PIOTR SZAFRUGA
Problem piractwa, nie tylko somalijskiego, ma źródło na lądzie. Czyli gdyby ktoś bardzo chciał, wie gdzie szukać panaceum. Problem pojawia się, gdy długo nikt się do tego nie kwapi. Wtedy tymczasowe środki do zwalczania skutków problemu przestają być takie tymczasowe (a niewątpliwie stają się kosztowne). Okazuje się jednak, że jest alternatywa. I to bez mieszania się w sprawy Somalii.
Należy zaznaczyć, iż dzisiejszy transport morski jak i piractwo znacząco różnią się od tych z epoki żagla. Kilka wieków temu statki piratów i kaprów wielkością i uzbrojeniem niewiele różniły się od okrętów wojennych. Często tylko silne uzbrojenie i odważna załoga dawały nadzieję na przeżycie spotkania z Jolly Rogerem.* Dziś piraci uzbrojeni są w karabinki i ręczne granatniki, a ich dhow są niewiele większe od kotwicy niejednego masowca.
To pozwala zadać pytanie czy zwalczanie piractwa, jak za dawnych lat, przy użyciu okrętów wojennych ma sens? Czy kierowanie, wartego przeszło pół miliarda dolarów, niszczyciela (276 osób załogi, wyposażony w rakiety SM-2, pociski samosterujące Tomahawk i przeciwlotnicze) do ścigania i zatrzymywania lokalnych łodzi, których obsada uzbrojona jest głównie w karabinki, można uznać za adekwatne? No cóż, to właśnie ma miejsce.
Może lepiej pozwolić statkom się bronić? Zakaz posiadania broni, podobnie jak na lądzie, ma swoje uzasadnienie w istnieniu systemu gwarantującego bezpieczeństwo. Gdy tego systemu brak, zakaz traci sens i uderza w tych którzy prawa przestrzegają. Skoro okręty nie zapewniają bezpieczeństwa, to trzeba się bronić samemu. Ponadto wspomniany powyżej charakter współczesnego piractwa, powoduje że samodzielna obrona często bywa skuteczna. Chińscy marynarze używają koktajli Mołotowa, hiszpańscy rybacy na Seszelach korzystają z usług brytyjskich najemników, a Francuzi wysyłają żołnierzy na pokłady swoich statków. Tyle jeśli chodzi przestrzeganie zakazu uzbrajania.
Zmiana prawa w celu wyposażenia jednostek w broń małokalibrową jest jak najbardziej uzasadniona. Ciężko uznać, aby mogła ona odbić się negatywnie na walce z piractwem. Zakaz uzbrajania statków cywilnych pozwala na aresztowanie jednostek pirackich, na pokładzie których znaleziono broń. Sęk w tym, że jest to tylko teoria – w przypadku inspekcji obciążające dowody szybko lądują za burtą. Piszę o broni małokalibrowej, gdyż takie rozwiązanie daje środek wystarczający do odparcia piratów i jednocześnie nie ułatwia im ewentualnego użycia cięższej broni (kilkutonową armatę nie tak łatwo wyrzucić za burtę jak Kałasznikowa).
Okazuje się jednak, że nawet przy obecnych ograniczeniach prawnych rynek potrafi odpowiedzieć na nowe potrzeby. Zestawy akustyczne, silne lasery czy piany zmniejszające współczynnik tarcia mają odstraszyć, oślepić, ogłuszyć i uniemożliwić wejście na pokład. Jednocześnie nie stanowią one w myśl prawa uzbrojenia, co pozwala na ich legalne montowanie na pokładzie.
Nie chcę negować funkcji sił morskich państw do dbania o bezpieczeństwo żeglugi. Powyższe rozwiązanie odnosi się jedynie do jednostek handlowych i nie zastąpi działań patrolowych, między innymi ze względów politycznych czy społecznych (zagadnienie piractwa pojawia się m.in. w Konstytucji USA). Pozostaje kwestia racjonalności celu i środków (piraci operują już w promieniu ponad 1000 mil od wybrzeża – takiego obszaru nie da się skutecznie patrolować).
* Jolly Roger – określenie pirackiej flagi