Ameryka Północna Program Amerykański Stany Zjednoczone Wybory

USA po wyborach – eksperci CIM o reelekcji Obamy (część II)

ŁUKASZ SMALEC, JAN SZCZEPANOWSKI, ALEKSANDRA SZUMILAS, Program Amerykański

davelawrence8, CCBYPo tygodniowej przerwie publikujemy ciąg dalszy wywiadu z ekspertami Programu Amerykańskiego: Aleksandrą Szumilas oraz Janem Szczepanowskim na temat wyników niedawnych wyborów w USA. Druga część jest próbą oceny dotychczasowych osiągnięć prezydenta Baracka Obamy oraz wskazania perspektyw na przyszłość. Jednocześnie nasi eksperci podejmą próbę odpowiedzi na pytanie czy ewentualny wybór M. Romneya mógł wnieść nową jakość do poczynań Waszyngtonu na arenie międzynarodowej.

Łukasz Smalec: Jak oceniacie poprzednie cztery lata w polityce zagranicznej Waszyngtonu (sukces czy porażka?), czy zapowiadane zmiany jej kierunków przez Mitta Romneya mogłyby wnieść „nową jakość”?

Aleksandra Szumilas: Obama zrobił wiele dobrego dla kraju. Bezrobocie wzrosło, bo rośnie też przyrost demograficzny kraju. Romney nic by nie zmienił, a jeśli już, to wróciłby tylko do polityki prowadzonej przez Busha. Nie sądzę, aby wniósł „nową jakość” do Białego Domu, czy w działania Waszyngtonu. Myślę, że prezydentura Romney’a oznaczałaby wojnę z Iranem, a to dla Polski nie byłoby dobre. Fakt, że został podpisany aneks do umowy o tarczę antyrakietową, to wynik rozmów z Obamą. Przyjazd amerykańskich żołnierzy do Polski, to także gest Obamy. Romney mówił dużo i ostro o Rosji, ale to nie był język polityczny. Nie przedstawił żadnych konkretów – taka była zresztą cała jego kampania. Żadnych konkretów. Romney zmieniłby tylko język retoryki, ale relacje z Rosją, Afganistanem czy Chinami byłyby takie same.

Łukasz Smalec: Jeśli chodzi o wojnę z Iranem, to byłbym ostrożny w tej kwestii. Po doświadczeniach z Iraku oraz Afganistanu Waszyngton jest znacznie ostrożniejszy, czy raczej bardziej pragmatyczny. Jeśli chodzi o implikacje dla Polski, to wydaje się, że najbardziej dotkliwy byłby wzrost cen ropy na rynku światowym, który wynikałby przede wszystkim z umyślnych działań spekulacyjnych, a nie samego konfliktu. Chyba że nasz rząd zdecydowałby się znów stanąć u boku Waszyngtonu w kolejnej „krucjacie”. Co do Rosji, zgadzam się, że język jakim się posługiwał Romney był nieodpowiedni, ale wydaje się, ze chodziło raczej o wytworzenie wizerunku tough guy, który miał zapewnić głosy najbardziej konserwatywnych Republikanów. Zwłaszcza że im bliżej wyborów, tym stawał się ostrożniejszy.

Jan Szczepanowski: Mitt Romney jest przedstawicielem najbardziej stonowanego i koncyliacyjnego obozu w Partii Republikańskiej. Wielokrotnie zmieniał zdanie w kluczowych sprawach. Można go nazwać kandydatem dialogu, zresztą, musiał nieustannie dogadywać się z przeciwnikami jako gubernator na wskroś demokratycznego stanu Massechusetts. Jakościowa zmiana polegałaby przede wszystkim na umiejętności dążenia do kompromisu. Mitt Romney to typ, który chciałby, aby wszyscy byli zadowoleni. Stał się konkurentem Obamy dlatego, że środowisko prawicowe myślało, iż jedynie taka osoba może z nim wygrać. Okazało się, że byli w błędzie. Prawdziwa jakościowa zmiana stojąca w opozycji do lewicowości prezydenta musiałaby płynąć od kogoś o bardziej zdecydowanym światopoglądzie.

W kwestii polityki zagranicznej kandydat Republikanów staje się jednak kimś nieco innym, niż w obszarze polityki wewnętrznej. Widać, że jego pomysły są zdecydowane, ściśle zdefiniowane i naprawdę głęboko przemyślane; nie jest to kolejny George W. Bush, który mylił Słowację ze Słowenią. Sam fakt udania się do Polski jako jednego z krajów w podróży przedwyborczej świadczy o orientacji w świecie. Pamiętajmy, że nasz kraj nie należy w opinii Amerykanów do ważnych. Wspomina się o nim głównie albo w kontekście Holokaustu, albo drugiej wojny światowej jako takiej. Czasem, choć bardzo rzadko, pamięta się o Solidarności. Pojawienie się Romneya właśnie tutaj było sygnałem dla Rosji – nie będziemy już tacy potulni jak Obama, zwrócimy ponownie wzrok na pozostałych członków naszej cywilizacji. Obecny prezydent USA jest zainteresowany raczej Chinami i Brazylią. Nie rozumie, że zimna wojna się właściwie dopiero co skończyła, a z powodu braku zainteresowania Rosją w sposób podobny, co niegdyś Niemcami i Japonią (czyli zgodnie z jakimś programem mającym zapobiec przyszłym konfliktom), ojczyzna Puszkina staje się znów zarzewiem autorytaryzmu.

Mitt Romney zamierzał również zaostrzyć politykę wobec kolejnego “przyjaciela” Obamy, mianowicie Chin. Podobnie jak z Putinem i Miedwiediewem, prezydent USA ma doskonałe relacje z partyjną „elitą” rządzącą Państwem Środka. Jego wizyta w tym kraju była pieczołowicie zaplanowana i przebiegła w bardzo przyjaznej atmosferze. Nie ma co marzyć o naciskach na nieuczciwe praktyki walutowe tego kraju, bezpośrednio wymierzone w interesy gospodarki USA. Barack Obama także tu postępuje wbrew interesom swojego kraju. Warto również wspomnieć o ciągle praktykowanym piractwie i ewidentnej kradzieży wynalazków i patentów amerykańskich. Tutaj także Waszyngton praktycznie milczy. Chiny nie odniosłyby takiego sukcesu gdyby nie wykradały cudzych pomysłów, sami tak naprawdę kuleją w dziedzinie innowacji.

Ogromną uwagę poświęca się także Ameryce Łacińskiej, z której wciąż importuje się ogromne ilości surowców energetycznych, zamiast wydobywać je z USA – w sposób racjonalny trudno to wytłumaczyć w obecnej sytuacji gospodarczej.  Polityka zagraniczna Baracka Obamy wydaje się zatem osobliwa. Trudno znaleźć rzetelne wytłumaczenie dla jej implikacji. Usiłuje to uczynić Dinesh d’Souza w swoim najnowszym filmie, który polecam każdemu, gdyż wnioski z niego płynące są zbyt obszerne, aby jej zamieścić w niniejszym wywiadzie. Mitt Romney oferował znacznie bardziej przejrzyste recepty. Wydawały się śmielsze i w pełni racjonalne.

Łukasz Smalec: Obecna administracja za sprawą zmienności poglądów uznała, że ich po prostu nie ma. Abstrahując od tych zarzutów, umiejętność dialogu w obecnych czasach jest na wagę złota. Wizyta w Polsce zdecydowanie była ukłonem w naszą stroną, dawała pewne nadzieje na przyszłość. Stanowiła ona jakże rokującą alternatywę dla polityki Waszyngtonu, której centralnym elementem jest zwrot w kierunku Pacyfiku. Co do stwierdzenia, że zimna wojna niedawno się skończyła, nie mogę się zgodzić. Minęło już ponad 20 lat, Rosja jest co prawdą spadkobiercą dziedzictwa ZSRR (przede wszystkim stałego miejsca w RB NZ oraz triady nuklearnej), ale jej siła oddziaływania jest znacząco mniejsza.  Co do relacji z Pekinem, wydaje mi się, że z Państwem Środka trzeba wypracować ramy współpracy, ChRL nie może być lekceważona. Tym bardziej, że Bush jr nie wykazał się zbytnio na tym polu. Natomiast zgadzam się, że nie można występować w roli klienta i należy nakłonić ChRL do zaakceptowania zasad przestrzeganych przez wszystkich kluczowych aktorów międzynarodowych, o których wspominasz.

W takim razie trzeba zadać pytanie: quo vadis, USA? Jak reelekcja wpływie na postawę Stanów Zjednoczonych wobec kluczowych problemów w skali globalnej? (Takich jak zaostrzenie stanowiska wobec Iranu, przyszłość Afganistanu, kryzys ekonomiczny – czy Obama naprawdę stanowi receptę na jego rozwiązanie?)

Aleksandra Szumilas: Druga kadencja jest ważniejsza. Pierwsza to starania o reelekcję, a druga to konkretne działania. Reelekcja to znak dla ekipy Obamy, że szli w dobrym kierunku, więc dotychczasowa polityka będzie kontynuowana. Najpierw Obama musi dojść do porozumienia co do budżetu, aby wyeliminować problem deficytu w kraju. Myślę, że w drugiej kadencji Obama będzie starał się zrobić więcej dla rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

Łukasz Smalec: Rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego pozostaje niezmiennym celem polityki zagranicznej USA, chociaż głównie w sferze deklaratywnej, w praktyce poczynania Waszyngtonu są mniej niż skromne. Miejmy jednak nadzieję, że po osiągnięciu celu tj. reelekcji, B. Obama nie osiądzie na laurach i rzeczywiście podejmie próbę rozwiązania tego i innych problemów zarówno w polityce wewnętrznej jak i zagranicznej.

Jan Szczepanowski: Mówi się, zresztą sam Barack Obama o tym wspomniał, że w drugiej kadencji prezydent ma większa swobodę manewru. Jednak gdyby podjął jakiekolwiek przemyślane działania w pierwszej, wszelka porażka nie zaszkodziłaby mu bardziej, niż zupełne fiasko na polu walki z kryzysem gospodarczym. W samych Stanach Zjednoczonych największe niezadowolenie wywołała reakcja na zdewastowanie ambasady w Egipcie. Prominentni publicyści cały czas wspominają: “Mr. President, the Muslim Brotherhood are not our friends…”. Barack Obama zapewne to rozumie jako były muzułmanin, lecz wydaje się działać bardzo ostrożnie w regionie. Oprócz widowiskowego zlikwidowania „wroga publicznego numer jeden” nie może jednak poszczycić się sukcesami. Tak zwana Arabska Wiosna spowodowało przetasowanie na Bliskim Wschodzie. USA straciły wielu przyjaciół, przede wszystkim prezydenta Mubaraka. Proces pokojowy w Izraelu stoi w martwym punkcie, ponieważ prezydent Stanów Zjednoczonych nie potrafi uznać racji nieustannie zagrożonego i atakowanego państwa Izrael. Państwo żydowskie jest forpocztą cywilizacji zachodniej i jedynym prawdziwie oddanym ideologicznie sojusznikiem USA w regionie. Traktowanie go z coraz większą rezerwą i dystansem może doprowadzić do całkowitej katastrofy. Słychać wiele głosów w obozie prawicowym, które mówią, że wobec takich państw jak Iran należy postępować zdecydowanie – jak mężczyzna. Nie wspominając o moralnym obowiązku pomocy najbliższemu sojusznikowi, któremu ktoś cały czas zagraża atakiem. Jeśli Izrael wciąż będzie pozostawiony praktycznie bez wsparcia USA, poczucie zagrożenia może słusznie wzrosnąć do takiej skali, iż pokój w regionie stanie się absolutnie nierealną perspektywą.

Łukasz Smalec: Co do zabicia Osamy bin Ladena, uważam, że nie był to tak spektakularny sukces jak chciałaby go przedstawić demokratyczna administracja – Saudyjczyk był już wtedy tylko symbolem, a nie realnym przywódcą Al-Kaidy, a sama organizacja od samego początku raczej znaną marką niż hierarchiczną strukturą. Na problem Izraela trzeba mimo wszystko patrzeć z szerszej perspektywy. Poza niewątpliwą wspólnotą ideologiczną, nie mniej istotne jest ciągłe zagrożenie egzystencji amerykańskiego sojusznika; do tego dochodzi pomoc świadczona przez Waszyngton na rzecz Izraela. Jeśli chodzi o zdecydowane działania wobec Iranu, to są one więcej niż ryzykowne, zarówno ze względu na koszty, jak i niepewność sukcesu oraz długotrwałość przedsięwzięcia. De facto Iran nie stanowi realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa Izraela. Wydaje się, że rację ma K. Waltz, który uznaje, że zdobycie przez Iran broni nuklearnej przyczyni się do ustabilizowania sytuacji w regionie, eliminując ryzyko wybuchu konfliktu na pełną skalę.

Warto zastanowić się nad perspektywami, jakie niesie ze sobą kolejna kadencja Demokraty. Czy po czterech latach prezydentury, która naznaczona hasłem „zmiany” w zasadzie niczego takiego nie przyniosła, można spodziewać się realizacji niedawnych obietnic? (Biorąc pod uwagę, że to już ostatnia kadencja.)

Aleksandra Szumilas: Po pierwsze, nie zgodzę się, że cztery lata prezydentury nic nie wniosły. Chociażby w kwietniu 2010 roku prezydenci USA i Rosji podpisali układ o ograniczeniu strategicznych zbrojeń nuklearnych START, a to ważna sprawa dla obu państw. Dzięki Obamie homoseksualni wojskowi nie muszą się już kryć ze swoją orientacją seksualną i nie muszą podążać za polityką “Don’t ask, don’t tell”. Poza tym, jeśli już chcemy rozliczać Obamę z obietnic, to weźmy pod uwagę jego zachowanie w przypadku wydarzeń niespodziewanych jak Arabska Wiosna czy huragan Sandy. Obama wysłał do Libii wojska bez zgody Kongresu. Bardzo dobrze poradził sobie z nadejsciem huraganu w ostatnich dniach kampanii wyborczej. Nie zapomnijmy też o zabiciu O. bin-Ladena czy wycofaniu wojsk z Iraku. Tak jak mówiłam wcześniej, druga kadencja to czas na zdecydowane działania i właśnie takich oczekuję.

Łukasz Smalec: Nieprzypadkowo powiedziałem “w zasadzie”, bo faktycznie zmieniła się retoryka, jaką posługiwał się Waszyngton. Administracja demokratyczna była mniej zdecydowany w działaniach niż Republikanie, niemniej ci ostatni również znacząco zmniejszyli swoją aktywność w obliczu skomplikowanej sytuacji w Iraku, Afganistanie oraz problemów ekonomicznych w drugiej kadencji. Podpisanie START-u wynika w dużej mierze z pragmatyzmu, przede wszystkim z powodów ekonomicznych. Jeśli chodzi o postawę wobec Arabskiej Wiosny, określiłbym ją raczej jako niejednoznaczną. Co do Iraku, ograniczę się do stwierdzenia, że tak początek konfliktu (haniebny z punktu widzenia mocarstwa, które stanowi, a przynajmniej tak się określa, forpocztę praw człowieka, demokracji, a nade wszystko moralności w polityce zagranicznej) jak i koniec konfliktu (za kadencji G. Busha jr wprowadzono strategię Surge  – Obama był jej przeciwnikiem – która de facto umożliwiła wyjście z Iraku, wówczas podpisano również porozumienie w tej sprawie), to zasługa ekipy Busha. Niemniej jednak B. Obama przynajmniej w ten sposób spełnił swoją obietnicę o wycofaniu jednostek z Iraku. Kwestia homoseksualnych żołnierzy: nie twierdzę, że nie jest to godne odnotowania, ale jeśli staje się jednym z głównych osiągnięć prezydenta, to chyba nie świadczy za dobrze o jego sukcesach. Sama ciśnie się na usta konstatacja, że jaka prezydentura, takie osiągnięcia. Ja również liczę, że Waszyngton podejmie bardziej zdecydowane działania w czasie trwania drugiej kadencji prezydenta B. Obamy.

Jan Szczepanowski: Wspominając słowa powiedziane „na ucho” ówczesnemu prezydentowi Rosji, Dimitrowi Miedwiedowi, że „w drugiej kadencji będę miał większe pole manewru” myślę, że prezydent Obama może rzeczywiście nas zaskoczyć. Wydaje się, że nie pozytywnie. Większa swoboda oznacza w tym wypadku więcej socjalizmu w gospodarce i liberalizmu w stosunkach międzynarodowych. Omówmy pokrótce, na jakich polach Barack Husajn Obama nie wypełnił swoich obietnic, tak abyśmy mieli zupełną jasność, co do efektywności jego rządów. Jedną z deklaracji była chęć zmniejszenia deficytu o połowę, tymczasem, podczas gdy w 2009 roku wynosił 1.4 bilionów dolarów, obecnie wynosi około 1.2 bilionów dolarów. Kolejna obietnica, mówiąca, że bezrobocie spadnie poniżej 8 procent również nie została dotrzymana. Taki poziom, zupełnie normalny w lewicowej Europie jest jak na amerykańskie warunki naprawdę niespodziewanie ogromny. Istnieje jeszcze wiele innych spraw, takich jak kwestia przejrzystości administracji, która pozostawia wiele do życzenia. Na koniec warto zadać reaganowskie pytanie: “are we better off now than four years ago?” Tylko 31% Amerykanów odpowiedziało na nie twierdząco.

Łukasz Smalec: Mimo wszystko byłbym większym optymistą Jeśli chodzi o próg ośmioprocentowego bezrobocia, to cel został osiągnięty „rzutem na taśmę” tuz przed wyborami. Dziękuję za wyczerpujące odpowiedzi i poświęcony czas.


Przeczytaj też:

11 Responses

  1. “Jeśli Izrael wciąż będzie pozostawiony praktycznie bez wsparcia USA” – z całym szacunkiem, ale to stwierdzenie jest nieco absurdalne w kontekście tego, co się dzieje w relacjach izraelsko-amerykańskich…

    1. Mówiłem te słowa w kontekście Iranu a także biorąc pod uwagę dość sporą dysproporcję pomiędzy zaangażowaniem USA we wsparcie polityki państwa Izrael w czasie urzędowania poprzednich dwóch administracji a obecnej.

      1. Po raz kolejny muszę zaoponować. Amerykańskie zaangażowanie zmniejszyło się tylko i wyłącznie na polu retoryki, bo od czasu do czasu udało się administracji Obamy wspomnieć o “krytyce” polityki Izraela wobec np. osiedli na Zachodnim Brzegu. Problem w tym, że nigdy nie poszły za tym realne decyzje, konsekwencje polityczne, ekonomiczne etc. etc. Co do dysproporcji w zaangażowaniu USA we wsparciu polityki Izraela: skłaniałbym się ku zupełnie przeciwnej tezie. Choćby pobieżna analiza sumarycznych wartości amerykańskiej pomocy zagranicznej dla Izraela (http://www.fas.org/sgp/crs/mideast/RL33476.pdf, s. 20) jasno wskazuje, że po “urodzajnych” latach Clintona nastąpił spadek pomocy dla Izraela za obu kadencji Busha (wyjątkiem jest z wiadomych względów rok 2003), aby potem znów nastąpił wzrost po dojściu Obamy do władzy. Przypadek? Czy przeszło 3 miliardy USD rocznie na pomoc militarną (w porównaniu z przeciętnie 2,3 miliarda za Busha) to rzeczywiście pozostawienie Izraela bez wsparcia w obliczu zagrożenia Iranu? Wydaje mi się, że fakty mówią same za siebie.

  2. Nie rozumiem zaniepokojenia faktem, że USA poświęcają obecnie dużo uwagi Brazylii i Chinom. Czy skierowanie się na dwie rosnące potęgi BRICku nie jest raczej przejawem racjonalnego podejścia do polityki zagranicznej?
    Co do importowania surowców energetycznych to wydaje się, że USA czeka ciągle na gorsze czasy, trzymając “w skarpecie” zapasy na czarną godzinę 😉

  3. Bardzo podoba mi sie koncyliacyjny i wywazony ton moderatora dyskusji. Gratulacje dla calego Programu za ciekawa dyskusje!

  4. Arturze, ja z kolei zwróciłbym uwagę na zrozumiały spadek pomocy dla Izraela po 2003 r.;) (wydatki związane z operacja w Iraku i Afganistanie, po tym jak sytuacja zaczęła si komplikować) i wzrost po zakończeniu wojny w Iraku. Wydaje mi się, że na relacje w owym okresie należy spojrzeć szerzej niż przez pryzmat wysokości wsparcia materialnego bez względu na jego przeznaczenie. Bush zrobił znacznie więcej dla Izraela eliminując reżim S. Husajna (de facto jednego z dwóch, obok Iranu, największych wrogów tego państwa). Izrael stał się jednym dwóch największych beneficjentów konfliktu (por. C. Jones, Israel. Major Beneficiary). Myślę, że słowa ówczesnego premiera A. Szarona który stwierdził, że „Bush to najlepszy przyjaciel Izraela, jaki do tej pory zasiadał w Białym Domu”, mówią wiele.

    Nie chcę rozpisywać się o sile oddziaływania lobby żydowskiego w owym okresie (por. J. Mearsheimer, S. Walt, The Israel Lobby and U.S.
    Foreign Policy), porównaj proszę z chwilą obecną.

    Wydaje mi się, że również w odniesieniu do zagrożenia ze strony Iranu widać różnicę. Administracja Busha jak tylko “dostrzegła” ryzyko wejścia Iranu w posiadanie broni nuklearnej wskazała, że stanowi to “śmiertelne niebezpieczeństwo dla Izraela”, ostrzegając, że wszystkie kroki są brane pod uwagę. USA przybrały bardziej zdecydowaną postawę wobec Islamskiej Republiki, choć równie nieskuteczną, niż miało to miejsce w ciągu ost. czterech lat.

    Izrael mógł czuć się nieco osamotniony w sytuacji, gdy jak głosi tamtejsza propaganda grozi mu poważne zagrożenie (oczywiście podobne deklaracje są nieco na wyrost) a administracja amerykańska z przyczyn wiadomych (rok wyborczy) dąży do zachowania, w miarę możliwości, dość neutralnej postawy wobec problemu. Tym bardziej, że Izrael odrzuca możliwość akceptacji nawet realizacji programu nuklearnego Iranu w celach pokojowych.

  5. Mimo wszystko uważam, że fakt, iż Obama (w przeciwieństwie do Busha) nie prowadzi kolejnych wojen, które leżą w interesie Izraela, nie stanowi o zmniejszeniu amerykańskiego poparcia dla tego kraju. USA nieprzerwanie wspiera Izrael na forum ONZ, a gdy doszło do kolejnej odsłony wojny w Gazie Obama jasno zadeklarował swoje poparcie dla “izraelskiego prawa do obrony”. Podobnych przykładów możnaby mnożyć w nieskończoność.
    Politycy na szczycie władzy w USA i Izraelu mogą za sobą nie przepadać (vide poparcie Netanyahu dla Romneya przeciw Obamie), ale żywotnych interesów obu stron nie da się rozwiązać w jeden dzień, czy nawet w trakcie jednej kadencji. Nie oszukujmy się, USA wspierało, wspiera i będzie wspierać Izrael, a jak sam zauważyłeś, poczucie samotności tego kraju, to jest czysta propaganda.

  6. Chodziło mi raczej, że owo zagrożenie jest podnoszone głównie z przyczyn propagandowych (różnica potencjału militarnego na korzyść Izraela jest ogromna), niemniej jednak z poczuciem samotności jest podobnie. Moim zdaniem rację ma K. Waltz, który stwierdził, że broń nuklearna w posiadaniu Iranu ustabilizowałaby sytuację, ograniczając niemal nieograniczoną w chwili obecnej swobodę działania Izraela.

    Nie twierdzę, że B. Obama nie jest przyjacielem Narodu Wybranego, ale okazuje to w sposób mniej wylewny (liczą sie czyny nie słowa…:)), za co został skarcony przez premiera Izraela. Mam wrażenie, że raczej było to posuniecie taktyczne, nie mające wiele wspólnego z takim czy innym stosunkiem do urzędującego prezydenta USA (może chodziło o zmianę postawy prezydenta lub próbę zbicia kapitału politycznego u jego ewentualnego nastepcy). Sympatie i antypatie w tym przypadku uważam za drugorzędne.

    Zgadzam się w pełni, że wsparcie Izraela przez USA na forum ONZ (wielokrotne veta w RB NZ), które sięga początków państwowości Izraela, w najbliższym czasie nie powinno ulec osłabieniu.

Comments are closed.