the-diplomat.com/flashpoints-blog/2011/10/11/is-kim-eyeing-nuclear-test/?utm_source=The+Diplomat+List&utm_campaign=f5c208c4de-Diplomat_Brief_2011_vol31&utm_medium=email
Istnieją różne szkoły w kwestii zmian w Korei Północnej. Jedna z nich, o której mało się mówi, to szkoła prawa chaosu, który mówi, że nie można przewidzieć co się stanie na Półwyspie Koreańskim. Jako przykład, wyznawcy tej szkoły wspominają o zjednoczeniu Niemiec. Nikt w 1988 r. nie wierzył w tym, że Niemcy się zjednoczą… a mimo wszystko stało się..
Ten sam los będzie dotyczył Półwysep Koreański? Możliwe
W pierwszej kolejności chciałbym podziękować Nicolasovi Levi za zapoznanie się z moim tekstem oraz jego skomentowaniem. Chciałbym odnieść się w kilku zdaniach do jego uwag.
Po pierwsze, tekst miał na celu jedynie ogólną analizę natury stosunków chińsko – północnokoreańskich na przestrzeni ponad półwiecza. W związku z tym nie skupiałem się aż tak dokładnie na szczegółach obecnej sytuacji.
Co do kwestii kryzysu gospodarczego. Ja również spotkałem się z opiniami jakoby miał on zmniejszać się, jednak sam fakt fakt opanowania klęski głodu nie oznacza, że nagle KRL-D przerodzi się w kolejnego azjatyckiego tygrysa. Do tego niezbędne byłyby zdecydowanie bardziej śmiałe reformy, chociażby na wzór chiński. Trudno mi uwierzyć, że obecne elity są do takowych zdolne.
Jeśli chodzi o prawdopodobieństwo wystąpienia wojny na Półwyspie to również zgadzam się z opinią, że wojna jest możliwa, mimo, że osobiście uważam iż jest to bardzo mało prawdopodobne. Gdy patrzy się na konflikt na Półwyspie z perspektywy europejskiej często lekceważy się prawdopodobieństwo wojny tłumacząc to szeregiem czynników natury politycznej czy po prostu zdrowym rozsądkiem. Tak się składa, że w zeszłym roku w czasie konfliktu wokół Chonean przebywałem w Seulu i muszę powiedzieć, że perspektywa zmienia się zupełnie gdy znajduje się w zasięgu artylerii północnokoreańskiej. Wbrew temu co się często mówi o społeczeństwie południowokoreańskim, także ono była w dużej części zaniepokojone sytuacją i szczerze obawiało się możliwości zaognienia sporu. Dlatego też uważam, że choć wojna wydaje się być mało prawdopodobna, to jednak zawsze gdzieś w tle należy rozpatrywać ewentualność: “a co jeśli…?”
Jeśli chodzi o potencjalne zjednoczenie to jako urodzony idealista i marzyciel również chciałbym uwierzyć w możliwość zjednoczenia wzorem Niemiec: “z dnia na dzień”. Znając jednak przebieg zjednoczenia Niemiec, a zwłaszcza koszty tego przedsięwzięcia uważam, że scenariusz taki się nie powtórzy. Zgadzam się jednak ze stwierdzeniem, że nie można przewidzieć co się stanie na Półwyspie (zwłaszcza w północnej jego części). Dlatego też jakakolwiek potencjalna zmiana tam będzie dla wszystkich zaskoczeniem.
Jeszcze raz dziękuję za zainteresowanie artykułem i zapraszam do lektury kolejnych.
[…] M. Małek, Uwagi o naturze sojuszu chińsko-północnokoreańskiego […]
[…] M. Małek, Uwagi o naturze sojuszu chińsko-północnokoreańskiego […]