TOMASZ PAWŁUSZKO
Według komentowanego niedawno w mediach raportu OECD (dane z połowy 2008 roku), Polska jest czwartym krajem na świecie pod względem liczby osób które rocznie uzyskują tytuł magistra (odsetek osób zdobywających wyższe wykształcenie w wieku szkolnym to 50%) – wyprzedzamy znacznie bogatsze kraje: Norwegię (41,5%), Japonię (39,4%), USA (37,3%) czy Niemcy (25,5%!). Mamy 457 uczelni wyższych. Najwięcej w Europie. Z drugiej strony obecnie w Polsce studiuje zaledwie 15 tysięcy studentów z zagranicy. To statystycznie zaledwie około 0,8% wszystkich studiujących. Najmniej spośród wszystkich badanych krajów OECD. Profesor Krzysztof Rybiński zauważył kilkanaście dni temu, że gdyby Polska miała wskaźnik czeski, wówczas studiowałoby nad Wisłą nawet 150 tysięcy obcokrajowców (każda z polskich uczelni musiałaby przyjąć dodatkowo 300 studentów z zagranicy). Jesteśmy więc krajem nieatrakcyjnym, kształcącym słabo, choć masowo. Spójrzmy dokąd prowadzą nas statystyki…
Temat edukacji i szkolnictwa wyższego jest w Polsce przedmiotem ciekawej debaty. Media aż huczą od doniesień, gdyż jest to zarazem jeden z najbardziej kontrowersyjnych problemów społecznych. Przed czytelnikiem wyłania się obraz państwa oraz społeczeństwa, które nie potrafi wykształcić swych elit. Warto zwrócić uwagę, że temat wykształcenia wyższego występuje w mediach głównie w kontekście trudnej sytuacji zawodowej młodego pokolenia. Posiadanie w naszym kraju dyplomu wyższej uczelni zwiększa zarobki jego posiadacza średnio tylko o ok. 28%. To ponownie jeden z najniższych wskaźników w OECD, tym razem świadczący umownie o opinii rynku nt. poziomu wykształcenia odbieranego w polskiej szkole. Według badań Światowego Forum Gospodarczego Polska zajmuje dosyć odległe 19 miejsce w UE pod względem dostosowania oferty edukacyjnej do rynku pracy. Oznacza to, że spory odsetek spośród 1,9 milionowej rzeszy polskich studentów będzie mieć kłopoty ze znalezieniem zatrudnienia. Często zaznacza się, iż jedynie co dziesiąty student jest słuchaczem na studiach technicznych, gwarantujących wysokie prawdopodobieństwo znalezienia pracy w zawodzie. Już w 2009 roku wskaźnik bezrobocia wśród młodzieży był dwukrotnie wyższy niż w Niemczech, przekroczył 20% i stale rośnie.
Podniesiony na początku temat umiędzynarodowienia polskich uczelni z pewnością nie okaże się lekarstwem na unowocześnienie systemu edukacji wyższej. Umiędzynarodowienie jest przecież formą urynkowienia sektora edukacji, który zaczyna podlegać regułom zagranicznej konkurencji. Konkurencyjność w każdej branży opiera się na ogół na jakości oferty, kształtowanej w tym przypadku ze szczególnym uwzględnieniem nakładów na innowacje, infrastrukturę i kapitał społeczny kadr. Tymczasem zdecydowana większość uczelni publicznych nie posiada wystarczających środków na działalność naukową i rozwojową, Polska przeznacza na naukę obecnie jedynie 0,38% PKB. Jest to pięciokrotnie (!) mniej od statystycznej średniej unijnej. Znaczący odsetek uczelni niepublicznych również nie posiada potencjału naukowego stanowiącego zachętę dla zagranicznych studentów czy badaczy. Do podobnych wniosków dochodzi wszakże i prof. Rybiński przyjmując, iż nawet aktywna „importowa” strategia w dzisiejszej sytuacji demograficznej nie pozwoli na utrzymanie dotychczasowego poziomu skolaryzacji. Niski wskaźnik umiędzynarodowienia polskich uczelni jest dziś więc przede wszystkim ostrzeżeniem przed postępującą degradacją jakościową uczelni wyższych; jego obecność pozostaje też wskazówką, w którą stronę kierować procesy modernizacyjne.
Podsumowując, wysokie miejsca Polski w rankingach solaryzacji OECD są tak naprawdę “sztucznym” powodem do dumy, okazują się poniekąd zimnym prysznicem („król jest nagi!”) uświadamiającym nas niespodziewanie – tak jak niski wskaźnik ilościowy uczących się w naszym kraju studentów zagranicznych – o globalnej wręcz skali absurdu w systemie polskiej nauki.