ANITA SĘK
I minęło… świętowanie dziesiątej rocznicy przystąpienia Polski do Unii Europejskiej już za nami. Ten krótki tekst nie jest jednak, drodzy Czytelnicy, kolejnym artykułem w zależności od przyjętej opcji ideologicznej albo wychwalającym, albo krytykującym UE. Nie. Celem mojego felietonu jest stwierdzenie: to nie Unia, ale my, Polacy, zmieniamy Polskę. Taki patriotyczny manifest na dziś.
Do napisania artykułu zainspirował mnie filmik promocyjny “10 lat świetlnych – 10 lat w Unii Europejskiej”.
Niezaprzeczalnie, te setki miliardów euro, które już przypłynęły i jeszcze przypłyną w kolejnych latach wartkim strumieniem z Brukseli, budują nam infrastrukturę: drogi, szpitale, szkoły; wzmacniają naszą gospodarkę sprawiając, że staje się ona bardziej wydajna i innowacyjna, zdolna do konkurencji już nie tylko na skalę regionalną, ale i światową; przede wszystkim jednak, fundusze te rozbudzają potencjał w kolejnych pokoleniach, dając wiarę, że jeśli się chce, można sięgać po to, co naszym rodzicom wydawało się po prostu nieosiągalne.
Jeszcze w szkole średniej zapadły mi głęboko w pamięć słowa Józefa Piłsudskiego: „dla Polski wszystko, z Polakami nic”. Dziś jednak myślę dumnie o moim narodzie – powiedzmy sobie bowiem szczerze: tego skoku cywilizacyjnego nie zrealizowano by bez naszego, Polaków, udziału.
Nie wierzycie?
Popatrzcie na Rumunię i Bułgarię, którym ze względu na korupcję wstrzymano wypłaty funduszy europejskich. Popatrzcie na Węgry, gdzie rządy Victora Orbana manewrują na krawędzi demokracji i autorytaryzmu, i w czasie gdy UE rozważa – z polskiej utopijnej dość inicjatywy, ale jednak – solidarność energetyczną, pogrążony w ekonomicznych tarapatach Budapeszt uzależnia się coraz bardziej od Gazpromu. Popatrzcie na upokorzone kryzysem finansowym kraje PIGS: Portugalię, Włochy, Grecję, Hiszpanię, które dopiero w tym roku – po latach drastycznego oszczędzania – wychodzą dość jeszcze nieśmiało na prostą, wypatrując minimalnego wzrostu gospodarczego.
Nie wspominając już o przykładach pozaunijnych, jak chociażby dopiero budujące swe instytucje demokratyczne biedne państwa Bałkanów Zachodnich, wzburzone ‘arabską wiosną’ państwa Afryki Północnej czy chwiejąca się państwowość Ukrainy…
A my?
Trzeba przyznać, że mieliśmy szczęście do polityków, do tych mężów stanu lat 90. pokroju Tadeusza Mazowieckiego i Krzysztofa Skubiszewskiego, którzy ustawili naszą politykę na odpowiednie tory integracji euroatlantyckiej; i także do tych, którzy tego później nie zepsuli… Ale ja przede wszystkim podziwiam nasz polski charakter, często prześmiewczo okraszany mianem „Polak potrafi” – ale to prawda – zawsze, nawet w najtrudniejszych warunkach, potrafimy stworzyć sobie doskonałe warunki do funkcjonowania i przetrwania. Przedsiębiorczość, kreatywność, pracowitość, są naszymi cechami narodowymi. Oczywiście, że mamy wady: jesteśmy buńczuczni, przaśni, za granicą nie trzymamy się razem i nie pomagamy sobie nawzajem. Ale może jak się już dorobimy i osiągniemy zachodni standard, to się zmieni? Chcę w to wierzyć.
Owszem, UE otworzyła przed nami mnóstwo nowych możliwości: wyjazdy na studia, na praktyki, na kursy językowe, na szkolenia, na wakacje, do pracy zarówno studenckiej, jak i zawodowej, często za darmo lub za śmiesznie małe pieniądze. Ale to zawsze była indywidualna decyzja, akt woli i odwagi, otwarcia się na nieznane, zaryzykowania – nikt za nas tego wyjazdu nie organizował, nikt nie prowadził za rękę. Naszym rówieśnikom ze „starej Unii” jest łatwiej – wychowywani w laboratoryjnych warunkach dobrobytu są przyzwyczajeni do wyborów i wiedzą, jak się w tym wielowątkowym świecie bezproblemowo poruszać. My przecieraliśmy szlaki. Nigdy nie zapomnę tych dni podczas pobytu na stypendium Erasmus w Wiedniu, gdy jadłam makaron z keczupem, gdyż nie było mnie stać na nic innego, a zagraniczni znajomi stołowali się w wiedeńskich restauracjach. Ale nie oddałabym żadnego z moich doświadczeń za nic na świecie, tak hartuje się duch, bez nich nie byłabym dziś tym, kim jestem.
Trudno byłoby mi i moim znajomym zliczyć, ile razy wyjeżdżaliśmy w ostatnich latach za granicę, i ile dzięki temu się nauczyliśmy, ile mamy przyjaciół w różnych (wszystkich?) państwach członkowskich UE i w ilu językach potrafimy się porozumiewać albo chociaż powiedzieć „cześć”. Z własnego doświadczenia wiem, że jest w nas takie marzenie, by kiedyś tę naszą wiedzę i zdobyte za granicą umiejętności przekuć w taką naszą małą cegiełkę w dalszy rozwój Polski. Jesteśmy bowiem świadomi, że dużo otrzymaliśmy, i że powinniśmy/chcemy coś od siebie też dać.
Truizmem jest stwierdzenie, że dobrze by było zarabiać także tyle, co nasi rówieśnicy na Zachodzie. Nawet nie chodzi o to, by się jakoś niebotycznie bogacić – wydaje mi się, że dla mnie i moich znajomych ważniejsze jest to, by – przykładowo – zapłata 17 EUR za wejście do Muzeum Watykańskiego nie była po prostu aż tak dotkliwa… Ostatnio, powodowana chęcią realizacji marzenia o służbie Polsce, wróciłam do naszego kraju. Tak, prawda, zarabiam teraz połowę tego, co oferowano mi w Brukseli. Ale cieszy mnie widok zmieniającej się na moich oczach Warszawy, rodzinnego Ciechanowa, ukochanego Krakowa.
W tych dniach, gdy świętujemy 10 lat Polski w UE, nie zapominajmy, że ta Unia jest dla ludzi, dla nas, i że naszym celem, prawem i obowiązkiem jest czerpać z niej jak najwięcej.
Dla dobra nas samych i naszej Polski.
Zdjęcia: B. Marcinkowska, A.Sęk
Anita Sęk – CII’s Founding Member. Graduated from the Department of EU International Relations and Diplomacy, College of Europe in Bruges (Belgium) and in International Relations from the Jagiellonian University in Cracow (Poland). LLP ERASMUS stipend on the University of Vienna. In years 2012-2013 Marie Curie Researcher on EU External Action in a think tank Trans European Policy Studies Association based in Brussels. Trainee i.a. in the European Commission (Cabinet of Š. Füle, Commissioner for ENP and Enlargement), Polish MFA, European Parliament and Embassy of the Republic of Poland in Moscow. Honourable member of the International Relations Students’ Association of the Jagiellonian University.