Europa Europa Środkowa i Wschodnia Społeczeństwo UE

Kresy Europy? Rumuńskie impresje

PAULINA WOJCIECHOWSKA
Nad jeziorem Zanaoga, Retezat
Nad jeziorem Zanaoga, Retezat. Fot.: Paulina Wojciechowska

Granica Rumunii i Węgier – aktualna granica Schengen (planowane na 1 stycznia 2014 wejście Rumunii i Bułgraii wejście do strefy prawdopodobnie się przesunie), chwilka postoju. Do naszego busa podchodzi miejscowy biznesmen z charakterystycznym złotym zębem. Do sprzedaży nie byle jaki towar, nowy model iPhone’a w wyglądającym na oryginalne opakowaniu. Łamanym angielskim oznajmia, że cena bardzo okazyjna. Ponieważ nikt z nas nie jest specjalnie zainteresowany za chwilkę pojawia się nowa, ciekawa propozycja – Samsung Galaxy. Zaczyna robić się ciekawie i żałuję, że tym razem program wyjazdu zakłada dojechanie wynajętym busem dokładnie pod szlak i niewiele zaznamy lokalnej kultury. Niby Unia Europejska, niby witryny znanych i u nas marek, ale jednak obserwując z okienek naszego pojazdu lokalny krajobraz czuję się troszkę jak poza zjednoczoną Europą. Ciekawe, jak unijna biurokracja ogarnia rumuńską rzeczywistość?

 

Do Rumunii zaprowadziła mnie oczywiście kolejna wyprawa w góry. Rumuńskie szlaki przyciągają „wykwalifikowanych” turystów bo tu góry są dzikie – pasmo Retezat odwiedzone przez naszą ekipę w tym roku przypomina Tatry „z wyglądu” – ale zupełnie nie z turystycznego klimatu. Większe grupy wędrowców spotykamy tylko w pobliżu najwyższych szczytów, nikogo w klapeczkach, z piwem i reklamówką, nie ma strachu pozostawienia czegokolwiek w namiocie. Może właśnie dlatego, że nocować trzeba w namiocie, a nie w wygodnym, zaopatrzonym schronisku (te znajdziemy na znacznie niższych wysokościach – znacznie mniejsze i skromniejsze niż polskie odpowiedniki). Słaba turystyczna infrastruktura jednych odstrasza … a innych właśnie przyciąga. To, co możemy zobaczyć na trasie górskich szlaków w pewien sposób pokazuje społeczno-ekonomiczną sytuację danego kraju…

Nad jeziorem Bucura, Retezat
Nad jeziorem Bucura, Retezat. W okolicznych kosówkach już mniej malowiczo. Fot.: Paulina Wojciechowska

Czytałam gdzieś, że poziom rozwoju cywilizacyjnego danego miejsca można rozpoznać po rozwoju jego … toalet. Oczywiście infrastruktura turystyczna, i to w górach, nie musi być „kompatybilna” z rozwojem całej reszty kraju, jednak moje doświadczenie wskazuje, że bardzo często zachodzi tutaj korelacja. Podczas wędrówki rumuńskim Retezatem z toaletami był pewien problem. Ani władze Parku Narodowego, ani stacjonujący tutaj ratownicy nie martwią się zbytnio o zabezpieczenie podstawowych potrzeb turystów – w myśl zasady “róbta co chceta”. 

Piękne i bardzo rozległe góry mogłyby przyczynić się do powstania wielu nowych miejsc pracy i napływu kapitału – ale odnoszę wrażenie, że niewiele się w Rumunii myśli na ten temat. Dla wielbicieli ciszy i spokoju na górskim szlaku to oczywiście duży plus.

Ratownictwo – istotny element, szczególnie w górach wysokich, skalistych – takich jak Retezat. Chcielibyśmy wierzyć, że w razie poważniejszego wypadku przyleci po nas helikopter lub podczas gorszej pogody pojawi się duża ekipa ratowników z odpowiednim sprzętem. Bo w takich górach naprawdę ciężko liczyć tylko na swoją ekipę. W Rumunii teoretycznie taka opcja jest – działa Salvamont, odpowiednik naszego TOPRu. Wyposażony w śmigłowce. Jednak w praktyce naszej wędrówki “goprówki”, które widywaliśmy były bardzo skromnymi chatkami. Co gorsza w Retezacie prawie nie ma zasięgu, więc w razie wypadku po prostu nie ma jak wezwać pomocy. Z rozmowy z ratownikiem znad jeziora Zanaoga, wynikało, że nie ma telefonu – ani komórkowego, ani statelitarnego. We dwóch, na zmianę z kolegą, patrolowali grań przez lornetki. Ratowników jest także bardzo mało, biorąc pod uwagę ogromne przestrzenie rumuńskich Karpat. Pewnie, że i tak jest lepiej niż na Ukrainie, gdzie służb ratowniczych w zasadzie nie ma (według słów kolegi – jak zawiadomisz, że kogoś z ekipy zimą porwała lawina, to wyprawa odbędzie się wiosną – żeby znaleźć zwłoki). Pewnie, że pomoc nawet kilka godzin po wypadku jest bardzo cenna. Jednak nasz GOPR/TOPR czy alpejskie pogotowia od Salvamontu dzieli cywilizacyjna przepaść…

Stan turystycznej infrastruktury znajduje swoje odzwierciedlenie w twardych danych. Rumunia należy wraz z Bułgarią do najbiedniejszych państw UE, PKB na osobę wynosi 13 tys. USD (101. miejsce w rankingu CIA World Factbook – porównywalne do Iranu czy Kostaryki). Transformacja ustrojowa znacznie podwyższyła wskaźniki ubóstwa – 22% ludności żyje poniżej granicy ubóstwa (a zagrożonych biedą lub wykluczeniem jest 40% wg metodologii Eurostatu). Dzieje się tak pomimo relatywnie niskiego odsetka bezrobotnych – 5,6%, być może dlatego, że płaca minimalna na 1 stycznia 2013 r. wyniosła równowartość 157 euro i była najniższa w UE (także wtedy, gdy weźmiemy pod uwagę realną wartość pieniądza). Odsetek mieszkańców, którzy twierdząco odpowiedzieli na pytanie „Byli głodni idąc spać” wzrósł z 25,7% w 1988 roku do 26,7% w 2000, a „nie mają drugiej pary butów” z 22% do 64,8% (badania Ivana Szelenyi’ego z Uniwerytetu Yale). Wydatki na cele socjalne są w Rumunii jednymi z najniższych w Europie – stanowią 18% PKB (podobny wskaźnik mamy w Polsce, średnia UE 29%). Rumunia ma też jeden z najniższych na świecie wskaźników przyrostu naturalnego: -0,27% (w Europie ubytek demograficzny jest jeszcze większy na Ukrainie, w Bułgarii czy w państwach nadbałtyckich). W rankingu percepcji korupcji Transparency International Rumunia zajmuje 66. miejsce i jest to także najgorszy unijny wynik.

W latach 2003-2007 rumuńska gospodarka odnotowywała gwałtowny wzrost – by wyhamować w roku 2008 i zanotować poważny spadek w 2009. Wyjście z globalnego kryzysu idzie powoli – wzrost PKB wynosił 0,3% w 2012, wynik prognozowany na 2013 to ok. 1,2%. Oczywiście skutki kryzysu są odczuwalne dotkliwie w i tak niebogatym społeczeństwie. Od początku 2013 roku w wielu miejscach kraju mają miejsce masowe protesty – głównie z powodu grupowych zwolnień i niewypłacanych na czas wynagrodzeń. Kryzys wymusił wiele reform w instytucjach finansowych, szkolnictwie czy służbie zdrowia – chwalonych np. przez Bank Światowy, ale mocno krytykowanych przez samych Rumunów.

Bieda rzeczywiście będzie jednym z naszych pierwszych naszych skojarzeń z Rumunią. Samo słowo „Rumun” kojarzymy najczęściej z żebrzącym na naszych ulicach biedakiem. W rzeczywistości nie są to „rodowici” Rumunii, lecz rumuńscy Romowie – których duża część „rodowitych” Rumunów darzy niechęcią. Stanowią oni około 8-9% populacji, żyją w odosobnionych osadach, nieasymilując się z resztą społeczeństwa, a ich przyrost naturalny jest 2-3 razy większy niż autochtonów. Ale to już temat na osobny artykuł. Konsekwencją biedy jest także znaczny odsetek dzieci i młodzieży „bez perspektyw” – nie tylko mieszkających w fatalnych warunkach mieszkaniowych, ale i bardzo często na ulicy, często uzależnionych od narkotyków. Niskie wydatki na ochronę zdrowia (5,6% PKB – porównywalne do Senegalu czy Białorusi) korelują z dużą liczbą chorób – rozprzestrzeniają się HIV/AIDS, żółtaczki B i C. Zaledwie 10,5 mln z 22 mln ludności to użytkownicy internetu. Obrazki raczej przypominające kraje rozwijające się, a nie państwo bogatej, zjednoczonej i silnej Europy.

Pisząc o rumuńskiej biedzie warto pamiętać, że jest ona mimo wszystko względna, a 50. miejsce w rankingu HDI, mimo że znów najniższe w UE, wciąż oznacza wysoki standard życia – w globalnej skali. Relaktywnie niski poziom życia w porówaniu z obywatelami innych unijnych państw może być frustrujący dla samych mieszkańców – jednak pewne “nieogarnięcie”, dzikość terenu, niecodzienne niespodzianki, na które “narażeni” mogą być podróżnicy – przyciągają tych, którzy szukają tego, co autentyczne, nieuporządkowane, niezbiurakrytyzowane. “Kresy Europy” przyciągają tych, którzy nie udadzą się latem w Aply – i to nie tylko dlatego, że nocleg w schronisku może kosztować ponad 30 euro. Dowodem na to, że Rumunii nie poddali się jeszcze zachodniej pogoni za pieniądzem i wygodnym stylem życia może być wzrastająca liczba świątyń, trend przeciwny do tego z Zachodu Europy. Może lepiej będzie, jeśli tutaj zmiany zajdą we właściwym dla siebie tempie?


Paulina Wojciechowska – Ekspert CIM ds. Azji Południowej


Przeczytaj również: