ANITA SĘK
Rezolucje 1970 i 1973 Rady Bezpieczeństwa, Zgromadzenia Ogólnego z 1 marca i S-15/1 Rady Praw Człowieka Organizacji Narodów Zjednoczonych, potępienie ze strony Ligi Arabskiej, Unii Afrykańskiej, Rady Państw Zatoki i Organizacji Konferencji Islamskiej, skierowanie sprawy do Międzynarodowego Trybunału Karnego, (niestety spóźnione) deklaracja Rady Europejskiej i rezolucja Parlamentu Europejskiego z 10 marca, wreszcie protesty i rezygnacje z funkcji własnych dyplomatów, w tym Stałego Przedstawiciela Libii przy ONZ – pułkownik Muammar Kadafi poszedł na wojnę z całym swoim dotychczasowym światem. Światem, w którym w ostatnich latach, pomimo oficjalnie demonstrowanego izolacjonizmu, miał prawo czuć się jak pączek w maśle, przyjmowany na zachodnich salonach, utrzymujący bardzo przyjazne relacje nie tylko z premierem Włoch Silvio Berlusconim, ale i z m.in. Przewodniczącym Komisji Europejskiej José Manuelem Barosso.
Czarna dyplomacja
Oczywiście, prawem dyplomacji jest, że czasem trzeba przemilczeć nawet najbardziej palące kwestie i uścisnąć zakrwawioną rękę przywódcy na rzecz niepogarszania sytuacji jego narodu i prowadzenia dalszego dialogu. Wydaje się, że z takiego właśnie założenia wychodzili niektórzy europejscy politycy, tym bardziej, że w grę wchodzi bezpieczeństwo energetyczne i zaspokajanie przez Libię zapotrzebowania południowej części Europy, głównie Włoch i Francji, na czarne złoto. Analiza Departamentu Politycznego Dyrektoriatu Generalnego PE ds. polityki zewnętrznej (wewnętrznego parlamentarnego think-tanku) nie pozostawia złudzeń co do hipokryzji europejskiej polityki: “od dekad Libijczycy żyli w ekstremalnie represywnym społeczeństwie, pozbawionym organizacji obywatelskich i partii politycznych. Płk Kadafi systematycznie rozmontowywał wszelką potencjalną opozycję, w tym religijną, wojskową i plemienną.” Co robiła Unia? Nic.
A co może Unia?
Pomimo, że Traktat zwany w skrócie lizbońskim likwiduje podział filarowy Unii, dzielący do tej pory podejmowane decyzje na ponadnarodowe i międzyrządowe, Wspólnej Polityce Zagranicznej i Bezpieczeństwa dramatycznie – co pokazała obecna sytuacja w Libii – brakuje instrumentów, za pomocą których Unia byłaby w stanie mówić światu o swoich decyzjach jednym głosem, a nie 27 naraz, nie rzadko sprzecznymi. “Co my robimy by zapobiec kolejnej Rwandzie, kolejnemu Darfurowi?!” grzmiał na sesji plenarnej 23 marca Guy Verhofstadt, lider europarlamentarnego Porozumienia Liberałów i Demokratów na Rzecz Europy. “Mam dość braku reakcji UE na to, co się dzieje w Libii. (…). Przeszłość niczego nas nie nauczyła. Liczę na Francję, na Wielką Brytanię, na Stany Zjednoczone”, bo na Unię Europejska jak zwykle nie można liczyć – zakończył były premier Belgii.
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=6NMXGYDOlUM]
“EU nie ma legitymacji, by podejmować akcję militarną w Libii” odpowiedział Verhofstadtowi Nigel Farage, przewodniczący frakcji Europa Wolności i Demokracji EFD. Co Unia jednak może na pewno zrobić, to wymagać restrykcyjnego przestrzegania przez europejskie firmy embargo nałożonego na Libię. Istnieją dowody na to, że – póki co – tak się nie dzieje, i handel międzynarodowy kwitnie w najlepsze, utrzymując Kadafiego przy życiu.
Przywódcy Unii zdają sobie sprawę z nadzwyczajności sytuacji. Świadczy o tym zwołanie po raz czwarty w dziejach UE nadzwyczajnego spotkania Rady Europejskiej (wcześniej w trybie nadzwyczajnym Rada obradowała: po atakach 9/11 na WTC, w związku z wojną iracką oraz pięć lat później ws. wojny gruzińskiej tudzież rosyjsko-gruzińskiej). “Europejscy przywódcy są zadowoleni z demokratycznej fali, jaka ogarnęła nasze Południowe Sąsiedztwo, ale wyrażają jednocześnie zaniepokojenie wydarzeniami w Libii. (…) Pułkownik Kadafi musi natychmiast oddać władzę” powiedział Przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy, dodając, że Rada uznaje ukształtowaną w Bengazi Tymczasową Radę Narodową za “politycznego rozmówcę” (is considered a political interlocutor), ale jedynie Francja uznała ją za legitymowanego reprezentanta narodu libijskiego. Uznanie międzynarodowe jest potrzebne by opozycja mogła czerpać korzyści ze sprzedaży ropy, co jest żywotne dla bytu Libijczyków. Rada Europejska zobowiązała się natomiast do ochrony ludności cywilnej i w tym celu państwa członkowskie “rozpatrzą wszystkie niezbędne opcje”. Unia musiała podjąć działania. W ramach operacji Hermes 2011 agencja graniczna UE Frontex już od początku konfliktu monituje wpływ wydarzeń wewnątrzlibijskich na ruchy migracyjne w regionie. Do tej pory, według doniesień UNHCR Libię opuściło ponad 350 tysięcy imigrantów, w tym 230 tysięcy obcokrajowców. Kto się nimi zajmie? Kto zapłaci za ich utrzymanie w nadgranicznych obozach? Egipt, Algieria, Tunezja, czy Sudan, które borykają się z własnymi kryzysami wewnętrznymi? A może Czad lub Nigeria, których gospodarki, ściśle powiązane z Libią, przeżywają razem z nią kryzys?
“Unia nie może ani przeceniać, ani nie doceniać swoich możliwości”
Niewątpliwie, Unia musi być SEEKing – poszukująca Szybkich, Elastycznych, Efektywnych i Kreatywnych rozwiązań. Dlatego też potrzebuje silnej Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, jak przekonywała Wysoka Przedstawiciel UE do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa i Wiceprzewodnicząca KE Catherine Ashton na “wymianie poglądów” z Komisją Spraw Zagranicznych PE 22 marca. Najważniejsze teraz to przygotować się do pokonfliktowej Libii. Jak? Odpowiedzią Lady Ashton ma być strategia “3 x M”: 1) money & resources, 2) market access, 3) mobility (pieniądze, otwarty rynek, mobilność). Wszystkie trzy punkty zasadzają się na finansach. Ale jak przekonać społeczeństwa państw członkowskich do dodatkowych wydatków na arabskie Sąsiedztwo w dobie kryzysu?
Jacek Saryusz-Wolski (Przewodniczący Klubu PO-PSL w PE, Wiceprzewodniczący delegacji PE do Zgromadzenia Parlamentarnego Partnerstwa Wschodniego – EURONEST, były Przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych PE ) ma inny pomysł na pomoc Sąsiedztwu: W swoim komentarzu “Nowa Europejska Polityka Sąsiedztwa – hojna wobec ludzi, wymagająca wobec władz” z dnia 17 marca postuluje, by dialog ze społeczeństwami: wsparcie dla organizacji społeczeństwa obywatelskiego, dla prodemokratycznych ugrupowań, dla wolnych mediów, przeważył ponad utrzymywanie autorytarnych reżimów za wszelką cenę, nawet za cenę stabilności. Trzeba zaangażować unijnych aktorów publicznych: kręgi biznesowe, związki zawodowe, dziennikarzy, uniwersytety i ośrodki akademickie, młodzież i studentów… W Dzień Kobiet KE wydała Komunikat Partnership for Democracy and Shared Prosperity with the Southern Mediterranean. Partnerstwo ma być zbudowane na trzech filarach:
I budowanie instytucji demokratycznych z koncentracją na prawach człowieka, rządach prawa i walce z korupcją,
II wsparcie społeczeństwa obywatelskiego i zwiększenie możliwości kontaktów międzyludzkich,
III wzmocnienie wzrostu ekonomicznego, głównie przez wsparcie MŚP.
Do 2013 r. region Śródziemnomorza otrzyma z programów pomocowych łącznie 4 mld EUR. Czy te same priorytety nie zostały zapisane już w połowie l. 90., razem z otwarciem Procesu barcelońskiego? I czy nie były powtórzone w Unii dla Morza Śródziemnego w 2008? Nie mówiąc już o Europejskiej Polityce Sąsiedztwa z 2004? Po co więc Unia mnoży byty?
Scenariusze dla Libii
Bez podjęcia działań przez społeczność międzynarodową, tj. interwencji humanitarnej w ramach konceptu responsibility to protect, Kadafi w szybkim czasie zdołałby zahamować i rozbić powstanie rebeliantów, topiąc setki tysięcy swoich obywateli w morzu krwi. Internalizacja konfliktu nie decyduje wszak o odejściu pułkownika, który grozi, że będzie walczył do końca (najnowsze doniesienia prasowe mówią o tym, że pułkownik może odejść jeśli – jak samo zapowiedział – znajdzie „godnego następcę”). Co jednak, jeśli uda mu się utrzymać u władzy? Rząd libijski utracił międzynarodową legitymację, zapewne bezpowrotnie – po zakończeniu konfliktu Libia z Kadafim na czele cofnęłaby się do czasów sprzed 2003r., w którym to roku UE zniosła kilkudziesięcioletnie embargo gospodarcze na Libię, a to spowodowałoby zerwanie współpracy z Unią w dziedzinie energii i migracji, co w tym momencie wydaje się niewyobrażalnym wyzwaniem dla obu stron.
Kolejnym możliwym rozwiązaniem jest podział Libii na północno-zachodnią Trypolitanię ze stolicą pod kontrolą obecnych władz oraz niezależną Cyrenajkę, rządzoną przez rebeliantów. Od lat napięcia między prowincjami były podżegane przez chcącego utrzymać się u władzy pułkownika, który uważał plemiona z północnego wschodu za potencjalnie wobec niego nielojalne. Ekonomicznie taka sytuacja mogłaby zaistnieć, ponieważ obydwa terytoria są bogate w złoża ropy. Politycznie byłaby ona zapewne do przyjęcia przez UE, ale zupełnie nie do zaakceptowania przez skazanego na międzynarodowy ostracyzm Kadafiego, który w efekcie dążyłby do ponownego podporządkowania sobie Cyrenajki, nie unikając także metod terrorystycznych.
Jeszcze gorsza dla Brukseli jest niebezpieczna możliwość obalenia pułkownika przez islamistycznych fundamentalistów. W obliczu takiej sytuacji, społeczność międzynarodowa powinna skupić się na wsparciu rebeliantów, którzy pozostają niedofinansowani, niezorganizowani, i którym brak profesjonalizacji w działaniach. Co więcej, należy szukać sojuszników kampanii antyrządowej wśród wcześniej odrzuconych przez Kadafiego: umiarkowanych przywódców religijnych, wojskowych, wodzów plemiennych, młodzieży. Zdobywając szerokie poparcie społeczne, opozycja zmusi pułkownika do odejścia, a wtedy społeczność międzynarodowa powinna pomóc w stabilizacji wewnętrznej kraju i jego odbudowie po faktycznej wojnie domowej – swoisty Plan Marshalla dla Afryki Północnej. Unia, jako potęga soft-power, może mieć w tym zakresie wiele do zaoferowania. Jeśli oczywiście Libijczycy będą chcieli słuchać instytucji, która przez prawie dekadę żyła w tak bliskiej przyjaźni z mordercą własnego narodu…