ANITA SĘK
Szalom! Jest czwarta rano, grudzień 2013 roku. Samolot właśnie wylądował na lotnisku imienia Davida Ben-Gouriona, założyciela i pierwszego premiera współczesnego państwa Izrael. Jest kilkanaście stopni, wilgotno i jeszcze kompletnie ciemno. To mój pierwszy raz w biblijnej „Ziemi Obiecanej”. Przyleciałam, by razem z innymi młodymi ekspertami z całego świata (głównie Europy i USA) wziąć udział w warsztacie nt. współczesnych wyzwań stojących przed Unią Europejską, w ramach 9. Corocznej Konferencji Absolwentów Nauk Politycznych, Stosunków Międzynarodowych i Polityki Publicznej na Uniwersytecie Jerozolimskim (The 9th Annual Graduate Conference in Political Science, International Relations and Public Policy). Nie omieszkałam rzecz jasna wykorzystać tej doskonałej okazji, by zwiedzić „Erec Izrael” i lepiej poznać „naród wybrany”. Co odkryłam?
W odkrywaniu Izraela niezwykle pomocny okazał się reportaż Pawła Smoleńskiego „Izrael już nie frunie” (Wydawnictwo Czarne 2011). Według niego pierwszym krokiem do zrozumienia specyficznego społeczeństwa izraelskiego jest przyjęcie jego perspektywy, która głosi, że:
To ziemia szczególna. To kraj wskazany, wybrany i naznaczony. Tu bije serce świata, bo wszyscy, gdy myślą o sprawach ważnych, myślą o Erec Izrael. Nawet wtedy, gdy nie lubią państwa Izrael.
Przejęta tą myślą, zauważam, że w pociągu, który wiezie nas do Tel Awiwu, jest bezprzewodowe łącze z Internetem. Wysyłam do rodziny pierwsze wiadomości z Bliskiego Wschodu. Już czuję, że jestem w miejscu niezwykłym.
Tel Awiw
Pierwsze, wczesnoporanne wrażenie Tel Awiwu: błyszczące wieżowce i przestrzenne bulwary z równymi rządami drzew. W dzień ostre słońce i silny wiatr niosący zapach morza. Brudne budynki-gargamele, dla którego stanu i architektury można mieć zrozumienie tylko znając historię miasta. “Wzgórze Wiosny” – Tel Awiw – został założony w 1909 r. na ziemi położonej na północ od starego portu arabskiego Jaffa, zakupionej przez żydowski Fundusz Narodowy.* Dziś to biznesowo-rządowo-rozrywkowe centrum Izraela. Położona na południowy-zachód od serca miasta dzielnica Yememite, z której ruszamy, powstała zanim słynny burmistrz Dizengoff wytyczył plan miasta w latach 20. ubiegłego wieku w stylu Bauhaus, stąd też eklektyczna, chaotyczna zabudowa. Z wymarłej wręcz uliczki wchodzimy nagle w największy miejski bazar Carmel. Oszołomieni ostrymi zapachami przypraw, widokami przedziwnych owoców, oraz królików podwieszonych pod rzeźniczymi wiatami, przystajemy, zgłodniali, przed stoiskiem z lokalnymi wypiekami. Zamiast “kawałka na spróbowanie”, sprytny sprzedawca zdecydowanym ruchem ładuje mi do plastikowej torebki pół kilo ciastka; płacę stosownie do otrzymanego, przeżywając pierwszy szok cenowy; nawet na bazarze ceny są trzy-cztery razy wyższe niż w Polsce, dorównując standardom brukselskim, a nierzadko i wiedeńskim.
Posileni, kierujemy się w stronę wybrzeża. Ulicą Kaufmann – ciągnącą się wzdłuż Parku (bez drzew) Karola Clore, mijając po lewej Meczet Hassana Beka – podążamy w kierunku Jaffy. Mijają nas joggerzy, na wolnostojącej siłowni ćwiczą młodsi i starsi mężczyźni, surferzy próbują swych sił na delikatnie wzbijających się falach Morza Śródziemnego. Przed nami świecą mury Jaffy, biblijnej Joppy, założonej przez syna Noego po wielkiej powodzi. Ze śladami sięgającymi 20 wieku p.n.e., jest to jedno z najstarszych portów na świecie, kwitnące w czasach otomańskich, od czasu żydowskiego zwycięstwa w wojnie 1948 r. centrum artystyczno-rzemieślnicze. Romantyczne, wąskie, brukowane, aczkolwiek całkowicie zrekonstruowane uliczki miasteczka mieszczą wytworne butiki, maleńkie galerie i prywatne muzea. Serce Jaffy – Plac Kedumin – robi wrażenie, jak by był przeniesiony wprost z karaibskiego, zaspanego miasteczka, brakuje tylko sprzedawcy cygar i rumu pod kościółkiem. Z ogrodu Ha-Pisga rozciąga się przepiękny widok na panoramę Tel Awiwu. Schodzimy ze wzgórza, trafiając na kolejny jarmark, tym razem pamiątek, dywanów i staroci. Nad pchlim targiem powiewa zniszczona, brudna flaga Izraela. Przed spacerem powrotnym do Tel Awiwu zasiadamy w małej restauracji przy XIX-wiecznej fontannie. Ku naszej uciesze, tuż po chwili na stoliku pokrytym biało-czerwoną ceratą pojawiają się liczne małe półmiski z humusem i warzywami. Zamawiamy oczywiście falafela i grillowaną jagnięcinę. Kuchnia Izraela jest fuzją kuchni całego świata, znajdziemy więc w niej zarówno typowe koszerne potrawy żydowskie, jak i pierogi z Europy Wschodniej, a także przysmaki arabskie.
Nadbrzeżną promenadą wzdłuż plaż i w cieniu wielkich hoteli, ciągnącą się aż do starego portu z lat 30., wróciliśmy do centrum miasta. Włócząc się między ulicami i bulwarami Basel, Ben Yehuda, Dizengoff i aleją Ben Gouriona, obserwujemy Izraelczyków rozpoczynających wieczór w jednej z tysiąca szykownych kawiarni i pubów. Podążając ich śladem, sami zasiadamy w jednym z przyjemnych miejsc w samym sercu tętniącego życiem miasta – na Placu Rabina. Kosztujemy słodkiego, gorącego, gęstego napoju sahleb – niby-mleka, przyrządzanego ze sproszkowanych bulw storczyka męskiego (nazwa wg Wikipedii pochodzi od arabskiego określenia ?asyu al-tha`lab, oznaczającego lisie jądra – od charakterystycznego kształtu bulw storczyka). Dzień kończymy w towarzystwie kolegi w okolicy Pawilonu kultury im. Heleny Rubenstein i Teatru Habima. Nir odkrywa przed nami nocne, bujne życie Tel Awiwu.
Izraelskie wybrzeże
Następnego dnia prawie o świcie wypożyczamy samochód i ruszamy autostradą wzdłuż morza na północ. Najpierw zatrzymujemy się w Caeserei. W latach 20. p.n.e. Herod zbudował tutaj, na ruinach fenickiego portu, wspaniałe miasto, które dedykował Augustowi Cezarowi. Złote lata trwały do 614 r. n.e., i ponownie za czasów Krucjat krzyżowych w XII w., ale już wkrótce zostało zdobyte przez Mameluków i porzucone, przemieniając się w arabską wioskę. Dzisiaj Park Narodowy Caeserea to jedno z głównych miejsc archeologicznych Izraela, z ruinami teatru romańskiego na cztery tysiące widzów, z jednym z największych w Imperium Romańskim hipodromem, z pałacem Heroda z pięknymi mozaikami, z akweduktem i murami miejskimi z różnych epok. Całości dopełnia Podwodny Park Archeologiczny.
Kolejny punkt na naszej mapie to trzecie co do wielkości miasto Hajfa, Położone u stóp Góry Carmel. W XIX w. ten port handlowy stanowił jedno z głównych miejsc emigracji żydowskiej. Współcześnie główną atrakcją jest świątynia i ogrody Baha, założone przez Babę z Bahaulla w XIX w., wyznającego wiarę, że żadna religia nie ma monopolu na prawdę; celem wyznania jest więc połączenie nauk wszystkich “świętych mułłów”. Odwiedziliśmy dzielnicę Niemiecka Kolonia, gdzie znaki chrześcijańskiego krzyża, gwiazdy Dawida i muzułmańskiego księżyca prezentowały się dumnie obok bożonarodzeniowej choinki, a także centrum miasta z zachwycającym widokiem na całą Hajfę i port. Jednak w obliczu szybko zapadającego zmroku i tężejącego ruchu samochodowego musieliśmy zrezygnować z wizyty w położonym dalej na południe mieście Akko i ruszyć na wschód, w kierunku Jeziora Galilejskiego, gdzie w jednym z Kibuców na Wzgórzach Golan zaplanowany mieliśmy nocleg.
Galilea
Dopiero w świetle dnia ujrzeliśmy w jak pięknej scenerii się znajdowaliśmy. Wioski, tak jak nasza Ramot, położone na zboczu Wzgórz Golan, z Jeziorem Galilejskim u stóp, okupowane przez Izrael od wojny 1967 roku z m.in. Syrią, są zamieszkałe przez wspieranych przez państwo izraelskich osadników. Ze smakiem zaaranżowane w cieniu palm luksusowe drewniane domki robią wrażenie. Być może tym bardziej, że w tej bajkowej atmosferze byliśmy jedynymi o tej porze roku turystami. Dzień później wioski zostaną odcięte od świata przez śnieg. Widok na całą Galileę uświadamia, jak ważny strategicznie jest to punkt. Podobnież z drugiej strony wzgórza widać działania wojenne w ogarniętej wojną domową Syrii…
Malowniczą dróżką zjeżdżamy ku jezioru. Spoglądając na nie z Capernaum, ruin romańskiego miasteczka skąd wywodził się rybak Szymon Piotr, jeden z 12 apostołów, i gdzie w kaplicy wybudowanej nad jego domniemanym domem przysłuchiwaliśmy się modlitwom koreańskich pielgrzymów, rozumiemy, dlaczego zwane jest “Morzem” Galilejskim, choć ma tylko 21 km długości i 9 km szerokości. Fale są wzburzone, a drugi brzeg schowany jest w nisko zawieszonych chmurach. Ten główny naturalny zbiornik wody pitnej Izraela, położony 212 m poniżej poziomu morza, zasilany przez wpadającą od południa i wypływającą u północy rzekę Jordan jest więc mniejszy od naszego jeziora Śniardwy.
Kierując się na południowy-zachód w kierunku głównego miasta nad jeziorem – Tyberias, zatrzymaliśmy się jeszcze w Tabdze, gdzie wybudowany w latach 1980. pełen pielgrzymów tym razem z Nigerii kościół Rozmnożenia Chleba i Ryb stoi w cichym otoczeniu palm i arkad w miejscu jednej z najważniejszych dla chrześcijan nauk Chrystusa.
Naszym głównym celem na dziś był Nazaret, do którego dotarliśmy przejeżdżając niespodziewanie miasteczko Kania Galilejska, znane z biblijnej przypowieści o weselnym przemienieniu wody w wino. Staliśmy w korku, przyglądając się z okien samochodu witrynom sklepowym i reklamom w języku arabskim, hebrajskim i angielskim. Nad nami połyskiwały minarety meczetów. Niezapomniany jest widok przytulonych do wzgórza nazaretańskich domów o piaskowym kolorze, z dominującą między nimi brązową kopułą Bazyliki Zwiastowania. Niezapomniany jest także wielki plakat, który łamaną angielszczyzną wita przybyszów chcących odwiedzić kościół, głoszłcy: “Do chrześcijan (…). Jezus Chrystus był jedynie jednym z posłańców jedynego Boga Allaha, którego świętość sięga dalej, niż posiadanie syna.” Cóż… Bazylika z 1969 r. zbudowana została na ruinach kościoła z czasów bizantyjskich oraz wojen krzyżowych, w miejscu, gdzie Archanioł Gabriel miał zwiastować Marii, i którego (miejsca, nie archanioła) można by dotknąć, gdyby nie odgradzające tę część kraty. Zacinający deszcz sprawił, że nie zapuszczaliśmy się daleko w głąb opuszczonego Starego Miasta. Najciekawsze były dla mnie w Nazarecie obrazy przedstawiające Maryję, dekorujące mury okalające bazylikę. Jako dary od poszczególnych narodów i państw, wzorowane są one na ludowych wyobrażeniach matki Jezusa, często daleko odbiegających od tych przyjętych w naszej kulturze. Zwłaszcza urzekły mnie te najbardziej egzotyczne, jak Maryja z Filipin, Maryja z Tajlandii czy Maryja z Korei.
Po około dwugodzinnej drodze autostradą na południe, omijając znajdujący się w gestii palestyńskiej Zachodni Brzeg (wypożyczonym w Izraelu samochodem nie wolno wjeżdżać na terytoria palestyńskie), w strugach deszczu wjechaliśmy do Jerozolimy…
* Informacje kulturalno-historyczne pochodzą z przewodnika “Jerusalem, Israel, Petra & Sinai”, wyd. DK, edycja 2012, oraz z map zdobytych w centrach informacji turystycznej, chyba, że zaznaczono inaczej.
Anita Sęk – CII’s Founding Member. Graduated from the Department of EU International Relations and Diplomacy, College of Europe in Bruges (Belgium) and in International Relations from the Jagiellonian University in Cracow (Poland). LLP ERASMUS stipend on the University of Vienna. In years 2012-2013 Marie Curie Researcher on EU External Action in a think tank Trans European Policy Studies Association based in Brussels. Trainee i.a. in the European Commission (Cabinet of Š. Füle, Commissioner for ENP and Enlargement), Polish MFA, European Parliament and Embassy of the Republic of Poland in Moscow. Honourable member of the International Relations Students’ Association of the Jagiellonian University.
Przeczytaj też:
B. Belica, Bliskowschodni kocioł – o problemach Izraela i Palestyny od początku istnienia państwa żydowskiego
W. Wolanin, Co najbardziej niepokoi Izraelczyków? O istotnych wyzwaniach w polityce zagranicznej Izraela