Bezpieczeństwo Bliski Wschód Wybory

Dlaczego Izrael znowu wybrał tak samo?

EWA ĆWIEK

Miesiąc temu, 17 marca 2015 r., w Izraelu odbyły się przyspieszone wybory do Knesetu. Poprzedni rząd pod przewodnictwem lidera prawicowej partii Likud, Benjamina Netanjahu, rozpadł się po zaledwie 20 miesiącach funkcjonowania, wyniszczony przez ideologiczne spory wewnątrz koalicji. Krótka, 3-miesięczna kampania poprzedzająca wybory okazała się zacięta i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Do przewidywanej (przez sondaże dające przewagę centrolewicowemu Blokowi Syjonistycznemu) rewolucji jednak nie doszło – wybory wygrał Netanjahu i tym samym umocnił swoją pozycję jako rządzący nieprzerwanie od 7 lat lider izraelskiej sceny politycznej. Dlaczego Izraelczycy nie skorzystali z rzadkiej szansy na zmianę nie tylko premiera, ale również kierunku, w którym zmierza ich kraj? Odpowiedź na to pytanie jest skomplikowana i składa się z wielu czynników.

W wyjątkowo szybkim tempie, bo już tydzień po wyborach, lider zwycięskiej partii Likud Benjamin Netanjahu ogłosił z kim chce stworzyć koalicję i kształtować nowy rząd. W poniedziałek 23 marca obecny premier spotkał się z szefem prawicowej, religijno-syjonistycznej partii Ha-Bajit Ha-Jehudi („Żydowski Dom”) – Naftalim Bennettem. Tego samego dnia swoje poparcie dla Bibiego (jak pieszczotliwie nazywają go w Izraelu wszyscy, od żarliwych sympatyków, aż do dziennikarzy niechętnej premierowi liberalnej gazety HaAretz) wyraził również Mosze Kahlon, lider centrowej partii Kulanu („My wszyscy”). Oprócz nich w skład koalicji mają wejść kolejne dwa ortodoksyjne ugrupowania sytuujące się na prawym skrzydle izraelskiej polityki –  Szas i Zjednoczony Judaizm Tory. W ten sposób w liczącym 120 członków Knesecie koalicja dysponować będzie 67 mandatami – czyli zdobędzie ich o 6 więcej niż wynosi próg konieczny do uzyskania większości w parlamencie. W opozycji znajdą się najwięksi przegrani wyborów – liderzy Bloku Syjonistycznego Cipi Livni i Izaak „Bougie” Herzog, którzy do uzyskanych w wyborach 24 miejsc dodadzą 13 członków sojuszu partii arabskich oraz 7 mandatów zdobytych przez centrową partię Jesz Atid („Jest przyszłość”).

Widać więc, że marzenia części społeczeństwa (tej, która w ok. 25 tysięcznym gronie zgromadziła się 7 marca na placu Rabina w Tel Awiwie by protestować przeciwko polityce Netanjahu), o bardziej liberalnym kraju, kontynuacji rozmów pokojowych z Palestyńczykami i przede wszystkim – o końcu nieprzerwanych od 2009 roku rządów lidera Likudu, legły w gruzach. Nowy rząd, którego powstanie jest prawdopodobnie kwestią kilku tygodni, przesunął środek ciężkości jeszcze dalej na prawą stronę. Ten zwrot może dać wreszcie Bibiemu szansę na stworzenie trwałego i stabilnego rządu. Poprzednia próba połączenia ze sobą odmiennych światopoglądowo elementów izraelskiej układanki politycznej w 2013 roku nie poskutkowała i zakończyła się ogłoszeniem przyspieszonych wyborów.

Tarcia w poprzedniej koalicji pojawiały się od samego początku – problematyczne okazały się dyskusje dotyczące budżetu i dalszych losów bliskowschodniego procesu pokojowego. Punktem kulminacyjnym decydującym o konieczności przeprowadzenia przyspieszonych wyborów, okazał się być projekt forsowanej przez Netanjahu ustawy, która wyraźnie określała Izrael jako państwo żydowskie, głosząc że „istnieje indywidualna równość dla wszystkich obywateli, ale prawo narodowe jest zarezerwowane tylko dla ludu żydowskiego”. W wyniku ostrej dyskusji, która wywiązała się po przyjęciu projektu, Cipi Livni – minister sprawiedliwości i liderka HaTnua oraz Jair Lapid – minister finansów musieli pożegnać się ze swoimi stanowiskami przy Givat Ram w Jerozolimie. Niedługo później Livni i Izaak Herzog (szef Partii Pracy – głównej opozycyjnej siły w parlamencie) zwarli szyki tworząc nową partię – Blok Syjonistyczny – która szybko zagroziła pozycji Likudu.

Kampania wyborcza trwała 3 miesiące i była, zwłaszcza na finiszu, wyjątkowo nerwowa. Netanjahu balansował na krawędzi, z jednej strony porywając się na wielkie deklaracje polityczne, z drugiej starając się złagodzić wizerunek humorem i korzystając z nowych mediów by dotrzeć do coraz młodszych wyborców. Głośnym echem odbiła się jego wypowiedź z ostatnich dni kampanii, w której zapewniał, że pod jego rządami szansa na powstanie państwa palestyńskiego jest równa zeru. Powolne wycofywanie się ze złożonej elektoratowi obietnicy nie zmienia faktu, że zaostrzenie wyborczej retoryki mogło znacząco wpłynąć na zmianę ostatecznych wyników marcowych wyborów. W podobnym tonie odczytywać można antyarabską wypowiedź o „Arabach dowiezionych do punktów wyborczych autokarami opłaconymi przez lewicę”. W kontraście do wizerunku nieprzejednanego obrońcy interesów narodowych, internet szturmem zdobyła wyborcza reklamówka, w której premier wciela się w rolę opiekuna do dzieci (korzystając z gry słów zawartej w wyrażeniu „Bibisitter”). Zdziwionym rodzicom na pytanie: „To pan będzie się zajmował naszymi dziećmi?”, Bibi z ciepłym uśmiechem odpowiada: „Albo ja, albo Cipi i Bougie”, a potem dorzuca z troską w głosie: „Podczas tegorocznych wyborów zadecydujecie, kto w przyszłości zajmie się waszymi dziećmi”.

Taka retoryka była zresztą charakterystyczna dla większości publicznych wystąpień premiera Netanjahu. Kwestia dzieci, ich przyszłości i zapewnienia im bezpieczeństwa, przewijała się w jego przemówieniach wyjątkowo często. Bibi znalazł bowiem wytrych, otwierający w Izraelu prawie każde drzwi. „Bezpieczeństwo”  to słowo-klucz, które silnie wpływa na wyobraźnię żyjących w stanie ciągłego zagrożenia Izraelczyków. Jako doświadczony i charyzmatyczny mówca, Bibi potrafił celnie wypunktować przeciwników, zachowując jednak wizerunek odpowiedzialnego i godnego zaufania męża stanu.

Mimo pozornego spokoju, Netanjahu z pewnością czuł, że grunt pali mu się pod stopami. Gniewne nastroje, charakterystyczne głównie dla młodszej części izraelskiego społeczeństwa, pojawiały się nie tylko w prywatnych rozmowach – wychodziły na ulice przyjmując postać licznych graffiti, jak choćby tych z tel awiwskich ulic, krzyczących: „Bibi, głodujemy!” lub pytających ironicznie: „Dobrze spałeś Bibi?”

Społeczne niepokoje w swojej kampanii skutecznie wykorzystali przywódcy Bloku Syjonistycznego. Zataczający coraz szersze kręgi kryzys gospodarczy, ogólna drożyzna i drastyczny wzrost cen mieszkań (o 83% w ciągu ostatnich 15 lat) były centralnymi punktami wyborczych obietnic Cipi i „Bougiego”. W przeciwieństwie do wielkich słów Bibiego, postanowili skoncentrować się na codziennych problemach mieszkańców Izraela i w ten sposób skupili wokół siebie młodszą część elektoratu – tę, która bardziej od nuklearnych gróźb Iranu i konfliktu izraelsko-palestyńskiego interesowały niskie ceny żywności, tanie mieszkania i benzyna. I właściwie do samego końca wydawało się, że to ich punkt widzenia przeważył i przekonał zmęczonych wojenną retoryką wyborców – na kilka dni przed wyborami sondaże dawały Blokowi Syjonistycznemu przewagę kilku mandatów. Ostatnie dni kampanii przesądziły jednak o zwycięstwie Netanjahu.

Być może kluczowym wydarzeniem przedwyborczego rajdu było wystąpienie Benjamina Netanjahu w Kongresie Stanów Zjednoczonych 3 marca – dokładnie dwa tygodnie przed planowanymi wyborami. Na zaproszenie Partii Republikańskiej, bez wiedzy prezydenta Baracka Obamy, Bibi wygłosił przed obiema izbami Kongresu przemówienie, w którym skrytykował negocjowaną przez USA i pięć innych mocarstw umowę dotyczącą irańskiego programu nuklearnego. Stwierdził, że „to bardzo złe postanowienie i będzie nam bez niego lepiej”, dodając że 10 lat, po których zniesione miałyby zostać restrykcje wobec Teheranu to „mgnienie oka w życiu naszych dzieci”. Wykład Netanjahu spotkał się z konsternacją Demokratów, a sam Obama oznajmił, że niestety nie miał okazji go wysłuchać, bo w tym czasie prowadził z przywódcami europejskimi rozmowy dotyczące ciężkiej sytuacji na Ukrainie. Taki dyplomatyczny policzek mógł stać się gwoździem do politycznej trumny Netanjahu – okazało się jednak, że podjęte przez niego ryzyko opłaciło się.

Relacje Izraela ze Stanami Zjednoczonymi jeszcze nigdy nie były tak chłodne jak dzisiaj. Obama i Netanjahu spierali się właściwie od początku objęcia przez obojga władzy w 2009 roku. Wtedy głównym problemem było odmienne stanowisko wobec kwestii palestyńskiej, obecnie kością niezgody są rozmowy Waszyngtonu z Teheranem. W obecnej sytuacji Stany rozważają brak zdecydowanej reakcji na propozycję przyjęcia rezolucji dotyczącej powstania niezależnego państwa palestyńskiego (odrzuconej ostatnio przez RB ONZ w grudniu 2014 roku). Jeśli dołożyć do tego ostatnie doniesienia dziennika Wall Street Journal, zgodnie z którymi Izrael miał podsłuchiwać tajne rozmowy amerykańsko-irańskie, powstaje obraz wyjątkowo napiętych relacji pomiędzy dwoma sojusznikami. Wydaje się jednak, że mimo głębokiego kryzysu sojusz izraelsko-amerykański przetrwa, jest bowiem jednym z najtrwalszych takich „małżeństw” na całym świecie – ale z całą pewnością zmieni swój kształt i oddali się od dawnej bezwarunkowej miłości.

Rozgrywając karty w taki sposób Netanjahu zdołał wygrać wybory i tym samym został najdłużej urzędującym premierem w prawie 70-letniej historii państwa. żeby uzyskać więcej na arenie międzynarodowej, musi jednak zdecydowanie złagodzić swoją taktykę, bo reputacja Izraela zarówno w oczach USA jak i Europy jest wyjątkowo zła. Dlatego kluczową kwestią będzie wybór nowego ministra spraw zagranicznych. Wiadomo już, że nie potwierdziły się plotki o obsadzeniu na tym stanowisku Herzoga, którego propokojowy i wypośrodkowany wizerunek mógłby poprawić pozycję Izraela w oczach społeczności międzynarodowej. Mimo ujawnionych przez zbliżone do premiera źródło pogłosek mówiących, że Bibi „widziałby Bougiego w rządzie”, kandydata szukać trzeba w kręgach bardziej zbliżonych poglądami do prawicowego Likudu. Netanjahu nie może sobie pozwolić na nominację na to stanowisko byłego ministra Awigdora Liebermana – lidera partii Israel Beitenu („Nasz dom Izrael”), która w wyborach uzyskała zaledwie 6 mandatów. Nad Liebermanem wciąż wisi widmo oskarżeń o korupcję, a Bibi nie jest chętny do zawierania z nim kolejnego sojuszu. Kto więc może objąć tekę szefa jednego z najważniejszych ministerstw? Najlepszym kandydatem wydaje się być Michael Oren z partii Kulanu – urodzony w Stanach Zjednoczonych były ambasador Izraela w Waszyngtonie. Innymi potencjalnymi kandydatami są „likudnicy” – Yuval Steinitz i Gilad Erdan – oboje wierni Bibiemu i doświadczeni w administracji publicznej.

Prezydent Reuwen Riwlin w swoich powyborczych wypowiedziach próbował nieco stłumić ostry charakter Bibiego, między innymi komentując jego kontrowersyjną wypowiedź o udziale społeczności arabskiej w wyborach. Powiedział, że „korzystanie z prawa do głosu to nie zbrodnia” i dodał, że „kto boi się głosów w urnach, zmierzy się z kamieniami na ulicach”. Podczas spotkania prezydenta z premierem ustalone zostały również trzy główne cele, stojące przez formującą się Radą Ministrów: unormowanie relacji ze Stanami Zjednoczonymi, ponowne uzyskanie stabilności systemu politycznego oraz „zagojenie ran” dzielących społeczeństwo izraelskie, które według prezydenta rozjątrzyła agresywna kampania wyborcza.

Po otrzymaniu od Riwlina misji stworzenia rządu, Netanjahu wyznał, że jest równie wzruszony i podekscytowany jak wówczas gdy po raz pierwszy odbierał nominację na premiera. Rodzi się pytanie, czy również jego rządy będą łudząco podobne do poprzednich – czy powróci do starej, sprawdzonej retoryki straszenia groźbą nuklearnej zagłady i wszechobecnym zagrożeniem, czy jednak postara się zaleczyć niepokoje buzujące w zmęczonym złą sytuacją gospodarczą społeczeństwie. Jeśli chodzi o kwestię konfliktu izraelsko-palestyńskiego, to prawdopodobnie nie można liczyć na jakąkolwiek zmianę – mimo że Netanjahu wycofuje się ze swoich kontrowersyjnych tez z czasu kampanii, trudno mu będzie stanowczo zmienić front, tym bardziej że wszyscy zwolennicy procesu pokojowego zajmują już opozycyjne stołki. Co prawda Netanjahu obiecał, że będzie premierem wszystkich Izraelczyków, niezależnie od rasy, płci i poglądów politycznych, ale spoglądając na ostatnie lata jego rządów mało kto wierzy, że te słowa to coś więcej niż puste deklaracje. Czy Izrael pogrzebał więc największą od lat szansę na faktyczną zmianę? Trudno spodziewać się, że Benjamin Netanjahu wyciągnie wnioski z porażki, która minęła go zaledwie o centymetry. Z dużą dozą pewności można stwierdzić, że przekonany o własnej sile wróci do swojego gabinetu na rogu ulicy Balfoura i Smolenskin w Jerozolimie i dalej z delikatnością buldożera poprowadzi swój kraj w stronę przeciwną od tego, co nazywa się pokojem.


[EDIT: 20/04/2015 at 21:46]

Aktualizacja do artykułu:
Dzisiaj, w poniedziałek 20 kwietnia, prezydent Reuwen Riwlin pozwolił Benjaminowi Netanjahu na wydłużenie procesu tworzenia rządu o kolejne 14 dni. Decyzję tą uargumentował potrzebą posiadania „stabilnego rządu, będącego w stanie podejmować ciężkie decyzje”. Rozmowy koalicyjne wciąż trwają – w piątek Netanjahu spotkał się ponownie zarówno z Awigdorem Liebermanem jak i z Naftali Bennettem, z którym pozostaje ostatnio w nie najlepszych stosunkach (samo spotkanie miało miejsce nie w oficjalnej rezydencji Netanjahu, ale w jego znacznie skromniejszym biurze). Oficjalnie nic na temat przebiegu obu rozmów nie wiadomo, ale źródła zbliżone do obu polityków informują, że „poczyniony został pewien postęp”. Wydaje się więc, że mimo opóźnienia, przyszły premier jest coraz bliższy osiągnięcia 67-osobowej większości w Knesecie i powołania do życia nowego, skrajnie prawicowego rządu. Dzięki prezydentowi Riwlinowi ma na to jeszcze całe dwa tygodnie.


Źródła wykorzystane do napisania artykułu:

Zdjęcia: Prywatne archiwum Autorki.


Ewa Ćwiek – Studentka hebraistyki (II stopień), absolwentka kulturoznawstwa w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Jej zainteresowania wykraczają poza granice Bliskiego Wschodu – oprócz polityki i kultury Izraela fascynuje ją polskie kino i szeroko pojęta popkultura.


Przeczytaj też:

B. Belica, Po raz pierwszy… po raz drugi… po raz trzeci… Netanjahu!

K. Czupa, Nowy (nuklearny) Bliski Wschód

B. Belica, Bliskowschodni kocioł – o problemach Izraela i Palestyny od początku istnienia państwa żydowskiego

K. Czupa, Resolving the unresolvable

W. Wolanin, Co najbardziej niepokoi Izraelczyków? O istotnych wyzwaniach w polityce zagranicznej Izraela

Polecamy też:
Artur Malantowicz dla Polskiego Radia 24 o przemówieniu Netanjahu w amerykańskim Kongresie.