RAFAŁ SMENTEK
Zakończona niedawno 51. edycja Monachijskiej Konferencji Polityki Bezpieczeństwa była przydatnym przeglądem najważniejszych bieżących kwestii międzynarodowych oraz doskonałym miernikiem aktualnego stanu relacji pomiędzy poszczególnymi państwami i ich stanowisk odnośnie do konkretnych kwestii. Oprócz oczywistego napięcia pomiędzy tzw. Zachodem a Rosją – które chyba najdobitniej odzwierciedlił śmiech publiki w reakcji na stanowisko wobec konfliktu na Ukrainie, przedstawione przez Ministra S. Ławrowa – wyraźnie zarysowała się również różnica zdań w samym „obozie zachodnim”, widoczna m.in. w amerykańskich i niemieckich pozycjach.
Wszyscy zgodzili się co do tego, że konflikt należy rozwiązać, jednak nie było zgody co do środków służących do osiągnięcia celu. Amerykanie postulowali dostarczenie armii ukraińskiej sprzętu wojskowego, by zwiększyć rachunek potencjalnych kosztów po stronie rosyjskiej i zmusić ją w ten sposób do negocjacji. Spotkało się to z bardzo twardą krytyką, przede wszystkim ze strony niemieckich polityków. Minister Spraw Zagranicznych Frank-Walter Steinmeier (SPD) pozwolił sobie nawet na przytyk w stronę Amerykanów sugerując, że Amerykanie mają słabe pojęcie o sytuacji w Europie. Pogląd był o tyle niefortunny, że stanowisko polityków amerykańskich wspierali politycy i eksperci z Polski oraz z krajów bałtyckich, czyli państw położonych znacznie bliżej strefy konfliktu i mających – przynajmniej w teorii – znacznie lepsze rozeznanie w polityce wschodniej od Niemców.
Dla przeciwwagi niemieccy politycy podkreślali, że tego konfliktu nie da się rozwiązać za pomocą środków militarnych, a tylko poprzez dialog i dyplomację. W zdecydowanie krytycznym tonie wypowiadano się wobec postępowania Prezydenta W. Putina, zaznaczając, że granice w Europie są nienaruszalne. Jednocześnie zaznaczono jednak, iż bezpieczeństwo należy kształtować wspólnie z Rosją. Dostawy broni dla Ukrainy, w niemieckiej perspektywie, mogą przyczynić się do eskalacji konfliktu, podczas gdy cel jest zupełnie odwrotny.
Ta różnica zdań, która tak wyraźnie uwidoczniła się podczas konferencji w Monachium, przywołuje na myśl tezę, którą wyraził m.in. amerykański politolog Robert Kagan w 2002 roku. Obrazując amerykański i europejski styl prowadzenia polityki bezpieczeństwa, porównał on USA do „kowbojów”, natomiast Europejczyków do „barmanów”. W dużym uproszczeniu, jego zdaniem Amerykanie najczęściej są skłonni do wyboru rozwiązań siłowych, natomiast Europejczycy cierpliwie starają się stosować zabiegi dyplomatyczne. Różnice w „kulturze strategicznej” stanowią bardzo poważny problem, ponieważ mają wpływ na określanie wspólnych priorytetów m.in. w ramach NATO.
Lekcja historii
Co ciekawe, obie postawy mogą mieć związek z wnioskami wyciągniętymi z okresu II Wojny Światowej. Tyle tylko, że Amerykanie przerobili „lekcję monachijską”, natomiast Europejczycy „lekcję Auschwitz”. W pierwszym wypadku wnioski są takie, że brak zdecydowanych działań i okazanie słabości doprowadza do eskalacji konfliktu. Drugi przypadek natomiast, poprzez straszną wizję efektów wojny, odstręcza zupełnie od jakichkolwiek działań militarnych. Pod największym wpływem drugiego obrazu zdają się być Niemcy, u których po zakończeniu wojny silnie rozwinęły się postawy pacyfistyczne, co tłumaczyć może także ich aktualne stanowisko.
Niemcy mają już zresztą całkiem długą tradycję „niezgadzania się” z amerykańskim podejściem do spraw bezpieczeństwa, w szczególności w relacjach z Rosją. Pierwszych oznak takiej postawy można upatrywać już w – prowadzonej przez kanclerza Willy’ego Brandt’a w latach 70-tych – Ostpolitik, która dążyła do „zbliżenia” z ZSRR, podczas gdy Amerykanie kontynuowali zdecydowany kurs, którego zwieńczeniem była „doktryna Reagana”. Podobnie jak w przypadku doświadczeń II Wojny Światowej, także i tutaj wyciągnięto odmienne wnioski. Amerykanie są przekonani, że do upadku Związku Radzieckiego doprowadził „wyścig zbrojeń”, natomiast Niemcy zwracają uwagę na Ostpolitik i rolę dyplomacji.
Niemiecki zwrot?
Obecna sytuacja jest zresztą szczególna właśnie z uwagi na fakt, że dotyczy Rosji. Amerykanie nie przestali postrzegać Rosji jako ważnego gracza, do którego odnosili się nieufnie i traktowali jako potencjalne zagrożenie (z wyjątkiem polityki Resetu, która szybko poniosła porażkę). Niemcy dla przeciwwagi traktowali Rosję jako kraj słaby, któremu należy pomóc, aby umożliwić mu rozwój gospodarczy i demokratyczny. Temu miał służyć m.in. program „Partnerstwo dla modernizacji”. Od czasu aneksji Krymu i rozpoczęcia działań wojennych w Donbasie Niemcy zmodyfikowali jednak nieco swoje stanowisko. Nie można bowiem zapominać, że bez ich udziału przekonanie pozostałej części Europy oraz narzucenie sankcji nie byłoby możliwe.
Analiza niemieckiego stanowiska w kontekście bieżących wydarzeń jest o tyle istotna, że politycy w RFN powoli zdają się przekonywać nie tylko innych, ale i siebie samych, co do tego, że ich kraj powinien odgrywać na świecie jedną z wiodących ról w polityce bezpieczeństwa. To sformułowanie od pewnego czasu powtarzane jest w Niemczech jak mantra i pojawiło się także na zeszłorocznej, jak i ostatniej Monachijskiej Konferencji Polityki Bezpieczeństwa.
W sprawie Ukrainy to Niemcy przyjęły na siebie rolę głównego rozgrywającego i z lekką niechęcią przyglądały się coraz większemu zaangażowaniu Amerykanów, którzy dotychczas trzymali się z daleka, traktując Ukrainę jako problem stricte europejski. Kanclerz Merkel chce najwyraźniej grać na swoich zasadach i przy użyciu dostępnego instrumentarium. Wpuszczanie „kowbojów” raczej nie wpisuje się w ten plan, szczególnie, że po „aferze podsłuchowej” NSA nie cieszą się oni już takim zaufaniem jak dawniej. RFN stara się wykorzystywać zarówno „kij” w postaci sankcji, jak i „marchewkę” poprzez snucie wizji wspólnego obszaru gospodarczego Unii Europejskiej z Unią Euroazjatycką. Podstawowym celem jest niedopuszczenie do eskalacji konfliktu i unikanie jakichkolwiek działań o zabarwieniu militarnym, które mogą wywołać reakcję dokładnie odwrotną.
Powrót koncepcji „Euroarmii”?
Niemcy muszą sobie jednak zdawać sprawę z tego, że nie posiadają pełnego instrumentarium działań. Brakującym elementem jest przede wszystkim odpowiednie zaplecze militarne. Co prawda środki hard power w niemieckiej perspektywie nie grają głównej roli, jednak sam fakt gotowości do ich użycia może stanowić istotną kartę przetargową. Jak stwierdził kiedyś były Sekretarz Generalny ONZ Kofi Annan, dyplomacja bez przemocy jest możliwa, ale jest o wiele prościej kiedy wspiera się ją środkami militarnymi. Do tego już pojawiają się kwestie Libii, czy Jemenu.
Czy w związku z tym Niemcy są gotowi do poważnego powrotu do dyskusji nad koncepcją tzw. euroarmii? Z dotychczasowych wypowiedzi minister obrony Ursuli von der Leyen wynika, że istnieje duże zainteresowanie tą koncepcją, jednak brak jest jeszcze zdecydowanych i konkretnych działań. Dla samej polityk większym problemem są teraz zresztą kwestie uzbrojenia Bundeswehry. Być może kontekst konfliktu na Ukrainie i powrót do klasycznych rozwiązań siłowych, jako instrumentu rozwiązywania sporów, staną się dla polityków niemieckich odpowiednim motywatorem dla podjęcia kroków w kierunku europejskich sił zbrojnych. Najpierw jednak muszą sami przekonać się do tego pomysłu.
Photo source: www.securityconference.de
Rafał Smentek – Absolwent nauk politycznych Uniwersytetu Warszawskiego i stypendysta programu Erasmus na Ludwig-Maximilians-Universität w Monachium. Zaangażowany w tzw. dziennikarstwo obywatelskie (Wiadomości24.pl, Stosunki Międzynarodowe). Dwukrotny praktykant Fundacji Konrada Adenauera w Polsce. Od marca do lipca 2012 stażysta w ramach Internationales-Parlaments-Stipendium w niemieckim Bundestagu w biurze posła Eckharda Polsa (CDU).
Przeczytaj też:
R. Smentek, Dialog dla pokoju, czy „klub podżegaczy wojennych”? Munich Security Conference 2015
K. Libront, Szczyt NATO w Walii – historia zatoczyła koło
R. Smentek, Czarny orzeł na rozdrożu – niemiecka polityka zagraniczna i bezpieczeństwa 25 lat po zjednoczeniu
A. Siemaszko,Na tylnym siedzeniu: Stany Zjednoczone wobec rewolucji na Ukrainie
K. Libront, Stanowisko Niemiec wobec kryzysu na Ukrainie
Polecamy również Ł. Smalec, Kultura strategiczna Stanów Zjednoczonych. U źródeł, wydawnictwo WDINP