Ameryka Północna Bezpieczeństwo międzynarodowe Program Amerykański Stany Zjednoczone

Co dalej z Afganistanem?

ŁUKASZ SMALEC,  Program Amerykański

Największy amerykański sojusznik spoza NATO. Tak podczas ostatniej wizyty zagranicznej w Afganistanie określiła to państwo amerykańska Sekretarz Stanu Hillary Clinton. Zawarte w tym roku porozumienie o partnerstwie strategicznym pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Afganistanem toruje drogę dalszej współpracy pomiędzy tymi państwami po zakończeniu funkcjonowania międzynarodowej misji ISAF. USA nie są pierwszym mocarstwem, które zaangażowało się w Afganistanie. Przedtem były to Wielka Brytania oraz ZSRR. Podobnie jak miało to miejsce w przeszłości, po raz kolejny stanowi on bardzo istotny element regionalnego systemu bezpieczeństwa. Z punktu widzenia Waszyngtonu, Afganistan może stanowić ważny element współczesnej strategii powstrzymywania Iranu, a może również Państwa Środka.

Niemniej jednak, aby stać się elementem dwóch strategicznych układanek, Afganistan musi zostać pełnowartościowym sojusznikiem – do czego konieczne jest uzyskanie pełnej samodzielności oraz zdolności do zapewnienia sobie bezpieczeństwa.Wszystko w teorii jest bardzo proste, ale kraj ten jest miotany przez problemy wewnętrzne (m. in. podziały etniczne), jak również stał się areną walki o wpływy podmiotów zewnętrznych.

Pakistański Schwerpunkt

Mimo ustanowienia partnerstwa strategicznego na kształt stosunków bilateralnych, jak również perspektywy stabilizacji sytuacji w Afganistanie, bardzo istotny wpływ ma postawa Pakistanu. Tymczasem, stosunki bilateralne na linii Waszyngton-Islamabad oględnie mówiąc nie układają się zbyt dobrze. Niewątpliwie cieniem kładą się na nich kwestie związane z udanym zamachem na Osamę bin Ladena. Mimo że prezydent B. Obama oficjalnie podziękował za pomoc stronie pakistańskiej, to jednak fakt, ze najbardziej poszukiwany terrorysta świata ukrywał się w pobliżu pakistańskiej stolicy, poddaje w wątpliwość, czy rzeczywiście mogło to mieć miejsce bez wiedzy i zgody wywiadu pakistańskiego (ISI).

W ostatnim czasie na linii Waszyngton-Islamabad napięcie znacząco wzrosło. Nie jest tajemnicą, że ma to ścisły związek z zamachami na terytorium Afganistanu. Stany Zjednoczone oskarżają Pakistan o ochronę udzielaną ekstremistom (ang. safe haven), przede wszystkim bojówkom talibów. Jak stwierdził Sekretarz Obrony Leon Panetta – Amerykanie „stracili cierpliwość”. W odpowiedzi wytknięto mu „nadmierne upraszczanie rzeczywistości”.

Rzeczywiście – poziom bezpieczeństwa w południowo-wschodnim Afganistanie przy granicy z Pakistanem jest dalece niezadowalający. Ciągle odnotowuje się wzmożoną aktywność grup bojowników, którzy znajdują bezpieczne schronienie na terytorium sąsiedniego Pakistanu. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje Siatka Haqqaniego, która koncentruje swoją działalność na terenie stolicy kraju- Kabulu.

Po pierwsze, posiada on nie tylko silne związki z talibami, czy też Al.-Kaidą, ale również powiązania przedstawicieli organizacji z pakistańskim wywiadem ISI. Po drugie, oprócz typowych działań asymetrycznych skierowanych przeciwko przeważającym siłom konwencjonalnym, przeprowadza również skomplikowane zamachy na instalacje ISAF oraz afgańskich sił zbrojnych. Po trzecie, nie jest to organizacja złożona z ekstremistów religijnych, ale struktura powstała w oparciu o związki etniczno-plemienne – posiadająca pragmatyczne cele, na czele z utrzymaniem kontroli nad terytorium Loya Paktia (matecznik organizacji).

Pomocy ciąg dalszy…

Niedawna międzynarodowa konferencja zorganizowana w Tokio w dniach 7-9. lipca bieżącego roku może podziałać uspokajająco na włodarzy w Kabulu. Ustalono na niej, że strumień pomocy dla młodej demokracji będzie płynął co najmniej do 2017 r. Przedstawiciele około 70 państw oraz organizacji międzynarodowych zadeklarowali przeznaczenie dalszych środków finansowych, na odbudowę zniszczonego wojną państwa. Budżet afgański zaledwie do końca 2015 r. zasili ponad 16 mld dolarów. Skład pierwszej trójki donatorów raczej nie jest zaskoczeniem. Pierwsze miejsce dzierżą oczywiście Stany Zjednoczone (pomoc na poziomie 1 mld dolarów rocznie); kolejne zajmuje Japonia (wsparcie rzędu 3 mld do roku 2016). Najniższe miejsce na podium zajmują Niemcy – ich wsparcie ma się kształtować na poziomie 536 mln dolarów rocznie. Trudno nie zgodzić się z dość powszechną opinią, że bez tego wsparcia, szczególnie po wycofaniu sił koalicji z Afganistanu, wzięcie na siebie pełnej odpowiedzialności za bezpieczeństwo w kraju byłoby niezwykle trudne, o ile w ogóle możliwe.

Przewidziane wsparcie nie jest bezwarunkowe – w zamian od władz Afganistanu wymaga się podjęcia bardzo istotnych kroków, które pozwolą na uzdrowienie sytuacji w kraju. Konieczne będzie wprowadzenie większej dyscypliny w zakresie zarządzania finansami publicznymi oraz mechanizmów przeciwdziałania korupcji, która paraliżuje efektywne rządzenie. Niezbędne jest również wprowadzenie zasad demokracji, rządów prawa oraz praw człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem praw kobiet. Na konferencji zapadła również decyzja o powołaniu mechanizmu follow-up, w tym celu co dwa lata będą odbywać się spotkania na szczeblu ministerialnym, weryfikujące dotychczasowe postępy w realizacji zobowiązań przez Kabul. Pierwsze odbędzie się w 2014 r.

Ze swej strony urzędujący prezydent Afganistanu, Hamid Karzaj rozumiejąc „mądrość etapu” bez wahania zapowiedział zdecydowaną walkę z korupcją. Rząd afgański, który w ciągu ostatniej dekady otrzymał niemal 60 mld dolarów na cywilną odbudowę kraju i z całą pewnością nie chce rezygnować z tak znaczącego wsparcia. Dodatkowo należy wspomnieć, że podczas majowego szczytu NATO w Chicago członkowie sojuszu zdecydowali się przekazywać 4,1 mld dolarów rocznie dla afgańskich sił bezpieczeństwa po wycofaniu jednostek koalicji z Afganistanu.

Obecna na konferencji amerykańska Sekretarz Stanu Hillary Clinton zapowiedziała, że Stany Zjednoczone zamierzają kontynuować świadczenie pomocy cywilnej na niezmienionym poziomie przez kolejne pięć lat. Wskazała, ponadto, że na bezpieczeństwo Afganistanu należy spojrzeć kompleksowo. To nie tylko brak zagrożeń, ale również powrót do normalnego funkcjonowania obywateli. O ile w pierwszym przypadku widać pewne postępy, choć nadal bardzo wiele pozostaje nadal do zrobienia, o tyle tragiczne dane makroekonomiczne jak również mały stopień legitymizacji władz afgańskich wskazują, że do normalności jest jeszcze bardzo daleko. Według danych prezentowanych przez CIA Factbook, poziom bezrobocia wynosi około 35 %, co sytuuje Afganistan pod koniec drugiej setki w rankingu państw. W niektórych rejonach sięga ono nawet 75 %, z kolei niemal 80 % ludności utrzymuje się z rolnictwa.

Co dalej z Afganistanem?

Warto przypomnieć, że owa magiczna data 2014 r. to nie przypadek. Została ona zaproponowana dość dawno przez obejmującego wówczas urząd prezydenta Hamida Karzaja. Wyraził on nadzieję, że do końca jego drugiej kadencji (tj. 2014 r.) obce wojska będą mogły opuścić afgańskie terytorium. Zapowiadane odejście prezydenta po zakończeniu obecnej kadencji otwiera bardzo istotne pytanie co dalej? Czy H. Karzaj rzeczywiście okaże się „prawdziwym demokratą”, który pozostawi dalszy bieg spraw publicznych swoim następcom?

Otwarte pozostaje pytanie kto mógłby objąć urząd po jego odejściu. A może prezydent „zapomni” o swoich niedawnych obietnicach, występując w roli męża opatrznościowego, bez którego „wszystko” (dotychczasowe osiągnięcia w zakresie stabilizacji sytuacji w Afganistanie) zostanie zaprzepaszczone. Dość prawdopodobna wydaje się możliwość wyboru „prawomyślnego” kandydata, który będzie gwarantem status quo. Taki kandydat spełniłby zapewne rolę interrexa, dopóki nie zostanie wyłoniony nowy lider. Warto wspomnieć, że wokół obecnego prezydenta zgromadziła się grupa osób tworząca coś na kształt koterii, czy też stronnictwa politycznego, które z pewnością nie chce jeszcze rezygnować ze sprawowanych stanowisk oraz rozstawać się z przywilejami.

Trudno spodziewać się, że w perspektywie kilku czy nawet kilkunastu lat Afganistan stanie się mocarstwem regionalnym. Wydaje się, jednak że w dłuższej perspektywie można mieć nadzieję na stworzenie stabilnego państwa zdolnego do wzięcia na siebie odpowiedzialności za bezpieczeństwo wewnątrz państwa i stanowiącego ważny element regionalnego systemu bezpieczeństwa.

21 Responses

  1. Oczywiście realizacja scenariusza “powstrzymywania Pekinu” pozostanie zapewne w sferze wishful thinking. Z Pekinem trzeba raczej współpracować.

    Afganistan nie jest pierwszym przykładem państwa, w którym zaangażowanie Stanów Zjednoczonych nie zostało przekute na wymierne sukcesy polityczne czy też ekonomiczne (vide Irak, w którym kontrakty, itd. również padły łupem Chińczyków) Por. z Clausewitzem- wojna nie jest celem samym w sobie. Zarówno w przypadku Afganistanu jak i Iraku wydaje się, że najwięcej zyskały: Iran (w skali regionalnej) oraz ChRL (również w szerszym kontekście). Ten pierwszy pozbył się swoich wrogów (S. Husajna oraz Talibów- przypominam o zaangażowaniu Iranu w wojnę z terroryzmem u boku USA, aż do czasu zaliczenia go w poczet państw tworzących “oś zła”). Państwo Środka z kolei czerpie podobne profity z tego, że nie są USA. Uchodzi ono za dobrotliwego pretendenta do hegemonii, którego ambicje nie wydają się wykraczać poza sferę gospodarki. To, że akurat ChRL są postrzegane jako ważny element stabilizacji ma ścisły związek z wypowiedzią H. Clinton, która wskazała, że na normalizację sytuacji w Afganistanie należy spojrzeć nie tylko z perspektywy twardego bezpieczeństwa. Aby ustabilizować sytuację konieczne są inwestycje, które może zapewnić Pekin. Natomiast USA pompują gigantyczne środki w proces stabilizacji. Ponadto nie bez znaczenia są pogarszające się kontakty Waszyngtonu z prezydentem Karzajem. Tutaj wydaje mi się, że łatwo wyciągnąć wnioski, które podejście do Afganistanu jest lepsze, śladem filofofii Hobbesa (USA) czy kierowanie się regułami funkcjonowania rynku Smitha (ChRL). Jeśli chodzi o dane makroekonomiczne to raczej należy traktować je poglądowo, są bardzo nieprecyzyjne, są poważne problemy z ich aktualizacją.

    To prawda, że nikt nie spodziewa się, że Afganistan stanie się “Danią Azji” (słowo demokrata w odniesieniu do Karzaja nieprzypadkowo było wzięte w nawias), niemniej jednak lepiej wymagać więcej (mówię o donatorach) niż od razu zakładać minimalistyczny scenariusz. W przypadku tego ostatniego bardzo trudno będzie z czegoś zrezygnować. Jednocześnie trudno spodziewać się że Zachód będzie firmował kolejne “cuda nad urną” (myślę o przyszłych wyborach prezydenckich). Oczywiście można potem żartować, że Afgańczycy są niezwykle jednomyślni, czy też stwierdzić, że frekwencja wyniosła np. 105%, więc bierzmy z nich przykład itd. niemniej jednak oznaczałoby to akceptację nieprawidłowości, na które Zachód nie chce się zgodzić.

    Co do scenariuszy, to uważam je za najbardziej prawdopodobne (ze wskazaniem na drugi i trzeci), jakoś nie wierzę, że do władzy dojdą ponownie talibowie. Ludność Afganistanu z całą pewnością, mimo niechęci do stacjonujących żołnierzy, docenia zmiany które zaszły. Nie wykluczam oczywiście, że utrzymają oni pewne przyczółki, jednak wydaje się że 20-30 tys. bojowników (nie wszyscy “na pełen etat”)to za mało aby opanować kraj dysponujący ponad 10 razy większymi siłami bezpieczeństwa (armia i policja).

  2. Pozwolisz, że nie będę odnosił się do każdego szczątkowego argumentu – czy Clausewitzowskie “wojna przedłużeniem polityki” ma zastosowanie do wojny asymetrycznej, czy może tylko “trójca”, czy móze Clausewitz w ogóle sie nie nadaje do analizy współczesnych konflitków, tak:http://www.hoover.org/publications/policy-review/article/6795 i kontrargumenty: http://www.clausewitz.com/readings/Bassford/OnCornyIdeas.htm; czy może koncepcja “chirurgicznej wojny” sprawdza się w przypadku wojen konwencjonalnych a wojny asymetyczne rządzą się logiką wojny partyzanckiej i nie ma w niej zwycięstwa bez “zdobycia serc i umysłów ludzi” (tow. Mao, komendant Guevara), co wydaje się w przypadku Afg najcelniejsze – vide dlaczego Rzymianie spalili Kartaginę? czy Chiny są poczciwym inwestorem, czy po prostu są inwestorem, który nie zadaje pytań na temat stanu rządu (co kończy się różnie dla obu stron, nawet jak pokazują ich inwestycje w zachodniej i południowo-zachodniej Afryce) – a tylko pozwolę sobie stwierdzić, że Twoje rozwinięcie artykułu w komentarzach powinno się znaleźć w samym artykule.

    Wtedy oficjalne obwieszczenia oraz życzeniowo nakreślone plany mogłyby stać się trampoliną dla interesujących dyskusji, a cały artykuł nie byłby tylko zapisem spotkań i oficjalnych deklaracji.

    Nie mniej, chciałbym zwrócić także uwagę na pewien paradoks, który bardzo często pojawia się w dyskusji o strategicznej przyszłości Afganistanu. Z jednej strony wskazuje się na potrzebę holistycznego, regionalnego rozwiązania (Pakistan, Iran, Irak, Turcja, Chiny, Indie) z drugiej strony zbyt często odbiera się talibom (cokolwiek miałaby znaczyć ta łatka) prawo do partycypacji w rządach we własnym kraju, stawiając automatycznie znak równości między Talibami a ekstremistami dążącymi do przywrócenia państwa szariatowego. I odnoszę wrażenie, że dzieje się tak pomimo uprzednich zapewnień, że Talibowie także powinni znaleźć miejsce we przyszłym rządzie (a potem dodaje się coś w stylu: “ale tacy Talibowie, którzy będą odpowiadać naszej definicji). Oczywiście, ponieważ najpierw Talibowie zostali propagandowo zdehumanizowani na potrzeby wojny, teraz bardzo trudno będzie im przywrócić ludzki wymiar i pokazać jako partnerów do współpracy (zwróć uwagę na ogormną liczbę “buforów” stawianych przez amerykańskie służby wywiadowcze w każdej relacji ze spotkań z Talibami w mediach). Co, prowadzi do totalnego kuriozum, bo przecież “nigdy dyplomacja nie pracuje tak intensywnie, jak na wojnie” (Luttwak?)

    Dlatego myślę, że najbardziej prawdopobonym scenariuszem rozwoju jest jakaś forma federacji właśnie, gdzie granice faktycznej władzy federalnej są testowane cyklicznie przez próby siły militarnej, nie oratorskie zdolności prawników. I chyba taką wizję przyszłości Afganistanu powinno zacząć sprzedawać NATO “globalnej opinii publicznej”, jeśli chce wierzyć w to, że kiedykolwiek będzie mogło ogłosić Afganistan sukcesem w jakiejś sferze.

  3. Stosujesz dość popularne a zarazem niepoprawne uproszczenie: wojna jako “przedłużenie polityki”. Za prof. B. Balcerowiczem, który wskazał kluczowe elementy def. wojny czyn polityczny (to prezydent Bush podjął decyzję o rozpoczęciu wojny) dalszy ciąg stosunków politycznych przejawiających się w aktach przemocy (chyba nie wymaga komentarza), mający na celu zmuszenie przeciwnika do spełnienia naszej woli (obalenie reżimu, który udzielał schronienia Al Kaidzie, po tym jak odmówił wydania O. bin Ladenie).
    Co do anachroniczności spojrzenia pruskiego klasyka to zgadzam się, że w przypadku działań podejmowanych przez współczesne potęgi przeciwko państwom słabszych nie chodzi już o “zdruzgotanie przeciwnika” (tutaj “walka o serca i umysły”). Jest to konieczne, aby przez swoją postawę i bezwzględną walkę nie stracić szansy na pokój. Pierwotny jest jednak cel polityczny, o czym świadczą chociażby biografie architektów wojen w Afganistanie i IRaku (por. biografia Rumsfelda: Rumsfeld Known and Unknown Memoir; Kluczowe Decyzje Busha( choć tutaj dużo demagogii)oraz wspomnienia T. Franksa- Dowódcy CENTCOM-u American Soldier). Szczególnie ta ostatnia pozycja wskazuje na ciągła aktualność myśli C. von Clausewitza, na którego w przypadku obu konfliktów powoływał się kilkukrotnie. Batalia o “serca i umysły” jest bardzo istotna, ale jednak drugorzędna wobec celów politycznych.

    Nie przeczę, że była to wojna asymetryczna, ale nie ma znaku równości pomiędzy nią a wojną prowadzoną za pomocą działań powstańczych w przypadku gdy mówimy o walce dwóch państw (tutaj początkowo rywalem był reżim talibów). W pierwszej chodzi o różnicę potencjałów, celów, środków, itd. Dopiero po pokonaniu sił zbrojnych i obaleniu reżimu następuje lub nie przejście do działań partyzanckich.

    Co do Kartaginy, to patrząc na jej przykład widzę, jednak analogię z drugą wojną z Irakiem (2003). Podobnie jak Irak S. Husajna nie była ona zagrożeniem dla Imperium, niemniej jednak oba państwa budziły najgorsze wspomnienia, ośmieliła się rzucić wyzwanie ówczesnym hegemonom

    W kontekście ChRL słowo “uchodzą” raczej nie jest synonimem “są”.

    W odniesieniu do talibów to zgadzam się, że nie można ich izolować i mieć nadzieję, ze bez nich uda się stworzyć stabilny Afganistan, jednak nie wydaje mi się, że są oni bez winy. Ciągłe zamachy, zrywanie negocjacji pod pretekstem zm. warunków negocjacji (np. z USA, niejasna postawa w rozmowach z Katarem)

    Co do Twoich przewidywań nt. przyszłości Afganistanu to wprowadzenie efektywnej federacji będzie raczej trudne. Po pierwsze, ze względu na trudne do zasypania podziały w ramach społeczeństwa- rząd vs opozycja, na które nakładają się (częściowo są zbieżne) podziały etniczne oraz struktura klanowo-plemienna. Po drugie, działalność grup rebelianckich, terrorystów, lokalnych watażków, dla których federacja byłaby idealnym rozwiązaniem. Rządy lokalne nie miałyby żadnych szans w walce z bojownikami i zapewne jedyną możliwością byłyby układy, które sankcjonowałyby status quo, tzn. w zamian za zewnętrzne znamiona władzy akceptacja realnej władzy rebeliantów. Doskonały przykład to siatka Haqqaniego, która jest zainteresowana kontrolą prowincji Loya Paktia. Po trzecie, wpływy obce, im słabsza władza centralna tym byłyby większe. Zainteresowane byłyby nie tylko USA, ale również Iran, Pakistan, ChRL, a może również państwa z Azji Centralnej czy też Turcja. Tym samym trudno się mi zgodzić, że federacja to jakieś sensowne rozwiązanie.

    Co do Twojej uwagi nt. komentarzy zasadniczo mógłbym się z Tobą zgodzic, gdyby nie ograniczona objętość naszych tekstów, której staramy się przestrzegać. Poza tym zazwyczaj staram się zaprezentować fakty w połączeniu z komentarzami, opiniami (nie tylko moimi). Własne dywagacje w oderwaniu od faktów mogą prowadzić do zabawnych wniosków, natomiast prognozy nawet najwybitniejszych specjalistów w zakresie strategii mogą bardzo rozmijać się z prawdą (por. przyszłość ChRL w Wielkiej Szachownicy czy też przekreślenie Rosji- strategiczna “czarna dziura”

  4. ależ piękna dyskusja 😀

  5. śpieszę wyjaśnić, że przywołałem symboliczność Clausewitza poprzez “wojna przedłużeniem polityki”. Szczerze mówią, wolałbym nie odgrzewać definicji “wojny samej w sobie, bo zaczniemy przerzucać się różnymi konfiguracjami (stan prawny, nie stan prawny, podmioty te i inne, itp.).

    Nie zgadzam się, że naczelnym amerykańskim celem był cel polityczny w przypadku wojny w Afganistanie. Został on dopisany później, kiedy osiągnięto już zwycięsto militarne. Plus, nawet jeśli część administracji Busha uważała od początku, że “akcja odwetowa” w Afganistanie powinna znaleźć się w szerszych ramach politycznych, to z pewnością nie zostało to zaimplementowane (Irak był mutatis mutandis [dzięki, Bierzanku] kolejnym przykładem).

    tego fragmentu nie rozumiem:
    “Nie przeczę, że była to wojna asymetryczna, ale nie ma znaku równości pomiędzy nią a wojną prowadzoną za pomocą działań powstańczych w przypadku gdy mówimy o walce dwóch państw (tutaj początkowo rywalem był reżim talibów). W pierwszej chodzi o różnicę potencjałów, celów, środków, itd. Dopiero po pokonaniu sił zbrojnych i obaleniu reżimu następuje lub nie przejście do działań partyzanckich.”

    tzn. chyba, że połączyłeś dwa rozumienia asymetryczności (na które wskazuje za gromadą amerykańskich badaczy Dr Madej w tym cudzie: http://www.pism.pl/publikacje/ksiazki/Zagrozenia_asymetryczne_bezpieczenstwa_panstw_obszaru_transatlantyckiego): 1. potencjałów – co, prowadzi do takiej konstatacji, że dla USA każda wojna jest obecnie asymetryczna (bo totalna dominacja w 4 sferach, etc.) – co, jak widać, nie pogłębia zrozumienia przyczyn porażek amerykańskich po 1945 roku. 2. metod prowadzenia walki – wojna konwencjonalna vs. partyzancka. i teraz nie wiem, czy Twoje ostatnie zdanie w tym akapicie powinienem rozumieć w ten sposób, że po pokonaniu konwencjonalnych sił zbrojnych prowadzących walkę konwencjonalnymi metodami, przeciwnicy przechodzą do walki konwencjonalnych sił metodami partyzanckimi. Jeśli tak jest, to dlaczego ktoś miałby to zrobić – przyjąć taktykę przeciwnika wiedząc, że przeciwnik jest lepszy w tej taktyce? Wydaje mi się, że ani “surge” w Iraku, ani COIN w Iraku i później w Afganistanie nie miał znamion wojny partyzanckiej ze strony USA.

    Trudno mi jednocześnie zgodzić się z paralelą, którą stworzyłeś pomiędzy Irakiem i Kartaginą. Kartagina została zniszczona nie przez hegemona (Rzym), ale przez pretendenta (Rzym). Irak nie był pretendentem do hegemonii w systemie (światowym), może regionalnym (może, ale myślę, że to dyskusyjne). Kartagina była równorzędnym przeciwnikiem dla Rzymu (chociaż dysponowała słabszą flotą, dlatego Hannibal musiał zapierdalać przez Pireneje – tak: admirał Mahan tutaj: http://www.amazon.co.uk/Influence-Sea-Power-upon-History-1660-1783/dp/0316543829/ref=sr_1_1?ie=UTF8&qid=1342527182&sr=8-1).

    jeśli chodzi o federacyjność o Talibów, to odnoszę wrażenie, że porzucasz lekcje historii. Pytanie, które należy sobie postawić brzmi: czy działalność terrorystyczna jest a) logiczna (celowościowo) b) potencjalnie państwowotwórcza (a może to dwie strony tej samej monety). i tutaj krótka odpowiedź brzmi: tak, jest (Sinn Fein w Irlandii, Irgun w brytyjskiej palestynie potem w Izaelu, POW w…na najlepszej drodze do państowowści, itd). Są też grupy terrorystyczne, które chciały, ale nie wyszło “czarna pięść” w monarchii austro-węgierskiej, “świetlisty szlak” w Peru. I są takie, które mają fun po prostu – Szakal, RAF, aum shinrikyo – no i je sobie zostawimy na boku.

    I teraz pytanie brzmi, czy Talibowie (czy też konkretne ugrupowania, jak np. wskazałeś Haqqani Network) mają takie ambicje i czy są/będą w stanie zebrać wystarczającą ilość atutów, żeby włączyć ich do gry zgodnie z regułami. Myślę, że mają potencjał sprawczy, nie wiem, czy mają ochotę na to.

    Takie spojrzenie na sprawę otwiera wtedy możliwość „oddania” takiemu ugrupowaniu części kontroli nad pewnym obszarem Afganistanu. Bo, dlaczego tego rodzaju organizacje terrorystyczne mają poparcie wśród ludności? Ponieważ budują skuteczniejsze struktury państwowe niż władza centralna. Oczywiście, mają też poparcie „chwilowe”, oparte na strachu, ale to mniejsza cząstka. Myślę, że po usunięciu ibn Ladena opcja włączenia się w proces państwotwórczy Afganistanu powinna się była otworzyć dla tych organizacji szerzej.

    jeśli chodzi o trafność przewidywania to, nie roszczę sobie prawa do posiadania “kryształowej kuli” (a po obejrzeniu ostatniej części przygód Indiany Jonesa nawet “kryształowej czaszki”). Mogę tylko powiedzieć, że “eksperci” mają bardzo źle ustawiona zachęty – zerowe koszty produkowania predykcji, zerowe koszty za błędy. I polecić to http://www.freakonomics.com/2011/09/14/new-freakonomics-radio-podcast-the-folly-of-prediction/).

    jednocześnie, jeśli mnie pamięć ogólnie nie myli, to Brzezińskiego koncepcje (zwłaszcza sworzni geopolitycznych) miałyby się bardzo dobrze dzisiaj – vide Turcja i Ukraina. A czy Rosja rzeczywiście nie jest geopolityczną dziurą? mniej czy lżej tak.

    Mój komentarz na temat składników Twojego artykułu był całkowicie z dobrej woli, i (jak widać z długości mojej odpowiedzi) nie celował z ślepą destrukcję. Myślę, że pojemność nie powinna być wymówką dla twórczego wkładu. Zwłaszcza Twojego wkłądu. Nie chciałem, żebyś powiedział mi, jak będzie wyglądał Afganistan za 15 lat, ale może liczyłem na to, że zdekonstruujesz polityczną gadaninę i pójdziesz krok dalej?

  6. Co do definicji też nie chciałem tego robić wskazałem tylko elementy, które według mnie przemawiają za uznaniem wojny z Afganistanem za “czyn polityczny”. Pomijam poruszane przez innych klasyków np. elementy prawne definicji. Chyba chodzi Ci o “wojnę jako cel sam w sobie”?? (Clausewitz podważa, zawsze cel polityczny).

    Zarówno Afganistan jak i Irak były to wojny wypowiedziane- ultimatum (konwencje haskie).

    Cel polityczny w przypadku USA nie zawsze jest otwarcie deklarowany (przynajmniej ten prawdziwy, polecam uwadze rozróżnienie słowa cel, przyczyna i pretekst). Polecam sięgnąć głębiej:), a nie powtarzać to co deklarowała administracja. Już w swoich wspomnieniach jej członkowie “posypują głowę popiołem” (por. Rumsfeld, ale nie Bush- ten jest odporny), nie wspominając o analizach think tanków czy też wypowiedziach dowódców, którzy tworzyli plany (wskazują jakie cele polityczne, jakie miały zostać osiągnięte poprzez realizację planu strategicznego). Wiara w dobrą, bezinteresowną rolę USA z całym szacunkiem wzbudza uśmiech po….(odsyłam m.in. do Tanner, Wojny Bushów)

    Rozumiem, że za pomocą nalotów, oczywiście chirurgicznych:) , wyzwalano uciemiężonych Afgańczyków, potem przyszła pora na Irakijczyków (sytuacja humanitarna w bombardowanych państwach określana mianem „ludobójstwa Zachodu”)

    Skoro tak doceniasz Brzezińskiego (ja również, ale dostrzegam również to, co przewidział nie do końca trafnie- ChRL i Rosja (chyba przyznasz, że jest pewna różnica miedzy Rosją z okresu Smuty za Jelcyna, a rządami Putina i jej pozycją i postawą na arenie międzynarodowej)),

    Wskażę jeszcze wypowiedzi zawarte w “Drugiej szansie” gdy powoli zapowiadano agresję na Iran (dwie wyprawy się udały, więc pora na…)

    Rozumiem, że moment zorganizowania akcji przeciwko Afganistanowi to przypadek czy dziwny zbieg okoliczności? Atak na WTC był pretekstem do rozprawienia się z Afganistanem (rozważano nawet jako pierwszy atak na Irak). Nie twierdzę, że to tylko odwet raczej, odwet był pretekstem.

    Abstrahując od Afganistanu, stwierdzenie, że w przypadku Iraku cele polityczne dodano później jest co najmniej zastanawiające, Czy uważasz, ze naprawdę chodziło o BMR czy o pc? (sugeruję spojrzeć głębiej niż na deklaracje)

    W przypadku Iraku nie mówię o odwecie to była “rozprawa” (por. III wojna punicka), chyba, że odwet za nieudany zamach na Busha seniora (ale to nie był prawdziwy cel). Chodziło o “nowe rozdanie na BW”, co miało skutkować przypieczętowaniem hegemonii USA. Za hasłami demokratyzacji (tzw. “domino”) kryła się chęć ustanowienia nowych warunków bezpieczeństwa. Kolejna przyczyna to ropa (główny arbiter na rynku zamiast OPEC), ustanowienie trwałej obecności regionie (przeniesienie baz z Arabii Saudyjskiej), itp.

    Wydawało mi się, że to Ty połączyłeś wojnę asymetryczną z partyzancką (z twojej wypowiedzi wynikało, że stawiasz pomiędzy nimi znak równości) i w ten sposób lekceważysz uwagi badaczy amerykańskich, przytaczanych w Twoim kolejnym komentarzu.
    Wobec tego uważasz, że USA prowadziły w Iraku czy teraz prowadzą w Afganistanie działania konwencjonalne? Wybór strategii działań przeciwpartyzanckiej (nie partyzanckiej) wynika z niemożliwości zastosowania działań konwencjonalnych, przewaga nawet miażdżąca staje się bezużyteczna (por. Afganistan, Irak).

    Pytanie o czym piszesz w kontekście Kartaginy, ja wskazywałem na sytuację w przededniu III wojny. Kartagina była „na kolanach”, nie stwarzała żadnego realnego zagrożenia dla ówczesnego hegemona (Rzym). Zgodziłbym się z Tobą gdyby chodziło o I wojnę.
    Kartagina została zniszczona (spalona) przez hegemona (Rzym). Irak był pretendentem w skali regionalnej, dla USA kluczowym do potwierdzenia dominacji w skali globalnej. Rzym ani Kartagina też nie były mocarstwami :naprawdę światowymi, ale zaledwie regionalnymi” w obszarze basenu M. Śródziemnego (pamiętajmy o innych cywilizacjach) w odróżnieniu od USA obecnie („Wielka Szachownica”)

    Nie sugeruję, że wszyscy talibowie będą chcieli przejąć władzę w danej części federacji, mogą natomiast kontrolować sytuację (o czym pisałem w poprzednim komentarzu). Haqqani Network deklaruje przynależność do talibów , jednocześnie dąży do zdobycia kontroli nad terytorium. Podaję ten przykład wskazując że talibowie mają potencjał sprawczy, i ochotę na taką aktywność. Ustanowienie federacji osłabi siłę państwa zarówno w walce z problemami wewn. jak i zewn. (o czym pisałem w poprzednim komentarzu)
    .

    Co do poparcia takich organizacji sytuacja wydaje się dość podobna do mafii czyli poparcie jest jedynym wyjściem, wydaje mi się, że to jednak główny motyw. Gdyby nie to jak wytłumaczyć, że liczba bojowników to zaledwie ok. 20-30 tys. (ASNF 10 razy tyle), chyba nie chodzi tylko o pieniądze.

    Zgadzam się, że trzeba włączyć wszystkim w proces stabilizacji, ale to talibowie są obecnie problem. Sami odeszli od stołu rozmów z USA, kręcą w negacjach z Katarem, jednocześnie odmawiają prawa uczestnictwa w nich rządu Karzaja jako marionetkowego. Mam wrażenie, że chodzi o przeczekanie do końca 2014 r. (wycofanie ISAF)

    Nie zarzucam Ci złej woli, wręcz jestem zadowolony z Twojego zainteresowania. Przyjmuję opinię krytyczną, ale nie mówię, że zgadzam się z nią w całości. Co do roli ChRL, faktycznie potraktowałem ją po macoszemu. Starałem się uchwycić problemy USA, ChRL pojawiają się tylko w szerszym kontekście/ na marginesie
    Z punktu widzenia roli ChRL w zakresie gospodarki rzeczywiście jest ona istotna, ale zaangażowanie polityczne i w zakresie bezpieczeństwa jest o wiele mniejsza. ChRL „robią swoje”, natomiast USA są odpowiedzialne za sytuację bezpieczeństwa i podejmują aktywne działania.

    Cieszę się, ze tak żywo interesujesz się Afganistanem, jednak dla wielu osób, które czytają te informacje jest to temat zupełnie nowy, więc ograniczenie się do dywagacji o czymś o czym niektórzy dowiadują się w jednym zdaniu art. wydaje się bezcelowe (sam często dowiaduję się zupełnie nowych rzeczy z art. publikowanych przez innych członków Stowarzyszenia). Starałem się zaprezentować moją opinię m. in. poprzez dobór wybranych scenariusz, nie przedstawiłem scenariusza federacji, bo uważam go za nierealistyczny (political fiction a nie krok dalej). Choć chyba bardziej niż również rozważany, oczywiście w teorii, utopijna wizja neutralności na wzór Szwajcarii (nie w takiej konfiguracji geopolitycznej: sąsiedztwo oraz położenie).

  7. zacznę od końca – myślałem, że blog CIM jest ekspercki, stąd moje zaskoczenie, że pogłębione wątki pojawiły się dopiero w dyskusji pod. Ale naturalnie, to Ty najlepiej znasz swoich czytelników!

    tak, political fiction dla Hollywood, ale moje cytowanie “federacyjności” Afganistanu to nawet nie moje pomysły, tylko wywody sprzed roku z Foreign Affairs. Jednocześnie, jak rozumiem, samego zakończenia Twojego artykułu nie uważasz za wysoce spekulacyjny?
    “Trudno spodziewać się, że w perspektywie kilku czy nawet kilkunastu lat Afganistan stanie się mocarstwem regionalnym. Wydaje się, jednak że w dłuższej perspektywie można mieć nadzieję na stworzenie stabilnego państwa zdolnego do wzięcia na siebie odpowiedzialności za bezpieczeństwo wewnątrz państwa i stanowiącego ważny element regionalnego systemu bezpieczeństwa.”

    Ok, bo widzę, że zabrnęliśmy daleko i że zbyt często mówimy obok siebie. Odnośnie do Clausa – powiedziałeś, że upraszam mówiąc, że “wojna jest przedłużeniem polityki” a następnie napisałeś mi rozwinięcie Clausa (tak to zrozumiałem) autorstwa gen. Balcerowicza. A teraz piszesz, że uważam, że “wojna jest celem samym w sobie”; czyli logicznie konkludując musiałbym uważać, że Claus uważa, że wojna jest celem samym w sobie. A to musiałoby mnie postawić w jednym szeregu (przed plutonem egzekucyjnym za głupotę) z połową komisji sejmowej ds. zagranicznych (z całym szacunkiem dla nich).

    Nie mniej, lekcja z Clausa jest taka (i, Boże Chroń Króla Jerzego, mam nadzieję, że Amerykanie ją odrobią przed wojną z Chinami), że każda wojna (użycie siły) powinna mieć nadrzędny cel polityczny. i tyle. i, zabij mnie, ale jaki cel mieli Amerykanie w 2001 i 2003? Spoko, jeśli chcieli prowadzić w Iraku wojnę o surowce (jak sugerujesz – “mówisz demokracja, myślisz ropa” [cytat za Kuźniarem z jakiegoś wykładu, który pewnie cytował jakiegoś Różokrzyżowca]), to chyba nie wierzyli w to, że można zrobić do skutecznie nie okupując tego obszaru (no bo kolonialna okupacja a la Brytyjczycy w XIX wieku jest passe). Plus, jak uczy Claus – jak armia rusza do boju, to się politycy chwilowo nie wpierdalają (co w przypadku Iraku 2003 znowu się nie udało – prawie ręczne sterowanie przez Rumsfelda planami działań taktyczno-operacyjnych, nałożenie górnej granicy na zasoby wojskowe do dyspozycji).

    Zatem – czy uważam, że amerykanie prowadzą wojnę asymetryczną (partyzancką) w Afganistanie. Pozostając w klasycznych definicjach, uważam, że nie. Czy usiłują dostosować swoją taktykę do partyzanckiej taktyki Talibów – jak najbardziej tak. Ale, czy przed COIN-em chcieli prowadzić wojnę konwencjonalną z Talibami – tak, zdecydowanie. I to była przyczyna ich niepowodzeń (na polu militarnym).

    Ach, myślę, że popełniłem grzech domysłu – mówiąc “wojna chirurgiczna” miałem na myśli wojny 3 wojny Bismarcka sprzed zjednoczenia Rzeczy Niemieckiej w 1871!
    For the record, całkowicie zgadzam się z tym, że sytuacja humanitarna ludności miejscowej totalnie pogorszyła się po inwazji wojsk amerykańskich/sojuszniczych zarówno na Afganistan jak i Irak.

    zgadzam się, że Afganistan spełnia kryteria wojny wypowiedzianej – zarówno formalnie jak i faktycznie (jak i moralnie?), Irak – formalnie tak, ale zbudowane na totalnym kłamstwie, więc daruję już sobie porównanie z innymi prowokacjami znanymi z historii II wojny światowej.

    właściwie to słowem się nie zająknąłem na temat faktycznych a deklarowanych przyczyn wojny z Irakiem, więc trochę nie rozumiem, jak możesz mnie zachęcać do szukania głębiej; ale skoro polecamy sobie książki, to polecam pozycję na temat obsesji Busha jr. dokończenia dzieła ojca (który to ojciec dzieło swoje pierwszej wojny w Zatoce za zakończone uznał dojechawszy czołgami pod Bagdad, więc WTF jr.?! WTF?!) – “The Next Attack” by Daniel Benjamin and Steven Simon. Gdzie zaproponowano bardziej psychologiczne źródła decyzji o szukaniu przyczynku do zrobienia z Iraku nowej bazy wojsk amerykańskich.

    Zresztą, sama ta koncepcja wyniesienia się za miedzę, z Arabii Saudyjskiej, była co najmniej kuriozalna, bo oparta na odpowiedzi na fatwę ibn Ladena z 1998 roku – że wojska niewiernych okupują miejsca święte, na które ma wrócić kalifat. Bo jak wiadomo w Iraku nie ma miejsc świętych dla sunnitów;

    jeśli chodzi o Kartaginę, to ewidentnie wyciągnęliśmy pasujące pod tezy wnioski w oparciu o różne momenty rywalizacji Kartaginy z Rzymem. W świetle przytoczonej przeze mnie literatury oraz wiedzy przedszkolnej, myślę, że całość sporu (rozgrywającego się na przestrzeni prawie 80 lat!) miała charakter rywalizacji o hegemonię w systemie (jednym z systemów jak słusznie uściśliłeś). Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca w przypadku konfliktu Iran-USA, rozgrywającego się na przestrzeni lat kilkunastu (nie wiem, 1991-2003 powiedzmy, więc 12 lat). Irak nigdy nie był zagrożeniem dla hegemona, a nawet niezagrożona hegemonia amerykańska miała istotny wpływ na podjęcie decyzji o ataku w 2003.

    o kształcie przyszłym Afganistanu: myślę, że włączenie Talibów (reprezentowanych przez najsilniejsze ugrupowania) jest kluczem do stabilizacji kraju (to naturalnie dyskusyjne). Ale jednocześnie ciężko mi zgodzić się z Twoim argumentem, że tylko unitarne państwo afgańskie może dać kraj odporny na wewnętrzne i zewnętrzne wpływy – jako główny argument podam to, że w tak ztrybalizowanym obszarze (społeczeństwie – umownie mówiąc) będzie za mało miejsc we władzach dla wszystkich, którzy powinni być nimi obdarzeni (popatrz na powojenną Japonię – na głębokie studium kultury japońskiej – The Chrysanthemum and the Sword – które nakreśliło ramy działania na następne pół wieku obecności amerykańskiej.

  8. plus, moje zainteresowanie Afganistanem to jakieś skrawki tylko

  9. Jacku, artykuły na bloga mają ograniczoną liczbę znaków, nie zawsze da się więc w nich rozwinąć wszystkie wątki 🙂 Niemniej zawsze zachęcamy naszych czytelników do zadawania pytań i komentowania, co daje możliwość autorowi rozwinięcia swoich tez i dyskusji z ludźmi zainteresowanymi tematem 🙂

  10. Na wstępie mam nieco inne zdanie niż Ty tzn. jeśli podchodzę do czytelników profesjonalnie to nie piszę tylko własnych prognoz. Sam piszesz w swoich komentarzach, że mają stosunkowo niedużą wartość (stosujesz taką ocenę wobec prognoz ludzi o wiele bardziej kompetentnych niż my w tym zakresie). To ze ktoś interesuje się problematyką międzynarodową, nie znaczy wcale, że zna się na wszystkim, mówię oczywiście o sobie i moich znajomych, no chyba, że jesteś wyjątkiem, w takim razie gratuluję.
    Co do scenariuszy, to widocznie nie doczytałeś ost. komentarza (wybrałem scenariusze według mojej oceny najb. Prawdopodobne, do takich nie zaliczam federacji czy też państwa neutralnego)
    Odnoszę wrażenie, że cały czas piszesz o działaniach wojennych dla realizacji celów militarnych (tylko, piszesz np. potem dodano cel polityczny- więc tylko akt przemocy). Więc dlaczego podejmują działania, nie przedstawiasz żadnego argumentu. Co to jest wojna sama w sobie ? Czy chodzi Ci o spełnienie wszystkich kryteriów?
    Co do Iraku wskazuję cel polityczny tj. ustanowienie/wzmocnienie dominacji amerykańskiej w regionie (ropa środek do celu, wymieniony jako jeden z kolejnych, nie pierwszoplanowy), usunięcie reżimu S. Husajna jako początek procesu „demokratyzacji” (de facto w myśl starej zasady to jest…..ale nasz). Kolejność nieprzypadkowa nie zgadzam się, że była to tylko wojna o ropę (myślę, że skróciłeś ten cytat, choć go nie znam to kojarzę fragment Polityki i siły na ten temat), ALE NA PEWNO NIE O DEMOKRACJĘ W ROZUMIENIU ZAPEWNIENIA RÓWNYCH PRAW WSZYSTKIM IRAKIJCZYKOM (TRAKTOWANIE PRZEZ AMERYKANÓW Kurdów- instrumentalne)
    Przepraszam może mam zbyt małą wiedzę, ale rozumiem, że znasz jakieś konflikty w obecnych czasach, a nawet niekonieczne, które podjęto od tak? Ponadto w pierwszym komentarzu wskazałem, że mam na myśli ocenę zaangażowania w konflikt międzypaństwowy, to że później przekształca się on w działania przeciwpartyzanckie jest wtórne . Poza tym dokonujemy oceny ex post cele vs skutki. Co do mieszania się (skoro blog jest ekspercki/naukowy sugeruję również pewien poziom wypowiedziJ) polityków, to chyba nie do końca por. I wojna-wojna generałów (było jak mówisz i jaki skutek-por. Nye, Konflikty) i słuszna uwaga nt. Iraku (2003- ręczne sterowanie chyba za daleko, nacisk na innowacyjność, ograniczenie potrzebnych sił- tak, były inne problemy wyłączenie szefa kolegium sztabow połączonych, bezpośrednie kontakty z T. Franksem, to o czym mówisz przedstawia Sanchez- gen., który nie uczestniczył w procedurze, rozżalony sposobem w jaki się z nim rozstano), chyba najlepszy złoty środek (zasadniczo, choć były pewne incydenty- Pustynna Burza). Politycy powinni czuwać nad rozwojem sytuacji w przeciwnym razie konsekwencje odwrotne od zamierzonych
    W kontekście uwag nt. strategii w Afganistanie muszę skonstatować, że prowadzi ona do wniosku, że USA nie potrafią przekuć wysiłku militarnego na wymierne sukcesy polityczne. (cieszę się, że się zgadzamy)
    Co do Iraku Po prostu sugeruję Ci, że wytykasz brak głębokiej analizy w artykule a sam powtarzasz jakieś frazesy głoszone przez administrację. Widzę, że nieuchronnie zmierzasz do zagadnień poruszonych przeze mnie w pracy magisterskiej dot. czynnika osobowościowego Busha. Nie pisałem o niedokończonym dziele ojca a o mniej znanym zamachu na Busha seniora (nieudanym, po zakończeniu kadencji, stał za nim S. Husajn). Wojna była niedokończoną sprawą, ale D. Cheneya, wolfowitza (byli w administracji ojca, Cheney w Dep. Obrony). Bush senior nawet art., dlaczego nie obalono S.Husajna (obawy o rozpad koalicji, legitymizm, a przede wszystkim PROBLEM CO DALEJ Z IRAKIEM- NIKT NIE CHCIAŁ SOBIE BRUDZIĆ RĄK, STAD MÓJ CYNIZM JAK SŁYSZĘ DEMOKRACJA PC, PO ZAKOŃCZENIU PUSTYNNEJ BURZY CAŁY ŚWIAT PATRZYŁ JAK HUSAJN ROZPRAWIA SIĘ Z SZYITAMI I KURDAMI- W 2003 R.
    Co do „wyniesienia się za miedzę” to nie chodziło tylko o fatwę problemów było zdecydowanie więcej, sygnały pochodziły od Saudów. Napięcia po WTC , opór ludności (bazy symbol podległości) (por. Plan Ataku), deklaracje członków administracji- Wolfowitz (chyba w Vanity Fair) . Tymczasem wg planow ziemia iracka pod władzą prawomyślnego kacyka była doskonałym miejscem.
    Biorąc pod uwagę zachodzące zmiany, globalizację, intensywność interakcji, tempo prowadzenia działań wojennych okres 12 (właściwie 13 lat, bo w 1990 r. początek dyslokacji) wydaje się porównywalny uwzględniając rebus sic stantibus. Nie stwierdziłem, że Irak rzeczywiście zagrażał, raczej jawił się jako niebezpieczny precedens, państwo, które w przeszłości rzuciło poważne wyzwanie- Pustynna Burza była I spr. Dla nowej pozycji USA w roli hegemona, po przegranej nadal np. zapowiedź decyzji o przejście na rozliczenia ropy w euro a nie dolarze (precedens, co gdyby inni zrobili to samo?). Poza tym miał odegrać rolę przykładu!!!
    Co do scenariusza federacyjnego odsyłam do oporu wobec rozw. federacyjnego w Iraku (przy zachowaniu wszystkich odrębności) zarówno ze strony niektórych sąsiadów (Turcja), groźba dezintegracji (szyici-Iran) oraz słabość wewnętrzna zagrożenie dla stabilności regionalnej. Przez analogię, nieco uproszczoną (sytuacja w Afg.) nie mniej skomplikowana. Mam wrażenie, że państwo unitarne gwarantuje większą, choć i tak nie za dużą, szansę na powodzenie procesu stabilizacji.
    Zgadzam się, że trzeba włączyć Talibów w proces stabilizację, ale przyznasz, że obecne problemy wynikają nie tylko z postawy koalicji, ale i tych pierwszych.

  11. ok. ja też jestem Twoim czytelnikiem (jak długo?), więc myślę, że powinieneś mnie potraktować równie profesjonalnie, zamiast pouczać i stawiać przed majestatem swojej pracy magisterskiej.

    Tak, cytat w oryginale brzmi: “kiedyś mówiło się ‘chrystus’, myślało ‘bawełna’; dziś mówi sie ‘demokracja’, myśli ‘ropa'”. Ale wyprawy krzyżowe były miliard lat świetlnych temu, więc pominąłem je w porządku rzeczy.

    ja też się cieszę, że zgadzamy się, że USA nie potrafi przekuć zwycięstw czysto militarnych na sukces polityczny. Podobnie w Iraku (1991 i 2003).

    odnośnie do tego fragmentu: “Co do Iraku Po prostu sugeruję Ci, że wytykasz brak głębokiej analizy w artykule a sam powtarzasz jakieś frazesy głoszone przez administrację.” Nie wiem, czy powtarzam za administracją, ale wydaje mi się, że powtarzam za badaczami stosunków międzynarodowych (jak obecnie Ty, i dawno w odległej przeszłości ja) – którzy wskazują na (ich zdaniem, ale jednak w peer-reviewed czasopiśmie) możliwy scenariusz rozwoju (hej, wpakujmy ten scenariusz do symulatora monte-carlo i zobaczmy jakie będą cyferki!).

    I ostatnia moja (naturalnie inspirowana pewnie książką…hm..Benoit Mandelbrot…hmm…Anatole Kaletsky…(bardziej), że w mówieniu o przyszłości nie jest ważne, jak celną stworzy się prognozę, tylko jaki podstawy dla danej prognozy znaduje się w obecnej sytuacji. Dlatego też, w moim odbiorze, Twój artykuł o przyszłości Afganistanu przytaczał bardzo dużo oficjalnych wypowiedzi, potem wskazywał na czynnik przywódczy – Karzaj – a następnie “w okrągłym zdaniu” mówił o tym, że Afganistan nie stanie się stabilny w ciągu kilkunastu lat. I napisałeś to wszystko na tle BARDZO PRECYZYJNE zarysowanych głównych problemów holistycznie rozumianego bezpieczeństwa Afganistanu.

    Więc, być może ja w swoim zapale czytelniczym poczułem się nieco rozczarowany taką gładką końcówką (taką nieapokaliptyczną końcówką?).

  12. Na Twoje pytanie musisz sam sobie odpowiedzieć, choć szkoda tracić tak ambitnego czytelnika. O pracy mag. wspomniałem niepotrzebnie chodziło mi tylko, że analizowałem wojny w Iraku od strony czynnika osobowościowego- ważny ale też inne przyczyny nie mniej istotne. Poza tym jednostki nie prowadzą wojen dla własnej satysfakcji.
    Nie chciałem Cię pouczać, podążyłem za Twoją konwencją z I komentarza (wskazywałem tylko źródła, gdzie o tym pisano, żeby nie być gołosłownym). W odróżnieniu od Ciebie potraktowałem po jako cenną inf. Gdybym nie traktował Cię profesjonalnie to chyba nie odpisywałbym na Twoje komentarze, staram się robić to merytorycznie.
    Dzięki za cytat, nie znałem go. Hasło wojna za ropę w kontekście Iraku 2003 również traktuję jako uproszczenie (poprz. Komentarz).
    Ja również bo z I komentarzem (o USA nie potrafiącym przekuć zwycięstw czysto militarnych na sukces polityczny nie chciałeś się zgodzić)J, ale CEL TO NIE SKUTEK (cel gdy rozpoczynamy, to co chcemy osiągnać, skutek na końcu, itd. Niezrealizowanie celu nie oznacza jego braku), uwaga co do Iraku oraz Afganistanu (cele vs skutki)
    Moja uwaga dot. nie Twojej opinii na temat Afganistanu a Twoich dygresji o Iraku i Afganistanie w kontekście rzekomego braku celu politycznego obu wojen
    Co do scenariuszy ograniczyłem się jak sam stwierdziłeś do problemu przywództwa, to są najbliższe wydarzenia (do końca 2014 r. kadencja Karzaja), ściśle sprzęgnięte z dec. Konf. z Tokio („dobre rządzenie” warunek pomocy, itp.).. Jak już pisałem uważam, że wysiłek zostanie skierowany na budowę państwa unitarnego (Ty masz inne zdanie w porządku, inna sprawa, że nie muszę się z nim zgadzać) jako ważnego czynnika stabilizacji w regionie (tzw. grupa „Serce Azji” bez USA i gł. państw z ISAF (obserwatorzy), proces stambulski; do tego stanowisko Kataru, który obok Turkmenistanu aspiruje do roli mediatora, że podstawową negocjacji obecność wszystkich w celu budowy silnego Afganistanu, itd.- zapewne słyszałeś), biorąc pod uwagę, że „proces jest w powijakach” niemniej jednak wydaje się, że drzemie w nim potencjał, pozwoliłem sobie na takie mgliste zakończenie. Uwzględniając, muszę napisać to po raz kolejny, ograniczenia redakcyjne.
    Natomiast, jak widzisz nie stronię od komentarzy

  13. Zdecydowanie tak – rozróżnienie “cele zakładane” a “skutki” rozwiązuje właściwie większość problemów analitycznych. Niewątpliwie przesuwa także pytania badawcze na “prawdopodobnieństwo realizacji celu” (środki zaangażowane, przejawiana wola, inne ?); więc pewnie trochę mnie poniosło, popełniłem grzech historycyzmu (w znaczeniu popperowskim) a rebours. Myślę, że nie uwalnia to jednak decydentów (i analityków) od rzetelnej analizy przed podjęciem decyzji o wojnie (to taki banał w sumie, ale).

    Właściwie w tym punkcie przydałaby mi się Twoja praca magisterska, żeby mógł nie wyważać otwartych drzwi (niestety, nie jest uploadowana w systemie UW!). Nie mniej, pisząc o tym, że “jednostki nie prowadzą wojen dla własnej satysfakcji” przypomniałeś mi stary artykuł w Foreign Policy o zaletach czytania klasyków (jak to znajdę to dorzucę url), gdzie autor wskazuje na to, że niektórzy dowódcy wojskowi czerpią pierwotną przyjemność z prowadzenia wojny dla jej samego prowadzenia. Innym wątkiem są “wojny watażków” (warlords wars), w których, jak wskazuje literatura, czynnik ekonomiczny bardzo często miesza się z ambicjonalnym. Po trzecie wreszcie, wydaje mi się że sam paleoklasyk Morgenthau pisał o “nieracjonaliźmie” niektórych przywódców (co zostało zagubione przez późniejszych realistów ze stajni Kennetha Waltza i odświeżone dopiero przez nurt socjologiczno-psychologiczny w badaniach nad SM – Robert Jervis “Perception and Misperception (…)”; jestem na 99% pewien, że znasz to ze swojej bibliografii, ale chciałem, żebyś zobaczył moją ścieżkę wnioskowania).

    Jeśli chodzi o naszą główną kość niezgodny (wyrzuconą za Eufrat najwyraźniej) – formę państwa afgańskiego – właściwie nie ma to znaczenia, jaką formę przybierze w danym momencie znośnie stabilne państwo afgańskie. Chciałem po prostu wskazać, że wyciąganie Tabilów (Taliban jak pisze ostatni policy paper PISM…pism.pl/publikacje/biuletyn/nr-68-933; z czym nie zgadza się słownik języka polskiego – sjp.pl/talibowie) poza nawias państwa afgańskiego jest kontrproduktywne. Tak, słusznie zauważasz, że Talibowie “stroją fochy”, no ale oni patrzą na to z radykalnie odmiennej perspektywy (jak wskazujesz na przykładzie Karzaja w swomi artykule). Myślę, że chciałem też zachęcić Cię do dekonstrukcji dyskursu o przeciwnikach NATO i “dobrych ludzi z Afganistanu” i może w ten sposób postawienia kilku interesujących pytań. Hej, ale po to są komentarze, żeby rozwijać takie wątki!

    Aha. Plus jeśli chodzi o cytat “bawełna/ropa” to Kuźniar zaczerpnął go z T.G. Asha. Do czego nawiązuje w tym wywiadzie: tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=3771.

  14. okazuje się, że chłopaki na FP produkuję pizdylion wpisów, więc szukając tamtego artykułu o zaletach czytania klasyków, wrzucam The Myth of Military Myopia: Democracy, Small Wars, and Vietnam (za International Security http://www.mitpressjournals.org/doi/abs/10.1162/isec.2010.34.3.119) https://docs.google.com/file/d/0B1wYcKTSEvmJRDJtd2RDampLNWc/edit, który podsumowuje dużo wątków z naszej rozmowy w zakresie dyskusji o skuteczności działań amerykańskich w Afganistanie (oraz Iraku). Jeśli znasz – genialnie. Jeśli nie – czekam na reakcję!

  15. Masz w zupełności rację co do decydentów. Za Henry Kissingerem
    „Mężowi stanu wolno zgadywać tylko raz, a jego błędy są nieodwracalne (…) Oceniać go będzie historia na podstawie tego, jak mądrze poradził sobie z nieuchronną zmianą i przede wszystkim, jak usilnie pracował na rzecz zachowania pokoju.”

    Jeśli chodzi o jednostki itd. Popełniłem niepotrzebne uproszczenie chodziło mi o polityków (pierwotna siła sprawcza to oni podejmują decyzję). Co do dowódców zgadzam się w zupełności, w przypadku warlordów jak dla mnie są to konflikty zbrojne (szerzej niż wojny, często cele gospodarcze, czy też jak piszesz chęć szerzenia przemocy). Co do irracjonalizmu, itd. To do swoich przewidywaniach nt. mojej bibliografii się nie mylisz, ale mispercepcja wg mnie nie wyklucza celów politycznych. Wręcz przeciwnie powoduje nie zrozumienie jakichś mechanizmów i w konsekwencji zbyt ambitne cele itp. (np. zła ocena reakcji społeczności międzynarodowej, na czele z USA przez Husajna wobec agresji na Kuwejt.

    Co do roli komentarzy jak już pisałem zgadzam się z Twoją opinią. Artykuły publikowane na blogu mają również aktywizować czytelników.

    Art. jest mi znany, pisze doktorat nt. kultury strategicznej USA po Zimnej Wojnie, znalazł się w mojej wstępnej bibliografii, ale fajnie, że zamieszczasz link może ktoś sięgnie. Polecam.

  16. Naturalnie, mispercepcja jest szersza niż brak celów politycznych. Z tego, co przypominam sobie to Jervis pisze o tym, jak błędy w ocenie potencjałów oraz zamiarów drugiej strony wpływają na decyzje strony pierwszej. Powiedzmy, że ten dylemat rozwiązał nieco Bhaskar i jego podwójna heurystyka. Co nie wyklucza sytuacji, w której decydenci działają wyłacznie ambicjonalnie, bez jasnego celu politycznego (ale znowu rozróżnienie cel deklarowany vs. cel założony vs. cel możliwy do zrealizowania)

    No to bardzo przyjemny doktorat piszesz! Chętnie go kiedyś przeczytam. Keep up the good work.

Comments are closed.